sobota, 26 kwietnia 2014

Rozdział XV

     Poczułam bardzo przyjemny zapach pysznego jedzenia i otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam to aromatyczne naleśniki oblane czymś lepkim i klejącym, przez co wyglądały jeszcze lepiej. Były gorące i parujące, aż ślinka napłynęła mi do ust. Tacę z nimi trzymał Sedric i szeroko się uśmiechał swoim śnieżnobiałym uzębieniem.
- Dzień dobry królewno - przywitał mnie miłymi słowami.
Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem, ale kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę. Wiedział jak sprawić, aby mój humor polepszył się nawet tysiąc razy.
- Zapomniałam o czymś, czy po prostu coś przeskrobałeś? - zapytałam podejrzliwie, drocząc się z nim, co było moim ulubionym zajęciem.
- To już bez okazji nie można uszczęśliwić swojej kobiety? - wcale nie wyglądał, jakby się tłumaczył.
       
Usiadłam, a on położył tacę na moich kolanach. Wzięłam do ręki srebrny widelec i ukroiłam kawałek, po czym włożyłam go do ust. Był niebiańsko dobry i dosłownie rozpływał się. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem na maksa głodna. Do tego była przygotowana moja ulubiona gorąca herbatka owocowa, którą bardzo lubiłam. Stwierdziłam, że takie poranki mogę mieć codziennie, gdyż poprawiają humor na calutki dzień. Naprawdę miło było poczuć się jak królewna.
Po skończonym śniadaniu wzięłam prysznic i ubrałam się. Czułam, że jestem pełna energii i mogę przenosić góry. Nie miałam wcale ochoty na siedzenie cały dzień w domu z komputerem lub książką. 
- Co robimy dzisiaj ciekawego? - zapytałam.
- A co powiesz na kino?
       
Dawno nie byłam w kinie i naprawdę z chęcią chciałam tam pojechać. Preferowałam horrory, które w 3D były genialne. Kiedy następowała cisza, a nagle jakaś postać wyskakiwała tuż przed twarzą siejąc grozę wśród zebranych, to przechodziły ciarki po plecach. Nie bałam się jakoś szczególnie bardzo, ale ciekawie było popatrzeć na coś całkiem innego, niż rzeczywistość. Prawdę powiedziawszy niektóre postacie były bardziej śmieszne, niż straszne. Problemem był jednak Jake, który nie mógł iść na taki film. Z nim można było pojechać na kreskówkę albo komedię. Co to tego drugiego to także z chęcią chciałam iść, bo jak to mawiają: śmiech to zdrowie. Całe plany stanęły jednak pod znakiem zapytania, kiedy zobaczyłam minę Killera podczas zamykania go w domu. Nigdy nie zostawialiśmy go w domu samego na zbyt długi czas, więc nie wiedziałam, jak się będzie zachowywał. No ale w końcu kiedyś to musiało się wydarzyć. Mogłam się założyć, że kiedyś i tak zaszłaby taka potrzeba. Jacob słysząc o kinie zaczął podskakiwać z radości. Okazało się, że nie był w nim nigdy, podobnie jak prędzej w zoo. Cieszyłam się niezmiernie, mogąc go uszczęśliwić. Jak to się mówi: ciszyłam się jego szczęściem.
       
Droga do miasta zajęła trochę czasu, ale było warto. Gdy zgasły światła poczułam, jak chłopiec łapie mnie za rękę, a Sed jednocześnie za kolano. Wywołało to uśmiech na mojej twarz - nie pierwszy i nie ostatni tego dnia. Miałam nadzieję, że spełniłam marzenie dzieciaka i zachciankę mojego faceta. Kupiliśmy wielki popcorn i po kubku Coca-Coli każdemu. Wiedziałam, że dzieciom to szkodzi, ale nie wyobrażałam sobie kina bez tego, dlatego pozwoliłam mu. Obiecałam sobie jednak, że należy ograniczyć cukier zarówno jemu, jak i mi. Może obydwoje byliśmy chudzi, ale nie oznaczało to, że miało być tak cały czas.
       
Komedia okazała się bardzo śmieszna; nawet mały się śmiał. Oczywiście, jak to zwykle bywa, moi chłopcy zaczęli rzucać się popcornem, nawet nie wiedziałam z jakiego powodu. Młodemu się nie dziwiłam, no ale Rick'owi owszem, nie był już dzieckiem, a nie potrafił zachować się w miejscu publicznym. Poza tym ja nie chciałam zwracać na siebie zbytniej uwagi, więc udawałam, że ich nie znam. Oczywiście co drugie ziarnko lądowało na mnie, co chyba miało być karą za niepoświęcanie im uwagi.
- Przez was mam wszędzie pełno kukurydzy - poskarżyłam się po skończonym seansie.
- Wszędzie? - Sedric wyszeptał mi do ucha, co skończyło się uderzeniem go w ramię.
- Zboczuch - powiedziałam bezgłośnie, a on posłał mi buziaka.
       
