czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział XXVII

     Gdy wróciłem do domu czułem się koszmarnie. Zastanawiałem się, co ja właściwie zrobiłem? Zabiłem małego chłopca – ale po co? Malec miał jeszcze całe życie przed sobą, a ja go tego pozbawiłem.
Spanikowałem. Czy nikomu się to nie zdarzyło? Owszem, ale nie z takim skutkiem... To zabójstwo miało być kolejną dawką leku na koszmary, a co zrobiło? Pozbawiło mnie snów i przysporzyło wyrzutów sumienia...
     Tak, ja, Jacob Gray, miałem wyrzuty sumienia. I to cholerne.
     Gdy tylko znalazłem się w domu, rozebrałem się do naga i wrzuciłem ubrania do pralki. Nastawiwszy pranie, sam wskoczyłem do wanny i puściłem gorącą wodę. Szorowałem swoją skórę brzydząc się siebie, podczas gdy obłoki pary zapełniały całą łazienkę sprawiając, że lustro zaparowało.
     Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Targało mną tyle emocji: od gniewu, przez strach, po odrazę i rozpacz. Chciałem cofnąć czas. Chciałem uratować chłopca, chciałem poprosić o inne zadanie.
Próbowałem się usprawiedliwić. Skąd miałem wiedzieć, że on się tam pojawi? Miało nikogo nie być. Musiałem ratować własny tyłek. Nie mogłem pozwolić sobie na błąd.
     Nie. Wcale nie miałem prawa go zabić. Popełniłem błąd i musiałem za niego zapłacić. Jak? Tego nie wiedziałem. Coś jednak musiałem wymyślić – i to szybko.
     Położyłem się do łóżka, jednak nie potrafiłem usnąć. Kto by potrafił, będąc na moim miejscu? Po dwóch godzinach się poddałem.
     Naciągnąłem na siebie ubrania i wyszedłem z domu. Udałem się na najbliższą stację benzynową, na której kupiłem paczkę papierosów i butelkę alkoholu. Wiedziałem, że to nie najlepszy sposób, aby poradzić sobie z problemami, ale chwilowo nie widziałem lepszego rozwiązania.
     Udałem się w swoje ulubione miejsce – na dach bardzo wysokiego budynku, z którego rozciągał się najlepszy widok. Przychodziłem tam zawsze, gdy miałem jeden ze swoich „cichych dni”. Od razu zacząłem pić i palić. Odpalałem papierosa od papierosa, a pomiędzy zaciągnięciami brałem kilka łyków alkoholu, który przyjemnie palił moje gardło.
     Opróżniłem butelkę w bardzo szybkim tempie. Również zapasy fajek malały. Po mojej głowie nadal błąkały się niepotrzebne myśli – analizowałem wszystkie morderstwa.
     Owszem, niektóre ofiar były samotnymi, złymi ludźmi. Niektórzy jednak mieli rodziny, zwierzęta – nigdy się tym nie przejmowałem. Aż do teraz.
     Miałem ochotę cofnąć czas i wrócić do momentu, gdy zadzwonił do mnie Ed. Było to w sumie nie tak dawno, jednak mi wydawało się, jakby zdarzyło się to lata temu. Od tego czasu tyle się zmieniło... W sumie całe moje życie.
     Gdyby jednak okazało się, że mogę wrócić do tamtego dnia, powiedziałbym nie. Nie wyszedłbym na spotkanie, może nawet nie uratowałbym psów ze schroniska. Może zostałbym z siostrą, albo zabrał ją gdzieś daleko, daleko...
     Tego jednak nie mogłem zrobić. Nie mogłem naprawić własnych błędów, ani sprawić, żeby malec ożył.
     Wyciągnąłem telefon komórkowy z kieszeni – dopiero co go sobie kupiłem i trochę go nie ogarniałem, a alkohol mi w tym nie pomagał. Znalazłem numer Diego i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Co do ch... - zaczął chłopak, jednak nie zdążył dokończyć.
- Mam sprawę – chciałem od razu przyjść do rzeczy.
- Jesteś pijany. Masz doła? - zaśmiał się.
- Chyba kanion... - odparłem. - Nie o to chodzi. Ostatnio mówiłeś, że możesz coś załatwić...
- Żartujesz sobie? Wiesz, która jest godzina? Poza tym mówiłeś, że jesteś czysty! - przypomniał mi.
- Proszę...
     Po wciągnięciu kreski czułem się o wiele lepiej. Siedziałem u Hiszpana na kanapie, opierając głowę o jej oparcie. Na chwile mnie zamroczyło – porcja była spora, a ja naprawdę od dłuższego czasu byłem czysty. Gdy trochę mi przeszło, spojrzałem na nowego przyjaciela, a on się do mnie uśmiechnął.
     - Lepiej? - zapytał, a ja w odpowiedzi pokiwałem potakująco głową. - To dobrze. Co się właściwie stało?
- Mam, hmm, pierwsze wyrzuty sumienia – uśmiechnąłem się. - To znaczy, teraz już ich nie mam.
     To była prawda. Poczułem się lepiej, a większość myśli zniknęła. Przyszła jednak nowa, inna, która także nurtowała mnie od dłuższego czasu.
- Powiedz mi, stary, skąd znasz moją siostrę? - spojrzałem mu prosto w oczy.
     - To ty nie wiesz, tak? - zaczął. - Z naszego fachu. Swoimi czasy pracowała dla Ed'a. Po cichu wszyscy nazywali ją podrzynaczką gardeł – praktycznie zawsze wykańczała tak swoją ofiarę. Przez swoje życie zabiła więcej osób, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. I nie patrz się tak na mnie, nie tylko ty masz dar zabijania. Kate też była w tym dobra, podobnie jak twoi dziadkowie. Wasi rodzice stoczyli się – gdyby nie to, pewnie też działaliby w tym fachu. Dokładnie ojciec, bo to Gray'owie od zawsze się tym zajmowali.
     - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - próbowałem przetworzyć wszystkie informacje.
- Nie, nie żartuję. Macie sobie sporo do opowiedzenia...
     Nie potrafiłem przetrawić tego, co właśnie do mnie powiedział. Nawet nie chciałem tego zrobić. Zamiast tego wciągnąłem jeszcze jedną kreskę i po prostu wyszedłem, zostawiając chłopaka samego.
     Po mojej głowie kłębiło się wiele myśli. Gray'owie zabójcami. Kate podrzynaczką gardeł. Aż mnie ciarki przeszły. Nie wyobrażałem sobie tej silnej, a za razem delikatnej kobiety, jako mordercy. Owszem, nie znałem swojego pochodzenia, nie wiedziałem, jak trafiłem do siostry, ani dlaczego nie pamiętam swojego wczesnego dzieciństwa, ale w najgorszych obawach nie podejrzewałem czegoś takiego.
     Nie chciałem dowiedzieć się niczego więcej. Obiecałem sobie, że będę unikać siostry – to wszystko było przez nią. Może, gdyby mi powiedziała o tym wszystkim, stłumiłbym swoje upodobania. Przestałbym myśleć o śmierci i zabijaniu. Nie zostałbym tym, kim jestem, prowadziłbym normalne życie. Obiecałem sobie także, że nigdy nie będę miał dzieci oraz zrobię wszystko, żeby Kate także ich nie miała.
     Nie mogłem ryzykować, że to przejdzie dalej. To było chore. To było złe. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić...
Zahaczyłem po raz drugi o stację benzynową i zrobiłem identyczne zakupy, jak poprzednim razem. Byłem bardzo nie trzeźwy, a to miało się tylko pogłębić. Cieszyłem się także, że mam kolejną działkę w kieszeni.

     Podchodząc do domu zobaczyłem, że ktoś stoi pod drzwiami. Kobieta, w dodatku blondynka. Wiedziałem, że gdzieś już widziałem tą twarz, ale nie bardzo potrafiłem sobie przypomnieć gdzie.
Jej twarz była wykrzywiona dziwnym grymasem; wyglądała, jakby płakała przez kilka poprzednich godzin. Mocniej skupiłem wzrok: jej oczy były podpuchnięte, a makijaż rozmazany i nieudolnie pokryty nowym. Owszem, płakała.
    Stwierdziłem, że z jej strony raczej nic mi nie grozi. Postanowiłem od razu zapytać ją, po co kręci się koło mojego domu.
- Hej – usilnie próbowałem przybrać taki ton, żeby nie było po mnie widać, że jestem pijany i naćpany. - Co taka ślicznotka jak ty, robi pod drzwiami człowieka, takiego jak ja?
- Jesteś pijany – od razu mnie zdemaskowała. - Może to i lepiej. Muszę... muszę ci coś powiedzieć.
- Znasz mnie? - zapytałem, mając nadzieję, że wyjaśni mi, kim jest.
     Usiadłem na betonowym stopniu obok niej i oparłem głowę o mur. Zamknąłem także oczy i próbowałem skupić się na jej słowach.
- Nawet mnie nie pamiętasz... - chyba znowu zaczęła płakać. - A ja noszę twoje dziecko.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział XXVI

     Kupiliśmy piwo i rozsiedliśmy się u mnie w salonie. Po takich przeżyciach cieszyłem się, że moi przyjaciele są ze mną. Wiedziałem, że ma JJ'a zawsze mogę liczyć, tak samo jak na Amy. Diego nie znałem jeszcze najlepiej, ale już zdążył uratować mi skórę, za co byłem mu naprawdę wdzięczny.
     Po akcji, jaka wydarzyła się tego wieczoru powinienem być, hmm, przerażony? Powinienem dostać wstrętu do fachu, jakim się zajmowałem? Nic bardziej mylnego. Mimo tego, że prawie straciliśmy życie, ja się cieszyłem. Właśnie to mi się w tym wszystkim podobało - moment niepewności, kiedy możesz zginąć, a wszystkie twoje codzienne problemy nagle stają się błahostkami. Czujesz tylko daną chwilę i adrenalinę w żyłach.
     - Obiecałeś mi seks i blanta, a jak na razie nie dostałam ani jednego, ani drugiego - moja przyjaciółka zaśmiała się. - Czyżbyś rzucał słowa na wiatr?
- Oczywiście, że nie - oświadczyłem, wyciągając z szuflady trzy woreczki wypełnione zieloną rośliną.
- Może chcecie coś mocniejszego? - Diego wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jeden telefon i załatwione.
- Od dwóch lat jestem czysty - oświadczyłem dumnie, rozpraszając panikę przyjaciół. - Zioło jednak pozwala mi się czasami odstresować.
- A co z seksem? - JJ wtrącił się do rozmowy.
- Ej, tobie nic nie obiecywałem! - szturchnąłem go w bok.
     Na stole postawiłem także bongo średniej wielkości, które uwielbiałem. Od razu umieściłem w nim roślinę, oraz podpaliłem ją żarową zapalniczką. Pociągnąłem mocny haust powietrza do płuc, po czym podałem rurkę pozostałym obecnym. Oczywiście nikt mi nie odmówił i już po chwili siedzieliśmy upaleni na kanapie, grając w gry na Playstation.
      - Stary, to czym w końcu się zajmujesz? - zaciekawiony JJ przerwał ciszę. - Masz jednak trochę hajsu, odkąd mój pub przestał istnieć.
- Jak ci powiem, to dzisiaj nie zostaniesz u mnie na noc - spojrzałem na Diego, który się uśmiechał.
- Zaryzykuję.
- Zajmuję się gwałtami na śpiących mężczyznach.
     Mój żart rozśmieszył całą trójkę, co również mi się udzieliło. Narkotyk krążący po naszych organizmach dodawał jeszcze temu rozmachu.
- A tak na serio? - zapytał, gdy już się trochę ogarnęliśmy,
- Jestem seryjnym mordercą - tym razem śmiali się już tylko JJ i Amy.
     Ja i Diego znaliśmy prawdę, którą moi przyjaciele wzięli jako żart. Nikt jednak nie zauważył, że my się nie śmiejemy, więc jakby nie było tematu.
- Dobra, nie chcesz, to nie mój, kiedyś jednak to z ciebie wyciągnę - zaśmiał się punk.
- Grozisz, czy obiecujesz? - rzuciłem w jego stronę odpalając po raz kolejny tego wieczoru bongo.

     Siedziałem w pokoju myśląc o mojej kolejnej ofierze. Miała być to prosta misja - włamanie do domu w nocy, zabójstwo mężczyzny, ucieczka. Proste i miało przyjść gładko.
     Cieszyłem się z nowego zadania. Powoli znowu zaczęły śnić mi się koszmary, a dokładniej słyszałem wisielcze dźwięki. Nie mogłem się ich pozbyć, cokolwiek bym nie zrobił, słyszałem je co noc. Wiedziałem, ze jedynym lekarstwem na to jest kolejne zabójstwo, w którym miałem posunąć się o krok dalej. Czułem, że to było właśnie to.
     O dziwo czas do wieczora dłużył mi się tylko trochę. Gdy nadszedł czas przebrałem się w odpowiedni strój i wziąłem moich najlepszych przyjaciół: trzydziestkę ósemkę i obusieczny nóż. Miałem wystarczającą ilość naboi, a sztylet był świeżo naostrzony. Wszystko gładko jak po maśle.
     Pod domem mężczyzny znalazłem się o wyznaczonej porze. Mieszkał on na drugim końcu miasta, ale wyszedłem w odpowiednim momencie i dotarłem akurat - nie śpiesząc się, ani nie wlekąc. Spojrzałem na zegarek - dochodziła pierwsza:trzydzieści. Idealny czas, aby zacząć całą operację.
     Wszedłem na podwórko tylnym wejściem: przez ogród. Na szczęście furtka była otwarta, więc nie musiałem się martwić, że coś zaskrzypi i obudzi mieszkańca domku. Szybko rzuciłem okiem na przestrzeń dookoła siebie. Parę krzewów, rabatka z kwiatami, ładnie przystrzyżona trawa, kilka figurek między roślinami: flaming, krasnal, żółw, żaba. Rosło także parę drzew i drzewek, a drogę od bramy po drzwi wejściowe i garaż pokrywała czarno-czerwona kostka.
     Nie mogłem dostać się do środka głównym wejściem - było to zbyt ryzykowne. Udałem się w stronę wskazanego przez Diego tarasu, na który drzwi balkonowe miały być otwarte. Oczywiście jego wywiad mnie nie zawiódł i bez problemu mogłem dostać się do środka. Mężczyzna przez swoje lenistwo wydał na siebie wyrok śmierci. Ale skąd mógł wiedzieć, że zostawiając otwarte drzwi swoim trzem kotom, umożliwi wejście płatnego mordercy do domu?
     Gdy przekroczyłem próg domy, okrągłe futrzaki natychmiast się ulotniły. Nie musiałem nawet znać rozkładu domu - po wejściu do pomieszczenia od razu widziałem swój cel.
     Grubas leżał zaplątany w pościel i głośno pochrapywał. Spojrzałem na jego żałośnie wyglądające ciało - długo musiał się zapuszczać, aby doprowadzić się do takiego stanu. Nie miał już dwuch podbródków - wyglądał, jakby miał trzy. Jego porośnięty włosami brzuch rozlewał się po całym łóżku, a jego sflaczałe uda zlewały się w całość.
     W telewizorze leciał pornol - pięciu facetów na zmianę gwałciło dziewczynę we wszystkie możliwe dziury. Oczywiście był to film z płyty, których kolekcję miał niezłą. Na oko dwieście płyt? Tyle bynajmniej leżało na widoku.
     Najgorsze było jednak to, że facet trzymał kilka rolek papieru toaletowego koło łóżka. Część z niego leżała zużyta w wiadomym celu koło łóżka - on po prostu walił sobie konia do filmów. Poczułem wielkie obrzydzenie i zachciało mi się rzygać. Wiedziałem jednak, że nie mogę się wycofać.
     Spojrzałem na grubą nogę w gipsie i wiedziałem, że koleś nigdzie mi już nie ucieknie. Odłączyłem telefon z kontaktu i cisnąłem nim przez otwarte drzwi w kierunku ogródka, aby go nie kusił już nigdy więcej. Następnie wyciągnąłem mój sztylecik. Obróciłem go kilkakrotnie dookoła własnej osi i zważyłem w ręce. Był idealny - piękny, a zarazem groźny.
     Wykonałem dwa mocne pociągnięcia - wzdłuż brzucha, a także w poprzek. Grubasek od razu zaczął krzyczeć, ale mnie to nie obchodziło. Zamierzałem tylko napawać się tym widokiem, a następnie ulotnić się, zostawiając go na pewną śmierć. Widziałem ten tłuszcz od środka, ale także wszystkie flaki pod nim ukryte. Mój nóż wchodził naprawdę głęboko.
     Kiedy jęki w końcu ucichły, a mężczyzna powoli się wykrwawiał, ja obróciłem się do wyjścia wiedząc, że już czas na mnie. Stało się jednak coś bardzo dziwnego: w drzwiach stał około sześcioletni chłopiec, który przyglądał mi się z zaciekawieniem.
     Wtedy spanikowałem. Pierwszy raz w życiu wykonując pracę, zabijając kogoś spanikowałem. Właśnie wtedy, gdy ujrzałem tego chłopca. W swoim pierwszym odruchu wyciągnąłem broń i wyprostowałem rękę przed siebie. Wtedy, gdy nie miałem pojęcia, co mam zrobić, zrobiłem to, co potrafię robić najlepiej: pozbawiłem tego malca życia. Po prostu nacisnąłem na spust.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział XXV

