niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział VII

       Otworzyłam kopertę. Moim oczom ukazało się zdjęcie mężczyzny po pięćdziesiątce. Miał siwe włosy i mnóstwo zmarszczek. Pracował w jakimś ważnym urzędzie i miał dużo wpływów. Żona, dwójka dorosłych dzieci i duży pies w ogrodzie. Miał nawet miły wyraz twarzy. Uśmiechał się.
       
Jego żona co wtorek chodziła na zakupy, do kosmetyczki i fryzjera, a Jev, bo tak miał na imię, zostawał w domu i się zabawiał. Miałam już w głowie mały plan, ale przez to, że był poniedziałek, miałam bardzo mało czasu na jego zrealizowanie. Mogłam to zrobić na następny dzień lub za tydzień, jednak było to zadanie, które miałam wykonać jak najszybciej. Nie miałam wyboru.
- Potrzebuję twojej pomocy - zwróciłam się do Sedrica, podnosząc wzrok znad koperty. Ostatnio sama siebie zaskakiwałam. Ja, pomocy? A jednak. - Masz samochód, więc jedziemy na małe zakupy. 

       
Sed wjechał tylną bramą i zatrzymał się za domem. Ja owinięta długim płaszczem, weszłam do domu bocznym wejściem. Był bogato i nowocześnie urządzony. Ściany wyglądały jak pomalowane tydzień temu, a meble były po prostu piękne. Całość urządzona w kolorze czarno–białym, widać, że z pomocą projektanta. Byłam ciekawa, ile musieli wsadzić w to pieniędzy, aby osiągnąć taki efekt. 
       
Jev nalał sobie whiskey do szklanki i upił łyka. Ściągnęłam płaszcz i zostałam we wdzianku rodem z taniego pornosa. Czarne szpilki, fartuszek dziewczyny sprzątającej w hotelu, mała miotełka i krzywa czapeczka na głowie. Na oczach miałam maskę w kolorze stroju. Czułam się śmiesznie, jednak była to konieczność. Aby się tam dostać, musiałam udawać prostytutkę, bo inaczej nie wpuściłby mnie. Dla mnie było to śmieszne, mieć żonę i musieć zamawiać raz w tygodniu dziwkę. Był pewny, że to się nie wyda, jednak wszyscy wkoło wiedzieli. Mogłam się założyć, że jego żona również. Była od niego sporo młodsza, więc wiadomo, że była z nim tylko dla kasy.
       
Mężczyzna patrzył się na mnie wzrokiem, z którego nie mogłam nic wyczytać. Po chwili uwodzicielskiego tańca widziałam jego pożądanie. Podeszłam do niego i usiadłam mu na kolanach, przodem do niego. Brzydził mnie, jednak inaczej nie uzyskałabym do niego dostępu. Może i był zadbany, dbał o swoją reputację, jednak sapał jak niedźwiedź. Wiedziałam, że to będzie szybka akcja. Nie wytrzymałabym z tak obleśnym facetem dyszącym mi na szyję zbyt długo.
       
Gustowałam w starszych od siebie facetach, jednak tylko kilka lat. Patrząc na tego starucha, wiedziałam, że muszę coś wymyślić. Jeżeli zachciałoby mu się mnie wypieprzyć, to były by dwie opcje. Moja niechęć do niego wzbudziłaby podejrzenie i wezwałby ochroniarza, albo zmusiłby mnie do stosunku. Żadna z tych dwóch opcji mi się nie podobała. Czułam, że coraz bardziej mnie obłapia.
- Przyniósł byś mi też trochę? - wskazałam głową na szklankę z trunkiem.
       
On tylko się uśmiechnął. Wiedziałam, że omotałam go sobie dookoła palca i niczego nie podejrzewa. Każdy samiec był taki sam. Gdy myślał nie tą częścią ciała co trzeba, zachowywał się jak bezbronne dziecko i można było go łatwo omamić.
       
Gdy zniknął za drzwiami, z płaszcza wyciągnęłam sztylet i schowałam się przed nim. Słyszałam swój oddech i szybkie bicie serca. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się bardziej. Dźwięk otwieranej i zamykanej szafki. Szklanka lądująca na blacie. Alkohol lejący się do szklanki, a potem butelka lądująca w śmietniku. Ciche kroki. Słyszałam, jak się zbliża i czułam swoje pełne skupienie. Każdy jego krok odbijał się echem po moich uszach. Wyrównałam oddech i podniosłam rękę.
       
W chwili przekroczenia progu ostre ostrze wbiło się, dokładnie przebijając jego tętnicę szyjną. Szybko cofnęłam rękę, a on wydając dziwne dźwięki uklęknął, spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, a następnie padł bez życia. Kałuża krwi zbierająca się pod nim, robiła się coraz większa. Popatrzyłam na niego, jednak moje ciało, podobnie jak umysł, nie wyrażało żadnych emocji.
       
Pilnując, aby nic nie zostawić, wyszłam tą samą drogą, co tam dotarłam. Wsiadłam do samochodu i już po chwili byłam w drodze do domu.

       
Czułam, że potrzebuję się po tym wszystkim rozerwać. Ostatecznie zgodziłam się na domek i szofera z autem, więc po wypełnieniu wszystkich formalności mogłam się tam przeprowadzić. Byłam oczarowana tym mieszkaniem. Musiałam jednak wstrzymać się ze sprzedażą mojego poprzedniego miejsca zamieszkania. W końcu były tam zakopane zwłoki zabitych przeze mnie osób.
       
Zmyłam z siebie krew i przebrałam się w ładne, seksowne rzeczy. Zrobiłam sobie delikatny makijaż, a włosy spięłam. Czas się zabawić.
       
Pożyczyłam bez pytania samochód i pojechałam do miasta. Już po czterdziestu minutach stałam pod clubem. Lubiłam tam przychodzić zawsze, kiedy czułam się samotna. Nie tylko ja tak robiłam. Można było znaleźć tam wielu naiwnych facetów, których można było wykorzystać.
       
Weszłam do środka i zamówiłam drinka. Wiedziałam, że prowadzę, jednak do domu – tego w mieście – nie miałam daleko. Siedziałam, gapiąc się na pustą szklankę i czekałam na kogoś ciekawego. Mimo tego, że było mnóstwo ludzi, nikt mnie nie zainteresował. Oprócz niego.
- Jeszcze raz to samo – zwróciłam się do chłopaka za barem. Dopiero teraz zauważyłam, że był całkiem niezły. Niebieskooki blondyn o silnej muskulaturze i przemiłym uśmiechu. Miał duże, silne dłonie i szczupłą twarz. Wyglądał naprawdę sympatycznie. Uśmiechał się.
- Ładnie to tak pić samemu? - zapytał napełniając szkło.
- Może chcesz się dołączyć? - tym razem ja się uśmiechnęłam.
- Niestety, jestem w pracy - zajął się obsługiwaniem faceta obok mnie.
- Twoje zdrowie - powiedziawszy to, wypiłam wszystko do dna.
Nie wierzyłam, że mnie spławił. Czy było ze mną tak źle? Starzejesz się. Hm, możliwe. 
       
