sobota, 10 maja 2014

Rozdział XVII

   Po kilku dniach spędzonych w nowym domu postanowiliśmy zacząć zwiedzanie. Uznałam, że dobrze nam zrobi całodniowa wycieczka i przy okazji zobaczymy parę ciekawych rzeczy. Z racji tego, że w pobliżu Killarney znajdował się wielki park narodowy, a w nim dużo interesujących miejsc, nie musieliśmy szukać daleko celu wyprawy.
         W internecie znalazłam, że około osiem kilometrów od nas znajduje się wodospad. Już po piętnastu minutach byliśmy na miejscu.
         Dziękowałam Bogu, że zabrałam ze sobą aparat. Wodospad Torc był cudowny. Miał osiemnaście metrów długości i w dodatku płynął wśród malowniczej, bujnej i pełnej zieleni roślinności. Nie mogłam się napatrzeć i prawie zapomniałam o Jacobie, który który podbiegł do strumienia i wskoczył na kamyki. Byłam pewna, że wejdzie do wody, jednak on tylko zamoczył rękę i z uśmiechem na twarzy powiedział słowo "zimna". Rozbawiło mnie to.
- Wracaj tu, bo wlecisz. Albo poczekaj, zrobię ci kilka zdjęć.
         Z torebki wyciągnęłam aparat i cyknęłam mu kilka fotek. Na jednych miał normalną minę, a na innych pokazywał język lub robił zeza. Najważniejsze było to, że na każdym uśmiechał się od ucha do ucha. Następnie zamieniliśmy się rolami - ja weszłam na jego miejsce, a on robił za fotografa.
         Następnie jak dzieci ( w sumie Jake był usprawiedliwiony, ja już nie bardzo ) skakaliśmy to tu, to tam po kamieniach, przyciągając wzrok kilkorga turystów, którzy akurat wybrali to miejsce co my w tym samym czasie. Poza tym była już chłodna końcówka jesieni i strasznie wiało. Z drugiej strony był to jeden z podstawowych postoi na szlaku turystycznym, więc dziwiłam się, że jest tak mało osób.
         Zaczęło kropić, co było normalną rzeczą w Irlandii. Pogoda była strasznie zdradliwa – gdy wychodziło się z domu mogło świecić słońce, akurat aby chodzić w krótkim rękawku, a za godzinę mógł już padać deszcz. Nagle przed nami przebiegło stado zajęcy. Na początku nie wiedziałam, co to takiego. Po prostu kupka biegających puchatych kulek wyskoczyła z pomiędzy drzew i krzaków, a następnie zniknęła po drugiej stronie. Były one różnokolorowe – od białych, przez pstrokate, po rude i czarne.
          Na nieszczęście mój brat był nimi tak zachwycony, że postanowił je "dogonić" i mimo moich usilnych próśb ( a raczej krzyków podczas mojego biegu za nim ) zniknął między zielenią. Gdy podążyłam za nim, okazało się, że roślinność jest tak gęsta, że ciężko było się przemieszczać.
- Jake! - zawołałam, ale odpowiedziała mi cisza. - Jacob!
         Wkurzyłam się i to porządnie. Wydawało mi się, że był mądrym chłopcem, ale okazało się, że nie jest do końca tak, jak myślałam. Prawdą było to, że był po prostu dzieckiem, zwykłym, małym chłopcem, który potrzebował opieki i zajmowania się nim przez osobę dorosłą i odpowiedzialną. Przedzierając się przez kolejne chaszcze ( musiałam przyznać, że były naprawdę ładne ) zaczynałam wątpić, czy nadaję się do roli starszej siostry, zastępującej mu rodziców. Ten dzieciak pomógł mi w związaniu Sedric'a i nie mrugnął przy tym nawet okiem. Zastanawiałam się, czy ma po mnie jakieś skłonności sadystyczne. Zrozumiałam, że popełniłam błąd pozostając w pracy, gdy postanowiłam przygarnąć go i jeszcze większy nie wyrzucając Sed'a, co skończyło się jak się skończyło.
