sobota, 8 marca 2014

Rozdział IX

        Zatkało mnie. 16 lipca - ta data wędrowała po mojej głowie niczym stado lwów po sawannie. Nie wierzyłam w to, co powiedział. Gdyby nie to, że dzieci zwykle nie kłamią, kazałabym mu powiedzieć prawdę. Zrobiło mi się słabo.
- To nie możliwe – wyszeptałam. - A ile masz lat?
- Seść.
        Starałam się przekalkulować to w głowie. 2013 – 6 = 2007. Tak proste równanie, ale nie potrafiłam w to uwierzyć do końca. Zaczerpnęłam głośno powietrze. Urodził się on w tym samym dniu, w którym zginął mój brat. Zamknęłam oczy. Przypomniał mi się stary film, w którym jedna scena to jak mężczyzna umiera w rękach kobiety, a następna to krzyk dziecka po urodzeniu. Nigdy nie wierzyłam w te brednie, aż do teraz.
        Spojrzałam we wsteczne lusterko. Gdy go zobaczyłam, zastanawiałam się, kogo on mi przypomina. Teraz wiedziałam. Jeden dołeczek w policzku, gdy się uśmiecha, ten sam sposób chodzenia, ten sam spokojny ton głosu.
        Zobaczyłam, że drzwi od budynku się uchylają. W tym samym momencie naszła mnie wizję, wizja przeszłości. Mój ojciec nachylający się nad małym, płaczącym Simonem z pasem w ręku. Potem wyznanie mojego brata, już kilka lat potem, że kochany tatuś chciał go sprzedać jakiemuś gościowi.
        Zacisnęłam ręce na kierownicy i wcisnęłam gaz. Auto z piskiem opon ruszyło do przodu.
        Weszłam do domu i zobaczyłam tą minę po raz drugi w swoim życiu. U Seda zaskoczenie wyglądało tak komicznie, że można było go nagrać i wstawić na YouTube.
- Zamiast się tak dziwnie gapić, lepiej zastanów się, jak będziemy mieszkać – zmierzyłam go chłodnym wzrokiem. - A ty idź się z powrotem rozpakuj – rzuciłam tym razem do dziecka.
        Dziecko, dziecko. Musiałam się przyzwyczaić do tego, aby mówić mu po imieniu. Nie oddając go do domu dziecka i kryjąc przed porywaczami już wzięłam za niego odpowiedzialność. Poza tym to nie ja nazwałam go Jacob, więc się chyba nie liczyło.
- Dostałaś kolejne zadanie – obróciłam się, ale na szczęście byliśmy sami. - Tym razem zabijesz kobietę.
        Kobietę?! W moim mózgu włączył się alarm. O wiele bardziej wolałam zabijać facetów, chociaż po ostatniej akcji odechciało mi się zabawy. Gdy Sedric mnie przyłapał czułam wyrzuty sumienia. Mimo tego, że nic nas nie łączyło, czułam się tak, jakbym go zdradziła i na dodatek została na tym przyłapana. Poza tym stwierdziłam, że powoli zachowywałam się jak dziwka. Nigdy tak o sobie nie myślałam, ale powtarzająca się w kółko gra z mężczyznami zdarzała się coraz częściej. Postanowiłam zmienić się, swoje zachowanie i stosunek do wszystkiego wokół.
        Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Nie zastanawiając się długo, powoli poszłam otworzyć. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że stoi tam David.
- Hej Dave, co tu robisz? - zapytałam, a jak zrozumiałam, że było to wredne dodałam – Wejdź do środka. Zapraszam.
- To ja was zostawię samych. Idę do Jackoba – moi koledzy chyba się nie lubili.
- Jak przeszkadzam, to... - zaczął.
- Nie, wcale nie – powiedziałam.
        Zaprowadziłam go do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę.
- Co chcesz do picia? - zapytałam.
- Herbatę z
- Miodem i dwoma łyżeczkami cukru – dokończyłam za niego, a on przytaknął. Mimo, że to było tak dawno temu, pamiętałam taki szczegół.