Udało mi się namówić ich na "małe" zakupy. Stwierdziłam, że przydałoby mi się kilka ubrań, podobnie jak mojemu bratu. Zarabiałam wystarczająco dużo, żeby pozwolić sobie na coś markowego dla każdego z nas.
Kiedy zapłaciłam za buty okazało się, że w moim portfelu zostały tylko dwie stówy, a lubiłam mieć przy sobie gotówkę na jakiś nagły wypadek.
- Musimy iść do bankomatu - rzuciłam bardziej do siebie, niż do nich.
- Ale po co?
- A po co się chodzi do bankomatu? Po cukierki - zażartowałam, co wywołało wiwat u najmłodszego z nas.
- To jest ciężkie, nie będę szedł tak daleko - Sed zmarszczył nos. Musiałam przyznać, że wyglądał przy tym naprawdę słodko.
       
Westchnęłam. Owszem robił za tragarza, ale ubrania nie były wcale ciężkie, a poza tym mogłam iść przecież po te pieniądze sama lub podjechać samochodem. Mój facet jednak protestował tak bardzo, że w końcu stwierdził, że może sam zapłacić. Zdziwiło mnie to, ale nie chciałam się z nim kłócić. Skoro chciał spełniać moje zachcianki, to niech je spełnia.
Zakupowe szaleństwo skończyliśmy na dużym supermarkecie. Jake słysząc "cukierki" uparł się tak bardzo, że nie chciał za nic w świecie odpuścić. Dopiero teraz zauważyłam, że jest uparty; prędzej jakoś nie było tego widać. Poza tym w domu było już mało jedzenia, a worek z karmą dla Killera był prawie pusty. Nie zamierzałam głodzić ani nas, ani jego. 
       
Na sam koniec, wszyscy wściekle głodni skoczyliśmy do pizzerii. Miałam swoją ulubioną, w której ciasto było zawsze wyciągnięte z pieca w odpowiednim momencie, a składników było bardzo dużo. Można było się najeść czterema kawałkami, co zwykle mi się nie zdarzało. Musiałam jednak przyznać, że były one naprawdę wielkie. Dzisiaj udało mi się wcisnąć piąty, co było wielkim zaskoczeniem w oczach Sed'a. Nie rozumiałam tego, bo to, że byłam dziewczyną nie oznaczało, że nie mogłam porządnie zjeść. Sama się sobie dziwiłam gdzie ja to mieszczę, ale to miało chyba pozostać nierozwiązaną zagadką.
       
Gdy wreszcie dotarliśmy do domu, był wczesny wieczór. Okazało się, że pies był bardzo grzeczny - domyślałam się, że leń przespał cały dzień. Trochę mu zazdrościłam. No dobra, nawet bardzo. To prawda, że zakupy są bardzo męczące - myślałam, że nogi mi odpadną. Marzył mi się masaż, który w sumie otrzymałam. Gdy wreszcie położyłam się do łóżka, to silne ręce mojego chłopaka zaczęły uciskać moje ramiona, łopatki oraz całą resztę pleców. Wtedy dziękowałam Bogu, że mam go przy sobie i, że robi ze mną takie cuda. Robił to bardzo sprawnie i z wyczuciem, co działało jak najlepsza w świecie pieszczota.

       
Nawet się nie obejrzałam, a minął tydzień. Takie nic nie robienie dobrze mi zrobiło, ale powoli zaczynało mi się nudzić. Prawdę powiedziawszy z utęsknieniem czekałam na kolejne zlecenie, które nie nadchodziło.
Przeciętny człowiek potrzebuje podobno ośmiu minut, aby zapaść w sen. W sumie jest to prawda, ale nie do końca. Kiedy dzień jest na prawdę męczący, to można usnąć od razu po przyłożeniu głowy do poduszki, a kiedy człowiek położy się w ogóle nie zmęczony, może leżeć godzinami. Kiedy zamyka się oczy, przychodzi chwila myślenia. Różni ludzie myślą wtedy o różnych rzeczach: co przydarzyło się tego dnia, co ma się przydarzyć następnego, co ugotują na obiad lub w co się ubiorą. Ja jednak myślałam tylko o dwóch rzeczach: facetach i zabijaniu. Prawda była taka, że byłam mordercą. Co do tego względu nie chciałam siebie oszukiwać, było to nawet moje hobby, pasja. Jednak to, co robiłam naprawdę było niczym w porównaniu do tego, co robiłam ludziom w myślach.
       
Wymyślałam tysiące sposobów śmierci z mojej ręki i każdy był zupełnie inny. Nie mówię, że się nie powtarzały, ale zdarzało się to zupełnie rzadko. Bardzo chciałam wdrożyć to w życie, jednak nie chciałam się wychylać, a zleceń nie było w ogóle. Miałam wrażenie, że oszaleję spędzając kolejny nudny dzień w domu. Owszem, podobały mi się śniadanka do łóżka, wieczorne oglądanie filmów, masaże i relaks, jednak chciałam gdzieś wyjść. Sedric jednak myślał inaczej niż ja, coraz bardziej niechętnie odnosił się do wychodzenia ze mną chociaż krok od posesji. Często też znikał tłumacząc się, że musi pojechać do przyjaciela, który leży w szpitalu. Rozumiałam go, ale coś mi nie pasowało. Postanowiłam więc to sprawdzić.
       
