sobota, 29 marca 2014

Rozdział XII

       Siedzieliśmy we dwójkę w kuchni, a ja nie wiedziałam od czego mam zacząć. Wpatrywałam się w niego ze współczuciem i próbowałam coś wyczytać z jego oczu. Miał błędny wzrok.
- Jak to zamordował - zaczęłam. Wypowiedziałam to słowo tak, jakby było dla mnie czymś obcym.
- Nie wiem - wyszeptał, po czym wstał i podszedł do okna.
Uczyniłam to samo, po czym położyłam mu rękę na ramieniu. Chciałam go jakoś pocieszyć, ale miałam pustkę w głowie. Jak miałam to niby zrobić? Poza tym sama nie wiedziałam co to za uczucie stracić matkę. Dla mnie czy byłaby żywa, czy martwa nie robiło różnicy. Owszem, straciłam brata, ale nie wydawało się to dla mnie takie same.
- Przykro mi.
       
Gdy wypowiedziałam te słowa obrócił się i mnie po prostu przytulił, a ja odruchowo odwzajemniłam uścisk. Staliśmy w tej pozycji tylko chwilę, a on po prostu obrócił się i poszedł do salonu. Zaciekawiona podążyłam za nim i zobaczyłam jak siada na kanapie i włącza telewizor.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Owszem - odparł jak gdyby nigdy nic. - Chodź, fajny film leci.
- Ja idę jeść obiad - zaczęłam.
- Dobry pomysł.
       
Zapominając o telewizji poszedł za mną do kuchni. Jedliśmy w milczeniu. To znaczy ja jadłam, a on grzebał widelcem w talerzu rozgrzebując wszystko. Patrzył się na potrawę zamyślonym wzrokiem, a ja nie chciałam mu przerywać. Przypomniałam sobie dzień, gdy zginął Simon i aż zakuło mnie w sercu. Naprawdę chciałam, aby był obok mnie tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Nie musiałabym więcej zabijać, aby przeżyć. Zaczął narastać we mnie gniew.
- Pojedziemy do Zoo?
       
Podniosłam wzrok. Koło mnie stał mój brat i czekał, aż mu odpowiem. Nie miałam ochoty na żadne Zoo. Jedyne, czego chciałam to pojeździć na mojej maszynie i wypróbować ją pod każdym względem.
- Zoo! Świetny pomysł - głos Sedric'a całkowicie mnie zaskoczył.
Posłałam mu pytające spojrzenie, jednak najwyraźniej nie zamierzał mi niczego tłumaczyć. Nie miałam wyboru, musiałam albo pojechać z nimi, albo zostać sama w domu, jednak wizja zostawienia ich samych w obszarze pełnym zwierząt nie była niczym ciekawym. Poszłam się przebrać i po chwili byłam gotowa. Dotarcie do ogrodu zoologicznego zajęło nam godzinę, jednak to nie ja prowadziłam. Pomimo gipsu na ręce Sed całkiem dobrze sobie radził i nie pozwolił mi kierować. Był uparty jak osioł i sprzeczanie się z nim o to zajęło dziesięć minut, więc w końcu odpuściłam. Nie było sensu się z nim kłócić.
       
Kupiliśmy bilety i już po chwili staliśmy pod pierwszym boksem.
- Papugi, papugi! - mały najwyraźniej pierwszy raz był w takim miejscu i był bardzo zadowolony.
- Papugi - zawtórowała mu wielka, kolorowa Ara.
       
Następna była klatka z małpami. Zwierzęta wspinały się wszędzie sprawiając, że nie można było ich obserwować dłużej niż chwilę, bo zaraz znikały z oczu.
- Wreszcie sami swoi, co? - zawołałam do Ricka chcąc poluźnić atmosferę.
Widać było, że jest spięty. Ciałem był z nami, ale umysłem całkiem gdzie indziej.
- A mówiłaś, że masz tylko brata - odpowiedział na zaczepkę, a ja pokazałam mu język. Poszliśmy dalej do klatki z lwami. Piękny, dumny samiec wylegiwał się w słońcu i ani myślał podejść do ciekawskich gapiów, a lwicy nie było widać. Zaraz obok lwów były tygrysy. Trzy piękne, majestatyczne zwierzęta, każde w innym odcieniu. Jake oparł ręce o szybę i prawie oślinił ją, gapiąc się na nie. Wielkie koty krążyły dookoła wybiegu po wydeptanej ścieżce gapiąc się na oglądających ich ludzi. Czułam się jak jedzenie, a dla zwierząt musiała być to męczarnia. Gdyby mnie zamknęli w klatce i codziennie obserwowałyby mnie chodzące pizze dostałabym do głowy.
       
Ciężko było oderwać mojego brata, jednak musieliśmy iść dalej. Zobaczyliśmy kafejkę i postanowiliśmy coś zjeść.
- Masz nie najlepszy humor - zaczął Sedric, gdy tylko dostaliśmy jedzenie.
- Za to ty masz zbyt dobry - odpowiedziałam wkładając frytka do ust.
Nie skomentował tego, jednak widziałam w jego oczach, że nie jest zadowolony. Nie mógł ukryć przede mną tego, jak był smutny. Dopiliśmy kawę w milczeniu, której nikt nie przerywał. Chciałam się odezwać, ale po chwili namysłu stwierdziłam, że nie będę się prosić, aby mu pomóc. Obraliśmy kierunek - lemury.
       
W klatce ukrytej za szybą, stały drzewka wyglądające jak żywe. Może nawet takie były. Piękne, puszyste zwierzątka skakały albo jadły specjalnie dla nich przyniesione owoce. Nagle dojrzałam coś cudownego. Lemurza mama miała na grzbiecie dziecko, które było tak samo biało-czarne jak ona. Trzymało się kurczowo jej futerka, aby nie spaść na ziemię, która musiała być twarda. Zachwyciły mnie one niesamowicie. Niby takie niepozorne zwierzaki, a chwytały za serce. Chciałam wziąć jednego do domu, jednak wiedziałam, że to raczej nie jest możliwe. A szkoda.
- Jesteś gorsza od swojego brata - poczułam jego palec wbijający mi się w żebra.
- No ale zobacz, jakie one są słodkie! - próbowałam go przekonać.
- Nie przesadzaj, stoimy tu już z dwadzieścia minut, nudzi mi się. Możemy iść dalej?
- Ale nam się nie nudzi, prawda Jake?
       
Obróciłam się patrząc na miejsce, gdzie powinien stać Jacob, ale okazało się, że stoi tam inny dzieciak.
 
Ładnie, pomyliłam brata z kimś innym... Wzrokiem ogarnęłam wszystkich ludzi dookoła, ale niestety nie było go tam, a przynajmniej w zasięgu mojego wzroku. Głośno przełknęłam ślinę. Spojrzałam na Sedric'a, który oparty o szkło oglądał swoje buty.
- Gdzie on jest? - zapytałam jeszcze spokojnym głosem.
- Ale kto? - nie zrozumiał mnie od razu.
- Nie rób sobie jaj. Cholera, nie widzę go.
Sed dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi i zaczął się rozglądać. Niestety także go nie znalazł.
- Błagam, powiedz, że go schowałeś... - zaczęłam.
- Tak, mam go w nogawce spodni, jest taki mały, że się zmieścił...
- Ej - uderzyłam go w pierś. - To naprawdę nie jest śmieszne...
       
Wpadłam na pomysł i zaczęłam iść w kierunku kafejki. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz go widziałam, ale miałam nadzieję, że został właśnie tam. Jak mogłam być taka głupia?! Szybko wbiegłam do środka i zawołałam go po imieniu. Na moment obrócili się wszyscy ze środka patrząc, kto przerywa ich rozmowy i zakłóca spokój. Nie było tam jednak tego, czego szukałam. Sprawdziłam wszystko; weszłam nawet do męskiej łazienki pesząc stojących tam facetów, jednak go nie znalazłam. Wychodząc wpadłam na Rick'a. Pokiwałam przecząco głową dając do zrozumienia, że moje poszukiwania nie przyniosły rezultatów i poszłam dalej. Szłam głównym chodnikiem zaczepiając co trzecią osobę i denerwowałam się coraz bardziej, wyrzucając sobie w myślach swoją nieodpowiedzialność.
       