- Wczoraj uciekłem bez pożegnania, więc pomyślałem, że chyba powinienem się wytłumaczyć. Poza tym, zawsze dobrze jest odnowić starą znajomość – zachowywał się luźno, miał swobodny ton głosu.
- Nie, to ja przepraszam. Wyszły małe komplikacje, których się wcale nie spodziewałam. Ten mały... to mój brat, a Sed nie jest moim...
- Kath, nie musisz mi się tłumaczyć – przerwał mi.
        Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że go polubię. Czułam się przy nim tak, jak wtedy, gdy byliśmy mali. Nie jak przy kimś nowo poznanym, przy którym zapada niezręczna cisza, tylko jak przy kimś, z kim rozmawia się przez osiem godzin dziennie i milczenie nie jest niczym nienaturalnym. Poza tym, chciałam zacząć rozmawiać z kimś innym, niż Sedric, ponieważ ten coraz bardziej działał mi na nerwy. 
        Powspominaliśmy trochę i umówiliśmy się na następny dzień. Tym razem to ja miałam wpaść do niego, nie odwrotnie. Zgodziłam się, chciałam zobaczyć gdzie i jak mieszka. Gdy tylko zamknęłam za nim drzwi, poszłam do łazienki wziąć prysznic.
        Za oknem było już ciemno. Jakob zjadł kolacje, odbył kąpiel z dużą ilością wody i piany, a teraz grzecznie spał. Ja tymczasem siedziałam na parapecie swojego okna, jak to zwykle miałam w zwyczaju robić w czasie problemów i rozmyślałam.
        Doskonale wiedziałam, że się nie pomieścimy w tym domu. Poza tym, skoro ścigali go źli ludzie, musieliśmy go ukrywać. Domek na odludziu nadawał się do tego znakomicie, jednak miał za mało sypialni. Musiałam więc albo kupić nowy – większy, albo zrobić dobudówkę. Musiałam jednak wykonać następne zadanie, bo kończyły mi się środki na koncie. Wypłatę miałam dużą, ale jeszcze szybciej się rozchodziła.
        Postanowiłam, że nie pozbędę się domu. Za bardzo mi się podobał. Obmyśliłam w głowie plan. Z salonu można było wykuć wejście, tam mógł spać Jake, albo Sed. Mogłam wynająć budowlańców i zapłacić im trzy razy więcej, aby uporali się z tym w jak najkrótszym czasie. Do tego czasu mogliśmy się przemęczyć.
        Zgasiłam kolejnego papierosa w popielniczce. Palce śmierdziały mi dymem, a w ustach czułam smak tytoniu. Wiedziałam, że powoli przesadzam. W ciągu godziny wypaliłam pół paczki i rozbolała mnie od tego głowa. Wstałam i zeszłam na dół.
        Sedric siedział na kanapie i oglądał telewizor. Nie było aż tak późno, dopiero dwudziesta druga, jednak widać było, że zamykają mu się oczy. Miał zmęczoną twarz.
- Nie idziesz spać? - zapytałam siadając obok niego.
- Trochę tutaj niewygodnie – wykrzywił się.
        Wiedziałam, że ma racje. Spanie na takiej sofie na pewno nie było niczym miłym. Rano wstał połamany, dzisiaj też go to czekało.
- Tak sobie pomyślałam, mam duże łóżko... - zaczęłam i widząc jego minę, uderzyłam go w ramie. - Nie o o mi chodzi zboczeńcu! - on tylko się zaśmiał.
- To o co? - podniósł pytająco brew.
- O to, że ja śpię po swojej stronie, a ty po swojej. I ani mi się waż przekraczać swojej połowy! Łapy przy sobie.
        Uśmiechnął się i posłał mi buziaka. Wstał i poszedł do łazienki, a ja do siebie. Ja umyłam zęby i przebrałam się w luźną koszulkę oraz spodnie od dresu. Wyrzuciłam zawartość popielniczki do śmietnika, a następnie położyłam się, robiąc miejsce dla przybysza.