Kiedy kolejny raz zakomunikował mi, że wróci wieczorem i pojechał nie wiadomo gdzie, ja zamknęłam się w sypialni z książką telefoniczną i komórką w ręce. Zdałam sobie jednak sprawę, że nic nie wiedziałam na temat "kolegi" więc dzwonienie nie miało sensu. Gdybym miała chociaż nazwisko lub rodzaj wypadku, to mogłam dzwonić, ale bez tego nie mogłam zrobić nic, bo każdy mógłby być tym, kogo szukałam. Zamknęłam więc brata w domu, zostawiając go z kanapkami, butelką Coca-Coli, maratonem bajek i zakazem wchodzenia do kuchni. Bałam się, że gotując chociażby wodę znów spali mi kuchnię lub, co gorsza, dom, który naprawdę lubiłam.
       
Objechałam wszystkie pobliskie szpitale, jednak nie widziałam ani samochodu mojego chłopaka, ani nic co by wskazywało, że był on tam w ostatnim czasie lub w ogóle kiedykolwiek. Wróciłam więc do domu wkurzona i zawiedziona. Miałam jeszcze jeden sposób na znalezienie czegoś i żałowałam, że nie zrobiłam tego prędzej.
Poszłam do jego-naszej sypialni. Nie wiedziałam nawet, jak ją mam nazwać. Raz spaliśmy u niego, a raz u mnie. Teraz widziałam, jak bezsensowne było dobudowywanie nowego pomieszczenia. Gdybym uległa mu trochę prędzej, mógłby spać ze mną, a Jake u niego i ograniczylibyśmy ten niepotrzebny wydatek. Jednak nie miałam teraz już na to wpływu.
       
Podeszłam do czarnej szafki i otworzyłam ją. Widziałam ubrania, które bardzo dobrze znałam, ponieważ chodził w nich na co dzień, ale również takie, które były mi zupełnie obce. Kilka garniturów, ciemne dresy, adidasy. Do tego paczka lateksowych rękawiczek z talkiem, których nienawidziłam. Mimo długiego szorowania rąk, biały proszek wcale nie schodził z rąk i nadal go czułam między palcami. Dziwiłam się, że ich używa, skoro skórzane były o wiele lepsze. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie wiedziałam, czym Rick się dokładnie zajmuje. Mieliśmy wspólnego szefa, o którym także zupełnie nic nie wiedziałam. Czy zabijał ludzi tak jak ja? Jeżeli tak, to ile ich było i jak długo ich już to trwało? A może tylko rozdawał zlecenia i niańczył niektórych pracowników? A jeżeli ja byłam jedynym mordercą w firmie? Te wszystkie niewiadome naprawdę działały mi na nerwy.
       
Nagle z pomiędzy ubrań wyleciała stara fotografia. Był na nich mój facet z jakimś starszym mężczyzną wyglądającym na jego ojca. Mimo podobieństwa mógłby być również tym sławnym szefem, ale tego nie wiedziałam. Miał siwe włosy i zmarszczki, ale trzymał się całkiem dobrze. Obydwoje ubrani byli w garnitury i widać było, że ich relacje są przyjacielskie. W normalnych okolicznościach zapytałabym o to Sedrica, jednak wiedziałam, iż wścieknie się, że grzebałam mu w jego rzeczach.
       
Usłyszałam dźwięk kół na żwirze, więc odłożyłam wszystko na miejsce i udałam się w stronę drzwi. Rzuciłam jeszcze ostatni raz okiem na wszystko i stwierdzając, że wszystko jest w porządku, udałam się do kuchni.
- Musimy porozmawiać - powiedziałam do Sed'a, gdy przekroczył próg domu.
- Właśnie chciałem powiedzieć to samo - uśmiechnął się, ale jakby nieszczerze i nie dał mi nic powiedzieć. - Mam dla nas wspaniałą wiadomość.
       
- No słucham - rzuciłam, chociaż wcale nie miałam takiej ochoty. 
Postanowiłam dowiedzieć się co nieco na jego temat, a ten jak zwykle wyskoczył z czymś ważnym, utrudniając mi przejście do sedna sprawy.
- Nie mów słucham, kotku, bo wiesz - wyszczerzył się. - Wyjeżdżamy na wakacje.
- Na wakacje?
       
Nie rozumiałam, co on znowu kombinuje. Wakacje? Potrzebowałam zleceń, a nie wakacji. Wakacje miałam przez ostatni czas i marzyłam o pracy. Przez myśl przebiegło mi nawet, aby iść do normalnej pracy. Warunek tylko był taki, aby nie robić w kółko tego samego. On jednak musiał wyjechać z czymś takim.
- Wyjedziemy wszyscy nad ocean. Piękna, kamienista plaża, domek, czarny piasek. Co ty na to?
       
Byłam naprawdę zaskoczona. Z drugiej strony brzmiało to naprawdę fajnie i moje odczucia zmieniły się o 180 stopni. Nagle bardzo chciałam pojechać.
- A co z pracą?
- I tak jest przestój. Szef nie potrzebuje nawet mnie.
- Nawet ciebie? A co dopiero mnie, tak? To chciałeś powiedzieć?
       