         Mogłam to jeszcze wszystko odkręcić. Modliłam się tylko, aby znalazł się i żebyśmy mogli wrócić na ścieżkę. Gdy usłyszałam płacz, mocno się zaniepokoiłam. Zaczęłam iść najszybciej jak się dało, aż w końcu trochę się przerzedziło. Wyglądało to jak w normalnym lesie, gdzie co parę metrów jest drzewo, a pomiędzy nimi parę krzaczków i to wszystko. Przestałam czuć się jak w dżungli ( co powoli doprowadzało mnie do klaustrofobii ) i w reszcie ujrzałam Jacoba. Siedział na ziemi i płakał, a mnie sparaliżował strach. Metr przed nim leżał wąż.
- Nie ruszaj się – krzyknęłam. - Wszystko będzie dobrze, wyjdziesz z tego, ale się nie ruszaj!
        Biegłam bardzo szybko w jego stronę. Niestety, pod wpływem adrenaliny zapomniałam o jednej, bardzo ważnej rzeczy, jaką jest patrzenie pod nogi. Potknęłam się o coś i poleciałam prosto do przodu, twarzą idealnie lądując przed gadem.
         Widząc samą skórę wybuchnęłam głośnym śmiechem, a w tym czasie przestraszone dziecko wstało i podeszło do mnie.
- Nic ci się nie stało? Ja przepraszam, więcej tak nie zrobię. Króliki uciekły... - zrobił dłuższą pauzę, po czym kontynuował dalej. - Nie jesteś zła?
- Powinnam urwać ci głowę – przyznałam szczerze, nie mając oczywiście na myśli dokładnie tego, co powiedziałam. - Jednak jeżeli uda nam się znaleźć drogę powrotną, to wybaczę ci to.
        Podniosłam się i przytuliłam go do siebie. Cieszyłam się, że nic mu się nie stało i możemy wracać. Nie musiałam się nawet rozglądać, aby wiedzieć skąd przyszliśmy. Miałam doskonałą orientację przestrzenną, co bardzo ułatwiało mi życie. Okazało się także, że wydeptaliśmy ścieżkę, więc po dziesięciu minutach marszu byliśmy z powrotem przed wodospadem. Miałam nadzieję, że nikt nie powiąże nas z tymi zniszczeniami.
         Mimo, że miałam ochotę już wrócić do domu, to nie potrafiłam sobie odpuścić wejścia na górę. Mieliśmy do pokonania osiem kilometrów w gorę. Na szczęście, była to dość łatwa trasa. Zwykła droga, tyle że cały czas pod górkę. Z powodu młodego wieku Jacoba musieliśmy zatrzymać się kilka razy, ponieważ nie dawał już rady. Prawdę powiedziawszy to mi również dobrze to zrobiło, bo chociaż miałam w miarę dobrą kondycję, to takie wchodzenie naprawdę dawało w kość.
         Gdy już dotarliśmy na samą górę okazało się, że naprawdę było warto. Widok jak z bajki. Widać było przecudowne jeziora, które były otoczone zieloną trawą, która wyglądała jak mech i skałami. Ponad tym było widać inne góry, które wyglądały naprawdę majestatycznie. Usiedliśmy na stojących tam ławeczkach i przez pół godziny wpatrywaliśmy się gdzieś w dal oboje milcząc. Byłam naprawdę zadowolona.
         Weszłam do pokoju, gdzie leżał słaby i przywiązany Sedric. Bardzo chciałam się go pozbyć, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób mogę to zrobić. Gdybym go po prostu wypuściła na pewno zemściłby się na mnie i Jake'u, a gdybym go zabiła, to nie miałabym gdzie zostawić ciała, bo zostałoby znalezione. Byłam w martwym punkcie i nie wiedziałam, jak mam z niego wybrnąć.
         Prędzej ugotowałam mu zupę, na której widok robiło mi się niedobrze. Nie użyłam żadnych przypraw, tylko po prostu powrzucałam do garnka wszystko, co miałam pod ręką. Kawałem mięsa, jakieś warzywa różnego rodzaju, kawałki szynki, która zrobiła się trochę śliska, a następnie ugotowałam wszystko. Stało to na gazie trochę za długo, więc wszystko rozmokło i zrobiła się z tego breja. Wiedziałam jednak, że głodny więzień zje to bez mrugnięcia okiem, ponieważ przez ponad tydzień siedzenia w pokoju dostawał talerz takiej zupy raz dziennie i strasznie wychudł. Było to dobre dla mnie, ponieważ nie miał siły się ruszyć, a co dopiero myśleć o ucieczce.