     Poczułem ostry ból, który przeszył moją głowę. Nie mogłem się ruszyć, ale czułem, że powoli odzyskuję przytomność. Uchyliłem lekko powieki, a dopiero po chwili mogłem je otworzyć całkowicie.
     Gdy mój wzrok całkowicie przyzwyczaił się do ciemności, mogłem cokolwiek zobaczyć. Zdałem sobie sprawę, że jestem przywiązany do krzesła i nie jestem sam – za moimi plecami ktoś siedział. Słyszałem jego słaby oddech i czułem, że chyba jest nieprzytomny.
     Próbowałem uwolnić ręce, jednak więzy były zbyt silne. Szarpałem się, aż w końcu usłyszałem znajomy głos.
- Nie próbuj, bo to nic nie da. Sznury są za mocne i tylko pokaleczysz sobie ręce. - J.J. miał smutny głos. - Przepraszam...
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem, jednak on jakby mnie nie słyszał.
- Przepraszam – powtarzał w kółko. - Przepraszam.
     Nie rozumiałem. Najpierw uderzył mnie w głowę, zawlókł w ciemne miejsce i związał, a teraz sam był związany i jeszcze mnie przepraszał. Byłem strasznie zdezorientowany.
     Nagle pojawiło się światło – dużo światła. Znowu oślepłem, ponieważ moje oczy doznały szoku. Gdy powoli obraz powracał, zobaczyłem kobietę. Była to dziewczyna J.J.'a.
- Dobrze, że jesteś! - zawołałem do niej. - Masz jakiś scyzoryk, albo coś? Wiem! Weź telefon i zadzwoń pod numer... - kontynuowałem.
- Jak ty nic nie rozumiesz – mój przyjaciel odezwał się zza pleców, gdy kobieta zaczęła się śmiać.
- Proszę, proszę! - uśmiechnęła się. - wreszcie jesteś po odpowiedniej stronie. Wytłumacz mi jedno... Po co bym cię porywała, skoro miałabym cię teraz wypuścić?
     Nagle mnie olśniło. To wcale nie J.J. stał za tym poderżnięciem gardła i sprzątnięciem mi ofiary sprzed nosa. To była ona i najwyraźniej polowała mnie mnie. Teraz byłem na przegranej pozycji, a punk razem ze mną. Pewnie już wszystkiego się domyślił i przepraszał mnie za to, że przez niego ona się do mnie zbliżyła.
     W tym momencie kobieta zaczęła swój monolog.
- Wiesz, kim jestem, prawda? Wydaje mi się, że zdążyłeś się już domyślić. Fajnie było zabić mi siostrę, prawda? Teraz łowca stał się ofiarą. Jesteś z siebie dumny? - tutaj zrobiła krótką przerwę. - Łatwo było się do ciebie zbliżyć, przez twojego łatwowiernego kolegę. Wiedziałem, że do ciebie nie ma co próbować, ponieważ i tak znikniesz prędzej czy później. Twój kumpel jednak uwierzył mi, gdy po pierwszej nocy powiedziałam mu, że go kocham. Jest głupi jak but i dzięki niemu Teraz mogę się na tobie zemścić. Zastanawiam się tylko, po co przylazłeś za J.J.'em aż pod mój dom? Dzięki temu mogłam cię śledzić, głupcze.
     Kobieta śmiała się i śmiała. Wróciłem myślami do jednej z ofiar, które zabiłem dla Ed'a. Była to brunetka o długich, kręconych włosach i niebieskich oczach. Dopiero teraz zauważyłem podobieństwo między kobietami – miały prawie identyczne twarze. Domyślałem się, że Grace była młodsza od denatki, więc nie były bliźniaczkami.
     Nie spodziewałem się takich kłopotów. Byłem pewny, że swoją robotę wykonuję bardzo dobrze i raczej nikt mnie nie złapie, bo nawet nie ma żadnego tropu. Myliłem się jednak. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli już raz ktoś mnie znalazł, to może się to znaleźć ponownie. Nie miałem jednak pojęcia, gdzie popełniłem jakiś błąd. Obiecałem sobie, że jeżeli przeżyję to starcie, to będę bardziej uważał i skupię się raczej na zadaniu niż przyjemności. Chciałem ominąć takie sytuacje w przyszłości.
     Wróciłem myślami do teraźniejszości i zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić, aby wybrnąć z tego całego zajścia. O uwolnieniu się nie było nawet mowy, ponieważ byłem nieźle przywiązany, a brak jakiegokolwiek ostrego przedmiotu nie pomagało mi w tym. Wiedziałem, że na pomoc J.J.'a nie mam nawet co liczyć, ponieważ on już od dawna próbował uciec. Wezwać jakiś posiłków również za bardzo nie miałem jak, więc pozostały mi negocjacje.
- Twoja siostra żyje – zacząłem negocjować z kobietą. - Wcale nie umarła.
- Kłamiesz! - wykrzyczała. - Widziałam ją martwą i byłam na jej pogrzebie!
     Mimo tego, że dziewczyna mnie przejrzała, to zaczęła się wahać. Gdy usłyszała te słowa, zaczęła myśleć. Wyobrażałem sobie te pytania krążące po jej głowie. „A co, jeżeli nie kłamie? Jeżeli moja siostrzyczka żyje? Może to nie ona leżała w trumnie...”. To był jedyny sposób na to, aby odzyskać wolność. Wiedziałem, że muszę tylko przekonać ją do swoich słów, a wszystko pójdzie jak po mojej myśli.
     Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, jak dziewczyna umiera. Trzydziestka ósemka w mojej dłoni, mój palec na spuście i bum. Pocisk leci, leci i ląduje w ciele dziewczyny. Ta robi większe oczy rozumiejąc, co się właściwie stało, a krew zaczyna wyciekać jej z ust. Następnie klęka na kolanach i próbuje wzywać pomoc. Jej usta układają się w słowa „pomóż mi...”.
     Na powrót otwieram oczy, a dziewczyna leży w kałuży krwi. Wręcz brązowy płyn rozlewa się, tworząc co raz większą plamę wokół niej. Uśmiecham się mając nadzieję, że to dzięki mojej wyobraźni umarła. Spoglądam na Diego, stojącego z coltem w ręce, a on się do mnie uśmiecha.
- Powiedziałem ci, że się tym zajmę – przypomniał mi. - Nawet sam się pofatygowałem, żeby uratować ci tyłek.
- Tak, wiem, seksowny jest – zażartowałem sobie. - Zaskoczyła mnie – powiedziałem, już poważnie.
- Wiem.
     Hiszpan wyciągnął z buta piękny, zdobiony, szary sztylet i podchodząc do nas przeciął nam więzy. Z uśmiechem na ustach rozmasowałem nadgarstki i stanąłem na własne stopy. Cieszyłem się, że wszystko przebiegło tak szybko i bez większych komplikacji. Przez chwilę naprawdę myślałem, że dziewczyna odstrzeli mi głowę. Byłem zadowolony również z tego, że Diego przybył mi z pomocą. Gdyby nie on, byłoby ze mną kiepsko.
     Spojrzałem na przyjaciela, który miał nadal przerażony i smutny wzrok. Wiedziałem, że się obwinia, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Musiało mu przejść samo.
     Miałem ochotę palnąć się w głowę za to, że pomyślałem, że to on stał za tymi zabójstwami. J.J. to po prostu J.J. i mój najlepszy kumpel, więc to, co zaszło było bezsensowne. Obiecałem sobie w duchu, że już nigdy nie narażę na niebezpieczeństwo moich przyjaciół, ani rodziny. Zdawałem sobie sprawę, że muszę pogadać z Diego na temat mojej siostry. Wiedziałem, że zrozumie, ale postanowiłem odłożyć to na następny dzień.
    - Co wy na to, żeby zrobić sobie wieczór przy piwku? - Diego mrugnął do mnie.
- Ja jestem jak najbardziej za – odparł jeszcze trochę skołowany J.J.
- Cholera. Zapomniałem, że jestem umówiony z Amy – przypomniałem sobie.
- Jakaś fajna z niej dupa? - mój współpracownik puścił mi oczko.
- Najlepsza przyjaciółka na świecie – oświadczyłem dumnie, po czym wziąłem telefon i zadzwoniłem do niej.
- Amy? Słuchaj. Wiem, że jest późno, ale co powiesz na seks i blanta tu i teraz? Dokładniej to za pół godziny w moim nowym mieszkaniu? Będzie J.J. i mój drugi kumpel. Nie chcę słyszeć odmowy, kochanie. Adres dostaniesz sms'em – rzuciłem, drocząc się z nią, a moi koledzy wybuchnęli śmiechem.

***
Rozdział z dedykacją dla Seoany i jej Ostatniego Tańca, który ma już roczek! :D Dalszych sukcesów życzę! <3

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział XXIV

     Diego przywitał mnie uśmiechem, a następnie rozłożył ramiona w przyjacielskim geście.
- No, no, dobra robota! Jeżeli spiszesz się tak dobrze jeszcze raz to chyba pomyślę o podwyżce i o tym, abyś był moim głównym współpracownikiem – Brazylijczyk był naprawdę zachwycony. - Jednak pogłoski krążące o tobie mówiły prawdę.
- Krążą o mnie pogłoski? - zmarszczyłem brwi. - Mniejsza o to. Jestem tutaj po to, aby powiedzieć, że to wcale nie ja go zabiłem.
- Jak to nie ty? Nie rozumiem...
- Ja też nie. W momencie, gdy już miałem nacisnąć na spust, on nagle oberwał. Nie mam pojęcia co się stało – powiedziałem krótko, wiedząc, że on sobie to ceni.
- Może to byłeś ty, ale zdawało ci się, że to nie ty? - Diego próbował wytłumaczyć sobie całe zajście.
- Magazynek jest pełny – sięgnąłem do pasa i już miałem pistolet w ręku, gdy poczułem zimną lufę na karku.
     Diego skinął na ochroniarza, że ma mi pozwolić wyciągnąć broń, więc to zrobiłem, od razu wyciągając i pokazując mu pełen magazynek.
- Dobra, zajmę się tym – odparł, a następnie kazał odprowadzić mnie do drzwi.
- Sam trafię.