Obserwowałam ludzi i widziałam w nich dno. Nawet ich nie znałam, a wiedziałam, że ich nienawidzę. To takie proste, a zarazem skomplikowane. Sama do końca nie rozumiałam motywów swojego postępowania, ani samej siebie. Czy byłam normalna? Tego także nie wiedziałam. Czy normalne jest zabijanie ludzi, czerpanie z tego satysfakcji? Ja nie znałam innego życia. Tak postrzegałam świat i najbliższe otoczenie. Jak lew widzi w antylopie chodzącą i wołającą „zjedz mnie!” szynkę, tak ja widziałam w nich ofiary, które można zabić, a następnie ukryć. Każdy z nich był dla mnie jednym wielkim trofeum do zdobycia. Czym jest jedna osoba w skali świata? Tak naprawdę niczym. Jedną małą mrówką, która, gdy polegnie, zostanie zastąpiona inną. Co kilka sekund umiera człowiek, czy świat na tym cierpi? Jest nas tak dużo, że pomimo tego, nadal nas przybywa. Dziecko rodzi się częściej, niż ktoś umiera. Więc co za różnica, czy to ja kogoś zabiłam, czy umrze kiedyś w inny sposób? W końcu i tak go to czeka. Czymże jest kilkanaście – ewentualnie kilkadziesiąt osób zabitych przeze mnie w skali wszystkich? Każdy zasługuje na życie, bla bla bla. Ludzie to pasożyty – zaraza plądrująca ziemię. Coś, co nie wyginie, dopóki nie wydobędzie z planety wszystkiego, co możliwe, nie wyssie do ostatniej kropli. Naprawdę się starzejesz.
       
W moją stronę po blacie przyjechała butelka, a następnie chłopak zza baru przeskoczył przez niego i usiadł obok mnie. Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, a on się odezwał.
- Ja stawiam. Też mam ochotę się napić.
- Niestety, jesteś w pracy - zacytowałam jego słowa.
- Właśnie skończyłem.
       
Miał błękitne oczy, które przypominały mi letnie niebo lub niebieską wodę w egzotycznych krajach. Hipnotyzujący wzrok. Patrząc się w nie, zapomniałam o wszystkich wydarzeniach z ostatnich dni.
- Jestem David - przedstawił się.
- A ja – nie zdążyłam dokończyć, bo mi przerwał.
- Katherine Gray. Wiem, kim jesteś.
       
Zatkało mnie. Skąd on wiedział, jak się nazywam? Znał mnie? Nie możliwe. Domyśliłam się, skąd jego opalenizna. To wcale nie przez słońce, był Hiszpanem. Obserwował moją reakcję i chyba był nią usatysfakcjonowany. Uśmiechał się.
- Skąd? - czułam rosnącą dezorientację.
       
On jednak nie odpowiedział, tylko nalał sobie alkoholu, a następnie go wypił. Próbowałam coś z niego wyczytać, jednak ani jego mimika twarzy, ani oczy, nie wyrażały żadnych uczuć.
-Czy to ważne? - wypowiadając to pytanie, jego usta były bardzo blisko moich. Za blisko. - Może zatańczymy?
       
Westchnęłam. Był taki pewny siebie, że nie było sensu się z nim kłócić. Co najdziwniejsze, zdawało mi się, że gdzieś już widziałam tą twarz. Miałam lukę w miejscu, gdzie powinno być jakieś wspomnienie związane z nim. Przeszukiwałam pamięć w poszukiwaniu czegoś, co by mi go choć trochę przybliżyło, ale niczego takiego nie znalazłam.
- Nie mam nastroju na taniec - powiedziałam to, mając ochotę go spławić. Siedział ze mną zaledwie chwilę, a już mnie irytował.
- Nic się nie zmieniłaś. Zawsze się denerwowałaś, kiedy coś szło nie po twojej myśli. Jednak wiesz, co ci powiem? Nadal słodko wyglądasz robiąc to.
- Robiąc co? - czułam narastające zakłopotanie.
- To – przyłożył palec do mojej skroni. - Kiedy jesteś poirytowana, koło twojej brwi robi się niewielki dołeczek, który jest naprawdę uroczy.
        
Zatkało mnie. W całym moim długim życiu, zauważyła to tylko jedna osoba. 
- David Ocasio – wyszeptałam.
- Brawo Gray – zaklaskał w dłonie.
- Zmieniłeś się – przyznałam.
- Za to ty wcale.
       
Pamiętałam go jako małego chłopca. W domu dziecka był wyśmiewany z powodu kolory swojej skóry. Z racji tego, że jego rodzice byli Hiszpanami, miał ciemną karnację. Przez to wyróżniał się z tłumu i dzieci przezywały go słowem „niedomyty”. Nie denerwował się z tego powodu, ani nie płakał. Nie zwracał na nich uwagi i po jakimś czasie dali sobie spokój. Można powiedzieć, że się zaprzyjaźniliśmy. Wpadliśmy sobie w oko i nie raz razem uciekaliśmy na cały dzień. Włóczyliśmy się po parkach, zawalonych stodołach i posesjach ludzi. Nie raz nakradliśmy owoców z sadów, a potem śmialiśmy się, uciekając przez wściekłym właścicielem. 
- Uśmiechasz się – usłyszałam, jak do mnie mówi.
- Eee – zaczęłam. - Wydawało ci się.
- Przyznaj lepiej, że to z mojego powodu – po jego słowach zdałam sobie sprawę, że jest równie czarujący, co kiedyś.
       
Kiedy miał dwanaście lat, pod kupą przydługich włosów ukrywał się naprawdę fajny chłopak. Miał poczucie humoru i był inteligentny – jak na dwunastolatka. Był również najsłodszym dzieckiem, jakie wtedy znałam. Był dwa lata starszy ode mnie. Nie chodziliśmy ze sobą, ale był chłopakiem, który pierwszy mnie pocałował. Zdałam sobie sprawę, że za nim tęskniłam. Nie. Nie była to tęsknota, a raczej sentyment.
- Dobrze cię widzieć – przyznałam.
- Ze wzajemnością – wymruczał, a po moim ciele przebiegł dreszcz. - Co tu robisz? Czym się zajmujesz?
       
Ogarnęła mnie panika, ale starałam się zachować zimną krew. Wiedziałam, że ktoś kiedyś zada takie pytanie, ale i tak było ono dla mnie zaskoczeniem. 
- Łapię dorywczą pracę, tu i tam – szybko wybrnęłam z tej sytuacji, po prostu wymijająco odpowiadając. - Mieszkam w małym domku niedaleko, jeżeli chcesz, to ci go pokażę – zaproponowałam uwodzicielsko.
- Kusząca propozycja – odpowiedział.
        
Zostawiliśmy resztę alkoholu na stole i udaliśmy się w stronę parkingu. Złapał mnie za rękę jak za starych dobrych czasów i jak małe dzieci pobiegliśmy przed siebie.
Wyciągnęłam kluczyki z kieszeni, jednak nie zdążyłam otworzyć samochodu, gdyż zostały mi zabrane z ręki.
- Nie będziesz prowadzić w takim stanie – pogroził mi palcem.
- Dobrze tato. Wiesz jednak, gdzie jest moje mieszkanie? - zapytałam.
- Liczę na to, że mi je pokażesz – wypowiedziawszy to słowa, wziął mnie na ręce i okrążył samochód. Otworzył przede mną drzwi i wsadził mnie do środka. Wybuchnęłam śmiechem. Dlaczego oni wszyscy nosili mnie na rękach?
       
Po drodze do domu opowiedział mi trochę o sobie. Dowiedziałam się, że mieszkał po drugiej stronie miasta, od pół roku pracował w pubie i poza tym nie robił nic ciekawego. Jak przystało na prawdziwego samotnego faceta – mieszkał z kotem.
- To wcale nie jest zabawne – klepnął mnie w ramię gdy zobaczył moją reakcję. - Puszek jest naprawdę fajny.
       
Słysząc imię zwierzaka po raz kolejny wybuchnęłam głośnym śmiechem. Myślałam, że tak nazywa się koty tylko w filmach!
- Stań tam – wskazałam miejsce pod moim domem.
       
