czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział XXVII

     Gdy wróciłem do domu czułem się koszmarnie. Zastanawiałem się, co ja właściwie zrobiłem? Zabiłem małego chłopca – ale po co? Malec miał jeszcze całe życie przed sobą, a ja go tego pozbawiłem.
Spanikowałem. Czy nikomu się to nie zdarzyło? Owszem, ale nie z takim skutkiem... To zabójstwo miało być kolejną dawką leku na koszmary, a co zrobiło? Pozbawiło mnie snów i przysporzyło wyrzutów sumienia...
     Tak, ja, Jacob Gray, miałem wyrzuty sumienia. I to cholerne.
     Gdy tylko znalazłem się w domu, rozebrałem się do naga i wrzuciłem ubrania do pralki. Nastawiwszy pranie, sam wskoczyłem do wanny i puściłem gorącą wodę. Szorowałem swoją skórę brzydząc się siebie, podczas gdy obłoki pary zapełniały całą łazienkę sprawiając, że lustro zaparowało.
     Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Targało mną tyle emocji: od gniewu, przez strach, po odrazę i rozpacz. Chciałem cofnąć czas. Chciałem uratować chłopca, chciałem poprosić o inne zadanie.
Próbowałem się usprawiedliwić. Skąd miałem wiedzieć, że on się tam pojawi? Miało nikogo nie być. Musiałem ratować własny tyłek. Nie mogłem pozwolić sobie na błąd.
     Nie. Wcale nie miałem prawa go zabić. Popełniłem błąd i musiałem za niego zapłacić. Jak? Tego nie wiedziałem. Coś jednak musiałem wymyślić – i to szybko.
     Położyłem się do łóżka, jednak nie potrafiłem usnąć. Kto by potrafił, będąc na moim miejscu? Po dwóch godzinach się poddałem.
     Naciągnąłem na siebie ubrania i wyszedłem z domu. Udałem się na najbliższą stację benzynową, na której kupiłem paczkę papierosów i butelkę alkoholu. Wiedziałem, że to nie najlepszy sposób, aby poradzić sobie z problemami, ale chwilowo nie widziałem lepszego rozwiązania.
     Udałem się w swoje ulubione miejsce – na dach bardzo wysokiego budynku, z którego rozciągał się najlepszy widok. Przychodziłem tam zawsze, gdy miałem jeden ze swoich „cichych dni”. Od razu zacząłem pić i palić. Odpalałem papierosa od papierosa, a pomiędzy zaciągnięciami brałem kilka łyków alkoholu, który przyjemnie palił moje gardło.
     Opróżniłem butelkę w bardzo szybkim tempie. Również zapasy fajek malały. Po mojej głowie nadal błąkały się niepotrzebne myśli – analizowałem wszystkie morderstwa.
     Owszem, niektóre ofiar były samotnymi, złymi ludźmi. Niektórzy jednak mieli rodziny, zwierzęta – nigdy się tym nie przejmowałem. Aż do teraz.
     Miałem ochotę cofnąć czas i wrócić do momentu, gdy zadzwonił do mnie Ed. Było to w sumie nie tak dawno, jednak mi wydawało się, jakby zdarzyło się to lata temu. Od tego czasu tyle się zmieniło... W sumie całe moje życie.
     Gdyby jednak okazało się, że mogę wrócić do tamtego dnia, powiedziałbym nie. Nie wyszedłbym na spotkanie, może nawet nie uratowałbym psów ze schroniska. Może zostałbym z siostrą, albo zabrał ją gdzieś daleko, daleko...
     Tego jednak nie mogłem zrobić. Nie mogłem naprawić własnych błędów, ani sprawić, żeby malec ożył.
     Wyciągnąłem telefon komórkowy z kieszeni – dopiero co go sobie kupiłem i trochę go nie ogarniałem, a alkohol mi w tym nie pomagał. Znalazłem numer Diego i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Co do ch... - zaczął chłopak, jednak nie zdążył dokończyć.
- Mam sprawę – chciałem od razu przyjść do rzeczy.
- Jesteś pijany. Masz doła? - zaśmiał się.
- Chyba kanion... - odparłem. - Nie o to chodzi. Ostatnio mówiłeś, że możesz coś załatwić...
- Żartujesz sobie? Wiesz, która jest godzina? Poza tym mówiłeś, że jesteś czysty! - przypomniał mi.
- Proszę...
     Po wciągnięciu kreski czułem się o wiele lepiej. Siedziałem u Hiszpana na kanapie, opierając głowę o jej oparcie. Na chwile mnie zamroczyło – porcja była spora, a ja naprawdę od dłuższego czasu byłem czysty. Gdy trochę mi przeszło, spojrzałem na nowego przyjaciela, a on się do mnie uśmiechnął.
     - Lepiej? - zapytał, a ja w odpowiedzi pokiwałem potakująco głową. - To dobrze. Co się właściwie stało?
- Mam, hmm, pierwsze wyrzuty sumienia – uśmiechnąłem się. - To znaczy, teraz już ich nie mam.
     To była prawda. Poczułem się lepiej, a większość myśli zniknęła. Przyszła jednak nowa, inna, która także nurtowała mnie od dłuższego czasu.
- Powiedz mi, stary, skąd znasz moją siostrę? - spojrzałem mu prosto w oczy.
     - To ty nie wiesz, tak? - zaczął. - Z naszego fachu. Swoimi czasy pracowała dla Ed'a. Po cichu wszyscy nazywali ją podrzynaczką gardeł – praktycznie zawsze wykańczała tak swoją ofiarę. Przez swoje życie zabiła więcej osób, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. I nie patrz się tak na mnie, nie tylko ty masz dar zabijania. Kate też była w tym dobra, podobnie jak twoi dziadkowie. Wasi rodzice stoczyli się – gdyby nie to, pewnie też działaliby w tym fachu. Dokładnie ojciec, bo to Gray'owie od zawsze się tym zajmowali.
     - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - próbowałem przetworzyć wszystkie informacje.
- Nie, nie żartuję. Macie sobie sporo do opowiedzenia...
     Nie potrafiłem przetrawić tego, co właśnie do mnie powiedział. Nawet nie chciałem tego zrobić. Zamiast tego wciągnąłem jeszcze jedną kreskę i po prostu wyszedłem, zostawiając chłopaka samego.
     Po mojej głowie kłębiło się wiele myśli. Gray'owie zabójcami. Kate podrzynaczką gardeł. Aż mnie ciarki przeszły. Nie wyobrażałem sobie tej silnej, a za razem delikatnej kobiety, jako mordercy. Owszem, nie znałem swojego pochodzenia, nie wiedziałem, jak trafiłem do siostry, ani dlaczego nie pamiętam swojego wczesnego dzieciństwa, ale w najgorszych obawach nie podejrzewałem czegoś takiego.
     Nie chciałem dowiedzieć się niczego więcej. Obiecałem sobie, że będę unikać siostry – to wszystko było przez nią. Może, gdyby mi powiedziała o tym wszystkim, stłumiłbym swoje upodobania. Przestałbym myśleć o śmierci i zabijaniu. Nie zostałbym tym, kim jestem, prowadziłbym normalne życie. Obiecałem sobie także, że nigdy nie będę miał dzieci oraz zrobię wszystko, żeby Kate także ich nie miała.
     Nie mogłem ryzykować, że to przejdzie dalej. To było chore. To było złe. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić...
Zahaczyłem po raz drugi o stację benzynową i zrobiłem identyczne zakupy, jak poprzednim razem. Byłem bardzo nie trzeźwy, a to miało się tylko pogłębić. Cieszyłem się także, że mam kolejną działkę w kieszeni.