     Postanowiłem, że nie zostawię wszystkiego w ręku Diego. Za bardzo zastanawiała mnie cała ta sytuacja, aby ją po prostu olać. Wyszedłem od niego i postanowiłem połazić trochę po mieście i porozglądać się za czymś podejrzanym. Nie miałem pojęcia, od czego mam zacząć, ale od czegoś trzeba było. Chodziłem więc bez celu przyglądając się ludziom i nagle dojrzałem mojego kumpla J.J.'a.
     Zdziwiłem się trochę, ponieważ powinien walczyć o swój bar. On nie był człowiekiem, który szybko się poddawał, więc nie wyobrażałem sobie, że chodzi i usiłuje znaleźć nową pracę.
     W pewnym momencie punk się obrócił w moją stronę, a ja szybko uskoczyłem za dużą furgonetkę stojącą obok mnie. Nie chciałem, aby przyjaciel mnie zobaczył, ponieważ byłem zły na niego, a chciałem się dowiedzieć, co postanowił dalej. Pech chciał, że mój telefon komórkowy wypadł mi z kieszeni i wleciał prosto przez kratkę ściekową w czarną otchłań. Zakląłem pod nosem, ponieważ komórka przydałaby mi się teraz bardzo.
     Wiedziałem, że jedyne miejsce, w które mogę się udać to jest jej dom. Podbiegłem pod blok i zadzwoniłem na domofon. Odebrała po chwili i nieciekawym głosem powiedziała "halo".
- Tylko nie gadaj, że cię obudziłem – żałowałem, że zadzwoniłem, a jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że to jedyne, co mogłem zrobić.
- Nie, już dawno nie śpię. Coś się stało? - w jej głosie było nie zdziwienie, lecz zaciekawienie.
- Wpuść mnie na klatkę. Musimy porozmawiać – odrzekłem, a po 3 sekundach usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.
     Wbiegłem do środka i pędziłem po schodach kilka pięter. Jej blok był dosyć wysoki, jednak nie zważałem na to. Liczyłem. 1, 2, 3, 4, 5, 6, jeszcze trochę w górę i są drzwi nr 7.
- Hej – powiedziała.
     Była ubrana w dres i dużą, wyciągniętą koszulkę. Na stopach nie miała skarpetek, lecz kapcie, a jej włosy były rozczochrane na wszystkie strony.
- Powiedziałaś, że wcale cię nie obudziłem – pogroziłem palcem.
- Wcale mnie nie obudziłeś. Mam kaca.
- Musisz mi pomóc. Potrzebuję twój telefon na większość dnia, bo mój mi się rozwalił. Będę tylko wchodził na aparat i facebook'a.
     Każda inna dziewczyna popatrzyłaby się na mnie jak na nienormalnego. Przez ostatni rok rozmawialiśmy może kilka razy przypadkiem i to o błahych rzeczach. Jednak znałem ją prawie całe moje życie i wiedziałem, że zrobi to bez wahania.
- Czekaj, usunę blokadę na ekran i już ci go daję – powiedziała, po czym sprawdziła jeszcze działanie internetu i podała mi aparat. - Tylko nie rozwal – pogroziła palcem z uśmiechem na ustach.
- Mała, jesteś wielka – odpowiedziałem i ruszyłem do akcji.
     Na dół zbiegłem w bardzo szybkim tempie i od razu udałem się do miejsca, w którym ostatni raz widziałem J.J.'a. Niestety nie było go tam. Zacząłem się rozglądać wszędzie dookoła i zaglądać w różne uliczki. Już prawie go straciłem nadzieję, ale patrzę – jest.
Punk wyszedł z jakiegoś sklepu z nożami, a potem udał się dalej. Czułem się dziwnie śledząc kolegę, ale wiedziałem, że muszę to zrobić. Włączyła mi się intuicja. Mój prywatny radar na ciekawe rzeczy.
     Szedłem za nim dobre pół godziny, aż w końcu chłopak się zatrzymał. Byliśmy w zupełnie innej części miasta niż poprzednio i zastanawiałem się, co on mógł tutaj robić. Była to dosyć bogata dzielnica, a on do bogatych nie należał. Jego znajomi raczej także byli na naszym poziomie finansowym, więc co on robił w takim miejscu?
Do głowy przyszło mi, że może narobił sobie długów u któregoś z tych ludzi. Pomyślałem także, że może z braku gotówki to on sprzątnął mi ofiarę sprzed nosa dla człowieka, który mieszkał właśnie w tym domu. Szybko jednak odpędziłem tą myśl. J.J. to był J.J., nie żaden morderca na zlecenie.
     Nie mogłem dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ mój kumpel wszedł do domu. Od razy podleciałem do niedomkniętej bramy i wbiegłem na podwórko. Dobiegłem do okna i przez szparę w rolecie zobaczyłem mojego kumpla. Zrobiłem sobie kilka kolejnych zdjęć i wysłałem sobie w wiadomości od razu usuwając fotki z pamięci telefonu.
Punk dostawał od kogoś pieniądze. Oznaczało to, że moje obawy się potwierdziły. Oczywiście mogło to oznaczać coś innego... ale mój radar wyraźnie mówił, że ta sprawa jest wmieszana ze sprzątnięciem mi ofiary sprzed nosa.
     Nie czekając dłużej wyszedłem z posesji i udałem się w stronę głównej ulicy. Od razu złapałem taksówkę i pojechałem pod blok koleżanki.
     Stanąłem znowu pod tym samym blokiem. Telefon był cały i świetnie się spisał, ponieważ miałem wszystko, co potrzebowałem. Znów zadzwoniłem pod nr 7.
- Halo? - był to męski głos.
- Jest Amy?
- Tak – odpowiedział jej ojciec.
- A mogę ją prosić na chwilę? Przed drzwi. Ja wejdę na górę.
- Oczywiście.
     Wejście na górę zajęło mi mniej czasu niż ostatnio. Mimo tego, że już dawno mnie tam nie było, doskonale znałem te ściany, jak i drzwi. Po chwili ukazała się ona. Była ubrana tak samo, jednak wyglądała już trochę lepiej.
- I jak tam? - zapytała.
- Zmęczyłem się. Uganiałem się cały dzień po mieście, a na dodatek od rana nic nie jadłem. Jestem głodny jak wilk – próbowałem złapać oddech.
- Ja nie mogę nic jeść – poskarżyła się.
- A trzeba było pić? - uśmiechnąłem się do niej.
- Wiesz, dlaczego piłam... - powiedziała.
- Dlaczego? - zapytałem.
- Jake, dobrze wiesz dlaczego – popatrzyła się na mnie swoimi niebieskimi oczami, a ja poczułem się przeźroczysty na wylot.
- Domyślam się... - powiedziałem przypominając sobie rozmowy z jej byłym. - Wiesz co, muszę już iść, bo się robi ciemno, a ja muszę skoczyć w jeszcze jedno miejsce.
- No spoko – posłała mi blady uśmiech.
- Jeszcze raz dzięki. Gdyby nie ty, to nie wiem, co bym zrobił... - spojrzałem na nią.
- Tobie zawsze pomogę.
     Na to już nic nie odpowiedziałem. Dobrze wiedziałem, o co chodziło. Jej facet znalazł sobie kogoś nowego... Ale tylko dlatego, że ona wolała koleżanki, imprezy i zbyt często obrażała go wyzwiskami. Mimo wszystko on pomógłby jej, gdyby przyszła po pomoc. Ona jednak już mu nie. Znaliśmy się od zawsze, a w dodatku ona zawsze poznawała, kiedy kłamię, co nie udawało się nikomu. Mogłem być poważny lub śmiać się do bólu brzucha, a ona i tak wiedziała, że to ja. Czasami mogliśmy powiedzieć sobie wszystko, czasami mówiliśmy sobie tylko zwykłe cześć, nie widząc się przez bardzo długi czas. Jednak mimo tego dziwnie się czułem, kiedy ona mówiła, że pomogłaby mi zawsze, choć nie widzielibyśmy się przez pół życia, a po 3 latach związku z nim i dzielenia się z nim całym swoim życiem, odwróciłaby się do niego plecami...
      Może i nie do końca w to wierzyłem, albo nie chciałem wierzyć. Poczułem się jednak bardzo dziwnie w całej tej sytuacji.
     Postanowiłem iść coś zjeść na mieście, a potem po prostu iść spać. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić, ponieważ byłem padnięty i czułem się jak przeżuty ryż. Gdy wyszedłem przed klatkę kątem ona zobaczyłem jakiś cień, jednak go zignorowałem. Gdy dostałem czymś ciężkim po głowie i zanim całkowicie straciłem przytomność zdążyłem pomyśleć „Role się odwróciły – teraz śledzący stał się śledzonym”.

niedziela, 19 października 2014

Rozdział XXIII

      Właśnie przygotowywałem obiad, kiedy zauważyłem, że z Luką jest coś nie tak. Położyła się na środku kuchni i ciężko oddychając zaczęła skomleć. Domyśliłem się, o co chodzi: moja suczka miała urodzić. Widząc jednak przerażenie w jej oczach domyśliłem się, że coś jest nie tak. Od razu zadzwoniłem do weterynarza, a on kazał mi przyjść. Nie mam pojęcia, jak psu udało się przejść te kilka ulic, ale w końcu dotarliśmy.
    Weterynarz nie owijał w bawełnę. Od razu powiedział mi, że coś jest nie tak i zarówno suka, jak i szczeniaki są zagrożone i mogą nie przeżyć. Zastanawiałem się, po co mi to było. Ubzdurałem sobie tego psa po to, aby teraz miał zdechnąć? Wkurzyłem się. To nie było sprawiedliwe, ponieważ starałem się i to w dobrej wierze. Wpadł mi do głowy także pomysł, że to może kara za to, że zabiłem człowieka. Coś za coś.
Luka leżała sobie na specjalnym podwyższeniu i strasznie skomlała. Miała bardzo smutne oczy, którymi wpatrywała się we mnie, jakby mówiła „pomóż mi, no wiem, że potrafisz, nie bądź egoistą, proszę, przecież bez ciebie umrę...”. Ja jednak nie mogłem nic zrobić. Stałem obok niej i wpatrywałem się w nią wzrokiem mówiącym „przepraszam”. Wtedy urodził się pierwszy szczeniak, a ja zrozumiałem.
     Mój pies wiedział, że nie przeżyje. Wybrał mnie nie po to, abym go uratował, ale po to, abym uratował jego dzieci. W sumie urodziły się trzy miniaturowe szczeniaki żywe i pięć martwych. Były one tak małe, że prędzej powiedziałbym, że są to szczeniaki yorka, niż tak dużej suki. Tak jak podejrzewałem, Luka zdechła na moich oczach.
- One nie przeżyją nocy – skomentował weterynarz. - Jeżeli jednak chcesz spróbować, to dm ci wszystko, co potrzebne, aby je uratować.
     Kiwnąłem głową. Czułem się naznaczony i zobowiązany, aby chociaż spróbować się nimi zająć. Mężczyzna wręczył mi karton z psami oraz torbę ze strzykawkami różnej wielkości, mlekiem w proszku, butelkami i smoczkami. Kazał jeszcze kupić termofor i zmieniać w nim wodę co kilka godzin oraz udzielił rad co do karmienia. Życzył mi także powodzenia i powiedział, że jeżeli cudem uda im się przeżyć, to mam się do niego zgłosić za miesiąc. Oczywiście za wszystko zapłaciłem fortunę. Lukę zostawiłem na stole operacyjnym, ponieważ nie miałem serca jej oglądać, a co dopiero zabrać ze sobą i zakopać w ziemi.
     Wchodząc do domu, usłyszałem dzwonek telefonu. Zdziwiłem się, kiedy po wyciągnięciu go z kieszeni, na wyświetlaczu ukazał mi się Ed.
- Co jest – rzuciłem.
- Jest zlecenie – powiedział krótko.
- Tak szybko? Nie wydałem nawet połowy poprzedniej kasy - mruknąłem.
- Słuchaj. Nie ma roboty, to nie ma. Jak jest, to idziesz i robisz swoje. Jak ci się coś nie podoba, to znajdę kogoś innego – powiedział, po czym się rozłączył.
Zakląłem pod nosem. Zależało mi na tej robocie, przynajmniej zanim nie wybiję się sam i nie będę potrzebował Ed'a. Szybko zająłem się pieskami, po czym wskoczyłem na motocykl i pojechałem pod wskazany sms'em adres.
     Wjechałem pod wielką, stalową bramę i nacisnąłem przycisk domofonu.
- Halo – odezwał się męski głos.
- Przysłał mnie Ed – odrzekłem, a brama sama się otworzyła.
    Podjechałem dalej przez wielki chodnik pomiędzy trawnikami. Moim oczom ukazał się wręcz pałac. Ogromna willa z biało-brązowego kamienia przypominała budowlę rodem z bajki. Nie umiałem uwierzyć własnym oczom, że właśnie stoję przed tak cudownym budynkiem.
     Ściągnąłem kask, aby móc lepiej widzieć. Do „pałacu” należało kilka wieżyczek, jak i kolumny stojące u szczytu schodów przed wejściem. Tam czekał na mnie mężczyzna ubrany we frak. Miał on około pięćdziesięciu lat. Ukłonił się nieznacznie, a następnie bez żadnego słowa odwrócił się i odszedł. Nie wiedząc co mam robić, podążyłem za nim.
Wchodząc do dużego przedpokoju, moim oczom ukazała się biel. Była ona wszędzie: od białych kafelek, przez białe meble i ściany, po biały sufit. Na tym ostatnim wisiał ogromny żyrandol, zrobiony jakby z miliona miniaturowych diamencików. Z bólem serca oderwałem od niego wzrok i poszedłem dalej. Musieliśmy przejść jeszcze przez dwa pomieszczenia pełniące chyba funkcję przedpokoju lub salonu, aż ogromnymi drzwiami balkonowymi dotarliśmy na tył domu. Przed ogromnym basenem ( tutaj chyba wszystko było ogromne ) na leżaku leżał mężczyzna mający około trzydziestu lat lub nawet mniej. Brazylijczyk ( obstawiałem tak po jego karnacji ) palił cygaro. Gdy weszliśmy nawet nie spojrzał na nas. Możliwe, że nas nie usłyszał, bo gdy gościu we fraku odchrząknął, Brazylijczyk odwrócił się i dął mu znak, że może odejść.
     - Witam witam! - uśmiechnął się. - Ty pewnie jesteś Jacob.
- Jake, proszę – poprawiłem go.
- Ojciec dał ci na imię Jacob, więc tak będę cię nazywał – oświadczył.
- Znał pan mojego ojca? - uniosłem jedną brew. Mimo, że był starszy ode mnie kilka lat, wolałem trzymać się od niego na dystans i mówić na „pan”, dopóki nie pozwoli mi inaczej. Wnioskowałem, że to właśnie on rządził w tym domu, więc wolałem nie ryzykować.
- Nie osobiście, ale dużo słyszałem o twoim ojcu i dziadku. No i siostrze oczywiście, była bardzo dobra i wywinęła nam niezły numer.
     Nie rozumiałem, o czym on do mnie mówi. Nie podobało mi się to, że mieszał do tego moją siostrę, a nie chciałem, by miała z tym coś wspólnego. Zdenerwowałem się.
- Nie mieszajmy do tego mojej siostry. Ona nie ma z tym nic wspólnego – wycedziłem przez zęby.
- Rozbawiasz mnie. Gdyby nie twoja niewiedza, już dawno zarobiłbyś ode mnie kulkę. Poza tym, jestem Diego. Możesz się tak do mnie zwracać. Uważaj jednak na czyny, moi ochroniarze stoją wszędzie. Jeden w drzwiach za nami, drugi w ogrodzie, trzeci w basenie, a pozostała osiemnastka pałęta się gdzieś po całej posiadłości.
- O czym ty do mnie mówisz, Diego? - zapytałem wprost. Nie lubiłem owijać w bawełnę.
- Powiem ci, ale jeszcze nie teraz. Te informacje są cenne, a ja chcę coś w zamian. Czas o pieniądz, więc będę mówić krótko – stanął naprzeciwko mnie, ściągnąć ciemne okulary i z cygarem między palcami patrzył się prosto w moje oczy. - Jacob'ie, chcę, abyś dla mnie pracował jako płatny morderca. Nie rozglądaj się tak, nikt nie ma prawa nas słyszeć. Chcę, żebyś zabijał dla mnie ludzi, a będę ci za to płacił i to nie małą kwotę. Dostaniesz ode mnie mieszkanie, samochód oraz znajomość w mojej osobie. Jest to propozycja nie do odrzucenia i zapewniam, że ci się spodoba.
     Próbowałem przetrawić to, co mi powiedział, ale przysięgam, że nie wiedziałem, o czym on do mnie mówił. Słyszałem tylko potok słów, a potem poczułem, jak Diego klepie mnie po plecach i podchodzi do swojego służącego, czy kim on tam był i szepcze mu coś do ucha. Gościu we fraku skinął głową i wyszedł, by po chwili wrócić i podać coś gangsterowi. Był to adres z kluczami do nowego mieszkania oraz namiary na ofiarę i broń.

     Wróciłem do mieszkania cały czas zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Gołym okiem widać było, że Diego był kimś. Miał willę, mnóstwo kasy, basen, lokaja i dwudziestu jeden ochroniarzy. Wiedział o tym, że mam siostrę oraz coś, o czym nie wiedziałem ja. Przez to bardzo się niepokoiłem. Aby dowiedzieć się, o co mu chodziło, musiałem przystać na jego warunki, które były nie do odrzucenia. Co by się stało, gdybym je odrzucił? Wydaje mi się, że po prostu by mnie zabił. Nie, nie zrobiłby tego, on był szefem. Diego zleciłby to komuś. Tak po prostu.
     W jednej chwili zapragnąłem być jak Diego. Mieć to co on i rozkazywać innym. Wiedziałem, że właśnie ten człowiek jest dla mnie tym, by stać się kimś lepszym. Ed wysyłając mnie do niego, pokazał mi coś więcej. Tak, czy siak siedziałem już w tym po uszy i nawet, jeżeli chciałem zrezygnować, nie mogłem tego zrobić, więc postanowiłem dłużej nad tym nie rozmyślać.
     Po nakarmieniu szczeniaków i wymienieniu wody w termoforze, postanowiłem obejrzeć mieszkanie. Pojechałem pod wskazany adres i nieco się zdziwiłem, bowiem nie było to mieszkanie tylko mały domek z ogródkiem. Jego ściany pokryte były białym kamieniem, a z balkonu zwisały pnącza winogron. Z boku zaś rosły jabłonki. Wszedłem więc do środka i uznałem, że ten dom jest świetny. Przedpokój, kuchnia połączona z jadalnią, łazienka, mały salon, dwie sypialnie i balkon. Coś akurat dla mnie. Z JJ'em było mi dobrze, ale wiedziałem, że już pora iść na swoje. Układało mu się z dziewczyną i widać było, że poważnie o sobie myśleli. Nie zamierzałem jednak zrywać kontaktów, no bo przecież był moim kumplem. Chciałem widywać się z nim od czasu do czasu i nadal pracować w jego barze. Było to bardzo ciekawe zajęcie i wcale nie męczyło.