        Gdy się pojawił, miał na sobie T-shirt i spodenki. Wyciągnął się koło mnie i dźgnął w bok.
- Łapy przy sobie! - odepchnęłam go, a on spadł z łóżka.
- Aua! - rozmasował ramię. - Najpierw mnie zapraszasz, a potem wyganiasz? Ale ty jesteś niezdecydowana – pokręcił głową, a ja się uśmiechnęłam.
        Wrócił na swoje miejsce, tym razem trzymając się wyznaczonej granicy, a ja byłam tak zmęczona, że po chwili już spałam.
        Otworzyłam oczy i o mało nie wrzasnęłam. Wielka para zielonych oczu wpatrywała się we mnie.
- Chciałem zlobić sobie śniadanie, ale coś się popsuło – nade mną stał mój brat.
Sed przeciągnął się i ziewnął jak niedźwiedź. Zamrugał powiekami i spojrzał na nas zaspanym wzrokiem.
- Jak to „coś się popsuło”? - szybko wyskoczyłam w łóżka i pobiegłam do kuchni.
        Już w połowie drogi poczułam, że coś strasznie śmierdzi. Szybko wbiegłam do pomieszczenia i złapałam się za głowę. Mój ciemny blat był cały zwęglony, a podłoga cała się kleiła od oleju zmieszanego z wodą. Na dodatek na patelni były przypalone jajka. Zamknęłam oczy i w myślach odliczyłam od dwudziestu do jednego, głęboko oddychając. Gdy na powrót rozchyliłam powieki, nadal byłam strasznie wkurzona. Spojrzałam na Jake'a pytająco.
- Chciałem zlobić sobie jajkownice...
- Jajecznice – poprawiłam go.
- No i wbiłem jajka – kontynuował. - Ale jak chciałem wlać to coś – wskazał na zwęgloną butelkę. - To trochę wylałem i się zapaliło – wyjaśnił.
        W tym momencie do kuchni weszła śpiąca królewna i zaklęła.
- Ale syf – podrapał się po głowie.
- Ugasiłem – szczerbaty malec uśmiechnął się.
Nie skomentowałam tego, tylko wzięłam się za sprzątanie. Blat wylądował za oknem, a resztę musiałam pościerać. Killer zadowolił się jajkami.
        Po pół godzinie wszystko było w najlepszym porządku, nie licząc braku blatu. Chłopaków wysłałam do sklepu, a sama pojechałam na spotkanie ze znajomym.
        Mieszkał w bloku po drugiej stronie miasta. Szary, czteropiętrowy budynek nie wyglądał wcale zachęcająco. W środku była stara winda, która strasznie trzeszczała i aż strach było nią jechać. Wybrałam schody.
        Dotarłam na ostatnie piętro nie męcząc się. Zapukałam i już po chwili weszłam do środka. Było to ładne, dwupokojowe mieszkanie z łazienką i kuchnią. Mały korytarz był strasznie wąski, można było dostać klaustrofobii. Weszliśmy do kuchni, która była ładnie urządzona. Czerwone szafki i kafelki w tym samym kolorze. Na podłodze leżały panele. Wybrałam ławkę i siadłam przy małym stole, a Dave wybrał krzesło. Uprzednio zrobił nam po kubku kawy.
- Miło, że przyszłaś – posłał mi przyjacielski uśmiech.
- Nie znam tu nikogo bliżej, miło jest mieć do kogo wpaść na kawę – przyznałam. - Ile można siedzieć w domu, albo chodzić SAMEMU na spacery – powiedziałam to, naciskając na słowo „samemu”.
- A ten facet? - pomimo że wcześniej nie chciał, abym mu się z tego tłumaczyła, sam poruszył ten temat.