Nikt go nie widział i czułam się tak, jakby ktoś mnie skopał. Nie wierzyłam jednak, że rozpłynął się w powietrzu - nie było to możliwe. W mojej głowie pojawiła się myśl, że to ci, którzy go chcieli mogli go porwać. Co mogli mu zrobić? Wszystko. Nie wierzyłam, że moi rodzice mogli oddać pożyczone pieniądze - nigdy tego nie robili. W ogóle nie interesowały ich dzieci, więc dlaczego teraz miało być inaczej? Wyobraziłam sobie jak biją go i zabijają i bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści. Sama byłam gotowa zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze w znalezieniu braciszka. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę jestem za niego odpowiedzialna i nawet go lubię. Lubię? Kocham. Kocham mojego brata. Te myśli dodały mi odwagi i determinacji. Zaczęłam go szukać z jeszcze większą energią jednocześnie usiłując wymyślić, gdzie mógł się podziać i wymyśliłam. Wiedziałam.
       
Spokojnym krokiem szłam w stronę klatek z tygrysami modląc się, żeby naprawdę tam był. I był. Stał oglądając paskowane zwierzęta.
- Jacob, co tu robisz? - zagadnęłam go dziękując Bogu, że się znalazł.
- Zjadłem frytki i posedłem do dużych kotków - uśmiechnął się. Nadal seplenił.
- Posłuchaj. Nie rób mi tego więcej, dobrze? - wzięłam go na ręce i spojrzałam głęboko w oczy.
Na odpowiedź pokiwał głową.

       
- Dzisiaj ostatnia noc razem, co? - zagadnął mnie Sedric, kładąc się obok mnie.
Nie jesteśmy razem - pomyślałam. Nie wypowiedziałam jednak tego na głos, sama nie wiedząc dlaczego. Pocałowaliśmy się, a on zachowywał się, jakby nic się nie stało. Dlaczego? Tego nie wiedziałam. Sama tak robiłam, ale dla mnie to była norma. Co do niego nie miałam porównania, ale nie wydawało mi się, żeby potrafił się nie angażować.
- Nie odzywasz się do mnie? - zapytał.
- Przepraszam, zamyśliłam się - usprawiedliwiłam się szybko. - Jak mogłam go zgubić?
- Zdarza się - pocieszył mnie. - A co do tego, co wydarzyło się wczoraj...
       
Znowu miałam to cholerne uczucie, jakby ktoś czytał w moich myślach. Nie nawiedziłam czegoś takiego, bo czułam się, jakbym nie mogła niczego przed nikim ukryć, jakbym była w jakimś cholernym filmie, gdzie każdy wszystko o mnie wie, tylko ja nie wiem o tym, że w nim występuję. Przeszedł mnie dreszcz i zdałam sobie sprawę, że nie słuchałam tego, co do mnie mówił.
- Yhym - skomentowałam mając nadzieję, że nie zauważy mojej nieuwagi.
Poczułam, jak całuje mnie znowu, tym razem dłużej, niż ostatnio. Zaskoczyło mnie to tak, że z początku byłam sztywna jak rzecz, ale po chwili wpadłam w jego rytm. Całowanie się z języczkiem miałam opanowane w małym palcu. Robiłam to tyle razy, że nawet nie potrafiłam tego zliczyć. Odsunęłam się od niego.
- Co to było? - zmarszczyłam brwi, ale się uśmiechałam.
- Powiedziałem, że zaraz cię przelecę, a ty wyraziłaś zgodę.
Wybuchnęłam śmiechem i uderzyłam go w pierś.
- Uważaj na moją rękę - skarcił mnie. - Tak poważnie to widziałem, że myślami jesteś całkiem gdzie indziej, więc przykułem twoją uwagę. W szybki i skuteczny osób.
- Dlaczego akurat ten? - podniosłam jedną brew.
- Mam ochotę na inny, ale chyba byś mnie powiesiła, jakbym to wypowiedział - wyszeptał mi do ucha, co spowodowało kolejny wybuch śmiechu.
Miałam cholerną ochotę go przelecieć. Jedyne światło padające na pokój to było to z telewizora. W takim półmroku wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż na co dzień. Gdybym tylko chciała, mogło by to się stać tu i teraz, ale postanowiłam, że tego nie będę robić - przynajmniej przez jakiś czas, więc dotrzymam słowa.
       
Obudziłam się rano wiedząc, że czeka mnie mnóstwo pracy. Musieliśmy umeblować pokój. Wstałam i zjadłam śniadanie, a następnie pojechałam wraz z całą "rodzinką" do domku na odludziu. Tak go nazywałam w myślach, bo taką funkcję spełniał - z daleka od wszystkiego, co mogło zagrozić Jake'owi. Pogodziłam się już z myślą, że nie mieszkam sama. Jednak nawet jakbym się z nią nie pogodziła, to prawda była taka, że nie miałam wyboru. Bez "niańki" straciłabym pracę, a beze mnie Jake straciłby życie. Moje dotychczasowe życie legło w gruzach wraz z pojawieniem się Sedrica i w najbliższym czasie nie miało się to zmienić. Nawet nie wiedziałam, czy bym tego chciała. Jak na razie odpowiadało mi to, że miałam się do kogo odezwać i przebywać z kimś oprócz mojego psa.

       
Mój brat bardzo zaskoczył mnie pomysłem, żeby jego białą ścianę nam łóżkiem pokryć kolorowymi łapkami. Powiedział, że zawsze o tym marzył, a ja nie miałam serca mu odmówić. Od razu naszło mnie wspomnienie, jak Simon opowiadał mi gdy byłam mała, jak fajnie będzie, gdy zamieszkamy razem. W jednej z tych opowieści opowiadał, jak będziemy się bawić samemu upiększając ścianę. Wszędzie poodbijamy łapki i będziemy mieć pamiątkę naszej przyjaźni. Czy to był przypadek, że młody chciał tego samego? Nie chciałam o tym wszystkim myśleć, ale samo mi się nasuwały głupie pytania. Czy możliwe jest, aby każdy miał kilka wcieleń? Czy Jacob to Simon? Tęskniłam za moim starszym bratem...
       
Nawet Sed zgodził się uczestniczyć w malowaniu ściany. Każdy z nas pomalował jedną i drugą dłoń na inne kolory tak, że po chwili ściany pokrywały sześcio-kolorowe łapki. Do tego złapaliśmy za pędzle i malowaliśmy ścianę, a potem siebie. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Każdemu z nas się to przydało.
Gdy tylko skończyliśmy usłyszałam dźwięk kół samochodu wjeżdżającego na żwirowe podłoże. Była to ciężarówka z meblami. Wniesienie i złożeni wszystkich zajęło im jakieś trzy godziny, ale w końcu stały na swoim miejscu. Pracownicy dziwnie się na nas patrzeli - byliśmy pomalowani od góry do dołu różnymi kolorami, a w dodatku uśmiechnięci. W końcu mogłam wziąć prysznic i się przebrać.
       
Wyżebrałam od Rick'a kluczyki jego samochodu i pojechałam z Killerem do zoologicznego. Musiałam mu kupić nową obrożę i smycz, a potem miski i zabawki. Miły pan z obsługi tym razem nie przyszedł zapytać się, czy nie potrzebuję w czymś pomocy. Jedno obsikanie buta mu wystarczyło. Teraz mój "szczeniak" nie był już taki mały, więc na pewno skończyłoby się na nogawce lub na czymś gorszym.
Wykorzystałam to, że byłam w mieście i poszłam kupić także coś dla siebie. Mój wybór padł na lekko poszarpane jeansy i czarne trampki za kostkę. Może było coraz zimniej, ale nie pamiętałam, kiedy ostatni raz widziałam śnieg. Gdy wracałam kontem oka zobaczyłam piękną beemkę stojącą na parkingu. Musiałam kupić sobie także auto. Jednak zastanawiałam się pomiędzy bmw, a jakąś piękną subarką. Musiałam jednak dostać jeszcze jedno zlecenie.

piątek, 21 marca 2014

Rozdział XI

 Czy bałam się ciemności? Ani trochę. Podczas gdy inni czuli się jak ofiary, ja czułam się jak drapieżnik. Wiedziałam, że mrok jest dobrą przykrywką. Można się ukryć i pozostać niezauważonym, obserwować i wyciągać wnioski. Ciemność to żywioł, który przytłacza słabych, a jedynie silny potrafi go okiełznać i wykorzystać do własnych celów. Mrocznych celów.
       