     Miałem jeszcze jedne kluczyki, ale nie bardzo wiedziałem od czego. Jednak po chwili sobie przypomniałem. Przed mieszkaniem stało dwuosobowe, czarne audi. Wyglądało świetnie, a na dodatek moje kluczyki pasowały do niego. Gdy odpaliłem silnik, zamruczał jak kot. Jazdę próbną odłożyłem na teraz i postanowiłem wrócić do domu nowym autem.

     - Wszędzie śmierdzi psem! A te małe gnoje na dodatek cały czas piszczą i nie chcą przestać! Co ty sobie wyobrażasz? - tymi słowami przywitał mnie JJ.
- O co ci chodzi? Co mam z nimi niby zrobić, co? - powiedziałem w miarę spokojnie w porównaniu do nerwów, jakie mnie ogarnęły.
- Nie wiem, trzeba było je uśpić, jak ci weterynarz doradzał! Dobrze, że ten twój kundel zdechł, bo robił syf w domu! - warknął mój kumpel.
- Tak bardzo przeszkadzam ci w tym domu?! Proszę bardzo, już się wyprowadzam! - warknąłem.
     Miałem ochotę go zabić, jednak powstrzymałem się i poszedłem do siebie. Do dużej torby powrzucałem swoje ubrania i kosmetyki oraz różne podręczne rzeczy i zaniosłem do auta. Następnie wróciłem na górę i wziąłem pieski oraz wszystkie niezbędne dla nich rzeczy.
- Przepraszam stary. Nie jedź nigdzie, przepraszam! - punkowiec okazał skruchę.
- I tak już za długo u ciebie mieszkam. Pora pójść na swoje – powiedziałem.
- Nie możesz mnie zostawić! Zamknęli mi bar... Z czego ja opłacę rachunki?
- Poradzisz sobie – rzekłem.
Gdy ten się obrócił i zamknął się u siebie w pokoju, spod łóżka wyciągnąłem ukryte przeze mnie pieniądze. Następnie odliczyłem kilka tysięcy złotych i położyłem na kuchennym stole.

     Stałem na skraju parku schowany za drzewem i przyglądałem się mężczyźnie, który wyszedł z urzędu. Markowy garnitur, stylowy płaszcz i ciemne rękawiczki na dłoniach. Stał przed swoim mercedesem i rozmawiał z kimś przez telefon silnie gestykulując. Od razu poczułem do niego niechęć. Wyglądał na gbura, który za państwowe pieniądze jeździ sobie na panienki.
     Trzymałem go na muszce tak jak i poprzednią ofiarę i tak jak poprzednio zwlekałem ze strzałem. Próbowałem nacieszyć się tą chwilą, nasycić momentem przed strzałem. W takich momentach czułem się jak król, albo nawet jak Bóg. Niczym pan i władca władałem życiem i śmiercią. Ode mnie zależało, czy ta osoba przeżyje.
     Poprawiłem palec na spuście i nagle pach. Ofiara ląduje na masce samochodu, a z tyłu jej głowy wycieka krew. Na parkingu zaczyna się panika. Kobiety zaczynają krzyczeć, a mężczyźni kładą się na ziemi lub uciekają. Jest tylko jeden szczegół. To wcale nie ja nacisnąłem na spust.

niedziela, 5 października 2014

Rozdział XXII

   Jedząc śniadanie zastanawiałem się, co zrobić ze swoją pierwszą wypłatą. Pięćdziesiąt tysięcy to wcale nie mało pieniędzy, chociaż na całe życie nie starczyłoby mi. Wiedziałem, że na początek się przydadzą, ponieważ miałem swoje wydatki. Mimo stałej pracy, nie zawsze mogłem sobie pozwolić na to, co chciałem. W barze nie zarabiałem wiele, a życie kosztowało. Teraz jednak miałem większy zastrzyk gotówki i zastanawiałem się, co mam z nim zrobić. Wydać na głupoty i zabawić się, kupić za całość coś porządnego, czy nie wydawać nic, odkładając całość na konto?
     To był poważny dylemat, a ja nie mogłem się zdecydować. Stwierdziłem jednak, że wydam część, a część wpłacę do banku. Postanowiłem, że opłacę na jakiś czas mieszkanie i rachunki, kupię kilka rzeczy do domu, trochę sobie zostawię, a resztę odłożę. Miałem tylko nadzieję, że JJ nie dowie się, że mam tyle pieniędzy, bo na pewno zapyta, skąd je mam, a tego mu powiedzieć nie mogłem.
     Patrząc na to z drugiej strony, to miał przerąbane ze mną. Mieszkać pod jednym dachem z seryjnym mordercą i o tym nie wiedzieć - to mieć niesamowitego pecha. Nie chciałbym być na jego miejscu, chociaż wiedziałem, że nigdy mu nic nie zrobię.
     Cały czas prześladowała mnie myśl, że już gdzieś widziałem Ed'a, jednak nie miałem pojęcia gdzie. Był starszy ode mnie, w sumie mógł mieć jeszcze raz tyle lat, co ja. Jednak jego twarz była dla mnie znajoma, tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Mógłby być moim ojcem, ale bardzo dobrze się trzymał. Sportowy tryb życia, zdrowe odżywianie i dbanie o siebie sprawiły, że Ed wyglądał młodziej, niż był w rzeczywistości i naprawdę ciężko było określić jego wiek.
     Jednak jedno mogłem stwierdzić na pewno: nie był znajomym moich znajomych, ponieważ był po prostu na to za stary. Być może był czyimś bratem, ojcem lub wujkiem, jednak postanowiłem nie zaprzątać tym sobie więcej głowy.

     Gdy wysoka brunetka o długich nogach weszła do kuchni w samej koszule i majtkach, podniosłem wzrok. Była znacznie ciekawsza niż moje śniadanie, czy dzisiejsza gazeta, jednak była dla mnie niedostępna. Dziewczyna J.J.'a. Doskonale wiedziałem, że on traktuje ją poważnie, co zresztą zawsze robił w przeciwieństwie do mnie. Ja poszedłem z blondyną do niej, a rano uciekłem jak tchórz, co zresztą zawsze robiłem, natomiast mój przyjaciel zabrał swoją nowo poznaną koleżankę do naszego mieszkania do swojego pokoju. Owszem, przeleciał ją, ale od razu zaproponował związek. Ja taki nie byłem, więc wolałem się zawsze w porę zmyć.
     -Yyy, cześć, ja... - zaczęła nerwowo dziewczyna.
- Dziewczyna JJ'a tak? - uśmiechnąłem się do niej i zmierzyłem wzrokiem jej piękne ciało. - wspominał o tobie.
- Ty jesteś... - zaczęła nerwowo.
- Jake – pomogłem jej. - Nie krępuj się, przyjaciele mojego kumpla są również moimi przyjaciółmi – mrugnąłem do niej.
- Nie podrywaj mojej dziewczyny – powiedział mój przyjaciel wchodząc do kuchni.
- A już liczyłem na taki piękny romansik – powiedziałem w żartach, na co tamci się uśmiechnęli. - Przypomnij mi, jak ma na imię miłość twojego życia?
- Grace – powiedziała dziewczyna, uprzedzając swojego chłopaka, na co się uśmiechnąłem.
- A jak miała na imię twoja piękność? - spytał punkowiec.
- Ja... Tak się składa, że nie pamiętam jej imienia – powiedziałem.
- Częsty przypadek sklerozy moralniej – rzucił, a ja wybuchnąłem śmiechem.
- Przepraszam was, ale jak się śpieszę do pracy. Ktoś w tym domu musi zarabiać na życie – rzekłem jeszcze, wstając od stołu.
     Była to prawda. Musiałem iść do pracy, ponieważ mimo drugiego zajęcia, musiałem zachować jakieś pozory normalnego życia.
     W pracy jak zwykle nie działo się nic ciekawego. Na początku strasznie podobała mi się ta praca, ponieważ miałem kontakt z ludźmi, a co jakiś czas ktoś zrobił coś głupiego. Po pewnym czasie jednak zauważyłem, że w większości przychodzą do baru ci sami ludzie i mają typowe zachowania.
     Jak po raz pierwszy mieliśmy bijatykę, to byłem nieźle podekscytowany. Mogłem rozdzielić dwóch pijaczków i wynieść ich jeden po drugim. Co się jednak okazało, byli to najlepsi przyjaciele, z tym, że kłócili się średnio raz w tygodniu. Na następny dzień wracali i znowu byli kumplami. To co było nowością i czymś ciekawym, prawie zawsze okazywało się codzienną rutyną. Prawie.
     Mieszkaliśmy w mieście nie zbyt wielkim, ale nie można było nazwać go małym. Wielu ludzi znało dużo miejsc i wiedziało, do których lubi chodzić, a do których nie, więc mieliśmy stałych bywalców, którzy przychodzili do nas często lub sporadycznie, a całą reszta nie przychodziła wcale.
     Od czasu, do czasu pojawiał się ktoś nowy. Stary kumpel przyjechał odwiedzić kolegę, brat przyjechał do siostry i poszli się napić, albo przejezdni postanowili zostać na noc i się zabawić. Wtedy często działo się coś nowego, coś niepowtarzalnego, dla czego warto było pracować w tym miejscu. Tak było i tym razem.
     Stałem za barem i wycierałem kufle, kiedy do środka wbiegł mężczyzna koło trzydziestki i zaczął krzyczeć.
- Zabili mi brata! Zabili go! Pomóżcie! - krzyczał i czekał na jakąkolwiek reakcje.
Ludzie siedzący przy stolikach popatrzyli na niego, a potem na siebie i wrócili do swoich zajęć. Stwierdzili pewnie, że to wariat, co zresztą mi także przemknęło przez myśl.
- Halo! Słyszycie mnie?! - podniósł głos. - On nie żyje – powiedział tym razem szeptem, chociaż nie byłem pewny, czy na pewno powiedział akurat to. Następnie zakrył twarz dłońmi i zapłakał bezgłośnie.
     W tym momencie do środka wszedł JJ, któremu najwyraźniej albo nie spodobało się zachowanie przybysza, albo chciał mu pomóc. Położył rękę na plecach mężczyzny, a następnie szepcąc coś do ucha wyprowadził na zewnątrz. Miałem ochotę wyjść i zobaczyć co się dzieje, jednak nie mogłem zostawić pustego baru. Czekałem dobre czterdzieści minut, zanim mój kumpel wrócił.
     - Co jest? - zapytałem od razu, ponieważ zżerała mnie ciekawość.
- Koleś twierdził, że ktoś zabił mu brata i uparł się, że mam zadzwonić na policję. Zadzwoniłem więc i opisałem całą sytuację podkreślając, że nie widziałem ani zdarzenia, ani trupa. Musiałem uspokoić kolesia a potem poczekać przed budynkiem naprzeciwko. Przyjechała karetka, policja, stoi pełno gapiów, także część od nas, a kolesia wyniesiono martwego. Ktoś poderżnął mu gardło.
- Tutaj? Na przeciwko nas? - zmarszczyłem brwi.
- Yhym. Policja pewnie będzie chciała z tobą rozmawiać.
- Ze mną? Po co niby – nie rozumiałem tego.
- Czy czegoś nie widziałeś i takie tam – powiedział, a jak na zawołanie do środka wszedł funkcjonariusz policji.
- Witam, Starszy Aspirant Mason Lewis. Mógłbym zadać panu parę pytań?
- Oczywiście – odparłem spokojnie, natomiast w środku srałem ze strachu.
- Widział pan kogoś podejrzanego, kogoś, kto się tu kręcił? - zapytał się.
- Niestety nie. Nie licząc tego wrzeszczącego mężczyzny, nic nie zwróciło mojej uwagi – odparłem.
- A więc pan już wie?
- Przed chwilą się dowiedziałem.
Policjant pokiwał tylko głową i głośno westchnął. Wyglądał, jakby bolała go głowa.
- Może napije pan się czegoś? Kiepsko pan wygląda – zaproponowałem.
- Z chęcią, ale jestem na służbie.
Pokiwałem głową na znak, że go dobrze rozumiem, a on zaczął mówić.
- Mówiąc nieoficjalnie, to nie pierwsze zabójstwo od kilku miesięcy w tym mieście. Na dodatek nie ma żadnych poszlak – znów pokiwał głową.
- Przykro mi, a jeżeli chodzi o mnie, to naprawdę nic nie wiem.
- Okej, pójdę jeszcze popytać twoich klientów. Nie masz nic przeciwko temu? - nagle przeszedł na ty.
- Nie proszę pana.
Zobaczyłem jak odchodzi i zaczyna rozmawiać z ludźmi. Widząc po jego minie, od innych także nie dowiedział się niczego nowego.
- Może zrobimy dzisiaj grilla? - rzuciłem do punkowca.

     Chodząc po sklepie myślałem o dziwnym zabójstwie. Na przeciwko miejsca, w którym pracowałem poderżnięto komuś gardło, a ja sobie spokojnie pracowałem obok. Bałem się, że wiedzą o moim poprzednim morderstwie i przypiszą mi także te, jednak na szczęście nic takiego się nie stało. Miałem nadzieję, że to, czym się zajmuje nigdy nie wyjdzie na jaw, ponieważ nie tyle bałem się aresztu, ile spojrzenia siostrze w oczy.
     Wybierając ketchup z półki zanotowałem w pamięci, że muszę do niej zadzwonić i zaprosić ją na wieczorną imprezę. Musiałem się dowiedzieć, czy znalazła pracę i w końcu spędzić z nią trochę czasu. Odkąd się wyprowadziłem w ogóle go dla niej nie miałem. Gdy go jednak w końcu znajdowałem, ona szukała pracy.
     Brakowało mi jej trochę. W końcu powszechnie wiadome jest, że lepiej, gdy to nie ty jesteś głową rodziny i martwisz się o wszystko. Ja miałem zawsze ją, ona zastępowała mi rodziców i dbała o wszystko. Teraz musiałem pracować, gotować sobie obiad i czyścić kibel raz w tygodniu. Nie były to miłe zajęcia, jednak całkowicie konieczne.
     Kierując się do kasy, spojrzałem na faceta, który za nią siedział. Był gruby, tłusty i na dodatek gburowato wyglądał. Mimo tego, że u niego była najkrótsza kolejka, to podszedłem gdzie indziej.