- Sedric? On jest tak jakby opiekunką do dziecka – wymyśliłam na poczekaniu, był niańką, ale moją. - W ramach zapłaty mieszka u mnie. Ma też inną pracę, więc dokłada się do rachunków.
         Pokiwał głową pokazując mi, że rozumie. Nie chciałam uchodzić za dziewczynę Seda, tym bardziej, że zależało mi na Davidzie i nie chciałam go stracić. Nie, żebym się zakochała, ale mogłam mieć fajnego przyjaciela. Nie łóżkowego, ale normalnego, prawdziwego.
        Usłyszałam, jak ktoś wszedł do domu. Spojrzałam pytająco na chłopaka.
Do pomieszczenia weszła młoda dziewczyna, chyba w moim wieku. Miała blond włosy z niebieskimi końcówkami, które sięgały jej do pasa i mocno błękitne oczy. Jej paznokcie były niebieskie.
- Hej – rzuciła. - Nie przedstawisz nas?
- To jest Kath, moja dawna koleżanka – pokazał na mnie. - A to jest moja siostra Carla.
- Masz siostrę? - czułam, że wypowiedziałam to trochę za szybko.
- No tak – przytaknął. - Nie znałaś jej, bo przygarnęła ją rodzina zastępcza. Gdy tylko stałem się pełnoletni, zamieszkałem tu, a ona razem ze mną.
         Poczułam się strasznie dziwnie. Udało im się to, co miałam zrobić razem z Simonem. Jednak wiedziałam, że to nie czas, ani miejsce na myślenie o tym.
- Przepraszam, nie powinienem...
- Nie – powiedziałam szybko. - Sama zapytałam.
         Obróciłam się w stronę blondynki, ale jej już nie było. Domyśliłam się, że poszła do swojego pokoju, nawet nie wiedziałam, kiedy. Poczułam wibracje telefonu. 
Sed
"
Jesteśmy już w domu. Za ile będziesz?"
"Już wyjeżdżam".

- Muszę się już zbierać – powiedziałam, wstając.
         Wcale nie spieszyło mi się do domu. Nie byłam przyzwyczajona do tego, że miałam jakieś obowiązki i czekał na mnie ktoś, kim miałam się zająć. Przez ostatnie lata dbałam tylko o siebie, zupełnie nie martwiłam się niczym innym. Nawet to, że mogę zostać złapana mnie nie interesowało, nie licząc oczywiście pierwszego razu, kiedy ogarnęła mnie straszna panika. Nie potrafiłam się po tym pozbierać. Myśl, że jestem mordercą, że kogoś zabiłam, po prostu mnie przytłaczała. Dopiero potem zdałam sobie sprawę, że to właśnie mi się podobało.
         Do domu dotarłam szybko. Jake jadł pizze, a Sedric naprawiał szafkę.
- Rick, musimy potem porozmawiać – rzuciłam.
- Rick? - posłał mi badawcze spojrzenie.
- Sama nie wiem, czemu to powiedziałam. Ale jako zdrobnienie może chyba być, co? - kącik moich ust powędrował w górę. - Ostatnio dostałam wykład o zdrowym żywieniu, a dzisiaj karmisz go fast food'ami? - zmieniłam temat.
- Jakoś nie potrafiłem się oprzeć, jak usłyszałem, że nigdy jej nie jadł.
- Naprawdę? - zwróciłam się do malca, a on przytaknął.
         Zdziwiło mnie to, jednak nie poruszałam już tego tematu. Sama wiedziałam, jak jest w domach dziecka i jakie to musiało być dla niego trudne. Tam jest zupełnie inaczej, wiedziałam to, bo sama to przeżyłam. Bycie na utrzymaniu innych ludzi, którzy niby są dobrzy, a okazują się być twoimi wrogami. To naprawdę nie jest miłe. Nie chciałam więcej o tym myśleć.
- Znalazłem budowlańców – usłyszałam.
- To bardzo fajnie. W ile się uporają? - zapytałam.
- W dwa tygodnie – wzruszył ramionami.