Wkurzyłam się. Zdałam sobie sprawę, że on uważa się za lepszego ode mnie. Bo co? Bo znał szefa? Bo wiedział więcej niż ja? Miałam ochotę wyrzucić go i sama pojechać w cholerę. Było to jednak nie możliwe. Wiedziałam, że bawienie się w związki to nic dobrego. Teraz okazało się, że miałam całkowitą rację, a Sed jest taki jak wszyscy.
- Przesadzasz. O co Ci chodzi? - spokojnie skomentował mój wybuch.
To zadziałało jak płachta na byka. Rzuciłam się na niego, łapiąc po drodze coś ciężkiego i z całej siły uderzyłam go w głowę.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział XIV

    Oczywiście wyszedł z domu, a ja nie wiedząc o co chodzi poszłam spać. Czułam, że nie należy dzwonić do niego i go wypytywać, skoro za niedługo wstanie nowy dzień. Gdy się rano obudziłam okazało się, że miejsce obok mnie jest puste. Nie wrócił na noc. Wstałam więc i wykonałam wszystkie poranne czynności takie jak ubieranie, czy mycie zębów, a następnie zrobiłam śniadanie dla siebie i dziecka. Po jedzeniu długo wpatrywałam się w okno i myślałam na temat tego, czy Sedric jest do końca ze mną szczery. Nie raz dostawał telefon, a potem nie wyjaśniając mi niczego odjeżdżał na cały dzień. Wracał potem i jak gdyby nigdy nic udawał, że wszystko jest w porządku, podczas gdy ja widziałam, że coś zaprząta mu głowę. Gdy coś do niego mówiłam, to niby mnie słuchał, ale myślami był całkiem gdzie indziej. Nie raz pytałam się, co się stało, jednak nigdy nie dostawałam odpowiedzi. Zawsze zbywał mnie krótkim "nic się nie stało" lub "nie rozumiem, o czym mówisz". Był jednak dorosły, więc miałam nadzieję, że wie, co robi. Nie musiał przecież spowiadać mi się z każdej rzeczy. Jednak po tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy postanowiłam, że koniec z tym. Chciałam, żeby wyjaśniał mi gdzie znika. Domyślałam się, że to coś związanego z jego pracą, jednak mi chyba mówił to powiedzieć. Pozostało mi tylko na niego czekać.
      
Killer rósł w oczach. Myślami wróciłam do dnia, gdy go znalazłam. Był małą kulką, która potykała się o własne łapy. Teraz był dalej szczeniakiem, jednak znacznie większym. Wiedziałam, że urośnie jeszcze bardziej. Kochałam go jak własne dziecko i niezmiernie cieszyłam się, że go wtedy znalazłam. Gdybym wiedziała, kto go wyrzucił, już dawno bym się tym zajęła. Miało nie być więcej ofiar niż w zleceniu, żadnych prywatnych porachunków, jednak czułam się naprawdę bezkarna. Złamałam ten zakaz kilkakrotnie i nie poniosłam żadnych konsekwencji. Nie miałam pojęcia, czy dowiedział się o tym, czy nie, ale tak naprawdę miałam to głęboko gdzieś. Czułam, że w końcu jestem sobą.
       
Usłyszałam, że do domu wszedł Rick.
- Cześć kochanie - przywitał mnie buziakiem, co poprawiło mi humor. - Jak się spało?
- Z tobą było by lepiej. Gdzie byłeś całą noc? - wypowiedziałam te słowa wiedząc, że muszę go o to zapytać od razu, aby nie zdążył wymyślić żadnej wymówki.
- Musiałem coś załatwić - odparł, jednak widząc mój pytający wzrok kontynuował dalej. - Kolega miał wypadek. Musiałem jechać do szpitala.
Mówiąc to, wyglądał na tyle prawdziwie, że mu uwierzyłam. Zrobiło mi się go nawet trochę szkoda, współczułam mu - było to kolejne uczucie, którego nie znałam i było naprawdę chujowe. Przytuliłam go na znak, że nie jest w tym sam. Odwzajemnił uścisk, po czym zajrzał do lodówki w poszukiwaniu jedzenia. Szczerze powiedziawszy, to podczas przygotowania śniadania zapomniałam go uwzględnić, więc teraz zaproponowałam mu usmażenie jajecznicy. Pokiwał przecząco głową i oznajmił, że zrobi to sam. Nie sprzeczałam się z nim, tylko usiadłam i wpatrywałam się w to, co robił. Gdy zjadł widać było, że myślami jest całkiem gdzie indziej.
       
- Dzisiaj ściągają ci to z ręki - przypomniałam mu, wskazując na jego górną kończynę.
Spojrzał na nią w sposób, jakby całkowicie zapomniał, że ma coś takiego. Pokiwał głową, po czym podszedł i mnie przytulił.
- Dziękuję ci. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił - uśmiechnął się do mnie.
Widziałam, że chyba naprawdę coś do mnie czuje i to z wzajemnością...
- Lepiej podziękuj szefowi, że kazał ci mnie pilnować - zaśmiałam się.
Puścił mnie i obrócił się w stronę okna. Zdążyłam jednak zauważyć, że na jego twarzy pojawił się grymas.
- O co chodzi? - zmarszczyłam brwi.
- Wiesz... Szef nie będzie zbyt zadowolony, jak się dowie o tym, co się wydarzyło wczoraj...
- Co masz na myśli, że nie będzie zadowolony?
- Nie jest za tym, aby jego pracownicy... zbytnio się spoufalali.
- Ale dlaczego?
       