     - Nie wiem jak to jest, aby powstał pożar wystarczy maleńka iskra, ale żeby rozpalić ognisko, potrzeba całej paczki zapałek – mruknął punk, który od dwudziestu minut męczył się z grillem, ale nie dał sobie pomóc.
- Tak przy okazji, świetny pomysł ze zrobieniem ogniska w środku zimy – rzekł Tom. - Jak nam się uda rozpalić to ognisko, to będzie wspaniale.
- Pospieszcie się, bo mi zimno – mruknęła Kath.
- Udało się! - usłyszałem okrzyk radości zebranych.
     Mimo tego, że był środek zimy, to i tak miałem ochotę na grilla. Kto jednak przyszedłby na niego, gdy temperatura waha się w okolicach zera? Na szczęście istnieje jeszcze takie coś, jak ognisko. Mogło one ogrzać wszystkich dookoła, a nadal mogliśmy pić piwo i się świetnie bawić. Miałem tylko nadzieję, że sąsiedzi nie zadzwonią na policję o zakłócenia porządku, ponieważ nie chciałem mieć z nimi styczności.
- Jj, co ty na to, żebyśmy przeprowadzili się gdzieś na obrzeża? - rzuciłem pomysł.
- Myślałem ostatnio o tym samym. Ludzie są tu wredni, miejsca jest mało, a w dodatku rozmawiałem ostatnio z dozorcą. Nie jest zadowolony z twojego psa.
- Nie wiem, co on chce od mojej psiny – mruknąłem.
- Bar ostatnio przynosi większe zyski, więc może wszyscy dostaniemy podwyżki – powiedział.
- Ja mam jeszcze trochę oszczędności, więc nie będzie problemu – uciąłem.
Chłopak spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „jakoś nic mi na ten temat nie wspominałeś”, jednak nie skomentował tego.
     Mój wzrok natomiast padł na Lukę. Suczka leżała sobie spokojnie trochę dalej od ogniska i obserwowała wszystkich dookoła. W ogóle nie było widać tego, że jest szczenna. Weterynarz powiedział, że miot może się urodzić całkowicie martwy przez to, co mogło się wydarzyć przed jej znalezieniem przeze mnie. Miałem nadzieję, że tak się nie stanie, jednak jedyne, co mogłem w tej sprawie zrobić, to zapewnić jej spokój i trochę ruchu.
     Z początku obawiałem się, że jak odwiedzi nas kilku znajomych, to rzuci się na każdego i pogryzie, albo zabije kogoś. Na szczęście leżała sobie spokojna i tylko powarkiwała, gdy ktoś do niej podchodził. Ostrzegłem jednak wszystkich, żeby się do niej nie zbliżali i nawet nie myśleli o głaskaniu. Uszanowali to i nie zwracali na nią uwagi.

     Wieczór nam szybko minął. Bez szaleństw wypiliśmy po kilka piw i z szumem w głowie każdy poszedł do siebie. Tego właśnie potrzebowałem. Spokoju, wyciszenia i pozytywnej rozmowy z najbliższymi przyjaciółmi.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział XXI

      Rozległ się trzask broni, jednak pocisk nie wystrzelił. Pistolet nie był naładowany. Czułem satysfakcję, gdy kładłem Ed'owi trzydziestkę ósemkę na dłoń.
- Wiedziałeś, że nie jest nabita – wyszeptał, najwyraźniej zdziwiony.
- Owszem, wiedziałem – przyznałem. - Tak samo wiedziałeś o tym ty. Nie lubię takiego czegoś. Skoro jedziemy na akcję i mam sprzątnąć klientkę, to oczywiście, że to zrobię. Ty jednak wolałeś mnie najpierw sprawdzić. Podołałem? Nadaję się? Chyba, że nie przeszedłem twojej próby – ostatnie słowo wypowiedziałem z wręcz namacalną pogardą w głosie.
     Ed chyba przejął się tym, co powiedziałem, ponieważ wyciągnął magazynek, włożył do niego jeden nabój z kieszeni kurtki, a następnie strzelił do dziewczyny. Trafił ją dokładnie między oczy.
     Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Bardziej skupiłem się raczej na samym Edwardzie. Gdy naciskał na spust miał coś takiego w oczach, od czego przeszły mnie ciarki. Jego ruchy zaś wydawały się trochę znajome, ale nie do końca. Nie byłem pewien co do tego. Przecież nie mogłem go zapytać po prostu „ koleś, ja cię skądś znam!”. Chociaż w sumie, dlaczego nie.
- Koleś, ja cię chyba skądś znam.
- Nie wydaje mi się. A teraz zmywajmy się stąd – powiedział.
- A ona? - zapytałem.
     Ten jednak prawie zdążył zniknąć mi z oczu. Nie mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ nie znałem powrotu. Może gdybym się postarał... Wolałem jednak podążać za kimś, kto wiedział jak wrócić. Nie zamierzałem się zgubić w ciemnej piwnicy z trupem gdzieś w środku. Nagle zahaczyłem o coś głową. Zaraz znalazłem to ręką: sznurek. Pociągnąłem za niego i już po chwili wszędzie rozbłysło światło.
- To tu jest prąd? - zdziwił się mój współtowarzysz. - Lepiej to jednak zgaś, ktoś nas może zobaczyć.

     Po powrocie do domu stwierdziłem, że czas się trochę zabawić. JJ wkurzył się na mnie, że nie poszedłem z nim ostatnio do clubu, więc tym razem postanowiłem, że pójdę. Z nim czy bez niego, chociaż wiedziałem, że nie odpuści żadnej okazji do zabawy. Prawie.
     Gdy tylko podchodziło się do wejścia, już czuło się tą atmosferę. Kolorowe światła, pełno pijanych osób i muzyka, od której chciało się ruszać. Od razu skierowaliśmy się do baru. Widziałem, że za moim kolegą podążają wzroki niektórych osób. On jednak zdążył się do tego przyzwyczaić. Owszem, wyglądał inaczej niż reszta, ale on po prostu taki był. Z glanami i irokezem nie rozstawał się nigdy, więc dlaczego miałby robić wyjątki? Nie unikał jednak takich miejsc. Chodził po nich z wysoko uniesioną głową i uśmiechem na ustach. Zawsze także patrzył prosto przed siebie i nie przejmował się niczym.
- Balllantine's ze sprite'm – powiedziałem do barmana, pokazując dwa palce. Kiwnął głową i wyciągnął dwie szklanki. Odlał odpowiednią ilość alkoholu, po czym dopełnił szkło napojem. Dorzucił do tego lód, a ja dałem mu pieniądze, nie czekając na resztę.
- Następną kolejkę ty stawiasz – krzyknąłem do ucha koledze, bo było bardzo głośno.
On tylko pokiwał głową, na znak, że rozumie i zaczął iść powoli w stronę parkietu.
     Ustawiliśmy się z boku i obserwowaliśmy ludzi. Byliśmy jeszcze całkiem trzeźwi, więc nie było mowy o tańczeniu. Dodatkowo piliśmy drinki, a z nimi ciężko jest wywijać na parkiecie. Niektórzy ludzie wyglądali całkiem śmiesznie. Byli bardzo pijani, a ich ruchy były ciągle takie same i nie wyglądało to dobrze z połączeniem kolorowych światełek. Ruszali się jak maszyny, tym bardziej, że co chwila któraś z ich części ciała znikała, bo kula ze światłami na suficie akurat świeciła na kogoś innego. Rozejrzałem się też dokładniej za jakimiś fajnymi dziewczynami. Oczywiście, jak to zwykle bywa, te lepsze były z facetami, co wykluczało je. Było też kilka fajnych tańczących we dwie lub więcej, ale mogły zaczekać.
     Po czwartym drinku zaczęło mi porządnie szumieć w głowie. Jednak to jeszcze nie było to. Wpadłem więc na pomysł jak to naprawić i uśmiechnąłem się do siebie. Znowu udaliśmy się w kierunku baru.
- Dwa razy kamikaze – rzuciłem do wysokiego kolesia.
- Osiem shotów – poinformował mnie, a ja kiwnąłem głową na znak, że o tym wiem.
Patrzyłem, jak do shakera wrzuca lód, sok z cytryny, czystą wódkę, a na końcu likier blue curacao. Następnie wymieszał wszystko dokładnie i rozlał do kieliszków, wylewając część na stół.
     Wypiliśmy po cztery shoty jeden po drugim. Dopiero wtedy poczułem się odpowiednio wstawiony. Od razu poszedłem na parkiet i zacząłem tańczyć. Po pijanemu stawałem się mistrzem parkietu. Na szczęście nie uszło to uwadze kilku dziewczyn, które zaczęły się we mnie wpatrywać. JJ, jak to on, od razu podbił do jakiejś laski i już miał z kim wywijać. Ja nie chciałem się brać za pierwszą lepszą, dzisiaj miałem ochotę na coś wyjątkowego, co sprawiłoby, że w końcu się odprężę. Nie musiałem długo czekać. Gdy mów wzrok podążył za wychodzącym i mrugającym do mnie moim przyjacielem, ujrzałem blond piękność.
     Miała długie, proste włosy, była szczupła, wysoka i miała idealne krągłości. Zawsze zastanawiałem się, jak innym laskom udawało się mieć krągły, duży tyłek, duże cycki, a do tego płaski brzuch i nogi modelki. Przecież miało się dużo ciała wszędzie, albo się go nie miało. Jak połączyć jedno z drugim, nie wiedziałem. Zwróciłem także na jej ubiór. Zielona sukienka w cekiny, które rozmywały się, gdy na nie patrzyłem z powodu tego, że byłem pijany, była spoko. Obcisła, krótka, a do tego dużo odkrywała. Miała także szpilki i torebkę pod kolor sukienki.
     Od razu do niej podszedłem. Dziewczyna zmierzyła mnie od góry do dołu i zatrzymała wzrok na mojej twarzy. Była równie pijana, jak ja.
- Może od razu pójdziemy do mnie? - wykrzyczała do mojego ucha.



     Wchodzę i widzę. Biała postać w ciemności, jak widmo, które straszy nocą. Kobieta w bieli, lecz ten widok nie jest w najmniejszym stopniu piękny. Jest straszny i makabryczny i wbija się w pamięć tak, jak tyko potrafi. Wżyna się w umysł i nie chce wyjść i boję się, że nie wyjdzie do końca życia. Będzie snuł się po głowie w najciemniejszych zakamarkach do końca dni, a nawet dłużej, już po śmierci, po drugiej stronie, cokolwiek czeka na nas tam, gdzie ma był cudownie. Burza blond loków okala twarz, a szyję ozdabia kręcony sznur, który naprężony sięga aż do belki znajdującej się pod sufitem. Postać znajduje się parę centymetrów nad ziemią i wije się w agonii, jednak wcale nie walczy o życie. Może chce zostać znaleziona teraz, a może dopiero za kilka godzin. Biegnę i wołam. Wołam najgłośniej jak potrafię i najbardziej przekonująco na świecie, jednak to nic nie daje. Łapię ją i podnoszę, jednak czuję, że nie dam rady. W moich chudych ramionach nie ma wystarczającej ilości siły, aby ją podnieść. Rozpacz i wołanie. I dźwięki. Dźwięki są chyba najgorsze.
     Wołam o pomoc. Wołam, jednak nikt mnie nie słyszy. Coraz więcej paniki ogarnia moje ciało, jednak się nie poddaję. Biegnę. Biegnę co sił w nogach. Skoki przez deski, bieg przez drogę, furtka, chodnik, drzwi, schody i jestem. Jedyna osoba, która może w tym momencie pomóc. Z przerażeniem w oczach wstaje i biegnie po pomoc. Dziecko zaczyna płakać. Mały niemowlak, płacze, jakby czuło co się wokół niego działo. Biorę je na ręce i przytulam, jednak biegnę z powrotem, wraz z dzieckiem na ręku. Biegnę. Zostawiam je na trawie przed ciemną, starą szopą i wchodzę do środka. Osoba, która podniosła postać zasłużyła na miano bohatera. Mimo przerażenia utrzymuje na rękach wiszącą postać. Ja próbuję rozluźnić sznur, jednak jest to prawie niemożliwe. Próbuję z całych sił, jednak on nadal nie ustępuje. Czuję ciemną rozpacz, ponieważ wiem, że tu już koniec. Słyszę płacz dziecka, jednak staram się nie zwracać na to uwagi. Nadal walczę ze sznurem, a on... ustępuje. Biała dama bierze oddech – duży, gwałtowny, a za nim kolejne. Myślę, że się udało, ale jednak nie. Morderca, który zaciskał się jeszcze przed momentem na gardle nie chce zejść. Wyżej, wyżej – wołam, nadal walcząc. Po męczącej walce udaje mi się ściągnąć go z głowy. Kiedy wiem, że zrobiłam co się dało, biegnę do dziecka. Malutki chłopczyk siedzi na zimnej trawie i płacze. Biorę go na ręce i przytulam do siebie. Bujam go w lewo i w prawo, a on przytula się do mojej piersi i przestaje płakać. Słyszę jednak, że się nie udało. Ku rozpaczy dziecka, kładę je z powrotem na trawę, a on zaczyna płakać. Wracam do starej, ciemnej szopy i widzę. Ona nadal wisi; sznur zaciągnął się na włosach, a ona nadal wisi i jęczy.
     Otwieram oczy. Nadal słyszę swój własny krzyk.
-MAMO, MAMO! MAMO, TYLKO NIE TO...
     Znowu koszmar. Nie potrafiłem już ich zliczyć przez to, że pojawiały się tak często. Powoli usiadłem na łóżku i spuściłem nogi na chłodną podłogę. Próbowałem także pozbierać myśli, ale nie do końca mi się to udało. Zacząłem się zastanawiać, skąd te głupie sny. Nawrót z przeszłości? Nie pamiętałem, aby stało się coś takiego, chociaż nie dałbym uciąć sobie za to ręki. Jedyną osobą, którą mogłem o to zapytać, była moja siostra, jednak nie chciałem jej martwić.
     Już chciałem wstać, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem u siebie. Rozejrzałem się dookoła, ale nie bardzo przypominałem sobie, co się stało w poprzednim dniu. Obok mnie na łóżku leżała średniej urody blondynka z odrostami, której rozmazał się makijaż. Była naga, podobnie jak ja. Spojrzałem pod nogi i zauważyłem zużytą prezerwatywę leżącą bezwładnie koło łóżka. Tylko jedna? - pomyślałem i w tym momencie przypomniał mi się krótki dialog.
- Pij, pij głupia. Będziesz łatwiejsza.
- A ty głupi. Pij, pij, nie będziesz mógł.
     Uśmiechnąłem się na te słowa, ale zaraz szybko wróciłem do rzeczywistości. Znalazłem wszystko, co potrzebowałem ułożone w ścieżkę od sypialni do drzwi. A może na odwrót? Jednak nie miałem moich bokserek. Nie miałem na to jednak czasu, ponieważ blondi mogła się w każdej chwili obudzić. Ubrałem się, a następnie szybko wyszedłem i udałem się prosto na spotkanie z Ed'em.