Stałam w cieniu nad jeszcze żywymi zwłokami chłopaków. Byli przywiązani do drzewa, plecami do siebie. Afisze o dzikich zwierzętach zamieszkujących te tereny utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie wyjdą z tego żywi. Byłam pewna, że nie przeżyją nocy. Powoli podeszłam do ich samochodu. W bagażniku znalazłam kanister z benzyną - był pełny. Wylałam jego zawartość na siedzenia i szary dywan podłogi. Z kieszeni zaś wyciągnęłam paczkę zapałek. Na filmie wyglądało to zawsze efektywnie.
       
W rzeczywistości może nie sprawiało takiego wrażenia, ale czułam się lepiej jak bohater filmu akcji. Siarka zasyczała, gdy pojawił się ogień. Nie zgasła, więc po ułamku sekundy płomienie ogarnęły całe wnętrze. Wywołało to uśmiech na mojej twarzy . Nie patrzyłam jednak długo na swoje dzieło, tylko powolnym krokiem odeszłam. Wiedziałam, że taki spacerek dobrze mi zrobi i dotleni mój organizm. Wyjęłam telefon.
- Jestem niedaleko tego domu. Przyjedź po mnie.

       
Położyłam się do łóżka, a zaraz za mną zrobił to Sed. Było widać, że dopisuje mu humor. Po wydarzeniach w lesie czułam się nie gorzej.
- Czy to jest moja koszulka? - zapytał, po czym dźgnął mnie palcem między żebra.
Miał rację. Po wyjściu z łazienki nie wiedziałam, w co się ubrać, więc pożyczyłam tą, która leżała na krzesełku.
       
Chyba jednak nie miał mi tego za złe, bo uśmiech nie schodził mu z twarzy. Widząc, że nie mam zamiaru mu odpowiedzieć, odezwał się znowu.
- Pamiętasz, co mi obiecałaś? - zmarszczyłam brwi, nie mając pojęcia, o co mu chodzi. - Wtedy, u lekarza...
Uderzyłam go w pierś, a on zasyczał z bólu.
- Ej! Już raz złamałaś mi rękę.
- Mogę to zrobić z drugą, a potem z nogami - puściłam do niego oczko i wystawiłam język. Uwielbiałam się z nim droczyć.
- Wiesz, jak jest mi teraz ciężko prowadzić? - poskarżył się.
Wyglądał przy tym jak mały chłopiec, który przyszedł do przedszkolanki, bo kolega zabrał mu samochodzik. Musiałam przyznać, że wyglądał naprawdę słodko.
- Mówiłam, że mogę prowadzić, to nie chciałeś - spojrzałam mu prosto w oczy.  - Nie wierzysz, że jestem dobrym kierowcą?
       
Patrzył się na mnie, a oczy mu błyszczały. Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Byłam oczarowana ich kolorem, a raczej kolorami. Nie wierzyłam wtedy, jak los mógł obdarować go czymś takim. Jak myślałam, że każdy ma piękne oczy, tak wtedy stwierdziłam, że inni się przy nim chowają. Mogłam wpatrywać się w nie godzinami i utonąć, a potem nigdy nie wyjść. Zatracić się do końca. Zdałam sobie sprawę, że przybliżył się do mnie jeszcze bardziej.
       
W końcu jego usta znalazły się na moich. Były bardzo miękkie i delikatne. Ciężko było zgadnąć, że ktoś tak umięśniony może tak całować. Mimo, że trwało to tylko sekundę, czułam się wspaniale. Oderwał się ode mnie gwałtownie i obrócił głowę w stronę telewizora.
"
Pożar strawił już połowę lasu. Straż pożarna nie może go ugasić. Nikt nie wie, jaka jest przyczyna ognia. Jak na razie nie stwierdzono żadnych ofiar".
- Ludzie to mają pomysły. Takich piromanów należałoby powiesić - skomentował. Widząc moją minę nabrał podejrzeń. - Masz z tym coś wspólnego? - jego słowa zabrzmiały groźnie. - Zobaczysz, doigrasz się!
       
Odwrócił się do mnie plecami i już się nie odzywał. Wiedziałam, że nawet jakbym podjęła próbę rozmowy, nic by to nie dało. Poza tym nie miałam najmniejszej ochoty tego robić. Zdenerwował mnie do tego stopnia, że wstałam i wyszłam przed dom, w samej koszulce. Odpaliłam papierosa i głęboko się zaciągnęłam. Uspokoiło mnie to trochę, ale było to lepsze, niż nic.
       
Gdy wróciłam do siebie, mój współlokator już spał. Położyłam się obok niego powoli, aby go nie obudzić. Nie mogłam jednak usnąć. Gapiłam się w sufit i przeklinałam telewizor. Po jaką cholerę pozwoliłam mu go przynieść do sypialni? Nie wiedziałam. W końcu usnęłam.
       
Jak otworzyłam oczy, już go nie było. Nie znalazłam go także w kuchni, a gdy wyjrzałam przez okno okazało się, że nie ma jego samochodu. Nie mając najmniejszego pojęcia dokąd mógł pojechać, zabrałam się za robienie obiadu. Godzinę później, gdy akurat skończyłam, usłyszałam głośne ujadanie Killera. Wyszłam przed dom i zobaczyłam trzy rzeczy: mój pies obszczekiwał chłopaka, który przestraszony stał na dachu samochodu, śmiejącego się Sedrica i czarną CBR'kę.
- Gdyby chciał cię zjeść, to by cię stamtąd zrzucił - krzyknęłam do chłopaka. - Killer, noga!
       
Pies posłusznie przybiegł do mnie i usiadł. Nie ufał nikomu. Dopiero teraz zauważyłam, że urósł. Z małego szczeniaka stał się średniej wielkości psem, a to jeszcze nie był koniec. Domyśliłam się, że to Dog Niemiecki. Z racji tego, że ta rasa to największe psy świata musiał urosnąć. Cieszyłam się z tego, ponieważ lubiłam, kiedy nawet moje zwierze siało postrach wśród ludzi. Zanotowałam w pamięci, aby w najbliższym czasie wybrać się z nim do zoologicznego.
- Mam dla ciebie niespodziankę. Mój kolega Pablo ma do sprzedania to cacko i pomyślałem, że będziesz zainteresowana.
- Kluczyki są w stacyjce - dorzucił właściciel.
       
Nie czekając długo wskoczyłam na maszynę. Była tak piękna jak ta z ogłoszenia, tyle że ta ze zdjęcia. Gdy odpaliłam ją, pięknie zamruczała. Była to muzyka dla moich uszu. Od razu ruszyłam stając dęba. Miałam nadzieję, że szczęki im opadły - a zwłaszcza Rickowi. W końcu miał prawdziwy dowód moich umiejętności. Motocykl chodził wspaniale, nie miałam co do niego żadnych zarzutów. Nie wypróbowałam jego prędkości, nazwałabym raczej tą jazdę rekreacyjną. Bardzo się cieszyłam z tej niespodzianki, jednak zastanawiała mnie cena. Na koncie miałam odłożone pieniądze specjalnie na ten cel, jednak bałam się, że jest to niewystarczająca kwota.
       
Gdy wróciłam miałam uśmiech na twarzy. Właśnie tego brakowało mi do pełni szczęścia. Od razu przeszłam do konkretów.
- Ile za niego chcesz?
- Myślę, że się dogadamy - puścił oczko. Miał hiszpańską urodę, przez co bardzo przypominał mi Davida. Zastanawiałam się, czy się nie znają.
       
W tym momencie usłyszałam dźwięk dzwoniącego telefonu. Mój współlokator spojrzał na wyświetlacz, po czym zaczął od nas odchodzić.
- Halo - powiedział, po czym wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił.
Martwiłam się o niego. Nie miałam najmniejszego pojęcia o co może chodzić, przez co denerwowałam się jeszcze bardziej. Stałam tak obok nieznajomego dobre dwadzieścia minut, zanim Sed skończył rozmowę i do nas wrócił. Posłałam mu pytające spojrzenie.
- Moja matka nie żyje. Ktoś ją zamordował.