Zignorował moje pytanie. Wiedziałam, że to był koniec rozmowy i mimo prób nie wyciągnę od niego nic więcej. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać i trzeba jechać do szpitala. Wsiedliśmy w auto i wyruszyliśmy. Lekarz widząc nas tylko się uśmiechnął. Będąc w takim miejscu miałam ciarki na plecach. Nie rozumiałam po co to wszystko. Jakby nie można było po prostu pozwolić ludziom umierać w spokoju.
- Kath! Jak się cieszę, że cię widzę - usłyszałam głos, który mógł należeć do jakiejś starej osoby.
Bez wątpienia był skierowany do mnie. Odwróciłam się w poszukiwaniu źródła głosu i nie musiałam długo wypatrywać. Zobaczyłam starą panią o siwych włosach i twarzy pełnej zmarszczek, która w ręku trzymała drewnianą laskę. W pierwszej sekundzie nie skojarzyłam jej. Nie miałam pojęcia, skąd mnie zna, jednak jej szczery uśmiech pokazywał, że jednak tak jest.
Wpatrywałam się w nią dłuższą chwilę i wtedy sobie przypomniałam.
- Dzień dobry, też się cieszę - powitałam ją. - Wszystko w porządku?
- Wiesz, jak to już jest... - mówiła powoli i dokładnie. - Młoda to ja nie jestem, ale jeszcze się trzymam - posłała mi przyjacielski uśmiech.
- Właśnie, że wygląda pani świetnie!
       
Mówiłam szczerze. Mimo tego, że postarzała się, to wcale nie wyglądała, jakby zaraz miała umierać. Dalej była w niej iskra życia i najwyraźniej długo miała nie gasnąć. Staruszka pracowała w domu dziecka, gdy miałam jedenaście lat i naprawdę miło ją wspominałam. Nie była drętwa, jak inne opiekunki. Tamte przychodziły do pracy, aby tylko przychodzić i nie wkładały w nią żadnych uczuć. Zajmowały się nami, bo musiały to robić, a pani Alexia robiła to, bo to kochała. Nie raz przynosiła z domu cukierki, albo czekoladę. Zawsze pamiętała o naszych urodzinach, mimo że było nas tam wielu. Gdy któreś z nas nie mogło spać, to czytała bajki. Do domu dziecka trafiały dzieci z różnych rodzin. Zdarzały się sytuacje, gdzie rodzice ginęli i nie miał się kto zająć dzieckiem, jednak zwykle pochodziliśmy z patologicznych rodzin i żaden z nas nie zaznał miłości. Pani Alexia pokazywała nam, jak to jest być kochanym i mieć do kogo przyjść. Potem jednak zachorowała i odeszła. Wiedziałam, że nigdy jej nie zapomnę.
- Jak ci się powodzi dziecko? - zagadnęła.
- W porządku. Mieszkam z bratem, psem i... chłopakiem - powiedziałam to słowo pierwszy raz na głos i aż oblałam się rumieńcem.
- Faceta wymieniłaś na końcu. Tak trzymaj, rodzina i zwierzęta nigdy cię nie zostawią, a z facetem nigdy nic nie wiadomo - powiedziała mi nie pierwszą mądrość życiową.
       
- Jak tam? - poczułam ramiona obejmujące mnie w pasie.
Mimo, że nie było to nic wielkiego, to przez to, że zrobił to publicznie, dostałam gęsiej skórki.
- To jest pani Alexia, moja była wychowawczyni.
- Miło panią poznać - powiedział, po czym jak dżentelmen pocałował ją w rękę.

        
Sed'owi ubzdurało się, abyśmy pojechali na łódkę, a ja się zgodziłam. Spakowałam jakieś jedzenie i parę rzeczy, po czym mogliśmy ruszać. Gdy dotarliśmy nad wodę, było wczesne popołudnie. Mimo jesieni, dzień zapowiadał się całkiem w porządku. Były to ostatnie chwile, aby posiedzieć na zewnątrz i nie zmarznąć i właśnie to zamierzaliśmy robić. Promienie słońca odbijały się od tafli i raziły w oczy.
Łódka nie była za duża. W sam raz, aby zmieściły się na niej trzy osoby z psem i miały wystarczająco dużo miejsca. Odepchnęliśmy się od brzegu i popłynęliśmy na środek. Rick zarzucił wędki, a ja rozłożyłam koc i wyciągnęłam jedzenie. Nie ukrywałam, że pomimo zjedzonego śniadania byłam bardzo głodna. Jacob zaś bawił się z Killerem. Ciszyłam się, że się dogadywali, miło było na nich popatrzeć.
       
Po jedzeniu ryby nadal nie brały, a ja z moim chłopakiem położyliśmy się i wtuliliśmy w siebie. Było nam razem bardzo dobrze. Kątem oka widziałam na twarzy Jake'a nutkę triumfu - tak jakby tylko czekał, aby nas ze sobą połączyć. Jeżeli to jego sprawka, jakkolwiek by tego nie dokonał, to mu się bez dwóch zdań udało. Cieszyłam się z tego niezmiernie, jednak miałam pewne wątpliwości. Cały czas zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze postąpiłam pakując się w stały związek. Po drugie wydawało mi się, że Sed kręci. Jeszcze nie wiedziałam z czym, ale postanowiłam, że się dowiem. Miałam już nawet mały plan, jednak potrzebowałam czasu, aby wcielić go w życie.