    Widziałem ją. Siedziała w parku i czytała książkę. Miała ładne, złociste włosy, które spływały jej na ramiona. Była bardzo młoda i prawdę powiedziawszy bardzo ładna. Z racji tego, że siedziała nieruchomo była łatwym celem. Mogłem trafić ją w ciągu ułamka sekundy, tym bardziej, że miałem ją na celowniku. Opuściłem jednak broń i schowałem ją za pasek od spodni, a następnie przykryłem koszulką. Dookoła niej było mnóstwo dzieci, a nie chciałem, aby były tego świadkami.
     Dobra, przejmowałem się tym, ale bardziej chciałem obejrzeć sobie dziewczynę. Popatrzeć sobie na nią bezkarnie, jako ostatni na świecie, a potem ją zabić z zimnym sercem. Taki właśnie byłem. Przynajmniej tak mi się wydawało.
     Nagle w parku zrobiło się całkiem pusto i cicho. Dosłownie. Wszystkie dzieci gdzieś zniknęły, ptaki przestały śpiewać, a lekki, wiejący wiatr przestał wiać. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że niemal namacalna. W oddali zauważyłem mężczyznę po 30, który biegł z dużymi słuchawkami na uszach. Stwierdziłem, że to odpowiedni moment. Wycelowałem jeszcze raz i nacisnąłem spust. Głowa dziewczyny odskoczyła pod nienaturalnym kontem, a następnie upadła wraz z resztą ciała. Od razu wstałem i jak gdyby nigdy nic poszedłem do swojego domu i położyłem się spać. Tej nocy po raz pierwszy od wielu dni nie miałem koszmarów.

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział XX

     Byłem jak sparaliżowany, już od dawna nie słyszałem tego nazwiska. Od ilu? Mniej więcej trzynastu lat. Teraz nazywałem się Jake Barrow i nikt oprócz Kate nie mówił na mnie inaczej. Pomyślałem, że może stało jej się coś, ale od razu uznałem to za głupie. Próbowałem skupić swoje myśli i wtedy zauważyłem, że J.J. Wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem, więc pokiwałem głową i poszedłem do swojego pokoju. Pies nawet na mnie nie spojrzał.
- Kto mówi? - zapytałem; mój głos nie zabrzmiał tak pewnie, jak chciałem.
- To cię teraz nie powinno interesować. Spotkajmy się w parku pod dużym drzewem.
Usłyszałem sygnał zerwanego połączenia. Jeszcze dobre pięć minut wpatrywałem się w telefon komórkowy. Co to miało oznaczać? Nie miałem najmniejszego pojęcia. Mogłem o to zapytać tylko jedną osobę, ale to oznaczało pójście na spotkanie. Postanowiłem, że pokażę, że sam potrafię o siebie zadbać i rozwiązać własne problemy. Poza tym musiałem wyjść na spacer z suczką, a to wymagało pójścia do parku. Zauważyłem, że zajmuje większą część mojego pokoju. Była naprawdę ogromna i w dodatku groźna. Nie chciałem ryzykować, że rzuci się na kogoś, więc postanowiłem kupić jej kaganiec.
- Idę do sklepu, chcesz coś? - zapytałem, ubierając buty.
- Nie, bo zaraz sam wychodzę. Weź klucz – usłyszałem na odpowiedź.
Gdy stanąłem w zoologicznym, nie wiedziałem, co mam kupić. Było tego strasznie dużo, a w dodatku nie licząc Killera, nie mieliśmy innych zwierząt. W końcu kupiłem dwie metalowe miski, komplet obroży z kolcami, grubej smyczy i kagańca w czarnym kolorze oraz worek karmy. Wiedziałem, że wypadałoby ją jeszcze odrobaczyć i tak dalej, ale to zamierzałem załatwić podczas wizyty u weterynarza.
Zapłaciłem za wszystko i udałem się do wyjścia. Gdy postawiłem nogę poza terenem sklepu, poczułem, jak wpadam na kogoś. Już miałem przeprosić, kiedy spostrzegłem, że to J.J.
- Jesteś pewny, że mógłbym coś chcieć z tego sklepu? - uśmiechnął się do mnie i poszedł w swoją stronę.

Kiedy wraz z psem dotarłem do parku, spostrzegłem, że mężczyzna już tam stoi. Był wysoki, miał czarne włosy i miły uśmiech na twarzy. Coś, co mnie bardziej zainteresowało, to jego kolorowe oczy. Moje pierwsze wrażenie było pozytywne i już wiedziałem, że go polubię. Mój pies był jednak innego zdania i gdyby nie kaganiec i moja siła w ręce, zjadłby go na miejscu. Obawiałem się jednak, że gdyby chciała to z łatwością by mi uciekła.
- Witaj Jacob'ie – chciał podać mi dłoń, ale patrząc na Lukę zmienił zdanie.
- Wolę Jake – uśmiechnąłem się niepewnie.
- Ja jestem Ed – przedstawił się. - Pewnie zastanawiasz się, co mnie do ciebie sprowadza. Odpowiedź jednak wcale nie jest prosta.
- Mam czas – powiedziałem, chociaż wcale nie zamierzałem się odzywać.
- To, co zrobiłeś wczoraj było – tu zrobił krótką przerwę – odważne. Włamałeś się do schroniska i wypuściłeś wszystkie psy tylko po to, aby zdobyć ją – wskazał na psa. - Niewielu by się na to odważyło.
    Mężczyzna, który przedstawił się jako Ed, okazał się bardzo dziwny. Wiedział o mnie dużo: jak się nazywam, co zrobiłem; udało mu się nawet zdobyć mój numer telefonu. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.
- Czego ty ode mnie do cholery chcesz? - zapytałem z nutą groźby w głosie. Jednocześnie wyczułem, że mój pies się coraz bardziej denerwuje. Nie dziwiłem mu się i w duchu sobie obiecałem, że jakoś mu to wynagrodzę. Nie wiedziałem jeszcze w jaki sposób, ale to się dało załatwić.
    Zauważyłem, że na twarzy Ed'a maluje się zaskoczenie. Nie spodziewał się takiej odwagi z mojej strony? Może i wiedział co zrobiłem, ale miałem to gdzieś. Jeżeli policja ma się dowiedzieć, to dowie się: obojętnie, czy z jego pomocą, czy bez niej. Poza doniesieniem na mnie nie mógł mi jednak zrobić, więc nie zamierzałem ani się go bać, ani nim przejmować. Widziałem, że patrzył na mnie pytającym wzrokiem, więc kontynuowałem.
- Nie przyszedłeś tu chyba po to, żeby mi powiedzieć, ile o mnie wiesz? Jeżeli chcesz mnie zastraszyć, to ci się nie uda, ponieważ się ciebie nie boję. Nie zapłacę ci także nic za milczenie, chcesz, to idź sobie na policję.
- Mam dla ciebie propozycję. Nie do odrzucenia - powiedział to powoli, wymawiając każdą literkę tak, jak się należy.
- Oh, już myślałem, że straciłeś mowę - pozwoliłem sobie na mały żarcik. - Propozycję zaś, jak będę miał ochotę, to odrzucę. Najpierw ją jednak chcę usłyszeć, aby mieć co rozważać.
Widziałem, że zbiłem go z tropu i to był mój zamierzony cel. Zauważyłem, że gościu stracił pewność siebie i nie był do końca pewny, co ma dalej zrobić. Co chwila zmieniał pozycje i próbował się skupić i udawać, że nie myśli tak intensywnie. Ja jednak wiedziałem swoje.
- Więc słuchaj szczeniaku, bo to, co teraz powiem jest bardzo ważne i musi - z naciskiem na "musi" - zostać między nami. Jesteśmy firmą specjalizującą się w nietypowych rzeczach. Otóż dostajemy zlecenia, na przykład: przychodzi do nas klient i mówi, że ten i ten zrujnował mu życie. My widzimy i jesteśmy z tego powodu zasmuceni. Widzimy także, że klient ma bardzo dużo pieniędzy i sporą część z nich oddaje nam. Oczywiście za drobną przysługę - widziałem jego uśmiech od ucha do ucha i miałem ochotę napluć mu w zęby. - My, sprzątamy gościa, żeby nigdy nikomu nie rujnował życia i klient jest zadowolony i my jesteśmy zadowoleni. Rozumiesz mnie?
    Rozumiałem go doskonale. Co najdziwniejsze jednak w tym wszystkim, ciągnęło mnie do tego. Gdy tego samego dnia leżałem w łóżku i rozmyślałem nad propozycją już nie mogłem doczekać się pierwszej akcji. Przecież jeszcze nawet nie dałem gościowi odpowiedzi, jednakże już wiedziałem, co mu powiem. Wyobrażałem sobie, jak tropię człowieka, a potem go dopadam. Oglądałem zawsze mnóstwo filmów z właśnie takimi akcjami. Już widziałem to oczami wyobraźni jak oddaję się całkowicie pracy i nie myślę o niczym innym. Widziałem siebie, jako najlepszego płatnego mordercę w całej Irlandii północnej. Wszystkie okoliczne gangi czułyby przede mną respekt i nikt by mi nie podskoczył. Nie przejmowałem się jednak, że mogę trafić do więzienia. Po pierwsze, jak byłbym najlepszy to nigdy by mnie nie złapali. Po drugie, wizja siedzenia za kratami za bardzo mnie nie przerażała. Nawet podobało mi się także i to.
    Nie mogłem się doczekać, aż Ed się do mnie odezwie. Wkurzało mnie to, że nie zostawił żadnego numeru telefonu jak cywilizowany człowiek, tylko kazał mi czekać. Przecież to głupie. Mojego entuzjazmu nie osuszyła nawet myśl o mojej siostrze. Było mi trochę głupio, ponieważ wychowała mnie na człowieka, który umiał się świetnie bić, ale bardzo rzadko to robił. Zawsze powtarzała mi, aby trzymał się z daleka od kłopotów i podejrzanych ludzi. Problem w tym, że podobało mi się życie gangstera, a teraz miałem prawdziwą szansę stania się nim. Nie chciałem tego zaprzepaścić. Miałem tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i nic się nie stanie. 
    Obudziło mnie wrażenie, że się spóźniłem, więc szybko usiadłem na łóżku. Okazało się jednak, że nie musiałem wcale wstawać. Zerknąłem na telefon komórkowy, ale nie było ani wiadomości, ani nieodebranych połączeń. Miałem nadzieję, że Ed odezwie się do mnie jak najszybciej. Powoli zwlekłem się z łóżka i poszedłem do kuchni wstawić wodę na kawę. Zaraz za mną podążyła Luka. Zauważyłem, że chodziła za mną krok w krok. Było to nawet miłe, ale trochę irytujące. Jak inni by się czuli w momencie, gdy siedzą sobie spokojnie na kiblu i chcą się wysrać, a mają świadomość, że za drzwiami siedzi wielki pies i czeka na nich? Wiedziałem, że muszę ją wyprowadzić. Nie chciałem tego robić, ale kradnąc ją wziąłem na siebie odpowiedzialność, więc musiałem to zrobić. Zapiąłem jej smycz i już po chwili byliśmy na zewnątrz.
Suczka bardzo szybko załatwiła swoją potrzebę, więc wróciliśmy na górę. Dokończyłem robienie kawy oraz śniadania i zająłem się konsumowaniem tego. Gdy skończyłem, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Chodziłem od pomieszczenia do pomieszczenia i cały czas myślałem o Ed'zie. Postanowiłem więc, że skoro mam chwilę czasu, to pojadę z pupilem do weterynarza. I tak musiałem to zrobić, a miałem sporo wolnego czasu. Więc dlaczego nie?
Gdy zjawiliśmy się na miejscu, okazało się, że zostaniemy przyjęci od razu. Cieszyło mnie to, ponieważ nienawidziłem siedzenia i czekania w jakiś obcych korytarzach. Tym bardziej, gdy śmierdziało tam jak w aptece lub jeszcze gorzej. Weterynarz okazał się miłym człowiekiem. Był już raczej stary i miał bardzo przyjemną twarz. Kojarzył mi się z typowym dziadkiem, co bierze wnuka na kolano i opowiada mu historie wzięte z przeszłości. Sam chyba nigdy nie widziałem żadnego swojego dziadka na oczy, ale nie przeszkadzało mi to w niczym.
Powiedziałem, że suczka jest znajdą, cudownym psem, który się do mnie przybłąkał. Powiedziałem, że nie wiem nic o jej poprzednim życiu, czy miała właściciela ani w jakich warunkach żyła. Mężczyzna nie bał się jej ani trochę, a ona ufała mu całkowicie. Widać było, że ma zamiłowanie do zwierząt i idealne podejście, inaczej nie potoczyło by się to w taki sposób. Obejrzał ją dokładnie i zbadał pod kątem różnych chorób. Zdziwił się, że jest taka chuda jak na takiego dużego i masywnego psa. Powiedział, że gdyby nie puszysta sierść, sam bym to zauważył.
    W pewnym momencie uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział: "
Twoja suczka jest w ciąży". Zdziwiło mnie to strasznie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tak może być. Ucieszyłem się jednak na tą wiadomość. Małe psy są bardzo fajne i kochane ( oczywiście zanim zaczną paskudzić w pokoju, ale to już inna bajka). Siwy pan zapytał się mnie, czy nadal chcę ją zatrzymać, czy wyrzucę ją za pierwszym zakrętem, bo jeżeli mam tak zrobić, to on weźmie ją do swojego schroniska. Ja jednak byłem gotowy zaopiekować się zwierzęciem i jej małymi. Dostałem receptę na witaminy i różne takie rzeczy. Od razu u weterynarza wykupiłem to i mogliśmy iść do domu. Postanowiłem zrobić sobie maraton filmowy z laptopem i jakimiś przekąskami. Stwierdziłem, że przyda mi się taka rozrywka.
    Była godzina dwudziesta, kiedy dostałem telefon. Trochę mnie to zirytowało, ponieważ oglądałem świetny film, a dzwonek telefonu rozbrzmiał w najmniej odpowiednim momencie. Najpierw chciałem się rozłączyć, ale w ostatnim momencie odebrałem.
- Halo - w tym jednym słowie zawarłem wszystkie pretensje.
- Chyba nie cieszysz się, że dzwonie - był to głos Ed'a. Serce zabiło mi mocniej, jak mogłem o nim zapomnieć?!
- Zgadzam się na twoją propozycję - powiedziałem spokojnym i opanowanym tonem.
- Świetnie. W takim razie za półtorej godziny masz być gotowy. Esemesem wyślę ci adres, ale masz nie wchodzić do środka, tylko czekać na chodniku. Pojedziemy na akcję.
    Usłyszałem dźwięk zerwanego połączenia. Nie mogłem w to uwierzyć. To jest takie proste? Coś mi nie pasowało w tym wszystkim. Miałem tak po prostu jechać na akcję, bez wcześniejszego przygotowania, szkolenia i tak dalej? Zacząłem się trochę bać. Pomyślałem o policji. Może to podpucha? Może chcieli mnie sprawdzić, a potem wsadzić za kratki? Ale na jakiej podstawie mnie? Przestałem o tym myśleć. Stwierdziłem, że pogrążanie samego siebie nic mi nie da, a przecież i tak stanie się to, co ma się stać. Skończyłem oglądać film i wziąłem prysznic. Ubrałem się na czarno i jeszcze wyprowadziłem psa. Minęła akurat godzina, kiedy dostałem wiadomość z adresem. Miejsce te było oddalone pół godziny pieszo od mojego domu.