- Miałam nadzieję, że w tydzień – podzieliłam się swoim rozczarowaniem.
         Myśl o tym, że miałam przez pół miesiąca spać z nim w jednym łóżku nie była niczym miłym. Nie chodziło nawet o to, że go nie lubiłam, czy coś, ale raczej o to, że mnie cholernie pociągał. Gdy się położył obok mnie, miałam ochotę się tak po prostu przytulić do jego umięśnionych ramion i zostać w nich na zawsze.
         To było jednak nie możliwe, obiecałam sobie przecież, że koniec z takimi wyskokami. Chociaż na jakiś czas. Teraz bardziej potrzebowałam kolejnego zlecenia.
- Co z tą nową ofiarą? - zapytałam z nadzieją w glosie.
- Właśnie, miałem ci powiedzieć. Byłem u szefa po kopertę. Oto ona – podał mi ją do ręki.
- Pokazałeś szefowi jego?! - uderzyłam go w pierś.
- No co ty! Daj już spokój, ostatnio zrobiłaś się jakaś nerwowa – popatrzył krzywo i wyszedł z pokoju.
         Wiedziałam, że miał rację. Ostatnio tyle się działo, że nie mogłam funkcjonować normalnie. Podsumowałam ostatnie wydarzenia. Dziwny telefon, spotkanie faceta i nowa praca. Zabójstwa, wyjazd do Polski, znowu zabójstwo, brat i facet w łóżku. Mówiąc ogólnikowo, musiałam się bardzo zebrać w sobie, żeby pogodzić się ze zmianami, które zaszły niedawno.
         Kiedy na dole strony z demonicznym okiem ujrzałam napis „Termin nie robi różnicy, ale ta śmierć ma być nazwana krwawą masakrą” Wiedziałam, że będę się bawić naprawdę świetnie. Postanowiłam, że włożę wszystkie swoje siły w przygotowania i o to zadbam.
         Musiałam wyjechać sto kilometrów od domu, aby się tym zająć. Byłam na to nastawiona psychicznie i wiedziałam, że to się uda. Stanęłam daleko od celu, a resztę drogi pokonałam pieszo. Powoli podeszłam do ogrodzenia. Oczywiście od razu podleciały dwa olbrzymie pitbulle i zaczęły mnie obszczekiwać oraz obwarkiwać. Miałam wrażenie, jakby piana kapała im z pyska, podobnie jakby były chore na wściekliznę. To była jednak ich ślina - tak zajęły się mną, że zapomniały nawet o jej łykaniu.
         Ja jednak przygotowałam się wcześniej. Wystarczył tani środek usypiający i dwa woreczki mięsa mielonego – po pół kilo w każdym. Wysypałam im to na trawę, a one zaczęły jeść.
Po piętnastu minutach spały jak zabite, leżąc koło siebie na trawie. Zgrabnie przeskoczyłam przez płot, uważając na wystające kawałki siatki u góry, które mogły wbić mi się w nogę. Uprzednio odcięłam pastucha specjalnymi cążkami z gumowymi uchwytami.
         Było mi naprawdę wygodnie w ubraniu, które miałam na sobie. Czarne leginsy ze skóry i bluza z kapturem z tego samego materiału. Do tego buty, które na podeszwie miały napis DEAD. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o skórzanych rękawiczkach. Nie miałam pojęcia, skąd Rick wytrzasnął te rzeczy, ale były naprawdę genialne. Nie dość, że bosko wyglądały, to jeszcze były jakby uszyte specjalnie dla mnie.
        „Rick”, naprawdę spodobało mi się to określenie. Takie zupełnie niepodobne do niego, jakby inne. Jednak wiedziałam, że na pewno będę go tak nazywać.
         Dokładnie odmierzyłam wysokość i skoczyłam do góry. Chwyciłam się solidnej, drewnianej barierki, moje palce mocno się na niej zacisnęły. Ćwiczenia i bieganie bardzo się przydały, bo już po chwili stałam na balkonie, bardzo z siebie dumna. Drzwi balkonowe zgodnie z oczekiwaniami były otwarte, więc bez przeszkód dostałam się do środka.