       
Nagle zobaczyłam jak morka kula leci w moją stronę. Kiedy tak leżeliśmy, mój pies postanowił potrenować sztukę pływania i wskoczył do wody. Był bardzo dobrym pływakiem i jak to każdy pies lubił wodę. Cieszyłam się z tego, jednak nie chciałam, aby podchodził koło mnie, gdy już wyjdzie z tej wody. Teraz skoczył prosto na mnie, ochlapując wodą od stóp do głowy. Wstałam wściekła i poczułam ściekające po mnie krople.
- Killer! Zabiję cię kiedyś - przegoniłam smutne zwierze na drugi koniec łódki.
- Nie krzycz na niego, on nie chciał... - odezwał się Jake już nie sepleniąc. Jego język przyzwyczaił się do dziury, w której miał pojawić się niebawem ząb.
- Wiem, że nie chciał - przyznałam mu rację. Pies siedział ze spuszczonymi uszami i patrzył się na mnie słodkimi oczami. - No już, nie będę krzyczeć - tym razem zwróciłam się do pupila, który słysząc moje słowa wstał i zamerdał ogonem. - Tylko nie podchodź do mnie teraz.
       
Do domu wróciliśmy, gdy zaczęło się robić ciemno. Mimo całodziennego lenistwa wszyscy byliśmy zmęczeni. Siły starczyło mi tylko na szybki prysznic i pół godziny pieszczot z ukochanym, zanim wreszcie zmorzył mnie sen.

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział XIII

      Trzeba było podjąć męską decyzję i zacząć szukać szkoły dla Jake'a. Mały miał już sześć lat i powinien już dawno zacząć swoją karierę naukową, jednak nie było to takie proste. Skoro szukali go, przed wpisaniem go na listę uczniów trzeba było zmienić mu chociaż nazwisko. Widziałam teraz, ile nas łączy. Obydwoje musieliśmy ukrywać się przed światem; on - z powodu rodziców, a ja - z własnego. Postanowiłam, że jeszcze dzisiaj  porozmawiam z Sedric'iem na temat papierów. On miał wpływy, więc wiedziałam, że nie będzie to dla niego żaden problem.
       
Mieszkaliśmy już od dłuższego czasu w domku na odludziu i bardzo mi się to podobało. Jedynym mankamentem było dojeżdżanie do miasta. Z drugiej strony ta odległość była też zaletą, ponieważ mogłam wyszaleć się na mojej nowej maszynce.
- Umiesz się posługiwać bronią? - zapytał Sed wchodząc do kuchni. Zdziwiło mnie takie pytanie. Przecząco pokiwałam głową. - W takim razie muszę cię nauczyć.
- Ale po co? - zmarszczyłam brwi.
- Masz nowe zlecenie. Tym razem nie będzie łatwo.
Nie będzie łatwo? Nigdy nie było łatwo, ale zawsze sprawiało przyjemność, z bronią jednak mogło być całkiem inaczej. Co to za przyjemność wpakować komuś kulkę w głowę? No ale jak mus to mus. Miałam być płatwym mordercą - tym prawdziwym, więc nie mogłam marudzić. Poza tym szef płacił mi więcej z każdym zleceniem. Nawet, jeżeli umawialiśmy się na mniejszą kwotę, to dodawał bonusy, dzięki którym dostawałam jeszcze więcej. 
       
Nadal porozumiewałam się z nim przez Sed'a. Było to dziwne, no ale nie mogłam marudzić. Na pewno ukrywał przede mną coś ważnego. No cóż, ja także miałam swoje tajemnice. Podobno każdy człowiek ma trzy sekrety o których nie mówi nikomu. Ja miałam ich więcej - przynajmniej tak mi sie wydawało. Ciągle zastanawiałam się, jak wygląda mój pracodawca, ile ma lat. Chciałam znać chociaż jeden mały szczegół, który chociaż trochę przybliżyłby mi jego obraz, jednak wiedziałam, że najprawdopodobniej nigdy się tego nie doczekam. Tak naprawdę to powinnam się cieszyć, że znam imię mężczyzny z którym mieszkam pod jednym dachem, bo gdyby chciał, to nigdy by mi tego nie zdradził. Nie pozostało mi nic innego jak czekać na Rick'a, który pojechał nie wiadomo gdzie.

       
Dostałam pistolet do ręki. Nie był za lekki, ale także nie zbyt ciężki - po prostu leżał idealnie w dłoni. Sedric trzymał większość naboi. Przedtem zamontował tarczę kilka metrów przed nami tak, abym nauczyła się trafiać do celu. Miałam nadzieje, że wyjdzie mi to w miarę dobrze. Nie chciałam, aby miał na mnie haka i śmiał się, że jest w czymś lepszy ode mnie. Tak na prawdę okłamałam go. Strzelałam kiedyś z broni - uczył mnie tego mój starszy brat jakieś pół roku przed swoją śmiercią. Jednak tamten model różnił się od tego, który trzymałam w ręku.
- Trzymasz go dobrze. Teraz musisz - zaczął nauczyciel powtarzając moje myśli, ale nie dałam mu dokończyć. Wyciągnęłam rękę i oddałam trzy strzały. Wszystkie okazały się celne, bo trafiłam w sam środek tarczy. Okazało się, że jest to jak jazda na rowerze - nie zapomina się tego do końca życia. Przyszło mi to tak łatwo jak ubieranie skarpetek.
- Lekcja skończona - powiedziałam zostawiając Sedric'a samego z otwartymi ze zdziwienia ustami.
       