         Postawiłam talerz na szafce obok łóżka, a on najszybciej jak potrafił podniósł się, złapał za łyżkę i zaczął jeść. Mimowolnie się uśmiechnęłam; sprawianie mu bólu dawało mi dużo radości i satysfakcji. Następnie dokładnie sprawdziłam wszystkie sznurki i paski, którymi był związany oraz pęki, które mogłyby się poluźnić. Nie mogłam ryzykować, że któraś linka się urwie, a on się wydostanie.
         Postanowiłam zadbać trochę o siebie. W tym celu wybrałam się do centrum. Nie trudno było znaleźć kosmetyczkę, ponieważ było ich kilka w całym mieście. Jacob grzecznie przyglądał się, jak młoda pani maluje mi paznokcie oraz robi piling twarzy, a następnie makijaż. Zajęło to pół godziny, więc mając nadmiar czasu pojechaliśmy do fryzjera. Pani podcięła mi końcówki i grzywkę, więc pozostały tylko sklepy.
         W nagrodę za cierpliwość, zabrałam mojego brata do największego sklepu z zabawkami w całym mieście. Biedny nie wiedział w którą stronę ma patrzeć. Biegał pomiędzy regałami i to wyjmował, to chował z powrotem jakąś zabawkę. Byłam zadowolona, że mogę mu sprawić tyle radości. W końcu jego wybór padł na sterowany samochodzik, dużą paczkę klocków lego i duże puzzle przedstawiające motocykl. Ja wzięłam jeszcze xbox'a oraz grę i mogliśmy iść do kasy.
         W następnej kolejności kupiliśmy mi i jemu kilka ubrań i pojechaliśmy do supermarketu. Poszłam na dział szkolny, ponieważ chciałam kupić bratu blok i jakieś farby, aby mu się za bardzo nie nudziło. Gdy już kończyliśmy, zauważyłam, że przygląda mi się chłopak. Na oko był kilka lat starszy ode mnie i musiałam przyznać, że był naprawdę ładny. Piękne, brązowe dredy były związane i sięgały mu do połowy pleców, a jego twarz pokrywał lekki zarost. Widząc, że spojrzałam na niego, uśmiechnął się i podszedł bliżej.
- Cześć, jestem Matteo – przywitał się.
- Cześć – odparłam zaskoczona. Po dłuższej chwili dodałam – Jestem Kath.
- Bardzo ładne imię – przyznał. - Może pójdziesz ze mną na kawę?
         Zaskoczyło mnie to jeszcze bardziej. Z jednej strony nie miałam najmniejszej ochoty pakować się znów w jakiegoś faceta, ale z drugiej, on miał taki śliczny uśmiech... Zgodziłam się. Wiedziałam, że postępuję naprawdę głupio, ale bardzo chciałam go poznać. Matteo wziął z półki długopis, a następnie moją rękę i napisał mi swój numer telefonu i adres kawiarenki. W kółku napisał godzinę, a następnie odszedł.
         Czułam się jak piętnastoletnia gówniara. Byłam szczęśliwa i zaintrygowana nowym znajomym, któremu najwidoczniej bardzo się podobałam. Nie uniknęło to uwago Jake'a, który przyglądał mi się badawczo i dziwnie się uśmiechał. Zaskakiwał mnie bardzo często i coraz bardziej przypominał Simona. Miałam wyrzuty sumienia, że zastąpiłam mojego ukochanego brata kimś innym, ale przecież minęło tyle czasu, że już powinnam się pogodzić z jego śmiercią. Jednak nie potrafiłam tego zrobić. Bardzo często przyłapywałam się na tym, że podczas zwykłych czynności wyobrażałam sobie, że przychodzi do mnie. Wtedy bardzo szybko odganiałam te myli. W momencie, gdy nie dało się tego zrobić, podczas wymyślonej sytuacji czasami Simon przychodził do mnie i miał pretensje, że to przeze mnie zginął. Czasami zaś przytulał i mówił, że wszystko będzie w porządku i, że mam o nim zapomnieć i normalnie żyć. Bardzo chciałam, aby to była prawda, jednak nie potrafiłam sobie wybaczyć. Później wyładowywałam swoją złość na różnych ludziach, często ich zabijając.