    Od razu i bez wahania udałem się na tamto miejsce. Gdy czytałem adres, trochę się obawiałem, jednak im bliżej miejsca byłem, tym czułem się pewniej i wszystkie wątpliwości opuszczały moje ciało. Wiedziałem po co tam idę i czego chcę. Czarnego Mercedesa widziałem już z daleka. Stał sobie na parkingu w ogóle nie pasując do otoczenia. Sypiące się budynki, stare płoty bez farby i trawa w kolorze słomy była jak najbardziej na miejscu, a taki nowiutki samochód już nie bardzo. Skierowałem swoje kroki w tamtym kierunku i to był strzał w dziesiątkę. Gdy wsiadłem do wozu od strony pasażera okazało się, że za kierownicą siedzi Ed. Żaden z nas nic nie powiedział ani wtedy, ani gdy dojechaliśmy już na miejsce.
    Cały czas podążałem za swoim współpracownikiem, a raczej starałem sięto robić. Po wyjściu na zewnątrz, weszliśmy do starego budynku. Zamiast iść jednak schodami do góry, poszliśmy na dół. Były one strome, wąskie, śliskie i całe brudne. Kojarzyło mi się to ze strychem jednego z moich kumpli, do którego chodziłem. Przesiadywaliśmy tam godzinami paląc papierosy i śmiejąc się.
    Okazało się, że na dole nie ma żadnego światła, więc musiałem zapomnieć o wzroku i zacząć posługiwać się innymi zmysłami. Od razu wyciągnąłem rękę i położyłem ją na ścianie. Powierzchnia była chropowata i zimna w dotyku. Pomijam już to, że była brudna i po chwili miałem nieprzyjemne uczucie brudnych rąk, ponieważ wszystko było zakurzone jak to w starych piwnicach.
    Wytężyłem także słuch. Nie miałem pojęcia, gdzie idziemy, ale Ed wiedział. Oznaczało to, że muszę cały czas iść za nim i pod żadnym pozorem nie mogę go zgubić. Przy każdym wdechu powietrza czułem wilgoć i syf. Wiedziałem, że na pewno grasują tam myszy, ponieważ słyszałem jak uciekały przed nami. Nie rozumiałem jednak jednego. Co robiliśmy w takiej dziurze, skoro mieliśmy jechać na wielką akcję? I dlaczego ciągnął mnie po ciemku, skoro musiał już tam wcześniej być i wiedzieć, że należy załatwić chociaż jakąś latarkę. Nie podzieliłem się jednak moimi wątpliwościami, gdyż nie chciałem wyjść na panikarza. Nie byłem nim, po prostu miałem swoje w głowie i zastanawiało mnie to.
    W końcu zauważyłem światło. Gdy do niego podchodziliśmy, stopniowo robiło się coraz jaśniej. W końcu weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia. W połowie były kraty, przez co przestrzeń poza nimi przypominała celę więzienną. Siedziała tam związana na krzesełku dwudziestoparoletnia kobieta. Była szatynką o prostych włosach spiętych w już trochę rozwalony kucyk. Ubrana była w jeansy, adidasy i czerwony sweterek. Miała knebel na ustach i łzy w oczach.
    Nie myśląc długo podszedłem do niej. Widziałem panikę i strach w jej oczach. Mój towarzysz stanął obok mnie i na wyciągniętej ręce podał mi broń. Podniosłem ją i zważyłem w ręce. Następnie odwróciłem się w kierunku Ed'a i nacisnąłem na spust.

wtorek, 2 września 2014

Rozdział XIX

   Stałem przed domem, w którym kiedyś mieszkałem i wspominałem dawne czasy. Tam robiliśmy grilla, a tam bawiłem się z psem. Te wszystkie obrazy przelatywały mi przed oczyma, jakby wydarzyły się wczoraj. Chętnie do nich wróciłem, do czasów, gdy byłem małym gówniarzem i nie martwiłem się niczym. Zastanawiałem się, ile miałem wtedy dokładnie lat, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć. 
     Odwróciłem się w stronę ściany budynku i zobaczyłem okno. Postanowiłem do niego podejść, więc zacząłem wolnym krokiem przesuwałam się w jego kierunku. Szybki były wypukłe, małe i poukładane koło siebie. Zainteresowało mnie to, że były całe pokryte kurzem, więc ręką przetarłem po jednej z nich. Nie interesowało mnie, że się pobrudzę; czułem usilną potrzebę zajrzenia do środka.
     Powoli nachyliłem się przykładając nos do szkła. Spodziewałem się, że będzie zimne, ale wcale nie było. Zobaczyłem brudną i zakurzoną podłogę pomieszczenia wyglądającego jak piwnica. Z podłogi przeniosłem się zaś trochę wyżej i zamarłem. Zobaczyłem mężczyznę wiszącego kilka centymetrów nad podłogą. Miał przerażającą twarz, otwarte usta, a jego ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Wyglądał strasznie, ale gorsze było to, że nie pamiętałem, jak wygląda mój ojciec, a mimo to wiedziałem, że to on.
     Zacząłem krzyczeć. Wiedziałem, że muszę to robić, aby móc się obudzić lub zwrócić czyjąś uwagę. O dziwo nie czułem zbyt dużego strachu, jedynie kierowała mną potrzeba krzyku. Miałem świadomość tego, że to jest sen i jedyne czego pragnąłem, to otworzyć oczy. Odwróciłem się o 180 stopni i zamarłem. Zaraz za mną stała czarna postać. Najbardziej w oczy rzuciły mi się czarne, ciężkie buty, czarna jakby peleryna i czarny kapelusz. Jego twarz była w cieniu, więc nie do końca ją widziałem. Jednak to, co mogłem zauważyć było straszne. Dopiero wtedy zacząłem się bać i to tak naprawdę. Można by powiedzieć, że prawie zsikałem się ze strachu przed mężczyzną.
     Obudziłem się, ale nie otworzyłem oczu. Już zupełnie zapomniałem o tym koszmarze i chciałem dalej spać. Próbowałem się nakryć kołdrą, ale im mocniej ją ciągnąłem, tym mocniejszy stawiała opór. Podobnie, jakby ktoś siedział pod łóżkiem i ją ze mnie ściągał. Zdenerwowałem się i spojrzałem w tamtą stronę. Ujrzałem rękę wsadzoną przez uchylone okno. Tłusta dłoń odginała roletę, aby móc mnie zobaczyć.
     Zacząłem działać na adrenalinie. Szybko zerwałem się z łóżka i podleciałem w kierunku tajemniczej ręki. Popchnąłem okno, dotkliwie miażdżąc palce. Usłyszałem syk, po czym ręka zniknęła. W pośpiechu podniosłem roletę, aby ujrzeć jak najwięcej szczegółów, zanim mężczyzna ucieknie. Był gruby, na wpół łysy i miał na sobie moją ulubioną niebieską bluzę z pomarańczowym, neonowym napisem. Chciałem go gonić, ale on wcale nie uciekał. Otworzył drzwi balkonowe i wlazł sobie do pokoju szperając po nim i myśląc, co w mojej szafce jest wartościowego do zabrania.
     Pobiegłem pod drzwi wyjściowe po mojego baseballa. Słyszałem dudnienie serca w uszach. Po drodze zacząłem wołać mojego współlokatora, ponieważ wiedziałem, że przyda mi się pomoc. Krzyknąłem kilkakrotnie, jednak nie usłyszałem odzewu. Miałem świadomość tego, że J.J. ( czyt. dżej dżej ) ma bardzo twardy sen i pewnie mi nie pomoże. Pobiegłem z powrotem i zamknąłem gościa w moim pokoju, czekając z baseballem przy drzwiach.
     Wtedy otworzyłem oczy. Tak naprawdę. Głośno dyszałem i byłem cały mokry. Przysięgam, że zastanawiałem się, czy nie zlałem się w majtki ze strachu. Spojrzałem na zegarek. 02:08. Wiedziałem, że to za wcześnie, aby wstać, ale już nie zasnę. Obróciłem się twarzą do ściany i nakryłem kołdrą po nos. Ułożyłem się także w pozycji embrionalnej i zacisnąłem powieki. Nadal się bałem i to bardzo. Wyobrażałem sobie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu, który zabił mi ojca, przyszedł teraz po mnie i stoi za mną, wyciągając swoje stare i chude palce, aby mnie udusić. Najgorsze było to, że wcale nie miałem ochoty sprawdzić, czy to prawda. Leżałem sparaliżowany strachem i starałem uspokoić samego siebie. 
To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko sen. To tylko sen. To tylko sen. To tylko koszmar. - Powtarzałem w kółko te słowa, ale to wcale nie pomagało. Wiedziałem, że on prędzej, czy później po mnie przyjdzie.
     Oczami wyobraźni widziałem te wszystkie obrazki z internetu. Kobiety ze zmierzwionymi włosami o czarnych oczach, potwory na schodach piwnicy na wpół przypominające psy, a na pół ludzi ze świecącymi oczami, ciemną postać stojącą między drzewami. Ręką zaczęła mi drętwieć, podobnie jak noga. Nie zważałem na to jednak, ponieważ bałem się chociażby przełknąć ślinę, co i tak było niemożliwe, bo w ustach miałem tak sucho, jak tylko się da. Zastanawiałem się, ile już tak leżę, jednak mój wzrok nie sięgał budzika stojącego na szafce.
     W końcu zebrałem się w sobie i usiadłem, od razu zapalając światło. Oparłem się gorącymi plecami o chłodną ścianę, a nogi podkuliłem pod siebie i przytuliłem. Obiecałem sobie, że kupię najgroźniejszego psa, jaki jest możliwy. Albo najlepiej dwa: jednego biegającego po podwórku, a drugiego śpiącego ze mną. Była 02:48 a więc nadal trochę za wcześnie, aby wstać. Włączyłem mój komputer i posiedziałem na nim do czwartej, po czym poczłapałem w stronę kuchni. Kątem oka zauważyłem brak kija przed drzwiami wejściowymi, ale zignorowałem to. Pomyślałem, że to mój współlokator go zabrał. Nie chciałem nawet dopuszczać myśli, że jest inaczej. Wstawiłem wodę na kawę, chociaż wcale nie miałem ochoty jej pić. Na jedzenie nawet nie chciałem patrzeć. Siedząc tak w kuchni odpaliłem papierosa, a wcale nie paliłem. Zamierzałem zrobić sobie wyjątek w ten jeden dzień.
     Siedziałem w kuchni popijając kawę i przyglądałem się zdjęciu siostry. Nie pierwszy raz zdarzył mi się taki koszmar i dlatego byłem tym przejęty. Wiedziałem, że znów będę chodził niewyspany, bo będę się bał usnąć. To było strasznie koszmarne uczucie.
- Powaliło cię stary? - w drzwiach kuchni stał J.J.
- Nie mogę spać – powiedziałem.
- Co się dzieje? Widzę, że coś jest nie tak.
Chłopak pył punkiem i mieszkałem z nim już od dwóch miesięcy. Pomimo krążącej opinii o ludziach takich jak on, J.J. wcale nie był jakimś debilem, co by tylko pił i wszczynał bójki. Miał zawsze na głowie blond irokeza i szczerze powiedziawszy nigdy nie widziałem go inaczej. Nosił spodnie w czerwono–czarną kratę, glany, czarne koszulki z napisami ulubionych zespołów oraz czarną, skórzaną kurtkę, na której plechach pisało „
punk not dead”, czyli punk nie umarł. Może był wariatem, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Z nim zawsze było śmiesznie i umiał poprawić mi humor. Jednak nie tym razem.
- Nic stary. Bezsenność, nic wielkiego – skłamałem.
- Nie chcesz mówić, to nie mów. Ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać – mrugnął okiem, po czym nalał sobie szklankę soku i wrócił do siebie do pokoju, a ja znowu zostałem całkiem sam.
     Emocje jednak opadły i czułam się znacznie lepiej, niż przed zaledwie godziną. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, wziąłem prysznic i ubrałem się. Nadal wydawało mi się jednak, że śmierdzę strachem, więc wypsikałem się od góry do dołu dezodorantem. Gdy spojrzałem w lusterko zauważyłem bardzo widoczne wory pod oczami. W tym momencie żałowałem, że nie jestem kobietą. Gdyby tak było, mógłbym pokryć całą swoją twarz kosmetykami i nie byłyby nic widać. Niestety, było to niemożliwe, więc z westchnieniem poszedłem do korytarza.
     Mimo, że było mnóstwo czasu, to ubrałem buty i kurtkę, po czym wyszedłem na zewnątrz. Szybko zbiegłem po schodach na sam dół i stałem przed budynkiem. Zimne powietrze podziałało na mnie orzeźwiająco. Szedłem po chodniku zastanawiając się, czy tej zimy spadnie śnieg. Nie lubiłem go pod żadną postacią, jednak na górze Irlandii spadał on częściej, niż na dole. Nie mogłem się powstrzymać przed oglądaniem się co chwila za siebie. Miałem wrażenie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu idzie za mną, a ja słyszę jego kroki i gorący oddech na karku. Gdy jednak spojrzałem do tyłu zarówno z lewej, jak i z prawej strony, nikogo nie ujrzałem.
     Nie poszedłem od razu do pracy. To znaczy poszedłem, ale dłuższą drogą. Podążałem chodnikiem obserwując nielicznych ludzi, jacy chodzili po ulicach. Przyłapywałem się na tym, że w ich twarzach szukam znajomych rysów ze snów. Miałem ochotę nawrzeszczeć sam na siebie, żeby przestać wpędzać się w jeszcze większy dołek, jednak obawiałem się, że to także by nic nie dało. W końcu znalazłem się przed barem i wszedłem do środka. Zobaczyłem znanych mi ludzi i otoczenie. Cieszyłem się, że nie musiałem siedzieć sam w domu, tylko już niedługo na zmianę miał przyjść mój kolega, z którym dzieliłem mieszkanie. To był jego bar i załatwił mi w nim pracę, za co byłem mu wdzięczny. Z wypłaty odciągał mi zaś czynsz, ale nadal pozostawało mi wystarczająco dużo pieniędzy.
     Wszedłem do środka i powiedziałem Patrick'owi, aby poszedł do domu. Zdziwił się, widząc mnie dobrą godzinę wcześniej, ale nie protestował. Widziałem, że jest już zmęczony i, że naprawdę przyda mu się odpoczynek. Wiedziałem, że patrzył się na moje podkrążone oczy, ale nie skomentował ich. Stwierdziłem, że to nawet dobrze, bo nie chciałem mu się tłumaczyć. Z resztą nie lubiłem się tłumaczyć nikomu.
     Rozebrałem się i stanąłem za barem. O tej porze spało w nim na stolikach trzech pijaków, którzy nie poszli do domu po całonocnym piciu oraz jeden tańczący przed szafą grającą. Był to stary Henry, który chyba nigdy nie trzeźwiał. Był bardzo śmiesznym pijaczkiem i szło z nim pogadać na różne tematy. Kiedyś był cenionym prawnikiem, miał żonę, dzieci i zwiedził pół świata. Kobieta jednak go zdradziła i pozbawiła wszystkiego, a on zaczął pić. Od tej pory tak wyglądało jego życie.
     Zobaczyłem, że nikt nie posprzątał ze stolików. Zawsze robił to J.J., gdy był ze mną na zmianie, ale dzisiaj ja postanowiłem to zrobić. Obszedłem wszystko i pozbierałem na tacę. Następnie wziąłem ścierkę i miskę z wodą oraz powycierałem wszystkie stoliki. Podłogę zaś pozamiatałem i umyłem, póki nie zleli się ludzie, chodząc wszędzie. Gdy przyszedł mój kolega tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „i ty mi wciskasz, że z tobą wszystko dobrze?.” Zignorowałem go i nadal zajmowałem się sprzątaniem wszystkiego, byleby zająć czymś ręce i przestać myśleć. Nic jednak nie pomagało.
    Czas w pracy dłużył mi się niemiłosiernie. Pracowałem mechanicznie nie wczuwając się w nic i nie potrafiąc się na niczym skupić. Obsługiwałem klientów z pustym wzrokiem i nie słuchałem ich wcale, co jest błędem w tym zawodzie. Najczęściej faceci przychodzili do baru, żeby się napić, a potem wygadać się ze wszystkich swoich kłopotów i sekretów, jakie ciążyły im na sumieniu. Dzisiaj jednak nie znajdowali we mnie oparcia. Czasami przyglądałem im się aż za bardzo, szukając w ich twarzach postaci z koszmaru. Bałem się, że mężczyzna w czarnym kapeluszu przyjdzie po mnie, tak jak obiecał we śnie. Może nie wypowiedział tego na głos, ale jego wzrok mówił, że ja będę następny.
    Gdy czas pracy się skończył, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie chciałem iść do domu, ponieważ każda rzecz tam przypominała mi o moim lęku. Wiedziałem, że muszę po prostu zająć czymś swój umysł. Stwierdziłem, że pójdę do mojej siostry. Wyprowadziłem się od niej niedawno, ale często ją dowiedziałem. Byłem bardzo do niej przywiązany, ponieważ zastępowała mi resztę rodziny. Zostałem odebrany rodzicom i przyznany jej, jak byłem bardzo mały. Nie pamiętałem tego okresu przed tym wydarzeniem: ani domu, ani rodziców, ani całego życia. Siostra zajmowała się mną odpowiedni i niczego mi nie brakowało.
    Stanąłem pod drzwiami i nacisnąłem klamkę. Nie potrzebowałem pukać, ponieważ nadal posiadałem swój zestaw kluczy. Od progu przywitał mnie pies. Był już stary, ale najwyraźniej nie zamierzał jeszcze wybierać się na tamten świat i zostawiać swojej pani, Cieszyłem się, ponieważ lubiłem tego starego psiaka i był dla mnie przyjacielem.
- Siemka - rzuciłem na powitanie. - Jak leci?
- Zaraz mam rozmowę o pracę - podzieliła się ze mną dobrą wiadomością.
    W normalnych okolicznościach cieszyłbym się z tego, ale teraz niestety nie potrafiłem.
- Zabalowałeś wczoraj - zmierzyła mnie wzrokiem. - Tylko nie za dużo - mrugnęła.
Mimo, że się wyprowadziłem, to nadal się o mnie martwiła. Nie chciałem jej mówić o dręczących mnie koszmarach, ponieważ chciałaby, abym wrócił. Poza tym nie chciałem jej denerwować. Wolałem, żeby myślała, że po prostu dobrze się bawię.
    Już miałem wychodzić, kiedy poczułem wibracje mojego telefonu komórkowego.
- Halo.
- Zaraz cię widzę na chacie stary - usłyszałem głos J.J.'a.
- Dlaczego? Coś się stało? - lekko się przestraszyłem.
- To się stało, że idziemy na imprezę. Nie chcę słyszeć odmowy.
    Usłyszałem sygnał zrywanego połączenia. Nie miałem ochoty nigdzie iść, ale jak mój kumpel mówił, że nie chce słyszeć odmowy, bo to nie pytanie, czy prośba, tylko polecenie, to oznaczało, że musiałem iść. Wstałem i udałem się w kierunku drzwi. Już po piętnastu minutach byłem w swoim mieszkaniu.
- Nareszcie, co tak długo?
- Nie potrafię latać - urwałem.
- Nie ważne. Masz dwie godziny - mrugnął okiem, po czym udał się w kierunku sypialni.
      Ja także poszedłem do swojej po czyste ubrania, ponieważ nie chciałem iść na imprezę w moich ulubionych, starych i wyciągniętych dresach. W następnej kolejności udałem się do łazienki. Rozebrałem się do naga, po czym wszedłem pod prysznic. Puściłem wodę, ale wcale nie ciepłą. Lodowate strumienie leciały na moje plecy niczym bicze. Orzeźwiło to moje ciało, jak i umysł.
    Wziąłem do ręki gąbkę i żel pod prysznic, a następnie namydliłem dokładnie całe swoje ciało. Na włosy zaś nałożyłem szampon i rozprowadziłem go na całą głowę. Tym razem puściłem już ciepłą wodę i stałem pod nią dobre trzydzieści minut, zanim wyszedłem. Lustro było zaparowane. Cieszyło mnie to, ponieważ nie chciałem oglądać mojej twarzy z worami pod oczami, czy bez nich. Powycierałem się do sucha i umyłem zęby. Następnie ubrałem czyste jeansy i koszulkę z jakimś nadrukiem. Całość uzupełniłem po wyjściu czarną, skórzaną kurtką i adidasami. Mogliśmy ruszać.