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział X

      Wpadłam w panikę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że do domu mógł wejść ktoś razem z tą babką. Jednak nie zauważyłam nikogo. Powoli zerknęłam za drzwi i stwierdziłam, że nikogo tam nie ma. Weszłam do salonu i ogarnęła mnie fala ulgi. W salonie stał telefon. To była automatyczna sekretarka. Słysząc słowa, zamarłam ponownie: "...więc za chwilę przyjadę do ciebie. Nie można się tyle nie odzywać. Od trzech dni się do ciebie próbuję dodzwonić. Z resztą, pogadamy za dziesięć minut. Pa."
        
Był to głos jakiejś starszej kobiety, pewnie jakiejś przyjaciółki. Miałam dziesięć minut na ewakuowanie się. Nie myśląc długo, wybiegłam na podwórko. Pierwsze i jedyne co zobaczyłam, to dwa wściekłe psy biegnące w moim kierunku. Zdałam sobie sprawę, że przeoczyłam jedną rzecz. Nie przemyślałam tego, że zwierzaki mogą się obudzić, zanim opuszczę posesję. Tym bardziej, że głupia usnęłam w sypialnianej szafie.
        
Włożyłam wszystkie swoje siły w to, aby dobiec do płotu. Bieganie po parkach przydało się, ponieważ pomimo tego, że prawie gryzły mnie w pięty, to jednak byłam szybsza. Wybiłam się z obu nóg i złapałam się siatki. Następnie przeskoczyłam przez nią i biegłam – tym razem truchcikiem w drogę powrotną. Już po chwili ujrzałam samochód. Wskoczyłam do środka i głośno przeklęłam. Nie zdążyłam oczyścić się z krwi, a dla Sedric'a jego pojazd był całym światem. Pomyślałam, że będzie musiał to przełknąć.

        
Otworzyłam oczy. Po ilości światła w moim pokoju stwierdziłam, że jest południe. Powoli wywlekłam się z łóżka – szczęśliwa i wyspana.
- Jak poszło? - Sedric uśmiechnął się.
       
Nie odpowiedziałam mu od razu. Podeszłam do kuchenki i zobaczyłam, co dobrego robi. Rosół, który w jego wykonaniu był genialny, a na drugie kluski, rolady i pyszny sos. Pociekła mi ślinka.
- Źle – skrzywiłam się. - To był najgorszy dzień mojego życia. Tak wyszło, nie chciałam tego. Będę miała tak przesrane, że sobie nawet nie wyobrażasz – zrobiłam minę zbitego psa. On zbladł.
- Co się stało?! - powiedział, a raczej wykrzyczał po chwili wahania. - Załapałaś się na dzisiejszą gazetę, ale nie napisali nic o sprawcy! - dodał, minimalnie ciszej.
- Nie krzycz tak, bo Jacob usłyszy! - skarciłam go.
- Jest na dworze, ale nie zmieniaj tematu! Lepiej mów, co zrobiłaś!
- Ubrudziłam ci trochę siedzenie... I kierownice i drzwi chyba też – robiłam przerwy pomiędzy wyrazami. - Nie chciałam tego, tak wyszło, bo... - próbowałam się tłumaczyć.
- Że niby co zrobiłaś? - krzyknął. - Moje piękne, kochane, najcudowniejsze autko?!
- Nie waż się krzyczeć na mnie – popchnęłam go.
        
Za nim stało krzesło, które podcięło mu nogi. Runął z hukiem na ziemię. Nie widziałam jednak tego, ponieważ zdążyłam się odwrócić i wyjść tylnym wejściem. Czekało tam na mnie krzesełko. Siadłam na nie, po czym odpaliłam papierosa, delektując się dymem. Myślałam o nocy - była dla mnie bardzo udana. Naprawdę poprawiła mi humor. Wiedziałam, że byle jaki gościu nie popsuje mi go, krzyczeniem na mnie. Nie lubiłam tego i nie pozwalałam na takie zachowanie. To było jak wskakiwanie w paszcze lwa, który tylko czeka na to, aby ją zamknąć, oddzielając głowę od reszty ciała. 
        
Podniosłam gazetę. Sprawa na pierwszą stronę. Krwawa śmierć głosił nagłówek.
"
Dziś w nocy w okolicach bla bla zamordowano czterdziestoparoletnią kobietę. Była to w szczególności okrutna śmierć. Biedaczce odcięto głowę, a następnie wrzucono ją do muszli klozetowej. „Cały pokój był we krwi, nigdy nie widziałem czegoś takiego” - mówi policjant bla bla." Omijałam wzrokiem większość informacji.. Czekałam na jedną wzmiankę. Znalazłam ją. 
Policja do tej pory nie natrafiła na żaden ślad zabójcy. Wiadomo tylko, że mężczyzna ten nosi buty z napisem „dead” na podeszwie.
       
Zaśmiałam się. Tak jak myślałam, jak zwykle nic na mnie nie mieli. Odłożyłam prasę z powrotem.
Usłyszałam kroki za sobą, a potem głos.
- Chyba złamałaś mi rękę.
Będąc pewna, że przesadza odwróciłam się. Widząc opuchliznę i widoczny ślad przemieszczenia kości zawołałam Jake'a, po czym pojechaliśmy do szpitala.
        
Przyjęli nas bardzo szybko, bo ręka wymagała nastawienia. Gdy zmierzał do gabinetu, spojrzał na mnie.
- Chyba nie chcesz, abym trzymała cię za rączkę, Sed? - zapytałam z przekąsem.
- Jak jesteś taka chętna, to możesz mnie potrzymać za coś innego – puścił do mnie oczko.
       
Nie myśląc długo, trzymaną w ręku gazetą cisnęłam w jego stronę. Uchylił się w odpowiednim momencie, więc zatrzymała się na ścianie. Lekarz zmierzył mnie wzrokiem. Miał siwe włosy i wszędzie zmarszczki. Ubrany w biały kitel, który kojarzył mi się bardziej z rzeźnikiem, niż doktorem. Jedyne, co go skłaniało w tym lepszym kierunku był uwieszony na szyi stetoskop.
        
Rick, jak przystało na twardego faceta nawet nie krzyknął. A nawet jeżeli to zrobił, to tak cicho, że nawet nie usłyszałam. Po piętnastu minutach było już po wszystkim. Z ręką w gipsie wyszedł z pokoju, a za nim siwowłosy.
- Proszę następnym razem tak nie szkolić swojego chłopaka – mrugnął do mnie. 
       
Jego słowa były dla mnie zaskoczeniem, ale o nic nie pytałam. Chciałam wrócić do domu.
- Wiesz już, na co wydasz swoją wypłatę? Jest naprawdę duża – zagadał do mnie Sed, następnego dnia.
       
Owszem, wiedziałam i on mi miał w tym pomóc. Pożyczanie od niego wiecznie samochodu było strasznie męczące, więc zapragnęłam mieć własny pojazd, szczególnie na następne akcje. Nie zamierzałam się mu tłumaczyć z każdej plamki na siedzeniu. Wiedziałam też, że będę bardziej ostrożna, bo swojej maszyny też nie będę chciała pobrudzić.
- Motocykl – odpowiedziałam.
        
Spojrzał na mnie pytająco. Denerwowało mnie takie zachowanie. Co było w tym dziwnego? To, że byłam kobietą i zamierzałam jeździć na dwóch kółkach? Podobno istniało równouprawnienie, więc nie wiedziałam, o co mu chodzi. Poza tym zarabiałam tyle, że mogłam pozwolić sobie na takie rzeczy. Nie mówiąc już o tym, że na motocyklu czułam się lepiej, niż na własnych nogach.
- Nie gap się na mnie tak, tylko się zbieraj. Jedziemy do naszego... mojego – szybko się poprawiłam – domku na odludziu, żeby przypilnować budowlańców, a następnie zabierzesz mnie w miejsce, gdzie wreszcie będę mogła spełnić swoje marzenie.
       
Uśmiechnął się do mnie, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. W trójkę wsiedliśmy do auta.