Posłusznie wykonał moje polecenie, trzymając mi rękę na wewnętrznej stronie uda. Już po chwili staliśmy w progu, namiętnie się całując. Pospiesznie uporałam się z otwieraniem zamka i byliśmy w środku. Wiedziałam, gdzie to się skończy i byłam z siebie zadowolona. Nie mogłam się tego doczekać, bardzo go pragnęłam. Od razu zaciągnęłam go w stronę mojego pokoju. Czułam jego zapach i przypomniał mi się taki, jaki był kiedyś. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie wieczór, kiedy nasze usta się ze sobą zetknęły. Był to mój pierwszy pocałunek i wcale nie był delikatny. Raczej zachłanny i spragniony. Kto mógłby się po mnie wtedy tego spodziewać?
       
Teraz było trochę inaczej. Tak samo ja, jak i on, nabraliśmy doświadczenia. Do tego dochodziły pieszczoty i podniecenie. Pragnienie oraz zniecierpliwienie. Czułam, że dłużej nie wytrzymam. Leżałam plecami na moim łóżku, a on na mnie. Większość ubrań zaścielało część podłogi, byliśmy prawie nadzy. Usłyszałam jakiś dźwięk, dobiegający nie wiadomo skąd, ale go zignorowałam. Byłam bardziej zajęta Davidem, niż jakimiś błahostkami. Czułam jego miły oddech na swoim karku. Przygryzł delikatnie moją skórę. Było to bardzo delikatne i czułam w tym miejscu przyjemne drętwienie. Oplotłam go w pasie nogami i przyciągnęłam bardziej do siebie.
- Co do... - usłyszałam czyjś głos.
       
Powoli odwróciłam głowę w tamtą stronę. W progu stał Sedric, trzymając za rękę dziecko, a dokładnie chłopca. Mój Hiszpan widząc to, z wrażenia wpadł za łóżko.
- Mogłaś mi powiedzieć, że masz faceta i dziecko. Nie to, że mi to przeszkadza, ale mogłaś...
- Oh, zamknij się – rzuciłam do niego w odpowiedzi. - A ty lepiej powiedz, co tu robisz – tym razem zwróciłam się do intruza. - I co tu robi to coś – wskazałam na chłopca, a on zakrył mu ręką oczy. Tulił do piersi pluszowego królika i był ubrany w piżamę w małpki. Byłam kompletnie przerażona i zdezorientowana. Szybko przykryłam się kołdrą, zdając sobie sprawę, że jestem w samej bieliźnie.
- Jak się ogarniesz, przyjdź do salonu, to pogadamy. Lepiej, żeby jego tam nie było – wskazał na półnagiego chłopaka wychodzącego zza łóżka.
- Poczekaj tu – powiedziawszy to, rzuciłam w nowego-starego znajomego jego ubraniami. - Ubierz się.
       
Sama – już w ubraniu – zjawiłam się w salonie. Siedziała tam moja niańka. Tylko ona.
- Możesz mi powiedzieć, co tu się dzieje? - zapytałam wściekła.
- Zamknij się – warknął, a ja wolałam go wysłuchać. - Po pierwsze, zabrałaś mi samochód bez mojej wiedzy i zgody, więc powinienem udusić cię gołymi rękami tu i teraz. Po drugie, nie powiedziałaś nawet, że wychodzisz. Nie wiedziałem, gdzie jesteś! Po trzecie, zjawiła się u mnie miła pani i szukała ciebie. Zostawiła mi Jacoba i powiedziała, że masz brata i nie ma się kto nim zaopiekować. Po czwarte, dzwoniłem do ciebie chyba z milion razy, ale oczywiście miałaś wyłączoną komórkę. Po piąte wisisz mi majątek za taksówkę, a po szóste, mam nadzieję, że oddasz mi moje autko w takim stanie, w jakim je zabrałaś!
       
Widziałam, że wręcz pluje jadem z wściekłości. Dziwiłam się, że jeszcze nie rzucił się na mnie, próbując pozbawić mnie życia. Byłam kompletnie zaskoczona jego słowami. Nie miałam brata i nie znałam się na dzieciach! Nie jest ważne, czy chodziło o niemowlaki w pieluchach, czy prawie nastolatki, po prostu nie miałam podejścia i tyle. Nie mogłam zaopiekować się jakimś małym bezzębnym szczylem, obojętnie, czy przez pięć minut, czy przez resztę życia.
- To nie możliwe – wyszeptałam.
- Nie możliwe? Jak to nie możliwe? Mam nadzieję, że to tylko mała ryska, albo zarzygana wycieraczka...
       
- Oh, przestań! - uciszyłam go. - Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi. Jak to mam się nim zająć? Rodzice nie mogą tego zrobić? Nie wiem, oddaj go odpowiednim instytucjom. Jest pogotowie opiekuńcze! Nie wiem, przywiąż go przed domem dziecka, albo... - czułam, jak moje dłonie się trzęsą. Byłam wściekła jak i na niego, tak i na cały świat. Nie mogłam niańczyć żadnego bachora!!
- Cii, spokojnie – przytulił mnie, a ja mu na to pozwoliłam. - Rozumiem, że właśnie twój świat wywraca się do góry nogami, ale to nie znaczy, że jest to zmiana na gorsze. Poza tym, to nie jest pies, żebyś go przywiązała jak pod schroniskiem! - skarcił mnie.
- Ale jak to... mój brat? - popatrzyłam na niego smutnym wzrokiem. - Ja nie miałam rodzeństwa. Chyba...
- Ale jak widzisz, okazało się, że jednak masz. Popatrz na niego – wskazał palcem na Killera. - Jego przygarnęłaś, zaopiekowałaś się nim. Gdyby nie ty, pewnie zdechłby przywiązany do tego drzewa...
- W worku – poprawiłam go. - Poza tym, dobrze wiesz, że dziecko to nie szczeniak. Wymaga opieki, nerwów, pieniędzy i zainteresowania. Dobrze wiesz, że nie może tu mieszkać...
       
Sedric westchnął. Usilnie próbował mnie namówić, abym go zatrzymała. Ja jednak naprawdę nie mogłam tego zrobić. Nawet jakbym chciała... Nie. Prawda była taka, że go nie chciałam. Wolałam, żeby poszedł do kogoś innego. Wiedziałam, że to okrutne z mojej strony, ale taka właśnie byłam. Okrutna. Nie chciałam być matką, bo dzieci to kula u nogi. Byłam kobietą samodzielną, która troszczyła się tylko o siebie i miała gdzieś innych. To nie mogło się zmienić.
- Chcesz go skazać na tułaczkę po domach dziecka? - jego głos wyrwał mnie z rozmyślań. - Na dzieciństwo, jakie sama miałaś? Chcesz, aby był nieszczęśliwy, bez rodziny, nie miał się do kogo zwrócić o pomoc? - stanął za mną i wepchnął mnie do „swojej” sypialni. - Spójrz tylko na niego. Jest mały, bezbronny. On ma tylko sześć lat - szeptał, bo mały spał. - Mogę ci o nim opowiedzieć. Wystarczy tylko słowo.
-Ty nic nie rozumiesz – pokiwałam głową. - Jemu naprawdę lepiej będzie, gdy znajdzie się daleko ode mnie. Naprawdę nic nie rozumiesz – powtarzałam.
- To mi pomóż – zachęcił mnie. - Pomóż mi zrozumieć.
       