    Starałem się o niczym nie myśleć, ponieważ i tak wszystko schodziło do snu. Wykańczało mnie to psychicznie, jak i również fizycznie. Szedłem z pustym wzrokiem utkwionym w kostce chodnika, kiedy usłyszałem dźwięk. Następnie poczułem, jak coś ciężkiego ląduje na moich plechach i przewraca mnie na ziemię. Upadłem boleśnie na łokciach, obdzierając je przy okazji do krwi. Od razu obróciłem się o 180 stopni i zobaczyłem wielkiego, przerażonego wilka. Zszedł ze mnie, a gdy usiadłem, schował się za mną. Podrapałem go za uchem i wtedy zobaczyłem trójkę mężczyzn biegnących w moją stronę.
- Uważaj! Ten pies jest agresywny! - zawołali z daleka.
    Spojrzałem na smutną mordkę. Może był duży i wyglądał na groźnego, ale wątpiłem, aby taki był. Widziałem w jego oczach panikę i prośbę o ratunek. W tym momencie mężczyźni dobiegli do nas i założyli mu obrożę przyczepioną do metalowego kija, jaką hycel łapie bezpańskie psy.
- Co wy robicie? Delikatniej! - wstałem i zacząłem do nich krzyczeć. - Po co to wszystko?!
- Proszę odejść, jeżeli nie chce pan zostać pogryziony - zawołał jeden.
- Pogryziony? - uniosłem brwi. - Żartuje pan?
- Ten pies zmasakrował ręce dwóm pracownikom schroniska, jednemu odgryzł palca, a czwarty leży pogryziony w szpitalu. Niech więc pan nie pieprzy mi głupot. Ma pan szczęście, że żyje - warknął do mnie. - Nie martw się, z samego rana zostaniesz uśpiona - zwrócił się do psa, a następnie odeszli w stronę, z której przyszli, ciągnąc biedne zwierze po chodniku.
    J.J. splunął w jego kierunku i mruknął coś pod nosem na temat braku uczuć. Zaczął iść dalej, ale widząc, że ja się nie ruszam, przystanął.
- Będziesz tu tak stał cały dzień, czy ruszysz dupę i pójdziemy na imprezę? - zwrócił się do mnie.
- Ale... - zacząłem i spojrzałem na mężczyzn, którzy byli już jakiś kawałek od nas.
- Słyszałeś, pogryzł już parę osób. Daj sobie spokój - powiedział.
- Nie o to mi chodzi - skłamałem. - Zobacz, jak ja wyglądam. Muszę się przebrać. Spotkamy się na miejscu.
    Naprawdę byłem brudny i podrapany, a moje ubranie podarte. Udałem się w kierunku domu lekko utykając, a kiedy kumpel zniknął z moich oczu, skręciłem w stronę szarego budynku. Zadzwoniłem do furtki, a po chwili wyszedł do mnie mężczyzna, z którym rozmawiałem. Był zmęczony i zasapany. W sumie po ilości tłuszczu w jego ciele nie dziwiłem się.
- To znowu ty? - wiedziałem, że mnie nie lubi.
- Chcę go adoptować - oświadczyłem tonem, który jasno mówił, że nie znoszę sprzeciwu. Wiedziałem, że J.J.'owi poszłoby lepiej niż mi. Facet jednak tylko się zaśmiał i pokiwał przecząco głową. - Dlaczego?
- Ten pies nadaje się tylko do uśpienia - oświadczył, a następnie odwrócił się tyłem do mnie z zamiarem odejścia.
- Niech pan nie idzie! - krzyknąłem za nim, jednak ten mnie zignorował. - Nie odejdę stąd! Będę tu stał i dzwonił dzwonkiem, aż go nie spale! Będę pana nękał - czułem, że to już desperacja.
- Dobra, chodź.
Z kieszeni bezrękawnika wyciągnął pęk kluczy na zielonej smyczy, a następnie otworzył mi furtkę. Przypomniał mi woźnego.
    Wszedłem do budynku. Od razu dało się poznać, że mieszkają tam zwierzęta i nie są zbyt zadbane. Miski miały puste i były wychudzone. Na pierwszy rzut oka było widać, że od bardzo dawna nie były kąpane. Sprawy nie ułatwiało to, że klatki były niewysprzątane. Biedne psiaki chodziły po własnych odchodach i moczu. Na dodatek patrzyły na mnie wzrokiem pełnym cierpienia, przez co miałem ochotę je wszystkie zabrać. Jeden z nich zaczął szczekać, ale wtedy spasiony grubas uderzył trzy razy kijem po siatce, a zwierze schowało się w kącie.
- Nienawidzę tych zapchlonych kundli - mruknął, a ja miałem ochotę wsadzić mu ten kij w dupę, aż wyszedłby mu ustami.
- To po co tu pracujesz? - warknąłem, a on tylko zmierzył mnie wzrokiem i nic nie odpowiedział.
    W końcu dotarliśmy tam, gdzie chciałem. Przerażony pies siedział w kącie i ze smutkiem patrzył na puste miski. Zastanawiałem się, czy wie, co go czeka? Podobno zwierzęta mają szósty zmysł i wiedzą, kiedy ich właściciel wróci z pracy. Tu jednak chodziło o uśpienie, dlatego nie byłem pewny.
Grubas podszedł metr od siatki, a wtedy mój wilk rzucił się w jego stronę warcząc i kłapiąc szczęką, przez co demonstrował swoje uzębienie. Wyglądało to jak akt desperacji: wściekły pies rzucający się na siatkę, jakby myślał, że jest z papieru. Biedak odbijał się i spadał na ziemię, jednak cały czas ponawiał próbę. Był to straszny widok, który utwierdził mnie w przekonaniu, że tłuścioch zrobił mu coś strasznego.
    - Widzisz? - odezwał się. - Gdyby nie było tych krat, suka odgryzłaby mi jaja.
Nie mniej niż ona chciałem skopać mu dupę, jednak wiedziałem, że należy to rozegrać inaczej, Zacisnąłem zęby i udałem się do wyjścia.
    Po dziesięciu minutach byłem już w domu. Wiedziałem, że nie pójdę na imprezę, ponieważ musiałem uratować tego pieska. Nie chciałem, aby go zabili, bo tak nazywałem usypianie psów. Skoro nie mogłem go adoptować, musiałem go ukraść. Cierpliwie poczekałem do dwudziestej trzeciej i zacząłem się przygotowywać. Adidasy, buza z kapturem, sprane jeansy i kominiarka na motocykl – wszystko w czarnym kolorze. Do tego wziąłem łom i ruszyłem do akcji.
    Zamek przy furtce był chiński i tandetny, przez co rozwaliłem go w ciągu dziesięciu minut. Gorzej było z drzwiami, przez które przebijałem się dobre pół godziny. Już miałem się poddać i wrócić skąd przyszedłem, ale jednak się udało i dostałem się do środka. Wiedziałem, że jeżeli uwolnię tylko moją wilczycę, to od razu będą wiedzieli, kto się włamał i ją ukradł. Byłem jednak sprytniejszy i postanowiłem „pomóc” całej reszcie zwierząt. W szufladzie biurka znalazłem pęk kluczy ( dziękowałem Bogu, że były na nich numery klatek ), więc mogłem pootwierać wszystkie klatki. Już po chwili hałas był niesamowity, ponieważ jak na komendę wszystkie zwierzęta zaczęły szczekać i wyć. Moją psinkę uwolniłem jako ostatnią. Bałem się, że rzuci się na mnie, ale nic takiego się nie stało. Dała sobie spokojnie założyć obrożę ze smyczą, po czym poszła za mną. Wypuściłem wszystkie psy na zewnątrz, a następnie wcisnąłem alarm. Pozostało nam tyko uciekać. Kątem oka widziałem tylko, jak wszystkie uwolnione psy biegną w kierunku centrum miasta. Niektóre kulały.
    Cieszyłem się, że do domu mam tak blisko. Zdążyłem dotrzeć do swojego pokoju, zanim usłyszałem wycie syren. Wiedziałem doskonale, że to, co zrobiłem jest nielegalne i karalne, ale pocieszałem się tym, że tym psom będzie o wiele lepiej na wolności, niż z tamtym dupkiem. Miałem nadzieję, że wyłapią je do innych placówek i będzie im lepiej niż w tym pseudo schronisku.
    Z kuchni przyniosłem w jakiejś misce wodę, a w drugiej żarcie z lodówki. Nie miałem skąd wziąć karmy dla psa o tej godzinie, a nawet jakbym miał, to wolałem już nie wychodzić tego dnia. Rozebrałem się i ułożyłem na łóżku, a Luka – tak postanowiłem ją nazwać – na ziemi w pokoju. Zawołałem ją, jednak nie zareagowała i wolała wpatrywać się w drzwi z podłogi, niż spanie ze mną na miękkim łóżku. Nie chciałem jej do niczego zmuszać i już po chwili zapadłem w sen.

    Obudziło mnie warczenie i trzaśnięcie drzwiami, poprzedzone głośnym przekleństwem. Spojrzałem na budzik, który pokazał mi, że jest południe. Niechętnie zwlekłem się z łóżka i założyłem spodnie od dresu, a następnie poszedłem skonfrontować się z tym, co nieuniknione.
    Mój współlokator siedział w kuchni i pił kawę. Z głośników po cichu leciały słowa punk-rocka.
- Mogę wiedzieć, co ty do diabła robisz? - warknął wyraźnie zły.
- Uratowałem tego psa – odparłem i momentalnie poczułem się jak pięciolatek wypinający dumnie pierś po pochwaleniu ojca, że jest jego ulubionym synkiem.
- Postawiłeś też całe miasto na nogi. Zresztą sam zobacz.
    Poszedłem za nim do salonu, gdzie stał telewizor.

Odkryto właśnie, w jakich warunkach trzymano psy – mówiła reporterka. - W tym pseudo schronisku głodzono je i bito. Biedne zwierzęta spały w swoich odchodach. Pytanie: czy osoba, która wywołała zamieszanie jest wandalem, czy dobrym samarytaninem, który chciał je uratować? Jeżeli to drugie, to dlaczego po prostu nie zgłosił tego na policję?”
 Widziałem, że J.J. Jest nieźle wkurzony, a ja czułem się, jakby ktoś wymierzył mi solidnego kopa między nogi. No właśnie, dlaczego tego nie zrobiłem? Bo i tak uśpiliby mojego psiaka, a tego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Sam już nie wiedziałem, o myśleć na ten temat.
    Z rozmyślań wyrwał mnie telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałem i przyłożyłem go do ucha, ponieważ byłem pewny, że to moja siostra.
- Witaj Jacobie Gray – usłyszałem męski głos i ogarnął mnie paniczny lęk.