Poszłam zobaczyć do Jackob'a, który siedział w pokoju z Killerem w pustym domu i oglądał pingwiny z Madagaskaru. Bardzo lubił tą bajkę - z resztą podobnie jak ja. Mogłam na okrągło siedzieć z nim i nie robić nic innego jak obserwować kolejne akcje tych zwierząt. Niestety moje dzieciństwo już dawno się skończyło i miałam trochę ważniejsze sprawy na głowie, niż przegapiony odcinek. Usłyszałam wołający mnie głos, więc poszłam w jego kierunku.
- Skoro JUŻ  umiesz strzelać - z naciskiem na "już" - zapoznam cię z nowym zleceniem. Ostrzegam, że nie będzie łatwo.

       
Wcale nie było. Szczególnie, gdy stanęłam przed wysokim budynkiem. Zadanie było proste - wejść do niego, wjechać na samą górę i sprawić, żeby jeden ważny typek stał się martwy, po czym zniknąć - po prostu wyparować nie dając się złapać. Uznałam, że skoro w grę wchodzą faceci, trzeba wykorzystać swoje atuty. Ubrałam spódniczkę mini, a do tego zakolanówki. Bluzkę zaś miałam obcisłą z dekoltem "po pępek" jak stwierdziła mijająca mnie staruszka. Gdy weszłam do środka okazało się, że całe to "dziwkarskie" przebranie pójdzie na marne - za biurkiem ( które było moją pierwszą barierą ) siedziała kobieta. Na tych stanowiskach, przez które miałam się przebić mieli pracować sami mężczyźni. Takie informacje dostałam od teczce, jednak najwyraźniej ktoś, kto badał grunt nie sprawdził wszystkiego dobrze.
       
Pomyślałam, że zdam się na spontan i podeszłam do niej. Miała czerwone włosy i brązowe oczy. Obrzuciła mnie wzrokiem i uśmiechnęła się.
- W czym mogę pomóc? - zapytała.
Coś mi w niej nie grało. Sposób, w jaki na mnie patrzyła i to dziwne zakłopotanie...
- Chciałam zobaczyć się z szefem - powiedziałam i zrozumiałam wszystko, gdy po raz trzeci spojrzała na mój dekolt. Zrobiło mi się nie dobrze.
- Niestety pan prezes jest na ważnym spotkaniu... - powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Naprawdę, nie można nic zrobić? - doskonale wiedziałam, że nie ma go na żadnym spotkaniu, ponieważ siedzi w swoim fotelu i pije whiskey wysokiej jakości. - Ostatnio coś tam zostawiłam... Nie mogłabyś mnie tam wpuścić na sekundę? Tylko to zabiorę...
- Na którym biurku pani to zostawiła? Na czerwonym, czy na tym czarnym?
       
Zaskoczyło mnie to pytanie, a nawet bardzo. Nie byłam nigdy w tym pokoju i nie miałam pojęcia, na którym ktoś mógłby czegoś zapomnieć. Poza tym, gdyby poszła tam beze mnie, minęłoby się to z celem. Jednak musiałam coś powiedzieć.
- Na czerwonym, oczywiście, że na czerwonym - czułam się jak idiotka.
- W gabinecie pana dyrektora jest tylko jedno biurko. W kolorze zielonym w specyficzny wzorek. Na zamówienie - rzuca się w oczy. Wpadłaś. Nigdy cię tam nie było.
Teraz na prawdę czułam się głupio. Zadała podchwytliwe pytanie, którego nie potrafiłam wybrnąć. Wiedziałam, że trzeba podjąć krok ostateczny.
- Dobra, nie będę ściemniać. Obserwuję cię od jakiegoś czasu i strasznie mi się podobasz.
       
Widziałam, jak jej twarz zmienia się pod wpływem emocji z każdym moim słowem. Miałam wrażenie, że zaraz... dojdzie, jak nie przestanę mówić. Chciałam wywołać taką reakcję, aby zrealizować mój plan.
- Naprawdę? - zapytała.
Przytaknęłam. Czułam się dziwnie podrywając dziewczynę, jednak nie miałam innego wyboru. Musiałam się dostać, gdzie chciałam.
- Nie znasz takiego miejsca... no wiesz... - zaczęłam.
       
Wstała i kazała mi za sobą iść. Wbiegłyśmy po schodach kilka pięter; zmęczyłam się strasznie. W pewnym momencie złapała mnie za rękę i weszłyśmy do jakiegoś pomieszczenia. Kantorek był mały i w większości wypełniony miotłami, ścierkami i wiadrami. Spojrzałam na dziewczynę, która, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, przybliżyła się do mnie, oczekując na pocałunek.
       