Już chciałam się przełamać. Wypłakać mu się w rękaw, powiedzieć, co mi leży na sercu. Opowiedzieć całą historię, która zdarzyła się kilka lat temu. Byłam na granicy, której nigdy nie chciałam przekroczyć. Byłam bliska płaczu, ale w ostatnim momencie cofnęłam się od tej cienkiej linii o krok.
- Nie – powiedziałam, odtrącając jego rękę. - Nic ci nie zamierzam mówić. Do rana ten dzieciak może tutaj zostać, potem pomyślimy co dalej. Nie wiem, gdzie będziesz spał, ale ani mi się waż stąd ruszyć, ponieważ to ty jesteś za niego odpowiedzialny. Nie ja. Ja idę do swojego pokoju i zamierzam w spokoju przespać tą noc.
       
Gdy skończyłam mówić, obróciłam się na pięcie i poszłam do sypialni. Davida już tam nie było, pewnie znudzony wrócił do siebie. Westchnęłam i spojrzałam na łóżko. Wcale nie chciało mi się spać. Usiadłam na parapecie okna i wpatrywałam się w księżyc. Uprzednio z półki wyciągnęłam paczkę papierosów – taką awaryjną w razie stresującej sytuacji – oraz zapalniczkę. Obserwowałam niebo i powoli zaciągałam się dymem. Każdy niedopałek lądował za oknem, wcale nie przybliżając mnie do odpowiedzi na pytanie „Co będzie dalej?”. Wolałam, żeby moje życie było takie jak przedtem, żeby nic się w nim nie zmieniło. Co najdziwniejsze, było mi głupio, że Sedric przyłapał mnie w takiej sytuacji, w jakiej byłam. Nie chodzi o to, że byłam prawie naga. Czułam się nie w porządku wobec niego. To było tak głupie, że szybko przestałam o tym myśleć.
      
Sięgnęłam po kolejną fajkę. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że paczka jest pusta. Westchnęłam. Zsunęłam się z parapetu i, najciszej jak potrafiłam, udałam się w kierunku gościnnego. Kątem oka zauważyłam, że Sedric śpi na kanapie w salonie, nogi miał podkulone. Nie wiedziałam, czy z zimna, czy dlatego, że się nie mieścił. Miał tylko małą poduszkę pod głową.
       
Z komody wyciągnęłam gruby koc i go przykryłam, a następnie weszłam do sześciolatka. Spał przytulając zabawkę. Już wiedziałam. Wiedziałam, jak muszę postąpić.

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział VI

      Gdy tylko przyjechał, spojrzał na zwłoki żałośnie leżącej pod drzewem i nie odezwał się nawet jednym słowem. Podczas gdy ja siedziałam na jakiejś gałęzi, on zabrał się za zapakowanie chłopaka do bagażnika. Nie rozumiałam, dlaczego mu zaufałam i zamiast zrobić to samemu poprosiłam go o pomoc. Umowa była jasna, żadnych ofiar poza zleceniami.
        Zdawałam sobie sprawę, że szef zapewne ogromnie się zdenerwuje, gdy się o tym dowie. Nie musiał, ale przecież Sedric będąc mu wiernym, powinien polecieć do niego w pierwszej kolejności i wypaplać mu wszystko. Ufałam mu. Wiedziałam, że to się tak może skończyć, jednak odruchowo wzięłam to ostrze i odruchowo go zamordowałam.
        Po chwili ciało było zapakowane i gotowe do drogi. Sedric otworzył mi drzwi, a ja posłusznie wsiadłam na miejsce pasażera.
         Tydzień minął nam spokojnie. Sedric nie wyskakiwał ze swoimi głupimi tekstami, a ja starałam się zrelaksować i zająć sobą. W końcu po to wybrałam się tam: aby mieś czas dla siebie. Mój współlokator naprawdę przejął się rolą niańki, bo nie pozwalał mi nawet wejść na molo bez jego opieki. Gdy pewnego dnia wstałam o godzinie piątej, aby pobiegać, zastałam go czekającego i gotowego do współtowarzyszenia mi.
        Nie odpuszczał mnie na krok, nie licząc wchodzenia na piętro, bo to było moje królestwo i miałam tam tyle prywatności, ile tylko zapragnęłam. Nie rozmawialiśmy o tym, co zrobiłam. Dziwiło mnie to, ponieważ spodziewałam się, że będzie na mnie krzyczał, wściekał się, a on po prostu posprzątał za mnie bez gadania.
        Teraz siedzieliśmy i jedliśmy obiad przygotowany tym razem przeze mnie. Zrobiłam lazanie, którą tak bardzo lubiłam. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Sedric wyszedł zostawiając mnie samą. Minęło aż pół godziny, zanim wrócił i ogłosił mi nowinę.
- Wracamy.
         Jedyne słowo, jakim to skomentowałam było: kiedy? Usłyszawszy odpowiedź posłusznie poszłam do siebie i spakowałam wszystkie rzeczy, jakie tu przywiozłam. Pierwszy raz w życiu miałam ponieść konsekwencje za swoje czyny i o dziwo przyjęłam to ze spokojem. 
         Rozpakowywanie zajęło mi krócej niż samo pakowanie, w końcu byłam już u siebie. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że będę tęsknić za tym domkiem. Byłam tam zaledwie tydzień, a strasznie się do niego przywiązałam. Odpowiadało mi w nim wszystko, od koloru ścian, po wielkość łóżka.
         Z jednej strony żałowałam, że nie mogę tam mieszkać, jednak z drugiej wolałam żyć w Irlandii, niż w Polsce. Teraz była jesień i klimat przypominał ten, który od zawsze znałam. Jednak w lato ponoć było upalnie, a w zimie było strasznie zimno i potrafiło leżeć nawet metr śniegu. Osobiście nie wyobrażam sobie czegoś takiego.
         Gdy u nas spadało więcej śniegu, dzieci nie chodziły do szkoły, a po drogach nie możnabyło się poruszać. Z domu wchodziło się tylko w najpotrzebniejszych sprawach. Po drugie nie znałam języka, a po trzecie opinia polaków pozostawiała wiele do życzenia. Oczywiście tylko nieliczni są tacy, a u nas w końcu nie jest tak kolorowo. Widząc stojącego w progu Sedrica, podniosłam głowę.
- Jaką karę dostanę? - zadałam pytanie, którego troszkę się obawiałam.
- Karę? Nie rozumiem o czym mówisz.
- No bo – zaczęłam. – To, co się tam stało... No wiesz... Szef powiedział, że nie mogę zabijać nikogo, poza zleceniami, no i ja złamałam ten zakaz i byłam pewna, że mu powiedziałeś, a on będzie zły – zalałam go potokiem słów i zrobiłam minę zbitego psa. On tylko się uśmiechnął.
- Nadal nie rozumiem, o czym mówisz - podszedł do mnie. – Przyjechaliśmy tu, bo dostałaś nowe zlecenie.
        Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, co zaszło. O dziwo poczułam, jak kamień spada mi z serca. Odruchowo rzuciłam mu się na szyję, a on odwzajemnił uścisk.
- No, no! Widzę, że mnie polubiłaś – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Już myślałem, że masz serce z kamienia.
- Ja... - odsunęłam się od niego. – Dostanę nową kopertę? - szybko zmieniłam temat.
- Oczywiście, że tak. Jednak najpierw przejedziemy się, ponieważ coś ci muszę pokazać.
- To znaczy?
- Zobaczysz.
        Mimo wielkiego zmęczenia podróżą, posłusznie wsiadłam do auta. Byłam niewyspana i opadnięta z sił, jednak nie marudziłam. To nie było w moim stylu. Ostatnio sama nie wiedziałam, co jest w moim stylu, a co nie.
        Dużo się zmieniło, odkąd podjęłam tą pracę. Poza tym, ufałam mu i byłam wdzięczna, że uratował mi tyłek. Prawda była taka, że nie poradziłabym sobie i skończyłoby się to tragicznie w skutkach dla mnie, jednak bałam się do tego przyznać nawet sama przed sobą.
        Zastanawiałam się, dokąd mnie wiezie. Czyżbym jednak myliła się, co do jego zamiarów, a jego intencje były nieszczere? Czyżby mnie zdradził? Miałam zadzieję, że jednak się mylę. Droga minęła mi tak szybko, że nawet nie zauważyłam kiedy. 
        Był to piękny domek, pomalowany na zielono. Dookoła niego rosło mnóstwo zieleni, od bujnej trawy, po duże drzewa. Całe podwórko było ogrodzone wysokim żywopłotem, a nad furtką rosły czerwone, różowe i kremowe róże, które przeplatając się ze sobą tworzyły piękną całość.
- Kto tu mieszka? - spojrzałam na niego z ciekawością w oczach. Zdawało mi się, że to jakaś ważna, bogata osoba.
- Ty – odpowiedział wysiadając z auta. – Idziesz, czy mam to zrobić sam?
        Na miękkich nogach podążałam za nim, nie rozumiejąc niczego. Byłam oczarowana, a nawet przecież nie weszłam na posesje. Gdy dotarliśmy do środka, nie wierzyłam własnym oczom. Było to odzwierciedlenie mojego domku z Polski!
        Na środku salonu stała tak samo wygodna kanapa z czerwonej skóry, a przed nią wisiała plazma. To pomieszczenie było połączone z jadalnią. Nawet kolejność szafek w kuchni się zgadzała, od prawej: lodówka, mikrofala, czajnik bezprzewodowy, chlebak, następnie (kolejna ściana) długi pusty blat, zlew i gazówka. Pod jedną z szafek stała zmywarka. Po drugiej stronie stała wielka szafa służąca do przechowywania tylu różnych rzeczy potrzebnych w kuchni, ile się tylko zapragnie. „Mój” pokój także wyglądał identycznie.
- Powiesz mi w końcu, o co tutaj chodzi? - zapytałam lekko zdezorientowana i uradowana.
- Jeżeli się ładnie spiszesz i wypełnisz zlecenie, to dostaniesz ten domek w ramach zapłaty. Widziałem, jaka smutna byłaś, gdy siedzieliśmy w samolocie, więc trochę pogadałem tu i tak i udało mi się załatwić to.
- Naprawdę? Zrobiłeś to dla mnie? - skakałam jak dziecko i już po raz drugi tego dnia, rzuciłam mu się na szyję. Puszczając go, czułam jak oblewam się rumieńcem.
- Jednak jest mały problem - posmutniałam. – Nie mam samochodu, nie mam więc jak dojeżdżać, a muszę mieć dostęp do miasta i w ogóle.
- Będziesz miała jak dojeżdżać – powiedział.