         Zdziwiło mnie to, że w tak wielkim domu nie było alarmu, ale nie czepiałam się i podążałam zobaczyć wszystko.
         Rzuciłam tylko okiem na każde z pomieszczeń, aby w razie czegoś móc się po nich bez przeszkód poruszać i ukryłam się w szafie pokoju gościnnego. Nie wiedziałam, ile czasu miało przyjść mi tam siedzieć, ale już nie mogłam się doczekać.
          Usłyszałam jakiś głos. Otworzyłam oczy i zaklęłam cicho. Jak mogłam usnąć w szafie?! I ile czasu spałam? Uchyliłam delikatnie drzwiczki i wyjrzałam przez szparę. Przez pierwsze sekundy nie widziałam nic, ponieważ mój wzrok był przyzwyczajony do ciemności i światło mnie oślepiło. Po chwili jednak zaczęłam normalnie widzieć.
         Zobaczyłam kobietę, która była taka, jaką zapamiętałam ze zdjęcia. Koło czterdziestki, zza mocnym makijażem, w tym mocno czerwone usta. Paznokcie także były na czerwono. Wzięłam głęboki oddech, po czym cicho zawołałam jej imię.
         Nie zwróciła na to najmniejszej uwagi, więc spróbowałam znowu.
- Chloe...
Zmarszczka na jej czole pogłębiła się, ukazując jej zdziwienie i dezorientację. Rozejrzała się dookoła siebie, po czym wróciła do swojego zajęcia.
- Chloe....
Tym razem naprawdę się zdenerwowała.
- Kto tu jest? - powiedziała, wstając sprzed toaletki.
- Chloe...
- Jack, jeżeli to ty, to idź sobie! - jej oczy były duże i przerażone.
Wyszłam z ukrycia, a ona zbladła.
- Nie mam pojęcia, kim jest Jack, ale ja tu jestem, i nie pójdę, bynajmniej na razie – założyłam ręce na piersi.
         Blondynka nie wiedziała, co ma zrobić. Spoglądała na mnie pustym wzrokiem, tak jakby czekała na moją reakcję. Jej ręce zwisały bezwładnie wzdłuż boków. Wyglądała na taką bezbronną. Pomyślałam, że jeszcze bardziej bezwładna to ona będzie, jak z nią skończę.
- Dlaczego się uśmiechasz?
         Jej pytanie zbiło mnie z tropu. Obca dziewczyna weszła do jej domu i wylazła z szafy, a ona pyta, dlaczego się uśmiecha. To nie było według mnie normalne zachowanie. Zaśmiałam się.
- Spodziewałam się innego pytania – przyznałam.
- Nie rozumiem – nadal na mnie patrzyła.
        Pokiwałam głową dając jej do zrozumienia, że nie jest to ważne. Zza paska wyciągnęłam mały nóż. Był to czarny jak noc sztylet. Lubiłam akurat ten typ, ponieważ był długi i ostry z obu stron. Po za tym ładnie się prezentował i nie wiem czemu, ale kojarzył mi się z zamkiem i średniowieczem. Sed załatwił mi taki wojskowy, z bardzo dobrej jakości stali. Nie kłamał mówiąc, że załatwią mi wszystko, co będę potrzebowała. Moją fanaberię dostałam po dwóch godzinach.
         Kobieta zamknęła oczy, po czym z powrotem je otworzyła. Teraz wcale nie wyglądała na swoje czterdzieści sześć lat, raczej na dziesięć więcej. Próbowała zrobić dzielną minę, ale jakoś jej nie wyszło.
- Zrób to, co musisz... - jej głos drżał tylko trochę. Patrzyła się prosto w moje oczy.
- Bu! - zrobiłam krok w jej stronę, a cała odwaga ją opuściła. Z krzykiem wybiegła z pokoju.