       
Jak widać, budowlańcy nie tracili czasu. Stały już ściany i dach, które miały zostać niedługo malowane.Cieszyło mnie to. Nie chodziło o to, że z Sed'em spało się źle, ale miałam wrażenie, że dziwnie się na mnie patrzy. Poza tym, chciałam jak najszybciej ukryć Jake'a, aby nic mu się nie stało. W każdej chwili mogli nas namierzyć, a nie zamierzałam go oddawać. Nie miałam szans, aby się z nimi mierzyć. Każda próba sprzeciwu mogła skończyć się źle.
       
Spojrzałam na to, co już było postawione. Dokładnie widziałam, jak to będzie wyglądać. Łóżko w kącie, po drugiej okno, na przeciwko szafa. Dywan w ulice, po których będzie mógł jeździć zabawkowymi autkami, pościel z postaciami z filmu "Auta". Do tego nad łóżkiem tapeta w motocykle, podobnie jak firanka, a pozostałe ściany na niebiesko. Na suficie kolorowe gwiazdki i księżyce, które będą świecić w nocy. Widziałam także zawartość jego szafy. Te bluzy z kapturem wiszące na małych wieszaczkach, małe spodnie dresowe. Do tego adidasy. Naprawdę nie mogłam się doczekać, aby był skończony. Już dawno wydałam polecenia, jak ma to wyglądać i miałam nadzieję, że sprosta to moim, i co ważniejsze, oczekiwaniom Jacoba.
       
Gdy stwierdziłam, że budowa nie wymaga mojego nadzoru i wszystko idzie zgodnie z planem, postanowiłam, że zajmę się drugą zaplanowaną sprawą. Udałam się pod wskazany adres.
       
Był to duży, żółty budynek, ogrodzony zielonym płotem. Zadzwoniłam do furtki i oczekiwałam, aż ktoś wyjdzie. Poczekałam chwilę, aż wyszedł starszy mężczyzna w szlafroku. Było po południu, ale każdy chodzi w tym, w czym lubi.
- Czym mogę służyć? - zapytał kulturalnie.
- Ja w sprawie ogłoszenia - uśmiechnęłam się do niego.
- Ach tak, chodź za mną, to ci go pokażę.
       
Już nie mogłam się doczekać. Podążyłam za nim do małego, murowanego garażu. Ze zniecierpliwieniem czekałam, aż upora się z dużą kłódką. Już chciałam zobaczyć ten piękny czarny lakier, opływowy kształt no i czerwony napis CBR z boku. Widziałam każdy jego detal, ten błysk rury wydechowej. Gdy jednak w końcu weszliśmy do środka, odpłynęły ze mnie wszystkie emocje.
       
Pierwszym, co mi się rzuciło w oczy, była wielka, wgnieciona dziura zamiast przedniego światła. Lakier był cały popękany, a w wielu miejscach w ogóle go nie było. W oponach nie było powietrza, a siodełko było podrapane. Przeżyłam taki szok, że miałam ochotę zabić gościa na miejscu.
- Widziałam zdjęcia nie tej maszyny. To jakaś pomyłka - zdołałam powiedzieć.
- Ależ nie! To jest ten motocykl, tyle że pół roku temu - usłyszałam w odpowiedzi.
       
Nie mogłam uwierzyć, że w pół roku można tak zrujnować maszynę. Dla mnie taka piękność byłaby świętością, a tutaj nie dość, że wypadek to na dodatek ewidentnie nikt o niego należycie nie dbał. 
       
W jednej chwili ogarnęła mnie złość. Żeby powstrzymać siebie od rękoczynów, odwróciłam się na pięcie i po prostu odeszłam.
- Jedźcie na miasto zjeść coś, zdzwonimy się - wydałam polecenie Rick'owi, po czym udałam się w kierunku pół i drzew.
       
Szłam powoli, odliczając od stu, do jednego, jednak na niewiele to się zdało. Miałam ochotę się na kimś wyżyć. Nie rozumiałam, z jakiego powodu ktoś wstawia stare zdjęcie motocykla, sprzed wypadku i w świetnym stanie. Każdy normalny, zanim dokona transakcji najpierw ogląda swój zakup, potem go testuje, a na samym końcu dopiero płaci za niego i odjeżdża do domu. Poza tym, dla mnie niedbanie o taki pojazd powinno być karane śmiercią.
       
Usłyszałam auto jadące za mną. Oczywiście, musiało zwolnić. W środku siedziało dwóch mężczyzn: kierowca, który był brunetem o trochę dłuższych włosach, natomiast pasażer to blondyn, który był krótko ścięty. Samochód to Opel Vectra metalik.
- Cześć mała - rzucił blondyn.
- Mała to jest twoja pała - powiedziałam, mając nadzieję, że da mi spokój.
- Ale pojazd - tym razem był to głos kierowcy.
- A ty masz małego z klocków lego, więc też się nie odzywaj - rzuciłam.
- Chcesz się przekonać? - bardziej odważny pasażer prowokował mnie.
       
Odwróciłam się chcąc zobaczyć, jak daleko zaszłam. Okazało się, że pokonałam około dwa kilometry, a całą scenę zasłaniały drzewa. Nie myśląc długo złapałam głowę blondyna wystającą z połową ciała z auta i wyciągnęłam go jeszcze bardziej. Uderzyłam kolanem w jego twarz tak, że usłyszałam okrzyk bólu. Jego kolega od razu stanął w miejscu. Chłopak próbując się bronić, zaczął wymachiwać rękami. Z racji tego, że to nic nie dało, chciał cofnąć się z powrotem do auta. Niefortunnie nacisnął guzik od zamykania okna i sprawił, że utknął. Jego głowa była na zewnątrz, natomiast reszta wewnątrz. Jeszcze dwa centymetry, a szyba poderżnęłaby mu gardło.
       
Obeszłam samochód dookoła. Kierowca patrzył się na mnie przerażonymi oczami.
- Ale z ciebie cipka - powiedziałam w chwili, gdy go ogłuszyłam. Podobnie zrobiłam z jego kolegą, a następnie wjechałam w głąb drzew.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział IX

        Zatkało mnie. 16 lipca - ta data wędrowała po mojej głowie niczym stado lwów po sawannie. Nie wierzyłam w to, co powiedział. Gdyby nie to, że dzieci zwykle nie kłamią, kazałabym mu powiedzieć prawdę. Zrobiło mi się słabo.
- To nie możliwe – wyszeptałam. - A ile masz lat?
- Seść.
        Starałam się przekalkulować to w głowie. 2013 – 6 = 2007. Tak proste równanie, ale nie potrafiłam w to uwierzyć do końca. Zaczerpnęłam głośno powietrze. Urodził się on w tym samym dniu, w którym zginął mój brat. Zamknęłam oczy. Przypomniał mi się stary film, w którym jedna scena to jak mężczyzna umiera w rękach kobiety, a następna to krzyk dziecka po urodzeniu. Nigdy nie wierzyłam w te brednie, aż do teraz.
        Spojrzałam we wsteczne lusterko. Gdy go zobaczyłam, zastanawiałam się, kogo on mi przypomina. Teraz wiedziałam. Jeden dołeczek w policzku, gdy się uśmiecha, ten sam sposób chodzenia, ten sam spokojny ton głosu.
        Zobaczyłam, że drzwi od budynku się uchylają. W tym samym momencie naszła mnie wizję, wizja przeszłości. Mój ojciec nachylający się nad małym, płaczącym Simonem z pasem w ręku. Potem wyznanie mojego brata, już kilka lat potem, że kochany tatuś chciał go sprzedać jakiemuś gościowi.
        Zacisnęłam ręce na kierownicy i wcisnęłam gaz. Auto z piskiem opon ruszyło do przodu.
        Weszłam do domu i zobaczyłam tą minę po raz drugi w swoim życiu. U Seda zaskoczenie wyglądało tak komicznie, że można było go nagrać i wstawić na YouTube.
- Zamiast się tak dziwnie gapić, lepiej zastanów się, jak będziemy mieszkać – zmierzyłam go chłodnym wzrokiem. - A ty idź się z powrotem rozpakuj – rzuciłam tym razem do dziecka.
        Dziecko, dziecko. Musiałam się przyzwyczaić do tego, aby mówić mu po imieniu. Nie oddając go do domu dziecka i kryjąc przed porywaczami już wzięłam za niego odpowiedzialność. Poza tym to nie ja nazwałam go Jacob, więc się chyba nie liczyło.
- Dostałaś kolejne zadanie – obróciłam się, ale na szczęście byliśmy sami. - Tym razem zabijesz kobietę.
        Kobietę?! W moim mózgu włączył się alarm. O wiele bardziej wolałam zabijać facetów, chociaż po ostatniej akcji odechciało mi się zabawy. Gdy Sedric mnie przyłapał czułam wyrzuty sumienia. Mimo tego, że nic nas nie łączyło, czułam się tak, jakbym go zdradziła i na dodatek została na tym przyłapana. Poza tym stwierdziłam, że powoli zachowywałam się jak dziwka. Nigdy tak o sobie nie myślałam, ale powtarzająca się w kółko gra z mężczyznami zdarzała się coraz częściej. Postanowiłam zmienić się, swoje zachowanie i stosunek do wszystkiego wokół.
        Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Nie zastanawiając się długo, powoli poszłam otworzyć. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że stoi tam David.
- Hej Dave, co tu robisz? - zapytałam, a jak zrozumiałam, że było to wredne dodałam – Wejdź do środka. Zapraszam.
- To ja was zostawię samych. Idę do Jackoba – moi koledzy chyba się nie lubili.
- Jak przeszkadzam, to... - zaczął.
- Nie, wcale nie – powiedziałam.
        Zaprowadziłam go do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę.
- Co chcesz do picia? - zapytałam.
- Herbatę z
- Miodem i dwoma łyżeczkami cukru – dokończyłam za niego, a on przytaknął. Mimo, że to było tak dawno temu, pamiętałam taki szczegół.
- Wczoraj uciekłem bez pożegnania, więc pomyślałem, że chyba powinienem się wytłumaczyć. Poza tym, zawsze dobrze jest odnowić starą znajomość – zachowywał się luźno, miał swobodny ton głosu.
- Nie, to ja przepraszam. Wyszły małe komplikacje, których się wcale nie spodziewałam. Ten mały... to mój brat, a Sed nie jest moim...
- Kath, nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał mi.
        Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że go polubię. Czułam się przy nim tak, jak wtedy, gdy byliśmy mali. Nie jak przy kimś nowo poznanym, przy którym zapada niezręczna cisza, tylko jak przy kimś, z kim rozmawia się przez osiem godzin dziennie i milczenie nie jest niczym nienaturalnym. Poza tym, chciałam zacząć rozmawiać z kimś innym, niż Sedric, ponieważ ten coraz bardziej działał mi na nerwy. 
        Powspominaliśmy trochę i umówiliśmy się na następny dzień. Tym razem to ja miałam wpaść do niego, nie odwrotnie. Zgodziłam się, chciałam zobaczyć gdzie i jak mieszka. Gdy tylko zamknęłam za nim drzwi, poszłam do łazienki wziąć prysznic.
        Za oknem było już ciemno. Jakob zjadł kolacje, odbył kąpiel z dużą ilością wody i piany, a teraz grzecznie spał. Ja tymczasem siedziałam na parapecie swojego okna, jak to zwykle miałam w zwyczaju robić w czasie problemów i rozmyślałam.
        Doskonale wiedziałam, że się nie pomieścimy w tym domu. Poza tym, skoro ścigali go źli ludzie, musieliśmy go ukrywać. Domek na odludziu nadawał się do tego znakomicie, jednak miał za mało sypialni. Musiałam więc albo kupić nowy – większy, albo zrobić dobudówkę. Musiałam jednak wykonać następne zadanie, bo kończyły mi się środki na koncie. Wypłatę miałam dużą, ale jeszcze szybciej się rozchodziła.
        Postanowiłam, że nie pozbędę się domu. Za bardzo mi się podobał. Obmyśliłam w głowie plan. Z salonu można było wykuć wejście, tam mógł spać Jake, albo Sed. Mogłam wynająć budowlańców i zapłacić im trzy razy więcej, aby uporali się z tym w jak najkrótszym czasie. Do tego czasu mogliśmy się przemęczyć.
        Zgasiłam kolejnego papierosa w popielniczce. Palce śmierdziały mi dymem, a w ustach czułam smak tytoniu. Wiedziałam, że powoli przesadzam. W ciągu godziny wypaliłam pół paczki i rozbolała mnie od tego głowa. Wstałam i zeszłam na dół.
        Sedric siedział na kanapie i oglądał telewizor. Nie było aż tak późno, dopiero dwudziesta druga, jednak widać było, że zamykają mu się oczy. Miał zmęczoną twarz.
- Nie idziesz spać? - zapytałam siadając obok niego.
- Trochę tutaj niewygodnie – wykrzywił się.
        Wiedziałam, że ma racje. Spanie na takiej sofie na pewno nie było niczym miłym. Rano wstał połamany, dzisiaj też go to czekało.
- Tak sobie pomyślałam, mam duże łóżko... - zaczęłam i widząc jego minę, uderzyłam go w ramie. - Nie o o mi chodzi zboczeńcu! - on tylko się zaśmiał.
- To o co? - podniósł pytająco brew.
- O to, że ja śpię po swojej stronie, a ty po swojej. I ani mi się waż przekraczać swojej połowy! Łapy przy sobie.
        Uśmiechnął się i posłał mi buziaka. Wstał i poszedł do łazienki, a ja do siebie. Ja umyłam zęby i przebrałam się w luźną koszulkę oraz spodnie od dresu. Wyrzuciłam zawartość popielniczki do śmietnika, a następnie położyłam się, robiąc miejsce dla przybysza.
        Gdy się pojawił, miał na sobie T-shirt i spodenki. Wyciągnął się koło mnie i dźgnął w bok.
- Łapy przy sobie! - odepchnęłam go, a on spadł z łóżka.
- Aua! - rozmasował ramię. - Najpierw mnie zapraszasz, a potem wyganiasz? Ale ty jesteś niezdecydowana – pokręcił głową, a ja się uśmiechnęłam.
        Wrócił na swoje miejsce, tym razem trzymając się wyznaczonej granicy, a ja byłam tak zmęczona, że po chwili już spałam.
        Otworzyłam oczy i o mało nie wrzasnęłam. Wielka para zielonych oczu wpatrywała się we mnie.
- Chciałem zlobić sobie śniadanie, ale coś się popsuło – nade mną stał mój brat.
Sed przeciągnął się i ziewnął jak niedźwiedź. Zamrugał powiekami i spojrzał na nas zaspanym wzrokiem.
- Jak to „coś się popsuło”? - szybko wyskoczyłam w łóżka i pobiegłam do kuchni.
        Już w połowie drogi poczułam, że coś strasznie śmierdzi. Szybko wbiegłam do pomieszczenia i złapałam się za głowę. Mój ciemny blat był cały zwęglony, a podłoga cała się kleiła od oleju zmieszanego z wodą. Na dodatek na patelni były przypalone jajka. Zamknęłam oczy i w myślach odliczyłam od dwudziestu do jednego, głęboko oddychając. Gdy na powrót rozchyliłam powieki, nadal byłam strasznie wkurzona. Spojrzałam na Jake'a pytająco.
- Chciałem zlobić sobie jajkownice...
- Jajecznice – poprawiłam go.
- No i wbiłem jajka – kontynuował. - Ale jak chciałem wlać to coś – wskazał na zwęgloną butelkę. - To trochę wylałem i się zapaliło – wyjaśnił.
        W tym momencie do kuchni weszła śpiąca królewna i zaklęła.
- Ale syf – podrapał się po głowie.
- Ugasiłem – szczerbaty malec uśmiechnął się.
Nie skomentowałam tego, tylko wzięłam się za sprzątanie. Blat wylądował za oknem, a resztę musiałam pościerać. Killer zadowolił się jajkami.
        Po pół godzinie wszystko było w najlepszym porządku, nie licząc braku blatu. Chłopaków wysłałam do sklepu, a sama pojechałam na spotkanie ze znajomym.
        Mieszkał w bloku po drugiej stronie miasta. Szary, czteropiętrowy budynek nie wyglądał wcale zachęcająco. W środku była stara winda, która strasznie trzeszczała i aż strach było nią jechać. Wybrałam schody.
        Dotarłam na ostatnie piętro nie męcząc się. Zapukałam i już po chwili weszłam do środka. Było to ładne, dwupokojowe mieszkanie z łazienką i kuchnią. Mały korytarz był strasznie wąski, można było dostać klaustrofobii. Weszliśmy do kuchni, która była ładnie urządzona. Czerwone szafki i kafelki w tym samym kolorze. Na podłodze leżały panele. Wybrałam ławkę i siadłam przy małym stole, a Dave wybrał krzesło. Uprzednio zrobił nam po kubku kawy.
- Miło, że przyszłaś – posłał mi przyjacielski uśmiech.
- Nie znam tu nikogo bliżej, miło jest mieć do kogo wpaść na kawę – przyznałam. - Ile można siedzieć w domu, albo chodzić SAMEMU na spacery – powiedziałam to, naciskając na słowo „samemu”.
- A ten facet? - pomimo że wcześniej nie chciał, abym mu się z tego tłumaczyła, sam poruszył ten temat.
- Sedric? On jest tak jakby opiekunką do dziecka – wymyśliłam na poczekaniu, był niańką, ale moją. - W ramach zapłaty mieszka u mnie. Ma też inną pracę, więc dokłada się do rachunków.
         Pokiwał głową pokazując mi, że rozumie. Nie chciałam uchodzić za dziewczynę Seda, tym bardziej, że zależało mi na Davidzie i nie chciałam go stracić. Nie, żebym się zakochała, ale mogłam mieć fajnego przyjaciela. Nie łóżkowego, ale normalnego, prawdziwego.
        Usłyszałam, jak ktoś wszedł do domu. Spojrzałam pytająco na chłopaka.
Do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna, chyba w moim wieku. Miała blond włosy z niebieskimi końcówkami, które sięgały jej do pasa i mocno błękitne oczy. Jej paznokcie były niebieskie.
- Hej – rzuciła. - Nie przedstawisz nas?
- To jest Kath, moja dawna koleżanka – pokazał na mnie. - A to jest moja siostra Carla.
- Masz siostrę? - czułam, że wypowiedziałam to trochę za szybko.
- No tak – przytaknął. - Nie znałaś jej, bo przygarnęła ją rodzina zastępcza. Gdy tylko stałem się pełnoletni, zamieszkałem tu, a ona razem ze mną.
         Poczułam się strasznie dziwnie. Udało im się to, co miałam zrobić razem z Simonem. Jednak wiedziałam, że to nie czas, ani miejsce na myślenie o tym.
- Przepraszam, nie powinienem...
- Nie – powiedziałam szybko. - Sama zapytałam.
         Obróciłam się w stronę blondynki, ale jej już nie było. Domyśliłam się, że poszła do swojego pokoju, nawet nie wiedziałam, kiedy. Poczułam wibracje telefonu. 
Sed
"
Jesteśmy już w domu. Za ile będziesz?"
"Już wyjeżdżam".

- Muszę się już zbierać – powiedziałam, wstając.
         Wcale nie spieszyło mi się do domu. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że miałam jakieś obowiązki i czekał na mnie ktoś, kim miałam się zająć. Przez ostatnie lata dbałam tylko o siebie, zupełnie nie martwiłam się niczym innym. Nawet to, że mogę zostać złapana mnie nie interesowało, nie licząc oczywiście pierwszego razu, kiedy ogarnęła mnie straszna panika. Nie potrafiłam się po tym pozbierać. Myśl, że jestem mordercą, że kogoś zabiłam, po prostu mnie przytłaczała. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że to właśnie mi się podobało.
         Do domu dotarłam szybko. Jake jadł pizze, a Sedric naprawiał szafkę.
- Rick, musimy potem porozmawiać – rzuciłam.
- Rick? - posłał mi badawcze spojrzenie.
- Sama nie wiem, czemu to powiedziałam. Ale jako zdrobnienie może chyba być, co? - kącik moich ust powędrował w górę. - Ostatnio dostałam wykład o zdrowym żywieniu, a dzisiaj karmisz go fast food'ami? - zmieniłam temat.
- Jakoś nie potrafiłem się oprzeć, jak usłyszałem, że nigdy jej nie jadł.
- Naprawdę? - zwróciłam się do malca, a on przytaknął.
         Zdziwiło mnie to, jednak nie poruszałam już tego tematu. Sama wiedziałam, jak jest w domach dziecka i jakie to musiało być dla niego trudne. Tam jest zupełnie inaczej, wiedziałam to, bo sama to przeżyłam. Bycie na utrzymaniu innych ludzi, którzy niby są dobrzy, a okazują się być twoimi wrogami. To naprawdę nie jest miłe. Nie chciałam więcej o tym myśleć.
- Znalazłem budowlańców – usłyszałam.
- To bardzo fajnie. W ile się uporają? - zapytałam.
- W dwa tygodnie – wzruszył ramionami.
- Miałam nadzieję, że w tydzień – podzieliłam się swoim rozczarowaniem.
         Myśl o tym, że miałam przez pół miesiąca spać z nim w jednym łóżku nie była niczym miłym. Nie chodziło nawet o to, że go nie lubiłam, czy coś, ale raczej o to, że mnie cholernie pociągał. Gdy się położył obok mnie, miałam ochotę się tak po prostu przytulić do jego umięśnionych ramion i zostać w nich na zawsze.
         To było jednak nie możliwe, obiecałam sobie przecież, że koniec z takimi wyskokami. Chociaż na jakiś czas. Teraz bardziej potrzebowałam kolejnego zlecenia.
- Co z tą nową ofiarą? - zapytałam z nadzieją w glosie.
- Właśnie, miałem ci powiedzieć. Byłem u szefa po kopertę. Oto ona – podał mi ją do ręki.
- Pokazałeś szefowi jego?! - uderzyłam go w pierś.
- No co ty! Daj już spokój, ostatnio zrobiłaś się jakaś nerwowa – popatrzył krzywo i wyszedł z pokoju.
         Wiedziałam, że miał rację. Ostatnio tyle się działo, że nie mogłam funkcjonować normalnie. Podsumowałam ostatnie wydarzenia. Dziwny telefon, spotkanie faceta i nowa praca. Zabójstwa, wyjazd do Polski, znowu zabójstwo, brat i facet w łóżku. Mówiąc ogólnikowo, musiałam się bardzo zebrać w sobie, żeby pogodzić się ze zmianami, które zaszły niedawno.
         Kiedy na dole strony z demonicznym okiem ujrzałam napis „Termin nie robi różnicy, ale ta śmierć ma być nazwana krwawą masakrą” Wiedziałam, że będę się bawić naprawdę świetnie. Postanowiłam, że włożę wszystkie swoje siły w przygotowania i o to zadbam.
         Musiałam wyjechać sto kilometrów od domu, aby się tym zająć. Byłam na to nastawiona psychicznie i wiedziałam, że to się uda. Stanęłam daleko od celu, a resztę drogi pokonałam pieszo. Powoli podeszłam do ogrodzenia. Oczywiście od razu podleciały dwa olbrzymie pitbulle i zaczęły mnie obszczekiwać oraz obwarkiwać. Miałam wrażenie, jakby piana kapała im z pyska, podobnie jakby były chore na wściekliznę. To była jednak ich ślina - tak zajęły się mną, że zapomniały nawet o jej łykaniu.
         Ja jednak przygotowałam się wcześniej. Wystarczył tani środek usypiający i dwa woreczki mięsa mielonego – po pół kilo w każdym. Wysypałam im to na trawę, a one zaczęły jeść.
Po piętnastu minutach spały jak zabite, leżąc koło siebie na trawie. Zgrabnie przeskoczyłam przez płot, uważając na wystające kawałki siatki u góry, które mogły wbić mi się w nogę. Uprzednio odcięłam pastucha specjalnymi cążkami z gumowymi uchwytami.
         Było mi naprawdę wygodnie w ubraniu, które miałam na sobie. Czarne leginsy ze skóry i bluza z kapturem z tego samego materiału. Do tego buty, które na podeszwie miały napis DEAD. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o skórzanych rękawiczkach. Nie miałam pojęcia, skąd Rick wytrzasnął te rzeczy, ale były naprawdę genialne. Nie dość, że bosko wyglądały, to jeszcze były jakby uszyte specjalnie dla mnie.
        „Rick”, naprawdę spodobało mi się to określenie. Takie zupełnie niepodobne do niego, jakby inne. Jednak wiedziałam, że na pewno będę go tak nazywać.
         Dokładnie odmierzyłam wysokość i skoczyłam do góry. Chwyciłam się solidnej, drewnianej barierki, moje palce mocno się na niej zacisnęły. Ćwiczenia i bieganie bardzo się przydały, bo już po chwili stałam na balkonie, bardzo z siebie dumna. Drzwi balkonowe zgodnie z oczekiwaniami były otwarte, więc bez przeszkód dostałam się do środka.
         Zdziwiło mnie to, że w tak wielkim domu nie było alarmu, ale nie czepiałam się i podążałam zobaczyć wszystko.
         Rzuciłam tylko okiem na każde z pomieszczeń, aby w razie czegoś móc się po nich bez przeszkód poruszać i ukryłam się w szafie pokoju gościnnego. Nie wiedziałam, ile czasu miało przyjść mi tam siedzieć, ale już nie mogłam się doczekać.
          Usłyszałam jakiś głos. Otworzyłam oczy i zaklęłam cicho. Jak mogłam usnąć w szafie?! I ile czasu spałam? Uchyliłam delikatnie drzwiczki i wyjrzałam przez szparę. Przez pierwsze sekundy nie widziałam nic, ponieważ mój wzrok był przyzwyczajony do ciemności i światło mnie oślepiło. Po chwili jednak zaczęłam normalnie widzieć.
         Zobaczyłam kobietę, która była taka, jaką zapamiętałam ze zdjęcia. Koło czterdziestki, zza mocnym makijażem, w tym mocno czerwone usta. Paznokcie także były na czerwono. Wzięłam głęboki oddech, po czym cicho zawołałam jej imię.
         Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, więc spróbowałam znowu.
- Chloe...
Zmarszczka na jej czole pogłębiła się, ukazując jej zdziwienie i dezorientację. Rozejrzała się dookoła siebie, po czym wróciła do swojego zajęcia.
- Chloe....
Tym razem naprawdę się zdenerwowała.
- Kto tu jest? - powiedziała, wstając sprzed toaletki.
- Chloe...
- Jack, jeżeli to ty, to idź sobie! - jej oczy były duże i przerażone.
Wyszłam z ukrycia, a ona zbladła.
- Nie mam pojęcia, kim jest Jack, ale ja tu jestem, i nie pójdę, bynajmniej na razie – założyłam ręce na piersi.
         Blondynka nie wiedziała, co ma zrobić. Spoglądała na mnie pustym wzrokiem, tak jakby czekała na moją reakcję. Jej ręce zwisały bezwładnie wzdłuż boków. Wyglądała na taką bezbronną. Pomyślałam, że jeszcze bardziej bezwładna to ona będzie, jak z nią skończę.
- Dlaczego się uśmiechasz?
         Jej pytanie zbiło mnie z tropu. Obca dziewczyna weszła do jej domu i wylazła z szafy, a ona pyta, dlaczego się uśmiecha. To nie było według mnie normalne zachowanie. Zaśmiałam się.
- Spodziewałam się innego pytania – przyznałam.
- Nie rozumiem – nadal na mnie patrzyła.
        Pokiwałam głową dając jej do zrozumienia, że nie jest to ważne. Zza paska wyciągnęłam mały nóż. Był to czarny jak noc sztylet. Lubiłam akurat ten typ, ponieważ był długi i ostry z obu stron. Po za tym ładnie się prezentował i nie wiem czemu, ale kojarzył mi się z zamkiem i średniowieczem. Sed załatwił mi taki wojskowy, z bardzo dobrej jakości stali. Nie kłamał mówiąc, że załatwią mi wszystko, co będę potrzebowała. Moją fanaberię dostałam po dwóch godzinach.
         Kobieta zamknęła oczy, po czym z powrotem je otworzyła. Teraz wcale nie wyglądała na swoje czterdzieści sześć lat, raczej na dziesięć więcej. Próbowała zrobić dzielną minę, ale jakoś jej nie wyszło.
- Zrób to, co musisz... - jej głos drżał tylko trochę. Patrzyła się prosto w moje oczy.
- Bu! - zrobiłam krok w jej stronę, a cała odwaga ją opuściła. Z krzykiem wybiegła z pokoju.
Westchnęłam. Wiedziałam, że jak będzie tak krzyczeć, to prędzej, czy później zwróci to czyjąś uwagę. Podążyłam za nią i złapałam ją przy drzwiach wejściowych.
- Nie krzycz tak – patrząc się jej w oczy, przyłożyłam ostrze do gardła. - Do salonu – widząc, że nie zareagowała, dodałam – Już!
         Posłusznie wykonała moje polecenie. Usiadła na skórzanej kanapie, ale mój widok przykuło coś innego. Wielki, biały puchaty dywan zakrywał całą podłogę. Zapragnęłam go mieć, mimo że wiedziałam, że to raczej nie możliwe. Postanowiłam kupić sobie taki sam. A co do tamtego, to pomyślałam, że szkoda go zachlapać.
         Odwracając się w stronę kobiety, zamachnęłam się i rozcięłam jej policzek. Otworzyła usta, ale od razu zamknęła je z powrotem. Przyłożyła rękę do twarzy, jakby to miało coś zmienić. Kropla po kropli spływały jej od dłoni po łokieć, a stamtąd na kanapę. Widziałam tą czerwień – która niedługo miała zmienić się w brąz.
- Proszę... - tak naprawdę nie wymówiła tego słowa. Bezgłośnie poruszyła wargami, ale i tak ją zrozumiałam.
         Zaczęłam się śmiać, po czym całkiem poważnie się odezwałam.
- Na kolana, a może daruje ci życie – skłamałam.
Widziałam niedowierzanie w jej oczach, których nie potrafiłam określić barwy.
- Mówię poważnie – nożem wskazałam jej kierunek.
Tym razem zobaczyłam iskierkę nadziei. Upadła na kolana, po czym podczołgała się w wyznaczone miejsce.
- Teraz mnie przekonaj.
- Jak? - spojrzała na mnie. - Oszczędź mnie... Niedługo i tak umrę, więc...
- Zamknij się! - przerwałam jej. - Nie o tym mówię, powiedz coś zabawnego.
         Naprawdę się przeraziła. Widziałam, że poci się coraz bardziej, a jej ręce zaczynają drżeć. Chrząknęłam, dając jej do zrozumienia, że czekam.
- Pppprzyszła baba dddo lekarza... - zaczęła, ale nie dokończyła, ponieważ dostała ode mnie kopniakiem w twarz. Mimo tego, że były to adidasy, miały blachę na palcach i bardzo grubą podeszwę.
- Nie o tym mówię suko! Jesteś suką prawda? Prawda!?
         Wiedziałam, że to już koniec. Że wpadłam w amok i już nic mnie z tego nie wyciągnie. To jakby wpaść do studni – samemu się z niej nie wydostanie, mimo wszelkich starań. Chloe pokiwała głową.
- Powiedz to!
- Jestem suką – wyszeptała.
- Głośniej! - rozkazałam.
- Jestem suką! - jej głos był donośny i mnie trochę zaskoczył.
- Grzeczna dziewczynka. Pójdziesz do nieba.
         Złapałam ją za włosy i przecięłam skórę na gardle. Zobaczyłam mnóstwo krwi, która była bardzo ciepła. Nie potrafiłam przestać ciąć, chociaż wcale nie próbowałam. Chciałam to zrobić. Cięłam dalej i dalej... W końcu trzymałam w ręku samą głowę. Była cięższa niż mogłam się spodziewać. Jej mina tak naprawdę nic nie ukazywała. Nie zastygła w jakimś grymasie, jak to zwykle opisywali w książkach. Byłam strasznie zawiedziona.
         Udałam się w stronę łazienki. Z racji tego, że byłam niezadowolona, głowa wylądowała w muszli klozetowej. Szczasz sobie sama do szyi, Chloe. Ta myśl wydawała się na tyle śmieszna, że prawie oplułam lustro. Chciałam wyczyścić krew z rękawiczek, jednak nagle usłyszałam czyjś głos.