- Dostanę samochód? - nie wierzyłam własnym uszom.
- Tak. Mój samochód razem z szoferem. Mam cię nadal pilnować.
-Nie - powiedziawszy to słowo, wyszłam zostawiając go samego.
         Wiedziałam, że ta bajka jest zbyt piękna, by była prawdziwa. Gdy jest dobrze, zawsze jest jakieś ale. Czułam żal w sercu, denerwował mnie ten gościu. Mimo, że to był spory kawał drogi, postanowiłam wrócić pieszo. Może ten typek był ważny i był moim szefem, jednak to nie dawało mu najmniejszego prawa, aby rozporządzać tym, z kim mam mieszkać. To jest moja prywatna sprawa, a ja cenię sobie właśnie prywatność.
         Gdybym chciała z kimś zamieszkać, tak właśnie bym zrobiła. Co on sobie wyobrażał?Ja potrzebuje niańki? Na jakiej podstawie tak sądził, skoro podobno nie wiedział o moim wybryku. Jestem niezależną osobą i byle typek nie będzie rozporządzał ani mną, ani moim mieszkaniem. Czułam się naiwna, że dałam sobie wcisnąć gościa podczas urlopu. Byłam wkurzona na maksa. Dałam się wykiwać jak ostatnia frajerka. 
         Na dodatek usłyszałam dźwięk zbliżającego się samochodu.
- Kath, proszę cię, nie wygłupiaj się i wsiadaj! - wołał do mnie z okna. Ja jednak nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, żwawym krokiem zmierzałam w kierunku domu.
- Jeżeli w tym momencie nie wsiądziesz do auta, to cię do tego zmuszę i nawet twój ośli upór i umiejętności ci nie pomogą - zagroził.
        Nic nie robiąc sobie z jego słów podążałam dłużej wzdłuż drogi. Sedric przyspieszył, by po chwili stanąć kilka metrów przede mną. Gdy wysiadł z auta starałam się go ominąć i przyspieszyłam kroku. Ten jednak złapał mnie w pół i przerzucił sobie przez plecy. W tej pozycji byłam bezbronna. Nie mogąc się uwolnić, uderzałam go pięściami po plecach.
         On nie zważając na to wrzucił mnie na tylne siedzenie i zatrzasnął drzwi. Szybko chwyciłam za klamkę, jednak to nic nie dało – były zablokowane. Poddawszy się nie robiłam więcej prób ucieczki, tylko siedziałam ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i gapiłam się w szybę. Powoli zaczęły na nią spadać maleńkie kropelki, jednak po chwili było ich coraz więcej i spadały szybciej.
         Padał deszcz, a ja pierwszy raz od bardzo długiego czasu miałam ochotę się rozpłakać. Tak po prostu, bez żadnej przyczyny, co jest ponoć od czasu do czasu zdrowe i poprawia samopoczucie. Gdy krople zamiast się gromadzić na szybie zaczęły spływać po niej coraz szybciej tworząc mały wyścig, moje policzka robiły się coraz bardziej wilgotne. 
        Nie potrafiłam powstrzymać łez lecących mi z oczu. Wstydziłam się tego, całe życie grałam twardzielkę, odporna na swój oraz czyjś ból. Potrafiłam poradzić sobie ze wszystkim w życiu, zając się sobą. Nigdy nie byłam taka, jak inne dziewczyny. Nie płakałam z powodu złamanego paznokcia, a otworzenie słoika wbrew pozorom było dla mnie bardzo proste.
         Pracowałam zarabiając na siebie, sprzątałam tylko po sobie. Nie zakładając rodziny skazałam się na samotne życie, jednak mogłam się troszczyć tylko o siebie i nie martwić innymi. Facetów traktowałam strasznie podmiotowo. Lubiłam się zabawiać nie z nimi, tylko nimi. Owijałam ich sobie dookoła palca, byli na każde moje zawołanie. Jak kazałam szczekać, to szczekali. 
         Nie byłam brzydka i miałam duże powodzenie, więc miałam w czym wybierać. Przyglądałam się facetom i analizując ich decyzje doszłam do jednego wniosku. Gdy rozepną rozporek, wylatuje im mózg. Lubiłam czyste układy, seks bez zobowiązań. Jednak był mały haczyk, oni nie zawsze wychodzili z tego żywi.
         Zdawało mi się, że byłam niezależna, jednak nie do końca była to prawda. Oddzielając się od facetów, stali się przedmiotem mojego uzależnienia i pożądania. Już nie płakałam. Spojrzałam na kierowce auta. Siedział i w skupieniu obserwował drogę. Przez ten cały czas nie odezwał się ani słowem. Nie umiałam go rozgryźć.
         Czasami cichy i skryty, a czasami otwarty i z poczuciem humoru. Zastanawiałam się, jaki jego w łóżku. Wyglądał na faceta, który woli dominować... Co ja wygaduje! Znowu to samo. Było już tak pięknie, ale oczywiście ja znowu musiałam odwalić jakąś krzywą akcję. Wkurzyłam się sama na siebie i do końca drogi gapiłam się w deszcz.
        Wysadził mnie pod domem i odprowadził do samych drzwi. Już się obracał, aby wsiąść w samochód i odjechać, gdy ja nie wytrzymałam napięcia i złapałam go za ramię.
- Zostań - wyszeptałam tak cicho, że bałam się, że ten dźwięk odezwał się tylko w mojej głowie. Jednak nie, powiedziałam to dostatecznie głośno i to wystarczyło. Wsadził kluczyki do kieszeni i puścił mnie przodem przez drzwi.
        Cieszyłam się, że został. Chyba w końcu nadszedł moment, że kogoś potrzebowałam. Padło na niego, nie byłam wybredna. Czułam się tak senna, że odprowadził mnie do mojego pokoju. Podczas, gdy on czekał na mnie siedząc na łóżku, ja w łazience umyłam zęby i przebrałam się w koszulkę. Nie krępowało mnie, że od pasa w dół miałam tylko bieliznę, nie miałam czego się wstydzić. Siedziałam na łóżku po turecku i okryłam się kołdrą.
- Przepraszam - to było drugie słowo, jakie padło odkąd przyjechaliśmy i czułam jego dziwne brzmienie. Nie pamiętałam kiedy ostatni raz je wypowiedziałam...
        Jednak czułam, że jestem mu to winna. Zrobiłam wielką scenę, a przecież to nie jego wina, że szef mu kazał. Szef, szef, szef. Nigdy nie widziałam tego człowieka na oczy, a już mnie irytował. Nawet nie mogłam go w żaden sposób nazwać, bo nie wiedziałam na jego temat nic poza tym, że muszę się go słuchać. Byłam ciekawa, co miał na sumieniu, że musiał wynająć płatnego zabójcę usuwającego przed nim przeszkody.
- Nie przepraszaj - przytulił mnie do siebie. – Wcale nie musisz. Teraz się połóż, bo musisz się wyspać. Jutro wszystko obgadamy.
        Posłusznie wykonałam jego polecenie i już po chwili ogarnął mnie sen.

niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział V

     Z racji tego, że musiałam w końcu pozbyć się tych pieniędzy, udałam się na wakacje. Wybrałam dość specyficzny kraj. Polska. Ponoć piękne państwo, ale ludzie niszczyli całą jego pozytywną opinię. Szkoda tylko, że ja po prostu ich nie cierpię... Uśmiechnęłam się pod nosem.
     Już kolejny dzień siedziałam na molo i wpatrywałam się w wodę. Wynajęłam mały drewniany domek nad jeziorem. Było tu pięknie. Wraz z Killer'em opalaliśmy się nad wodą, znaczy się ja, a on w środku niej. Wpatrywałam się w przejrzystą H2O, na której malowały się małe koła. Pies nie wypływał z byt daleko, zresztą cały czas go pilnowałam.
     Chyba była to jedyna istota o którą się troszczyłam. Chociaż... Nie. Tylko on się dla mnie liczył. Miałam teraz czas na przemyślenia. Nie targały mną żadne wyrzuty spowodowane zabijaniem. Lubiłam to uczucie. Gdy zabijam, jestem w swoim żywiole. Co do Rona... Nie kazali mi go zabijać bez powodu.
     Wierzyłam, że miał coś na sumieniu. Nie wiedziałam co i miałam świadomość, że pewnie nigdy się nie dowiem. Czysty układ. Bez nazwisk, ani żadnych innych informacji. Głównie przyczyny tego wyroku.
- Nie za dobrze ci? - usłyszałam znajomy głos za sobą.
     Niechętnie odwróciłam się. Tak jak przypuszczałam. Stał tam wysłannik mojego pracodawcy. Warknęłam. Było mi tak dobrze... A zresztą przecież wiedział, że biorę sobie dwutygodniowy urlop. O dziwo, nie miałam żadnej ochoty na kolejne morderstwo. Pomimo tego, że była to moja druga natura, moja lepsza, którą ponad życie kocham.
     - Nie widzisz, że jestem zajęta? - odparłam niechętnie. 
Jednak on usiadł obok mnie, ściągając wcześniej buty. Teraz tak jak ja moczył, a raczej pluskał gołe stopy w wodzie. Killer opadł obok mnie, oddzielając nas od siebie.
- Ładny piesek - powiedział z uśmiechem.
- Czego chcesz?- warknęłam.
- Oj nie tak ostro kochanie. Wiem, że masz teraz ten swój urlop, ale mój szef chciałby mieć też na oku.
- I co w związku z tym? Dostanę niańkę? - zakpiłam.
- Mniej więcej. Pomyślałem, że zostanę z tobą przez kilka dni. No wiesz, zabawimy się nieco - wzruszył brwiami porozumiewawczo.
     - No bez jaj, przystałam na wszystkie wasze warunki, grzecznie wykonuję polecone mi zadanie, a wy jeszcze wykręcacie mi taki numer! - miałam ochotę wrzucić go do wody.
- Prędzej się zabawiając. Widziałaś kiedyś, żeby drapieżnik bawił się jedzeniem?
- Nie zjadam ich - śmiałam się z niego.
- Ale zarabiasz na jedzenie zabijając ich, na jedno wychodzi - uśmiechnął się. - I tak zostanę, czy tego chcesz czy nie.
- Dobra, ale mam dwa warunki. Nie chcę się pozbywać całej kasy. To bez sensu! I tak wam nie ucieknę.
- Zgodziłaś się na warunki umowy...
- Pieprze tą umowę! Albo się zgadzacie, albo odchodzę.
- W takim razie porozmawiam o tym z szefem. A ten twój drugi warunek?
     Uśmiechnęłam się i z zadowoleniem zepchnęłam go do wody. Wpadł, lekko mnie ochlapując. Gdy się wynurzył, był mokry jak szczur.
- Co to miało być?! - chyba się zdenerwował.
- Mój drugi warunek. Nie jęcz, nie jest tu głęboko.
- Zemszczę się! - mówiąc to, już się uśmiechał.
Zaczęłam biec w kierunku domu, a on wyskoczył z wody i zaczął mnie gonić. Złapał mnie przy wejściu.
- Co mam ci teraz zrobić? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Litości!
     Teraz już oboje się śmialiśmy. Skoro i tak nie mam innego wyboru muszę się z nim pogodzić i chyba go polubić. Byłam na niego skazana. Krople z mokrych włosów spływały mu po twarzy i szyi. Pod naszymi stopami tworzyła się kałuża, a jego ubranie było przemoczone.
     Powoli zbliżał się do mnie coraz bardziej. Czułam, że za chwilę stanie się coś, co stać się nie powinno. Jednak nie mogłam, a raczej nie chciałam tego zatrzymać. Po moim ciele przebiegały dreszcze.
Nagle usłyszałam szczekanie Killera. Biegał dookoła nas, głośno ujadając. Pewnie myślał, że - hmm, nawet nie wiedziałam, jak on ma na imię - chce mi zrobić krzywdę. Mój obrońca złapał go zębami za łydkę, raniąc go. Zrozumiałam, co właśnie prawie się stało.
     Uwolniłam się i szybkim krokiem poszłam do swojego pokoju. Co ty wyrabiasz idiotko?! - skarciłam się w myślach. Nie mogło tak być. Nie mogłam mieć przecież każdego faceta, sypiając z nimi po kolei. Owszem, byłam niegrzeczną dziewczynką, ale w tym przypadku musiałam się opanować. Tak, kochałam wszystkich facetów, ale on to zły pomysł. Weszłam do łazienki i przemyłam twarz.
     Gdy wyszłam, spojrzałam na moją sypialnie. Znajdowała się ona na piętrze. Na środku stało duże, miękkie łóżko, a z jednej i z drugiej strony szafki nocne. Na przeciwko stało biurko, po lewej szafa, a po prawej okno. Ściany były pomalowane na jagodowy kolor, sufit zaś na biało. Na całej podłodze był wyścielony mięciutki, czarny dywan. Wszystko było ładnie dopasowane.
     Jak zeszłam na dół, mój znajomy siedział na kanapie w salonie i oglądał telewizor. Był przebrany w suche ubrania: miał na sobie szary dres. Chyba już się zadomowił - pomyślałam. Szczeniak chyba go nie polubił, bo skakał w jego kierunku i próbował kąsać.
- Mogłabyś zabrać swojego zębatego przyjaciela z przed mojej twarzy? - zapytał jakby nic się przedtem nie stało.
- On jest u siebie - wycedziłam, gdy ten podniósł się.
- Wiem, że mnie tu nie chcesz, ale proooooooszę! - chyba zrozumiał aluzję. Teraz stał na kanapie, a raczej podskakiwał, uciekając przed ostrymi kłami.
- No już dobrze - zgodziłam się. - Killer, zostaw go! - tym razem zwróciłam się do psa.
     Ten posłusznie odszedł i położył się pod grzejnikiem. To było jego ulubione miejsce. Było tam bardzo ciepło i miał widok na to, co się działo w domu, gdy nie chodził za mną krok w krok.
     Poczułam jak mój brzuch odzywa się. Od przyjazdu tutaj nic nie jadłam. Jednak nie to było najgorsze. Miałam pustą lodówkę, a najbliższy sklep znajdował się dwadzieścia kilometrów ode mnie. Na dodatek, najbliższy środek transportu należał do mojego gościa. Muszę w najbliższym czasie kupić sobie auto!
     - Słuchaj, wiem, że miało być bez nazwisk i w ogóle, ale chyba nie mam się do ciebie zwracać per pan? - na te słowa podszedł do mnie niebezpiecznie blisko. Znów ogarnęło mnie to dziwne uczucie.
- Sedric jestem - wymruczał mi prosto do ucha.
- Ahm. - zapomniałam jak się wymawia proste zdanie. Czy ja miałam motylki w brzuchu? Nie. To jest nie możliwe. - Mmam prośbbbę - zaczęłam się jąkać. - Skoro i tak będziesz tu ze mną mieszkać, może podrzuciłbyś mnie do miasta na jakieś zakupy? W końcu musimy coś jeść.
- Nie ma sprawy tygrysku - na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmiech.
     Tygrysku? Jaki tygrysku? Co on sobie wyobrażał? Musiałam to zmienić.
- Może zamiast zabawy w zoo, ruszyłbyś swoją dupę, bo trochę mi się spieszy? - na te słowa tylko się uśmiechnął.
     Po zakupach oświadczył mi, że przyjmuje przeprosiny i już nie jest zły, że go wrzuciłam do wody.
- Przeprosiny? - prychnęłam. Ale on miał tupet!
- No tak, jestem nawet w tak dobrym humorze, więc zajmę się przygotowaniem kolacji.
- Długo potem będzie mnie bolał brzuch? - mimo, że nadal denerwowała mnie jego obecność, cieszyłam się na myśl o kolacji przygotowanej przez kogoś.
- Bardzo śmieszne - nie wziął tego na poważnie.
- A co to będzie? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Niespodzianka.
     No i tyle się dowiedziałam. Sedric bezczelnie wypchnął mnie z kuchni i zamknął drzwi, a ja byłam zbyt głodna, by zaprotestować. Siadłam na sofie i z niecierpliwością czekałam, aż pyszne jedzenie trafi do mojego żołądka. Raz chciałam nawet spróbować wejść do kuchni, ale szybko się rozmyśliłam.
     Gdy otworzyły się drzwi kuchni, powietrze wypełnił smakowity zapach. Moje usta od razu napełniły się śliną. Wstałam i podeszłam do stołu. Przed mój nos trafił talerz pachnącego, gorącego spaghetti. Miałam ochotę rzucić się na to i pochłonąć wszystko na raz. Złapałam za sztućce.
     - Hola, hola! Nie tak szybko! - zawołał mój kucharz, po czym wyszedł na chwilę. Przyniósł dwie lampki oraz wino. - Wznieśmy toast. Za wspaniałą Kath i jej pierwszą dobrze wykonaną robotę - puścił do mnie oczko. Upiłam łyka i wreszcie mogłam się zabrać za jedzenie.
     Dobrze przyrządzona potrawa rozpływała mi się w ustach. Była po prostu pyszna.
- Muszę przyznać, że to ci się udało - przyznałam, przerywając ciszę.
- Nie tylko w tym jestem dobry - puścił do mnie oczko, szeroko się Denerwowały mnie te jego dwuznaczne teksty. Wyglądało na to, że wylądowałam pod jednym dachem z facetem, który na mnie leciał. Bałam się pomyśleć, jak to się skończy. Wydawało mi się, że nie spodoba się to naszemu pracodawcy. Chociaż sama nie wiedziałam, dlaczego tak sądziłam. Miałam po prostu takie przeczucie. Może kiedyś poruszę ten temat, jednak nie teraz.
     W tym momencie pytanie "Czy twój, a raczej nasz szef, pozwala na spoufalanie się pracowników?" brzmiałoby jak zaproszenie do łóżka. Mogę się założyć, że ten napalony typ skorzystałby z niego, chociażby na podłodze, albo na tym stole pomiędzy spaghetti. Na wyobrażenie tej sytuacji mimowolnie się uśmiechnęłam. Spojrzałam na mojego towarzysza, na szczęście nie zauważył tego. Wpatrywał się pustym wzrokiem w płomienie świeczek.
     - Długo mi się przyglądasz? - zapytał obracając się w moją stronę.
- Myślisz, że jesteś na tyle atrakcyjny, abym zwróciła na ciebie swoją uwagę?
- Nie wiem, ale jeżeli nie, to muszę cię zasmucić. Słyszałaś powiedzenie, że jeśli kobieta i facet mieszkają razem pod jednym dachem to prędzej, czy później trafią do łóżka? - podniósł znacząco brew, a ja miałam ochotę krzyknął "A nie mówiłam?!".
- Ej, po po pierwsze to nie mieszkamy razem i mieszkać nie będziemy, a po drugie, to hamuj się trochę, dobra?
- Nie bądź już taką cnotką dobra? - nie przejął się w ogóle moimi słowami i ciągnął dalej swoją głupią gadkę.
- Przyznaj się lepiej, co zrobiłaś z biednym Ronem, zanim go zabiłaś.
     Nie miałam ochoty z nim dłużej rozmawiać. Nie interesowało mnie, skąd o tym wiedział i czułam, że minuta dłużej z nim i dołączy do mojej kolekcji. Wzięłam swój talerz do ręki i wyniosłam do kuchni. Już miałam iść do siebie, jednak zatrzymały mnie jego słowa.
     - Dobra, przepraszam. Obiecuję, że już nie będę - zrobił bardzo przekonującą minę, a zarazem bardzo słodką. - Co ty na to, żebyśmy dopili wino i włączyli jakiś horror? Mam coś specjalnego.
- Dobra - zgodziłam się po chwili wahania. - Tylko daj mi się ogarnąć.
     Po godzinie siedziałam w salonie wykąpana i pachnąca, z kieliszkiem wina w jednej ręce, a popcornem w drugiej. Nigdy nie bałam się takich filmów. Zupełnie nie rozumiałam dziewczyn piszczących na widok przebranego gościa i kilku litrów ketchupu. Jednak zrozumiałam słowa "coś specjalnego" po piętnastu minutach oglądania.
      Nie miałam pojęcia, skąd on wytrzasnął taki film. Był cholernie dobry. Gdy w innych po trzymającej w napięciu akcji nadchodził słoneczny dzień - ku uldze widzów - tutaj nadchodziła mrożąca krew w żyłach krwawa scena. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego, a na dodatek z każdym kieliszkiem coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
- Jak mnie puścisz, to pójdę do auta po szampana, bo mamy już pustą butelkę - powiedział Sedric zatrzymując film.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem do niego przytulona, a na dodatek on jest tym usatysfakcjonowany. Szybko się od niego oderwałam i uciekłam na drugi koniec kanapy, a on wybuchnął śmiechem.
     Siedziałam tak już piętnaście minut, a jego nadal nie było. Ile można iść do samochodu na chwilę i wracać? Poczekałam jeszcze piętnaście minut i zarzuciłam na siebie bluzę leżącą na kanapie. Następnie poszłam go szukać. Ostrożnym krokiem podeszłam do pojazdu i zdałam sobie sprawę, że jego tam nie ma. Nie wiedziałam, co się stało, ale coś było nie tak. Obróciłam się i zobaczyłam ciemną postać stojącą tuż przede mną.
     - A kuku! - powiedział Sedric.
- Idiota! Przestraszyłeś mnie! - uderzyłam go w pierś.
- Nie złość się, mam szampana - bawiło go to, jak mnie wystraszył. - No dobra, to miało być śmieszne, ale nie było - zrobił poważną minę.
- Zapomnij - tym razem byłam poważnie wkurzona i jego urok na mnie nie zadziałał. Poszłam do siebie do pokoju i już po chwili czułam, jak ogarnia mnie sen.
     Otworzyłam oczy i oczywiście kogo zobaczyłam? Sedric siedział na parapecie mojego okna i w moim pokoju, podczas gdy ja spałam i oglądał nie wiadomo co.
- Chyba pomyliłeś sypialnie, wynocha stąd! - krzyknęłam na niego, a on nawet nie zareagował, nie licząc popatrzenia się w moją stronę - Nie słyszysz idioto, co do ciebie mówię?! - kipiałam ze złości, co się u mnie rzadko zdarza, ale ten gościu potrafił naprawdę wytrącić mnie z równowagi.
      - W ciągu dwudziestu czterech godzin już któryś raz z kolei nazwałaś mnie idiotą. Czy to nie jest dowód miłości? - jak zwykle stroił sobie żarty - tym bardziej biorąc pod uwagę to, że spałaś w mojej bluzie, to chyba mam rację.
- Co ty wygadujesz? - miałam ochotę rozszarpać go gołymi rękami. Jednak dopiero teraz spojrzałam na siebie i zrozumiałam, o czym on mówi. Wczoraj jak poszłam go szukać, w pośpiechu założyłam - jak się okazało jego - bluzę, a gdy kładłam się spać to tak jak stałam.
- Nie martw się, możesz sobie zatrzymać to cudo. - mrugnął do mnie.
- Eh - westchnęłam - Dobrze wiesz, że to nie tak, a teraz proszę cię, wyjdź stąd, bo chciałam się w spokoju ubrać.
- Właśnie, że tak. Spałaś w niej, bo na mnie lecisz, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Spójrz prawdzie w oczy. - powiedział kierując się do drzwi.
     Próbowałam rzucić w niego poduszką, jednak ta odbiła się od ściany nie trafiając w zamierzony cel. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, zrzuciłam z siebie bluzę. Hmm, ładnie pachnie, tak... męsko. - pomyślałam, jednak po chwili pacnęłam się w głowę. Co się z tobą dzieje; nie możesz tak myśleć, nie możesz - powtarzałam sobie w kółko.
     Szybko ubrałam się w swoje rzeczy, po czym zeszłam na dół zjeść jakieś śniadanie. Moje nozdrza uderzył zapach apetycznie pachnącego jedzenia. Próbując nie zwracać na to uwagi weszłam do kuchni i zwiniętą w kłębek bluzą rzuciłam w stojącego tam faceta.
     - Nie tak ostro tygrysico, bo pomyślę, że masz ochotę mnie zjeść - puścił do mnie oczko. - Może masz ochotę na śniadanie? Naleśniki z...
- Nie mam ochoty na nic, co zostało przygotowane przez ciebie - oświadczyłam mu, przerywając; tak naprawdę jednak ślinka ciekła mi na sam widok. - Sama sobie coś zrobię.
- Nawet nie wiesz, co tracisz kotku.
- Kath - wycedziłam przez zęby.
- Słucham?
-Kath, po prostu Kath, nie możesz mnie normalnie nazwać?! - miałam ochotę rozszarpać mu gardło.
- Dobrze słonko, będę pamiętał.
     Sama nie rozumiałam, dlaczego go jeszcze po prostu nie zamordowałam. Podeszłam do zamrażarki i wyciągnęłam warzywa na patelnię, po czym je usmażyłam. Jedliśmy w milczeniu, a ja z zazdrością zerkałam w stronę naleśników. On zaś ze skupieniem czytał gazetę.
     Gdy skończyłam, stwierdziłam, że pora pobiegać. Przebrałam się w dres i nie rozumiejąc po co, z szuflady kuchennej wyjęłam nóż i ukryłam go w rękawie. Udałam się w stronę drzew. Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz gęściej i gęściej, a przez liście w koronach drzew przelatywało coraz mniej światła. Biegłam w półmroku po suchych, jesiennych liściach wsłuchując się we własne kroki, oddech i odgłosy lasu. Skupiłam się do tego stopnia, że słyszałam bicie własnego serca. Nie męczyłam się, patrzyłam prosto przed siebie. Po godzinie biegu, gdy chciałam już zawrócić, usłyszałam jakiś hałas.
     Przystanęłam i najcichszym krokiem, na jaki było mnie stać, podeszłam do drzewa, ukrywając się za nim. Powoli wystawiłam głowę. Ujrzałam faceta, około dwudziestu czterech lat. Siedział na ziemi trzymając się z kostkę, a koło niego leżał rower. Powoli podeszłam do niego. Widząc mnie zaczął wypowiadać śmieszne słowa, których niestety nie rozumiałam.
- Mówisz po angielsku? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, mieszkałem dwa lata w Anglii, więc się nauczyłem. Cieszę się, że cię widzę.
- Co się stało? - powiedziałam z niemal matczyną troską, wskazując na jego nogę.
- Najechałem na gałąź i upadłem. Chyba skręciłem kostkę. Tak w ogóle to Darek jestem - powiedział, uśmiechając się do mnie.
     W jednej chwili poczułam, że ostrze, które wzięłam z domu i zapomniałam o nim, zaczyna mi ciążyć. Przez ten cały czas spoczywało w mojej ręce, a ja całkowicie o nim zapomniałam. Teraz miałam ochotę, hmm, uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Pomogę ci - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się serdecznie i poderżnęłam mu gardło.
     Widziałam, jak powoli zalewa się krwią. Jego oczy najpierw zrobiły się wielkie, a nawet wręcz ogromne, trzymał się kurczowo za gardło, jakby to coś miało mu pomóc, zmienić cokolwiek. Potem był już bez życia.
     Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer.

- Zabiłam go - powiedziałam do słuchawki i usłyszałam sygnał zrywanego połączenia.