     Podchodząc do domu zobaczyłem, że ktoś stoi pod drzwiami. Kobieta, w dodatku blondynka. Wiedziałem, że gdzieś już widziałem tą twarz, ale nie bardzo potrafiłem sobie przypomnieć gdzie.
Jej twarz była wykrzywiona dziwnym grymasem; wyglądała, jakby płakała przez kilka poprzednich godzin. Mocniej skupiłem wzrok: jej oczy były podpuchnięte, a makijaż rozmazany i nieudolnie pokryty nowym. Owszem, płakała.
    Stwierdziłem, że z jej strony raczej nic mi nie grozi. Postanowiłem od razu zapytać ją, po co kręci się koło mojego domu.
- Hej – usilnie próbowałem przybrać taki ton, żeby nie było po mnie widać, że jestem pijany i naćpany. - Co taka ślicznotka jak ty, robi pod drzwiami człowieka, takiego jak ja?
- Jesteś pijany – od razu mnie zdemaskowała. - Może to i lepiej. Muszę... muszę ci coś powiedzieć.
- Znasz mnie? - zapytałem, mając nadzieję, że wyjaśni mi, kim jest.
     Usiadłem na betonowym stopniu obok niej i oparłem głowę o mur. Zamknąłem także oczy i próbowałem skupić się na jej słowach.
- Nawet mnie nie pamiętasz... - chyba znowu zaczęła płakać. - A ja noszę twoje dziecko.

1 komentarz: