niedziela, 18 maja 2014

Rozdział XVIII

  Stałam przed lusterkiem w łazience i zastanawiałam się, czy spiąć włosy, czy zostawić je rozpuszczone. Zawsze wolałam chodzić w rozpuszczonych, jednak dzisiaj coś mi w nich nie pasowało. Nie miałam nawet się kogo zapytać, ponieważ mieszkałam tylko z młodszym bratem, a on nie był za bardzo specem od takich rzeczy. Postanowiłam jednak, że zapytam.
- Rozpuszczone, czy związać? - uśmiechnęłam się.
- Kitka. Obojętne i tak go nie lubię – powiedział marszcząc nos. - Zbyt długo siedzisz w łazience.
         Zastanawiałam się, dlaczego jest do niego wrogo nastawiony. Chłopak był naprawdę miły i miał boski uśmiech. Wyglądał na takiego, co lubi dzieci i się z nimi dobrze dogaduje, jednak pozory mylą. Tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam. No, może nie licząc tego, co sam mi powiedział podczas naszego spotkania. Jednak nie wszystko musiało być prawdą. Okazało się, że zagadał do mnie, ponieważ spodobałam mu się i nie mógł się powstrzymać.
         Upięłam włosy, a następnie wyszłam z łazienki. Miałam nadzieję, że naprawdę dobrze wyglądam. Nie ukrywałam, że troszeczkę mi na nim zależało. Spałam z wieloma facetami, jednak żaden nie miał dredów. Matt miał, a na dodatek pasowały mu jak zebrze paski. Gdyby charakter miał taki, jak wygląd, mogłam się w nim zakochać. Chociaż... wiedziałam, że ja się nigdy nie zakocham.
         Na początku zaproponowałam, że spotkamy się sami – bez mojego brata. Rastaman jednak powiedział, że mam go wziąć, ponieważ chciał z nim także się zaprzyjaźnić, a poza tym lubi dzieci. Nie wiedziałam, ile z tego jest prawdą, tym bardziej, że nie zauważyłam tego jakoś szczególnie. Cieszyłam się jednak z takiego obrotu sprawy, ponieważ zostawienie go w domu tylko z Sedric'iem, nawet przywiązanym do łóżka, było bardzo złym pomysłem.
         Mieliśmy spotkać się w parku w mieście. Mimo późnej jesieni nie wiało zbyt bardzo i była w miarę ładna pogoda, także cieszyłam się, że wybrał akurat to miejsce. Mimo tylko kilku chmurek na niebie nie widziałam nikogo pomiędzy drzewami. W Dublinie rzadko się to tylko po zamknięciu parku, no ale nie wiedziałam jak jest tam.
         Około trzydzieści, albo czterdzieści metrów ode mnie było widać fontannę. Siadłam więc na ławce i wpatrywałam się w nią, czekając na kolegę. Jake beztrosko biegał gdzieś dookoła mnie, nie zważając na nic. Wolałam być dla niego siostrą i przyjaciółką, a nie matką, dlatego pozwalałam mu na więcej. Pamiętałam, jak to było, gdy sama byłam w jego wieku. Gdy uciekłam spod oka srogiej nauczycielki nie raz z kolegami wchodziłam na różne drzewa, jednak nigdy niczego poważnego sobie nie zrobiłam. Wiedziałam, że i on jest rozważny i ostrożny, dlatego nie przeszkadzało mi, gdy robił to, co każde dziecko w jego wieku.
         Usłyszałam odgłos kroków, jednak gdy spojrzałam na ścieżkę za sobą nikogo nie ujrzałam. Przez myśl przeszło mi, że to odgłos biegającego Jacoba gdzieś pomiędzy drzewami, więc nie zwróciłam na to najmniejszej uwagi. Było już za późno, gdy nagle poczułam ból w potylicy, a następnie zrobiło mi się ciemno przed oczami.

         Poruszyłam głową i jednocześnie chciałam otworzyć oczy. Przeszył mnie jednak taki ból, że z początku zrezygnowałam z tego. Dopiero po chwili starając się nie ruszać powoli otworzyłam powieki. Na początku myślałam, że oślepłam, albo coś w tym stylu. Po chwili jednak moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności i zobaczyłam, że jestem w jakimś obskurnym pomieszczeniu wielkości stodoły, albo małej hali. Zastanawiałam się, co ja tam robię, w dodatku przywiązana do krzesła.
         Gdy sobie przypomniałam, ogarnął mnie paniczny lęk. Jake! Jego imię chodziło mi po głowie niczym mały samochodzik i wrzynało mi się w mózg, nie pozwalając skupić się na niczym innym. Bałam się tak o kogoś tylko raz. O Simona. Zestresowałam się jeszcze bardziej, więc odepchnęłam myśli o obydwóch braciach i skupiłam się na mojej sytuacji.
         Rozejrzałam się jeszcze raz, ale mimo wielkich chęci nie rozpoznałam nic w otoczeniu. Zaczęłam próbować wyrwać ręce z więzów na moich rękach, a następnie na nogach. Sznur był bardzo mocny i skończyło się to na tym, że werżnął mi się w skórę raniąc do krwi. Po mniej więcej piętnastu minutach musiałam przestać, ponieważ nie przynosiło to oczekiwanych rezultatów, a nie chciałam się wykrwawić. Miałam bardzo dobrą motywacje, aby wyrwać się stamtąd. Jacob.
         Musiałam siedzieć nieruchomo nie chcąc urażać mojej bolącej głowy. Przyjrzałam się swojemu ciału, ale nie zauważyłam więcej obrażeń, niż już znalazłam. Nie miałam chyba wyciętej nerki, a moje ubrania, mimo poplamienia krwią i podarcia w niektórych miejscach, były tam, gdzie trzeba. Cieszyłam się z tego. Siedząc tak w prawie całkowitej ciemności i ciszy zaczęłam zasypiać, to znowu się budzić. Byłam wyczerpana z sił. Nie miałam nawet pojęcia, ile siedzę w tym starym magazynie. Godzinę? Dwie? Kilka dni? Tego nie mogłam wiedzieć. Czułam się, jakbym przed chwilą umarła, albo coś w tym stylu.
         Usłyszałam dźwięk otwieranych metalowych drzwi. Otworzyłam oczy, ale od razu je zamknęłam z powrotem. Nie chciałam, aby ta osoba wiedziała, że jestem przytomna. Uchyliłam delikatnie powieki. Tak, aby nie było to widoczne, ale żebym ja mogła ich widzieć. Zobaczyłam trzech mężczyzn. Jednego z nich poznałam od razu. Był to mężczyzna ze zdjęcia, które znalazłam w rzeczach mojego współlokatora. Tak jak i na zdjęciu miał na sobie garnitur i obserwował mnie wzrokiem. Kolesie stojący obok niego byli wielcy w szerz i łysi. Wzrostem nie grzeszyli, ale za to nadrabiali mięśniami.
- Obudźcie ją – powiedział siwy mężczyzna.
         Widząc dwóch typków podchodzących do mnie otworzyłam oczy i zaczęłam się rzucać. Facet, który najwyraźniej był wyżej w hierarchii od dwóch pozostałych zaśmiał się i wykonał gest, po którym pozostała dwójka wróciła obok niego.
- Witaj, Katherine Gray. Jak się miewasz – zakpił ze mnie, a ja splunęłam mu pod nogi. - To ja do ciebie tak grzecznie, a ty wykonujesz takie gesty w moją stronę?
- Gdzie jest Jacob – od razu przeszłam do sedna sprawy.
- Dlaczego się tak denerwujesz? Ja chcę tylko... porozmawiać – dokończył.
- Miłe warunki wybrałeś do tego celu – odburknęłam.
         Widziałam na jego twarzy, że ma mieszane uczucia i się zastanawia. Mimo, że próbował zachować pokerową twarz, to nie do końca mu to wychodziło. Zdawało mi się, że gdzieś już widziałam taką minę, jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć gdzie. Uznałam, że nie ma to większego znaczenia i skupiłam się na słowach mężczyzny.
- Jesteś niebezpieczna. Mogłabyś mi zrobić krzywdę – dobierał dokładnie słowa i wypowiadał je powoli. - Wypuszczę cię, jeżeli dostanę to, czego od ciebie oczekuję.
         Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, on jednak czekał, aż ja coś powiem.
- Możemy się dogadać, jak mi powiesz, gdzie jest mój brat.
Mężczyzna westchnął i kiwnął na swojego jednego przydupasa, a ten gdzieś wyszedł. Po chwili wrócił z malcem, który mu się wyrwał i od razu przybiegł do mnie.
- Nic ci nie jest? - zapytałam pospiesznie.
- Wszystko dobrze. Dlaczego jesteś przywiązana do krzesełka? - zapytał przerażony malec.
- Mną się nie martw – Wielkolud wyrwał go i wziął na ręce. - Uważaj na siebie! - krzyknęłam jeszcze, jak wychodzili przez drzwi.
- Czego ty tak w ogóle ode mnie chcesz? - warknęłam.
- Wiesz, kim ja jestem? - zapytał zdziwiony.
- Nie i nic mnie to nie obchodzi – próbowałam się pohamować, ponieważ wiedziałam, że krzyczenie na niego nic nie da. Nie potrafiłam jednak przestać.
- Twoim szefem i osobą, która może cię zabić. Wiesz, czego od ciebie chce? - zmarszczył brwi.
         Trochę mnie zatkało. Domyślałam się, że to może być szef, ale gdy usłyszałam to z jego ust, to trafiło do mnie z potrójną siłą.
- Sedrica... - wyszeptałam.
- Właśnie. Wiem, że masz dużo wspólnego z jego zniknięciem. Gdzie się ukrywacie? Przyjdzie tu? - zaczął zadawać pytania.
- Nie, nie przyjdzie.
- W takim razie będę was trzymał tak długo, aż on się tu nie zjawi – puścił do mnie oczko, a ja miałam ochotę się wyrzygać.
         Obrócił się na pięcie w celu wyjścia i zostawienia mnie samej.
- Zaczekaj – zawołałam.
Mimo, że przystanął tyłem do mnie, to widziałam, jak się uśmiecha.
- Mądra decyzja – powiedział, wracając na miejsce przede mnie. W tym czasie wrócił łysy typek z krzesłem dla szefa.
- Wiem gdzie jest Sedric i jestem w stanie ci go oddać. Jednak coś za coś. Odpowiesz mi na parę pytań.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że jesteś twarda, ale nie sądziłem, że aż tak. Słucham.
- Czy Sedric jest aż tak dobrym pracownikiem, że chcesz go z powrotem?
        Zaśmiał się. Widziałam w jego oczach prawdziwe rozbawienie. Spojrzałam też na jego ochroniarzy. Stali na baczność ze złożonymi rękoma i patrzyli się przed siebie pustym wzrokiem.
- Co jest w tym takiego zabawnego? - zmarszczyłam brwi.
- Sedric wcale nie jest moim pracownikiem. Jest moim synem.
         Był to dla mnie duży szok. Synem? Spodziewałam się wszystkiego, ale chyba nie tego. Teraz zrozumiałam, skąd to podobieństwo do kogoś. To nie on mi kogoś przypominał, tylko Sedric jego. Gdybym nie była przywiązana, palnęłabym się w głowę, że prędzej tego nie zauważyłam. Wróciłam myślami do czasu gdy pierwszy raz zobaczyłam Sed'a, aż do teraz. Najpierw pomyślałam, że dużo kłamał, ale po chwili zdałam sobie sprawę, że on mi nic nie mówił, także jednocześnie nie skłamał. To ja sobie w głowie układałam wszystko i najwyraźniej zrobiłam to źle. Narósł we mnie duży gniew i już nie byłam słaba i wyczerpana. Adrenalina, która napłynęła do moich żył ożywiła mnie tak, że miałam ochotę wszystkich zabić.
         - Widzę zaskoczenie malujące się na twojej twarzy, Coś nie tak? - zapytał z niby troską.
- Nie wiedziałam o tym – przyznałam. - Gdy powiedział mi, że szef kazał mnie pilnować i musimy zamieszkać razem... - nie skończyłam, bo mi przerwał.
- Tak ci powiedział? Interesujące.
- Dlaczego chcesz go dostać w swoje ręce? - zapytałam.
- Bo zawsze sprawiał problemy. Miał mi pomagać i przewodzić całym tym burdelem. Jednak on nie potrafił wypełnić nawet najprostszego zadania. Raz zleciłem mu zabicie faceta, to spękał. Nie potrafił tego zrobić, a zgrywał wielkiego cwaniaka. Miał pośredniczyć między pracownikami a mną, to także paprał robotę. Mimo dużego wynagrodzenia zabierał większość kasy, więc pracownikom nie opłacało się pracować. Nie dziwię im się, skoro zamiast po 150 tysięcy zarabiali po 20... Na dodatek zlecał zabójstwa, które wcale nie wychodziły ode mnie. Po prostu wkurzył go jakiś barman, albo zlała go laska.
         Zrozumiałam, że mnie także okradał. Nie mogłam nawet odłożyć zbyt dużo, ponieważ zarabiałam mało, jak na taką robotę. Zastanawiałam się, ile osób zginęło, chociaż wcale nie powinno.
- Jak się dowiedziałem, że zamiast mieszkać u siebie o mieszka z tobą i na dodatek jesteście razem, to się nieźle wściekłem. Chciałem zabić jego, jak i ciebie i małego. Kiedy jednak przyjechałem osobiście, aby to uczynić, okazało się, że wasz dom płonie. Prawie zgarnęła nas policja, ponieważ myślała, że jesteśmy podpalaczami. Bardzo się zdenerwowałem, że uciekliście. Teraz powinienem odstrzelić ci głowę.
- Problem jest w tym, że ja nie wiedziałam nic na ten temat. Nie powiedział mi dosłownie nic. Wiedziałam tylko tyle, że ma na imię Sedric i nic poza tym. Dawał mi teczki, a potem kasę. Ewentualnie, gdy potrzebowałam jakąś broń, to mi ją załatwiał – zaczęłam swoje wyjaśnienia. - Przyjechał za mną nawet, gdy byłam na wakacjach w Polsce. Potem podarował mi domek na odludziu, co mnie bardzo zdziwiło. Myślałam, że lubi życie blisko miasta, ale najwyraźniej się myliłam. Następnie oznajmił mi, że dostał polecenie od szefa i musi mnie pilnować cały czas. Reszta sama jakoś się ułożyła.
        - Dupek – skomentował ojciec Rick'a. - Zawsze odwalał takie akcje. Już wiesz, po co mi on? Chcę się go pozbyć. Jestem nawet skłonny wybaczyć ci zabicie mojej bliskiej przyjaciółki.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. Wróciłam myślami do kobiet które zabiłam. Jedna z nich była starszą panią, a druga młodą lesbijką, która raczej odpadała.
- Chodzi o kobietę, którą miałam zmasakrować? Tak było napisane w aktach... - przyznałam.
- Moją byłą żonę sam kazałem ci zabić. Chodzi o młodą dziewczynę, która pracowała w dużym biurze. Miało jej nie być tamtego dnia, jednak zaszła pomyłka i była. A ty, nie wiadomo czemu ją zabiłaś. Może sypiała ze wszystkim, co się rusza, ale była świetna w łóżku.
         Czułam, że coraz bardziej nie lubię tego człowieka. Coraz bardziej chciało mi się rzygać, a on swoimi słowami mi w tym nie pomagał. Chciałam się na niego rzucić i zrobić mu krzywdę, jednak było to nie możliwe.
- Zakończmy to – powiedział. - Nic więcej nie musisz wiedzieć – machnął na swoich przydupasów. Gdy zobaczyłam, że wyciągnęli noże, wystraszyłam się. Oni jednak po prostu porozcinali więzy i wreszcie mogłam wstać. Oczywiście zakręciło mi się w głowie i gdyby nie pomoc jednego z nich, to upadłabym na ziemię.

         Stałam przed drzwiami swojego mieszkania, a oni byli zaraz za mną. Powoli przekręciłam klucz w zamku i weszłam do środka. Po drodze w pośpiechu wsadziłam rękę do szuflady i wyciągnęłam mojego Colta. Szybko wbiegłam po drewnianych schodach do najmniejszego pokoju na piętrze. Przekręciłam klucz w drzwiach tego pomieszczenia i otworzyłam je. Zobaczyłam, że więzień się wydostał, zerwał sznur, którym był przywiązany do łózka i stał wpatrując się we mnie z niedowierzanie. Było to już jednak bez znaczenia. Chciałam to zakończyć bardzo szybko. Pociągnęłam za spust trzykrotnie, powalając swojego byłego chłopaka na ziemię, a następnie broń włożyłam do ręki szefa. Nie patrzyłam na jego minę, ale wiedziałam, że maluje się na niej zaskoczenie. Zbiegłam na dół i zauważyłam nieznanego mi mężczyznę, który trzyma na rękach mojego małego braciszka.
Wzięłam go na swoje ręce i wyszłam z domu zostawiając wszystko. Nie interesowało mnie już, czy ktoś znajdzie te wszystkie trupy, co się stanie z nowym domem, ani ze wszystkimi naszymi rzeczami. Byłam brudna, podrapana, a w dodatku wszystko mnie bolało. To jednak także się nie liczyło – chciałam jedynie spokoju i normalnego życia wraz z bratem.
Przez ten cały czas w mojej głowie pojawiła się tylko jedna myśl – koniec z facetami do końca mojego życia. Nie chciałam już być dziwką, która krzywdzi ludzi. Istniało tyle zawodów, a z odłożonej kasy mogłam wyjechać gdziekolwiek.
W kieszeni podartych jeansów miałam tylko kartę kredytową ze środkami na nowe, już normalne życie. Powolnym krokiem zaczęłam oddalać się w stronę najbliższej stacji na najbliższy pociąg gdzieś daleko wraz ze śpiącym dzieckiem i najwierniejszym przyjacielem u boku.

sobota, 10 maja 2014

Rozdział XVII

   Po kilku dniach spędzonych w nowym domu postanowiliśmy zacząć zwiedzanie. Uznałam, że dobrze nam zrobi całodniowa wycieczka i przy okazji zobaczymy parę ciekawych rzeczy. Z racji tego, że w pobliżu Killarney znajdował się wielki park narodowy, a w nim dużo interesujących miejsc, nie musieliśmy szukać daleko celu wyprawy.
         W internecie znalazłam, że około osiem kilometrów od nas znajduje się wodospad. Już po piętnastu minutach byliśmy na miejscu.
         Dziękowałam Bogu, że zabrałam ze sobą aparat. Wodospad Torc był cudowny. Miał osiemnaście metrów długości i w dodatku płynął wśród malowniczej, bujnej i pełnej zieleni roślinności. Nie mogłam się napatrzeć i prawie zapomniałam o Jacobie, który który podbiegł do strumienia i wskoczył na kamyki. Byłam pewna, że wejdzie do wody, jednak on tylko zamoczył rękę i z uśmiechem na twarzy powiedział słowo "zimna". Rozbawiło mnie to.
- Wracaj tu, bo wlecisz. Albo poczekaj, zrobię ci kilka zdjęć.
         Z torebki wyciągnęłam aparat i cyknęłam mu kilka fotek. Na jednych miał normalną minę, a na innych pokazywał język lub robił zeza. Najważniejsze było to, że na każdym uśmiechał się od ucha do ucha. Następnie zamieniliśmy się rolami - ja weszłam na jego miejsce, a on robił za fotografa.
         Następnie jak dzieci ( w sumie Jake był usprawiedliwiony, ja już nie bardzo ) skakaliśmy to tu, to tam po kamieniach, przyciągając wzrok kilkorga turystów, którzy akurat wybrali to miejsce co my w tym samym czasie. Poza tym była już chłodna końcówka jesieni i strasznie wiało. Z drugiej strony był to jeden z podstawowych postoi na szlaku turystycznym, więc dziwiłam się, że jest tak mało osób.
         Zaczęło kropić, co było normalną rzeczą w Irlandii. Pogoda była strasznie zdradliwa – gdy wychodziło się z domu mogło świecić słońce, akurat aby chodzić w krótkim rękawku, a za godzinę mógł już padać deszcz. Nagle przed nami przebiegło stado zajęcy. Na początku nie wiedziałam, co to takiego. Po prostu kupka biegających puchatych kulek wyskoczyła z pomiędzy drzew i krzaków, a następnie zniknęła po drugiej stronie. Były one różnokolorowe – od białych, przez pstrokate, po rude i czarne.
          Na nieszczęście mój brat był nimi tak zachwycony, że postanowił je "dogonić" i mimo moich usilnych próśb ( a raczej krzyków podczas mojego biegu za nim ) zniknął między zielenią. Gdy podążyłam za nim, okazało się, że roślinność jest tak gęsta, że ciężko było się przemieszczać.
- Jake! - zawołałam, ale odpowiedziała mi cisza. - Jacob!
         Wkurzyłam się i to porządnie. Wydawało mi się, że był mądrym chłopcem, ale okazało się, że nie jest do końca tak, jak myślałam. Prawdą było to, że był po prostu dzieckiem, zwykłym, małym chłopcem, który potrzebował opieki i zajmowania się nim przez osobę dorosłą i odpowiedzialną. Przedzierając się przez kolejne chaszcze ( musiałam przyznać, że były naprawdę ładne ) zaczynałam wątpić, czy nadaję się do roli starszej siostry, zastępującej mu rodziców. Ten dzieciak pomógł mi w związaniu Sedric'a i nie mrugnął przy tym nawet okiem. Zastanawiałam się, czy ma po mnie jakieś skłonności sadystyczne. Zrozumiałam, że popełniłam błąd pozostając w pracy, gdy postanowiłam przygarnąć go i jeszcze większy nie wyrzucając Sed'a, co skończyło się jak się skończyło.
         Mogłam to jeszcze wszystko odkręcić. Modliłam się tylko, aby znalazł się i żebyśmy mogli wrócić na ścieżkę. Gdy usłyszałam płacz, mocno się zaniepokoiłam. Zaczęłam iść najszybciej jak się dało, aż w końcu trochę się przerzedziło. Wyglądało to jak w normalnym lesie, gdzie co parę metrów jest drzewo, a pomiędzy nimi parę krzaczków i to wszystko. Przestałam czuć się jak w dżungli ( co powoli doprowadzało mnie do klaustrofobii ) i w reszcie ujrzałam Jacoba. Siedział na ziemi i płakał, a mnie sparaliżował strach. Metr przed nim leżał wąż.
- Nie ruszaj się – krzyknęłam. - Wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego, ale się nie ruszaj!
        Biegłam bardzo szybko w jego stronę. Niestety, pod wpływem adrenaliny zapomniałam o jednej, bardzo ważnej rzeczy, jaką jest patrzenie pod nogi. Potknęłam się o coś i poleciałam prosto do przodu, twarzą idealnie lądując przed gadem.
         Widząc samą skórę wybuchnęłam głośnym śmiechem, a w tym czasie przestraszone dziecko wstało i podeszło do mnie.
- Nic ci się nie stało? Ja przepraszam, więcej tak nie zrobię. Króliki uciekły... - zrobił dłuższą pauzę, po czym kontynuował dalej. - Nie jesteś zła?
- Powinnam urwać ci głowę – przyznałam szczerze, nie mając oczywiście na myśli dokładnie tego, co powiedziałam. - Jednak jeżeli uda nam się znaleźć drogę powrotną, to wybaczę ci to.
        Podniosłam się i przytuliłam go do siebie. Cieszyłam się, że nic mu się nie stało i możemy wracać. Nie musiałam się nawet rozglądać, aby wiedzieć skąd przyszliśmy. Miałam doskonałą orientację przestrzenną, co bardzo ułatwiało mi życie. Okazało się także, że wydeptaliśmy ścieżkę, więc po dziesięciu minutach marszu byliśmy z powrotem przed wodospadem. Miałam nadzieję, że nikt nie powiąże nas z tymi zniszczeniami.
         Mimo, że miałam ochotę już wrócić do domu, to nie potrafiłam sobie odpuścić wejścia na górę. Mieliśmy do pokonania osiem kilometrów w gorę. Na szczęście, była to dość łatwa trasa. Zwykła droga, tyle że cały czas pod górkę. Z powodu młodego wieku Jacoba musieliśmy zatrzymać się kilka razy, ponieważ nie dawał już rady. Prawdę powiedziawszy to mi również dobrze to zrobiło, bo chociaż miałam w miarę dobrą kondycję, to takie wchodzenie naprawdę dawało w kość.
         Gdy już dotarliśmy na samą górę okazało się, że naprawdę było warto. Widok jak z bajki. Widać było przecudowne jeziora, które były otoczone zieloną trawą, która wyglądała jak mech i skałami. Ponad tym było widać inne góry, które wyglądały naprawdę majestatycznie. Usiedliśmy na stojących tam ławeczkach i przez pół godziny wpatrywaliśmy się gdzieś w dal oboje milcząc. Byłam naprawdę zadowolona.
         Weszłam do pokoju, gdzie leżał słaby i przywiązany Sedric. Bardzo chciałam się go pozbyć, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogę to zrobić. Gdybym go po prostu wypuściła na pewno zemściłby się na mnie i Jake'u, a gdybym go zabiła, to nie miałabym gdzie zostawić ciała, bo zostałoby znalezione. Byłam w martwym punkcie i nie wiedziałam, jak mam z niego wybrnąć.
         Prędzej ugotowałam mu zupę, na której widok robiło mi się niedobrze. Nie użyłam żadnych przypraw, tylko po prostu powrzucałam do garnka wszystko, co miałam pod ręką. Kawałem mięsa, jakieś warzywa różnego rodzaju, kawałki szynki, która zrobiła się trochę śliska, a następnie ugotowałam wszystko. Stało to na gazie trochę za długo, więc wszystko rozmokło i zrobiła się z tego breja. Wiedziałam jednak, że głodny więzień zje to bez mrugnięcia okiem, ponieważ przez ponad tydzień siedzenia w pokoju dostawał talerz takiej zupy raz dziennie i strasznie wychudł. Było to dobre dla mnie, ponieważ nie miał siły się ruszyć, a co dopiero myśleć o ucieczce.
         Postawiłam talerz na szafce obok łóżka, a on najszybciej jak potrafił podniósł się, złapał za łyżkę i zaczął jeść. Mimowolnie się uśmiechnęłam; sprawianie mu bólu dawało mi dużo radości i satysfakcji. Następnie dokładnie sprawdziłam wszystkie sznurki i paski, którymi był związany oraz pęki, które mogłyby się poluźnić. Nie mogłam ryzykować, że któraś linka się urwie, a on się wydostanie.
         Postanowiłam zadbać trochę o siebie. W tym celu wybrałam się do centrum. Nie trudno było znaleźć kosmetyczkę, ponieważ było ich kilka w całym mieście. Jacob grzecznie przyglądał się, jak młoda pani maluje mi paznokcie oraz robi piling twarzy, a następnie makijaż. Zajęło to pół godziny, więc mając nadmiar czasu pojechaliśmy do fryzjera. Pani podcięła mi końcówki i grzywkę, więc pozostały tylko sklepy.
         W nagrodę za cierpliwość, zabrałam mojego brata do największego sklepu z zabawkami w całym mieście. Biedny nie wiedział w którą stronę ma patrzeć. Biegał pomiędzy regałami i to wyjmował, to chował z powrotem jakąś zabawkę. Byłam zadowolona, że mogę mu sprawić tyle radości. W końcu jego wybór padł na sterowany samochodzik, dużą paczkę klocków lego i duże puzzle przedstawiające motocykl. Ja wzięłam jeszcze xbox'a oraz grę i mogliśmy iść do kasy.
         W następnej kolejności kupiliśmy mi i jemu kilka ubrań i pojechaliśmy do supermarketu. Poszłam na dział szkolny, ponieważ chciałam kupić bratu blok i jakieś farby, aby mu się za bardzo nie nudziło. Gdy już kończyliśmy, zauważyłam, że przygląda mi się chłopak. Na oko był kilka lat starszy ode mnie i musiałam przyznać, że był naprawdę ładny. Piękne, brązowe dredy były związane i sięgały mu do połowy pleców, a jego twarz pokrywał lekki zarost. Widząc, że spojrzałam na niego, uśmiechnął się i podszedł bliżej.
- Cześć, jestem Matteo – przywitał się.
- Cześć – odparłam zaskoczona. Po dłuższej chwili dodałam – Jestem Kath.
- Bardzo ładne imię – przyznał. - Może pójdziesz ze mną na kawę?
         Zaskoczyło mnie to jeszcze bardziej. Z jednej strony nie miałam najmniejszej ochoty pakować się znów w jakiegoś faceta, ale z drugiej, on miał taki śliczny uśmiech... Zgodziłam się. Wiedziałam, że postępuję naprawdę głupio, ale bardzo chciałam go poznać. Matteo wziął z półki długopis, a następnie moją rękę i napisał mi swój numer telefonu i adres kawiarenki. W kółku napisał godzinę, a następnie odszedł.
         Czułam się jak piętnastoletnia gówniara. Byłam szczęśliwa i zaintrygowana nowym znajomym, któremu najwidoczniej bardzo się podobałam. Nie uniknęło to uwago Jake'a, który przyglądał mi się badawczo i dziwnie się uśmiechał. Zaskakiwał mnie bardzo często i coraz bardziej przypominał Simona. Miałam wyrzuty sumienia, że zastąpiłam mojego ukochanego brata kimś innym, ale przecież minęło tyle czasu, że już powinnam się pogodzić z jego śmiercią. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Bardzo często przyłapywałam się na tym, że podczas zwykłych czynności wyobrażałam sobie, że przychodzi do mnie. Wtedy bardzo szybko odganiałam te myli. W momencie, gdy nie dało się tego zrobić, podczas wymyślonej sytuacji czasami Simon przychodził do mnie i miał pretensje, że to przeze mnie zginął. Czasami zaś przytulał i mówił, że wszystko będzie w porządku i, że mam o nim zapomnieć i normalnie żyć. Bardzo chciałam, aby to była prawda, jednak nie potrafiłam sobie wybaczyć. Później wyładowywałam swoją złość na różnych ludziach, często ich zabijając.
         Po czterdziestu minutach stałam pod kawiarenką. Szczerze powiedziawszy bałam się trochę przed tym niespodziewanym spotkaniem, bo nie miałam pojęcia, czego on tak naprawdę ode mnie chce. Z jednej strony wyglądało to na klasyczny podryw, ale z drugiej naprawdę mu nie ufałam. Zamiast wyjść z samochodu, siedziałam i gapiłam się w kierownicę zastanawiając się, czy aby nie powinnam się rozmyślić i odjechać. Wzięłam się jednak w garść i już po chwili weszłam do środka.
         Okazało się, że mimo iż jest jeszcze piętnaście minut przed czasem, to chłopak już siedzi przy stoliku i czeka na mnie. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do niego. Na szczęście pomyślał o tym, że jest ze mną mały i zajął trzy, a nie dwuosobowy stolik.

  • Jestem – powiedziałam, nie mając pojęcia, od czego mam zacząć.
    - Cieszę się, że przyszłaś – posłał mi przyjacielski uśmiech. - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego zawracam ci głowę, co?
    - Tak szczerze, to masz rację – przyznałam.
             Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, w której przyglądaliśmy się sobie. Widziałam w jego oczach pożądanie i byłam pewna, że w moich jest to samo. Bałam się, że rozbieram go wzrokiem, a przecież nie o to chodziło.
    - Jak cię zobaczyłem, musiałem zagadać. Powiesz mi coś o sobie? - zaczął, ale po chwili zmienił zdanie. - Chociaż panie mają pierwszeństwo, to może lepiej ja zacznę. Nazywam się Matteo Samaniego, ale mów mi Matt. Pochodzę z Hiszpanii. Mam dwadzieścia cztery lata, a do Irlandii przyjechałem pięć lat temu. Pracuję w hotelu na recepcji niedaleko stąd, a mieszkam sam na przedmieściach. Nie mam dziewczyny, ale za to mam dwa psy i kota. W wolnych chwilach maluję, a jak wyjeżdżam na wakacje do Hiszpanii to serfuję. Teraz ty coś powiedz.
    - Jestem Kathleen Gray, mieszkam na przedmieściach z młodszym bratem Jacob'em – wskazałam na chłopca siedzącego z nami i moim psem Killer'em. Przyjechałam tu ponad tydzień temu, nie mam pracy, żyjemy z oszczędności. Tak naprawdę to jeszcze dobrze się tu nie zaaklimatyzowaliśmy. Pochodzę z domu dziecka, tak jak mój brat. To chyba wszystko – nie chciałam mówić nic więcej.
    - Masz jakąś pasję? - zapytał zaciekawiony.
    - Tak.
    - Jaką – powiedział zaintrygowany.
    - Taką, która zabija.

sobota, 3 maja 2014

Rozdział XVI

      Dostał solidny cios w potylice i z impetem upadł na ziemie. Popatrzyłam się na niego żenującym wzrokiem i miałam wielką ochotę go dobić. Zdałam sobie sprawę, że ten cały "związek" był jedną wielką pomyłką, a ja mogłam to przewidzieć prędzej. Od początku działał mi na nerwy i mówiąc szczerze nawet go nie lubiłam, tylko chciałam go po prostu zaciągnąć do łóżka. Nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego się na tym nie zakończyło. Teraz leżał w kuchni na ziemi jak jakieś zwłoki porzucone gdzieś na śmietniku. Ja za to miałam na twarzy uśmiech jak chyba nigdy dotąd. Czułam nawet, że zrobiłam to, co powinnam była zrobić dawno, jakbym wreszcie wypełniła jakąś cholerną misję. Wiedziałam jednak, że on żyje i jak się obudzi to będzie bardzo źle. Każdy by się wkurzył, gdyby dostał dużą, metalową popielniczką w głowę do utraty przytomności, więc raczej nie wstanie i nie żuci mi się na szyję. Poszłam więc do swojego pokoju po kajdanki z różowym futerkiem ( nie miałam innych ) i spięłam mu ręce za plecami. Z szuflady zaś wyjęłam jakiś sznurek i obwiązałam mu nogi, ponieważ bałam się, że jakoś uda mu się podnieś i ucieknie.
       
W tym momencie do kuchni wszedł Jake. Spojrzał na całą sytuację jak na ludzi biegających po parku albo auta stojące w korku ulicznym  i odezwał się.
- Jak byłem jeszcze w domu dziecka, to przyjechał do nas pan. Był on dużym harcerzem i nauczył nas takiej sztuczki.
Zaskoczył mnie jego spokój i opanowanie. Podszedł do mnie, uklęknął i kilkoma zwinnymi ruchami zawiązał mocny supeł, a potem jeszcze jeden. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Zupełnie zapomniałam o tym, że on jest w domu i spodziewałam się trochę innej reakcji. Przecież prawie zabilam jakiegoś faceta, a on nawet nie mrugnął okiem, tylko jeszcze mi pomagał. Uśmiechnęłam się jeszcze raz i bezgłośnie wyszeptałam "dziękuję". Wzięłam jeszcze taśmę zbrojoną, ktora była bardzo mocna i zakleiłam mu usta, a oczy zaś zawiązałam przepaską.
       
Wiedziałam, że muszę przeprowadzić poważną rozmowę. Podczas niej musiałam wytłumaczyć Jake'owi co się dzieje i dlaczego musimy wyjechać. Miałam nadzieję, że zrozumie, w końcu był mądrym chłopakiem. Odwróciłam się w jego kierunku, ale okazało się, że miejsce w którym stał jest puste. Westchnęłam i poszłam więc do jego pokoju, bo spodziewałam się, że go tam znajdę. Tak jak myślałam siedział u siebie na łóżku i wyglądał, jakby czekał, aż ja przyjdę do niego.
- Musimy pogadać - usiadłam obok, a on pokiwał głową na znak, że rozumie. - Sed... on mnie zdenerwował. Jest bardzo złym człowiekiem i zagrażał mi i tobie, rozumiesz? - prawie modliłam się, aby on mnie zrozumiał.
- Wiem, że musiałaś to zrobić - powiedział mądrze, a jego głos brzmiał identycznie, jak głos Simona. - Kiedy jedziemy?
- Skąd wiesz, że chcę gdzieś jechać? - zmarszczyłam brwi.
- Na filmach zawsze, gdy ktoś kogoś zabija, albo porywa wyjeżdża się na wakacje.
       
Wywołało to u mnie napad śmiechu. Śmiałam się i śmiałam, a po chwili Jacob dołączył do mnie. Nie umiałam przestać. Gdy w końcu się opanowaliśmy, trzeba było zacząć pakowanie. Miałam kilka torb podróżnych, więc nie stanowiło to problemu. Rzeczy małego zajęły mało miejsca, bo nie miał ich zbyt wiele. Moich było znacznie więcej, jednak spakowałam tylko te najpotrzebniejsze. Resztę zawsze mogłam kupić lub po prostu się bez nich obejść. Co do rzeczy Sedrica, to nie ruszałam ich w ogóle. Wzięłam tylko tajemnicze zdjęcie jego z tym mężczyzną. Kiedy wszystko było gotowe, przypomniałam sobie o moim motocyklu. Nie mogłam go zostawić, ale też nie mogliśmy jechać nim.
       
Siadłam przed komputerem i włączyłam stronę z motoryzacyjnymi ogłoszeniami. Szukałam przez chwilę, aż znalazłam to, co mnie interesowało. Zamienię czarne Subaru na Hondę CBR. To było coś dla mnie. Wykonałam jeden telefon i po chwili byłam już w drodze. W Subarce było widać dużo śladów użytkowania, natomiast mój motocykl wyglądał jak nowy. Dbałam przecież o niego bardziej, niż o własne dziecko, gdybym je miała, tak samo jak poprzedni właściciel. Nie przeszkadzało mi to, że auto ma kilka skaz, ponieważ bardzo się spieszyłam, a poza tym sprawiłam, że na twarzy chłopaka zawitał uśmiech. Podpisaliśmy umowę i do domu wróciłam autkiem.
       
- To auto jest popsute - stwierdził Jake, gdy przyjechałam po niego. - Na masce ma dziuuuurę.
Powiedział to swoim słodkim, dziecięcym głosikiem, co mnie bardzo rozśmieszyło. Wytłumaczyłam mu, że to taki model i tak ma być, po czym zaczęliśmy wkładać wszystko do środka. Chciałam dojechać gdzieś jeszcze zanim zrobi się ciemno. Cztery torby zajęły miejsce z tyłu, ja z bratem z przodu, natomiast mój były znalazł się w bagażniku. Podświadomie miałam nadzieję, że się tam udusi, chociaż wątpiłam w to. Killer uwalił się obok toreb i byliśmy gotowi do drogi.
       
Prawie. Wzięłam kanister z benzyną i wylałam zawartość na podłogę w kuchni. Porzucałam tam też ubrania Rick'a i wszystko podpaliłam. Następnie siadłam za kierownicę i jechaliśmy. Wiedziałam, że zanim ktoś zobaczy pożar, to wszystko zdąży spłonąć i nie będzie co gasić. Były to uroki domku na odludziu. Co do mojego drugiego domu - w Dublinie, to postanowiłam zostawić go w spokoju. Bałam się, że padną jakieś podejrzenia na mnie, a podczas badań znajdą kości ludzi zakopanych w ogrodzie. Nie miałam ochoty mieć policji na karku. Poza tym, gdybym wylądowała w więzieniu, to Jake trafił by do domu dziecka. Znowu.
       
Zastanawiałam się, dokąd możemy pojechać. Kierowałam się w stronę oceanu, ale nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie. Czekała nas kilkugodzinna podróż, miałam nadzieję, że bez żadnych niespodzianek.

       
Jechaliśmy już godzinę. Przejeżdżaliśmy akurat przez Portlaoise, gdy w pewnym momencie zauważyłam billboard, na którym wyświetlono reklamę.
"
Chcesz się stąd wyrwać? Nowe osiedla domków jednorodzinnych, to coś specjalnie dla Ciebie! Hrabstwo Kerry zaprasza!
Pod spodem był wyświetlony numer telefonu. Spisałam go i już wiedziałam, gdzie zamieszkamy. W telefonie włączyłam Google i wpisałam nazwę Hrabstwa. Znalazłam zdjęcie jeziora Killarney z pobliskiego szczytu Torc i dosłownie urzekł mnie ten widok. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
       
Jak już staliśmy na parkingu, to postanowiłam, że pójdziemy coś zjeść. Wzięliśmy jakieś jedzenie, ale nie jedliśmy obiadu, więc pójście gdzieś było naprawdę dobrym pomysłem. Weszliśmy do pierwszej napotkanej restauracji i usiedliśmy przy stoliku. Jake zamówił sobie naleśniki, a ja spaghetti. Miałam ochotę napić się trochę piwa, jednak nie zamierzałam czekać dwóch godzin ( przecież prowadziłam ), a poza tym mieli tylko Guinnessa, który był jednym z najohydniejszych piw, jakie kiedykolwiek piłam. Nie rozumiałam, co wszyscy wokół w nim widzą, było przecież strasznie gorzkie. Ale kto co lubi. Zamówiłam więc sobie kawę, a bratu sok bananowy. Jedliśmy w milczeniu - ogólnie zauważyłam, że on strasznie mało mówi. Prawie wcale się nie odzywał, no chyba, że już musiał. Zawsze jednak wypowiadał mądre zdania, których nie powstydził by się dorosły człowiek. Cieszyłam się z tego i wiedziałam, że wyrośnie na bardzo mądrego chłopaka.
       
Gdy skończyliśmy jeść od razu wyszliśmy z budynku. Zostawiliśmy psa w samochodzie, który miał pootwierane wszystkie szyby, aby było w środku świeże powietrze. Nie mógł on jednak zostać sam na dłużej, bo ktoś się mógł przyczepić, a tego naprawdę nie chciałam. Poszukałam jeszcze szybko bankomatu, z którego mogłam wypłacić pieniądze. Nie chciałam nigdzie płacić kartą, a musiałam mieć przy sobie gotówkę. Wypłaciłam tyle, ile się dało bez limitu, a potem w następnym bankomacie zrobiłam to samo. Miałam nadzieję, że starczy nam to na jakiś czas. Miałam odłożone trochę kasy na koncie. Może nie zbyt wiele, ale chciałam przeżyć za to pół roku. W między czasie musiałam znaleźć jakąś pracę, bo z czegoś musieliśmy się utrzymywać. Miało się skończyć wydawanie sporej ilości gotówki i mało pracy, z której było duzo kasy. Miało się zacząć prawdziwe życie.
       
Podchodząc do auta zauważyłam policjanta patrzącego na psa. Wiedziałam, że będą kłopoty, jeżeli każe mi otworzyć bagażnik.
- Dzień dobry - ukłoniłam mu się i wpuściłam małego do samochodu.
- Gdzie się pani wybiera? - zmierzył mnie wzrokiem.
- Przepraszam, ale nie muszę się z tego tłumaczyć, chyba że ma pan jakiś ważny powód, aby zadać mi to pytanie - warknęłam i usiadłam za kierownicą.
       
Widziałam, że się wkurzył, bo zrobił mi rutynową kontrolę. Dokładnie przeczytał naklejki z szyby ( oczywiście wszystko było w porządku i poopłacane ), pokazałam mu umowę kupna - sprzedaży. Kiedy myślałam, że już sobie pójdzie, kazał mi otworzyć bagażnik. Spociłam się jak mysz i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Gdyby nie mnóstwo ludzi, to kazałabym się obrócić Jake'owi i po prostu bym go zabiła. Teraz jednak było zbyt wielu światków, więc było to niemożliwe.
       
Nagle mój brat się rozpłakał. Wył jak syrena pogotowia i nie chciał przestać. Tak po prostu. Policjant patrzył się na niego jak na niedorozwiniętego umysłowo, a jego oczy wyrażały słowa "żal mi cię". Po chwili chłopiec zaczął gadać coś, że zaraz spóźnimy się na jego bajkę i już jej nie obejrzy. Krzyczał tak, że bałam się go dotknąć, ani odezwać. Gliniarz na szczęście rozmyślił się i po prostu odszedł zostawiając nas samych, a wtedy humor Jacob'a zmienił się o 180 stopni. Zaczął się śmiać, a potem przybił mi piątkę. Wiedziałam, że to dobry dzieciak. Pierwszy raz w życiu uratował mi tyłek.
       
Ruszyliśmy dalej. Zostało nam około dwie i pół godziny drogi, więc musieliśmy jechać. Nie chciałam wracać po ciemku, bo wtedy widoczność jest zła i nie jedzie się zbyt fajnie. Byliśmy najedzeni i bardzo chciało nam się spać, jednak musiałam jechać. Widoki były całkiem fajne. Zawsze lubiłam jeździć w długie samochodem, bo z okna było widać różne ciekawe rzeczy i miejsca. Nie zdarzało się to jednak prawie wcale, bo w końcu byłam w domu dziecka i nasze życie wyglądało tak: dom - szkoła - niedalekie wyjścia. O podróżach, czy wakacjach mogliśmy zapomnieć.
       
Ciszyłam się, że mogę dać mojemu bratu normalne dzieciństwo. Był naprawdę wspaniały, o czym przekonywał mnie na każdym kroku dzień w dzień. Dziwiłam się, jak tacy ludzie jak nasi rodzice mogli zmajstrować coś takiego jak mój braciszek. To było wręcz nie do pomyślenia. Nie przypominał ich pod żadnym względem, bo w końcu był prawie jak Simon. Mówię prawie, bo bardzo go przypominał, ale było w nim też coś innego, swojego. Nie wiedziałam nawet, jak mam to określić, no ale tak było.
       
Gdy dojechaliśmy do Killarney, było po prostu pięknie. Nie było to zbyt duże miasto, ponieważ liczyło niecałe piętnaście tysięcy mieszkańców. Miejscowość leżała nad jeziorem obok parku narodowego i podobno było mnóstwo zabytków. Cieszyłam się z tego powodu, bo wiedziałam, że będziemy mieli co robić. Weszłam w telefonie na internet i poszukałam ogłoszeń. Znalazłam do wynajęcia mały domek trzy pokojowy i umówiłam się na oglądanie.
       
Gdy podjechaliśmy to właściciel już na nas czekał. Weszliśmy do środka. Na parterze znajdował się korytarz ze schodami i ubikacja, a do tego kuchnia połączona z salonem. Do góry zaś znajdowały się trzy pokoje i łazienka. Ogródeczek może i był mały, ale zdawało mi się, że wystarczający. Od razu nam się spodobało. Najbardziej chyba kominek w salonie, który był bardzo dobrym pomysłem i nie rozumiałam, dlaczego nie wpadłam na to wcześniej.
       
Zapłaciłam kaucję i czynsz za dwa miesiące z góry, po czym mogliśmy się wprowadzać. Nie oglądałam, czy jest coś ciekawszego, ponieważ mi się po prostu nie chciało. Wolałam się wprowadzić do tego domku, tym bardziej, że wcale nie był zły. Najpierw wpuściliśmy psa, a następnie pownosiłam walizki od razu do pokoi. Największy wzięłam dla siebie, trochę mniejszy Jake, a w najmniejszym zamierzałam trzymać Sedric'a. Jego wzięłam na samym końcu uprzednio upewniając się, że nie ma żadnego człowieka w zasięgu wzroku.
       
Gdy otworzyłam bagażnik okazało się, że wcale nie umarł i jest nieźle wkurzony. Wyciągając go nie złapałam dobrze, więc z impetem upadł na ziemię, z resztą już drugi raz tego dnia. Najpierw zaczęłam się śmiać, ale po chwili podniosłam go i używając wszystkich swoich sił wciągnęłam do domu. Był strasznie ciężki i wcale mi nie pomagał. Zostawiłam go na środku korytarza i postanawiając odpocząć, poszłam się rozpakować. Szafa była bardzo duża, więc z łatwością zmieściłam wszystkie ubrania, co zajęło zaledwie jedną czwartą.
       
Kiedy skończyłam, zabrałam się za wciąganie Sed'a do góry. Nie miałam pojęcia, jak mi się to udało, ale zrobiłam to. Wiedziałam także, że na następny dzień będę miała zakwasy, jednak nie dbałam o to ani trochę.