         Po czterdziestu minutach stałam pod kawiarenką. Szczerze powiedziawszy bałam się trochę przed tym niespodziewanym spotkaniem, bo nie miałam pojęcia, czego on tak naprawdę ode mnie chce. Z jednej strony wyglądało to na klasyczny podryw, ale z drugiej naprawdę mu nie ufałam. Zamiast wyjść z samochodu, siedziałam i gapiłam się w kierownicę zastanawiając się, czy aby nie powinnam się rozmyślić i odjechać. Wzięłam się jednak w garść i już po chwili weszłam do środka.
         Okazało się, że mimo iż jest jeszcze piętnaście minut przed czasem, to chłopak już siedzi przy stoliku i czeka na mnie. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do niego. Na szczęście pomyślał o tym, że jest ze mną mały i zajął trzy, a nie dwuosobowy stolik.

  • Jestem – powiedziałam, nie mając pojęcia, od czego mam zacząć.
    - Cieszę się, że przyszłaś – posłał mi przyjacielski uśmiech. - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego zawracam ci głowę, co?
    - Tak szczerze, to masz rację – przyznałam.
             Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, w której przyglądaliśmy się sobie. Widziałam w jego oczach pożądanie i byłam pewna, że w moich jest to samo. Bałam się, że rozbieram go wzrokiem, a przecież nie o to chodziło.
    - Jak cię zobaczyłem, musiałem zagadać. Powiesz mi coś o sobie? - zaczął, ale po chwili zmienił zdanie. - Chociaż panie mają pierwszeństwo, to może lepiej ja zacznę. Nazywam się Matteo Samaniego, ale mów mi Matt. Pochodzę z Hiszpanii. Mam dwadzieścia cztery lata, a do Irlandii przyjechałem pięć lat temu. Pracuję w hotelu na recepcji niedaleko stąd, a mieszkam sam na przedmieściach. Nie mam dziewczyny, ale za to mam dwa psy i kota. W wolnych chwilach maluję, a jak wyjeżdżam na wakacje do Hiszpanii to serfuję. Teraz ty coś powiedz.
    - Jestem Kathleen Gray, mieszkam na przedmieściach z młodszym bratem Jacob'em – wskazałam na chłopca siedzącego z nami i moim psem Killer'em. Przyjechałam tu ponad tydzień temu, nie mam pracy, żyjemy z oszczędności. Tak naprawdę to jeszcze dobrze się tu nie zaaklimatyzowaliśmy. Pochodzę z domu dziecka, tak jak mój brat. To chyba wszystko – nie chciałam mówić nic więcej.
    - Masz jakąś pasję? - zapytał zaciekawiony.
    - Tak.
    - Jaką – powiedział zaintrygowany.
    - Taką, która zabija.

2 komentarze:

  1. Boska końcówka <3 "Pasję, która zabija". Szczerze, to dałabym to na samym końcu. Takie zakończenie całej historii, ale wgl, skoro to przed ostatni rozdział( jeśli dobrze zrozumiałam), to jak ty się wyrobisz z akcją w następnym? Znam zakończenie i powiem, że jest tego SPORO. Ja bym to rozłożyła na jeszcze 2-3 rozdziały, ale to tam ja :*
    Świetna akcja z wężem xd No i jej upadek : D
    Jak możesz tak maltretować mojego Sed'a ? :c Jeszcze go zabijesz z głodu... :D
    Dobra, nie rozpisuje się, bo i tak zaraz do Ciebie zadzwonię :*
    Pozdrawiam
    S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taak koncowka meega! :D ona troche za ostro jedzie z Sedem :c zal mi go taki biedny o dziwnych zupkach zyje i jak niewolnik :c ten chlopak z dreadami wow! Musi byc niezly jak go prawie rozbierala wzrokiem :D mam nadzieje ze powoli pewne watki beda się wyjasniac :) i jestem ciekawa jaka akcje masz w glowie :)
    I jestem mega zadowolona ze planujesz 2 czesc! Cudownie! :) ten blog wciagnal mnie bez reszty :)
    Pozdrawiam i zycze weny :))

    OdpowiedzUsuń