Od razu wyraz mojej twarzy bardzo się zmienił. Popchnęłam ją bardzo mocno, a ona wpadła w stos znajdujących się tam rzeczy i wydała okrzyk bólu. Chciałam wyjść, a ją zamknąć, ponieważ spełniła już swoją rolę. Wprowadziła mnie na górę nie wzbudzając podejrzeń, tak jak chciałam. Z racji tego, że nie była mi już potrzebna chciałam ją zamknąć i zostawić, jednak bałam się jednego - że zacznie krzyczeć. To z pewnością zainteresowałoby kogoś, kto wszczął by alarm. Poza tym "poderwałam" ją, więc nie chciałam jej już nigdy oglądać. Postanowiłam, że będzie skutkiem ubocznym misji - w końcu każdemu mogło się takie coś zdarzyć. Uderzyłam ją mocno kolbą broni w głowę, gdy tylko się podniosła, co sprawiło, że znowu upadła na ziemię. Nie myśląc długo oddałam jeden strzał który załatwił sprawę. Pierwszy raz strzeliłam do człowieka i na dodatek zrobiłam to celnie. Krew rozbryzgała się inaczej, niż na filmach, ale jednak dostarczyło to tyle emocji, ile miało. Huk był głośny, więc przez kilka minut nasłuchiwałam, czy czasami nikt nie biegnie w moją stronę. Wszystko szło zgodnie z planem - nadal było cicho.
       
Wyszłam i popędziłam jeszcze jedno piętro w górę. Gdy stanęłam przed drzwiami, zastanawiałam się, czy mam zapukać, czy wejść od razu. Kilka chwil odczekałam w progu, po czym weszłam do środka. Rzeczywiście, stary facet siedział w wielkim, skórzanym fotelu z nogami na stole i popijał alkohol jak stary alkoholik - którym ponoć był. Od razu zrozumiałam o co chodziło z tym biurkiem - wyróżniało się. Nie pasowało do wystroju, a poza tym było dziwne. Zielony kolor i dziwne zawijasy w biurze urządzonym nowocześnie w czarno - białych kolorach, wyglądały wręcz idiotycznie. Nie czekałam długo na jego reakcję, tylko od razu przystąpiłam do działania. Wszystko działo się bardzo szybko. Wyciągnięta broń, strach w oczach mężczyzny, strzał, a potem piekło. Uciekałam bardzo szybko i musiałam przy okazji zabić parę osób. Czułam, że całkiem spieprzyłam sprawę. Miałam zniknąć, a zrobiłam wokół siebie tyle hałasu, że bałam się, że szef mnie zabije. Wybiegłam przed budynek i pokonałam jedną przecznicę, by założyć kask, wsiąść na motocykl i uciec. Jechałam bardzo szybko kładąc się na zakrętach prawie całkowicie. Nie dbałam o siebie, a poza tym wierzyłam w swoje umiejętności. Omijałam kolejne samochody, a piesi byli dla mnie rozmazanymi plamami. Krążyłam przez ponad pół godziny, zanim skierowałam się na drogę do domu.
       
- Jak było? - zapytał mnie Sed, co było już normalnym pytaniem, gdy wracałam z "misji".
- Ciężko - odpowiedziałam zgodni z prawdą, po czym opowiedziałam mu o całym zamieszaniu, które wywołałam.
Nieświadomie ominęłam całą akcję z dziewczyną, o czym zrozumiałam dopiero później. Uznałam jednak, że nie było to zbyt ważne, więc nie wspomniałam o tym także wieczorem.
       
Kąpiel zajęła mi godzinę. Gdy wyszłam, ubrałam się i chcąc nie chcąc poszłam do pokoju współlokatora. Okazało się, że on także poszedł się kąpać, więc usiadłam na jego łóżku nie znając za bardzo powodu, dla którego to zrobiłam. Odczekałam pięć minut, potem dziesięć, piętnaście... Po czym zrobiłam coś najbardziej zwariowanego w moim życiu. Mimo, że obiecałam sobie, że nie wdam się w romans z nim, to nagle opuścił mnie cały upór. Wstałam i po prostu weszłam do łazienki. Mimo, że się nie skradałam, to i tak mnie nie zauważył. Stał pod prysznicem tyłem do drzwi, a ciepła woda spływała mu po plecach. W łazience było mnóstwo pary, nawet nie szło się przejrzeć w lusterku. Podeszłam do niego blisko, widząc jego seksowny tyłeczek. Nie raz podświadomie zastanawiałam się, jaki on jest. Nie chciałam tego, ale mimo odsuwania tej myśli, ona wciąż powracała. Teraz miałam go w pełnej okazałości.
Nie uprawialiśmy seksu, ale się kochaliśmy. Poczułam tą różnice od razu i zrozumiałam, że... właśnie tego mi brakowało. Był czuły i delikatny. To, jaką opiekuńczością mnie obdarzał, jak dbał o mnie. Chociaż usilnie próbowałam, to jednak nie potrafiłam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz facet zadał mi pytanie " wygodnie ci? " albo " nie boli cię, jak tak robię? ". Nie wiedziałam prędzej, że jest to dla mnie takie ważne. Tej nocy zrobiliśmy to jeszcze raz na łazienkowej podłodze i z trzy razy w jego łóżku. 
       
Usypiałam w jego ramionach, gdy nagle rozdzwonił się telefon.
- Pierdolisz - powiedział, gdy wysłuchał rozmówcy.