Westchnęłam. Wiedziałam, że jak będzie tak krzyczeć, to prędzej, czy później zwróci to czyjąś uwagę. Podążyłam za nią i złapałam ją przy drzwiach wejściowych.
- Nie krzycz tak – patrząc się jej w oczy, przyłożyłam ostrze do gardła. - Do salonu – widząc, że nie zareagowała, dodałam – Już!
         Posłusznie wykonała moje polecenie. Usiadła na skórzanej kanapie, ale mój widok przykuło coś innego. Wielki, biały puchaty dywan zakrywał całą podłogę. Zapragnęłam go mieć, mimo że wiedziałam, że to raczej nie możliwe. Postanowiłam kupić sobie taki sam. A co do tamtego, to pomyślałam, że szkoda go zachlapać.
         Odwracając się w stronę kobiety, zamachnęłam się i rozcięłam jej policzek. Otworzyła usta, ale od razu zamknęła je z powrotem. Przyłożyła rękę do twarzy, jakby to miało coś zmienić. Kropla po kropli spływały jej od dłoni po łokieć, a stamtąd na kanapę. Widziałam tą czerwień – która niedługo miała zmienić się w brąz.
- Proszę... - tak naprawdę nie wymówiła tego słowa. Bezgłośnie poruszyła wargami, ale i tak ją zrozumiałam.
         Zaczęłam się śmiać, po czym całkiem poważnie się odezwałam.
- Na kolana, a może daruje ci życie – skłamałam.
Widziałam niedowierzanie w jej oczach, których nie potrafiłam określić barwy.
- Mówię poważnie – nożem wskazałam jej kierunek.
Tym razem zobaczyłam iskierkę nadziei. Upadła na kolana, po czym podczołgała się w wyznaczone miejsce.
- Teraz mnie przekonaj.
- Jak? - spojrzała na mnie. - Oszczędź mnie... Niedługo i tak umrę, więc...
- Zamknij się! - przerwałam jej. - Nie o tym mówię, powiedz coś zabawnego.
         Naprawdę się przeraziła. Widziałam, że poci się coraz bardziej, a jej ręce zaczynają drżeć. Chrząknęłam, dając jej do zrozumienia, że czekam.
- Pppprzyszła baba dddo lekarza... - zaczęła, ale nie dokończyła, ponieważ dostała ode mnie kopniakiem w twarz. Mimo tego, że były to adidasy, miały blachę na palcach i bardzo grubą podeszwę.
- Nie o tym mówię suko! Jesteś suką prawda? Prawda!?
         Wiedziałam, że to już koniec. Że wpadłam w amok i już nic mnie z tego nie wyciągnie. To jakby wpaść do studni – samemu się z niej nie wydostanie, mimo wszelkich starań. Chloe pokiwała głową.
- Powiedz to!
- Jestem suką – wyszeptała.
- Głośniej! - rozkazałam.
- Jestem suką! - jej głos był donośny i mnie trochę zaskoczył.
- Grzeczna dziewczynka. Pójdziesz do nieba.
         Złapałam ją za włosy i przecięłam skórę na gardle. Zobaczyłam mnóstwo krwi, która była bardzo ciepła. Nie potrafiłam przestać ciąć, chociaż wcale nie próbowałam. Chciałam to zrobić. Cięłam dalej i dalej... W końcu trzymałam w ręku samą głowę. Była cięższa niż mogłam się spodziewać. Jej mina tak naprawdę nic nie ukazywała. Nie zastygła w jakimś grymasie, jak to zwykle opisywali w książkach. Byłam strasznie zawiedziona.
         Udałam się w stronę łazienki. Z racji tego, że byłam niezadowolona, głowa wylądowała w muszli klozetowej. Szczasz sobie sama do szyi, Chloe. Ta myśl wydawała się na tyle śmieszna, że prawie oplułam lustro. Chciałam wyczyścić krew z rękawiczek, jednak nagle usłyszałam czyjś głos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz