niedziela, 16 marca 2014

Rozdział X

      Wpadłam w panikę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że do domu mógł wejść ktoś razem z tą babką. Jednak nie zauważyłam nikogo. Powoli zerknęłam za drzwi i stwierdziłam, że nikogo tam nie ma. Weszłam do salonu i ogarnęła mnie fala ulgi. W salonie stał telefon. To była automatyczna sekretarka. Słysząc słowa, zamarłam ponownie: "...więc za chwilę przyjadę do ciebie. Nie można się tyle nie odzywać. Od trzech dni się do ciebie próbuję dodzwonić. Z resztą, pogadamy za dziesięć minut. Pa."
        
Był to głos jakiejś starszej kobiety, pewnie jakiejś przyjaciółki. Miałam dziesięć minut na ewakuowanie się. Nie myśląc długo, wybiegłam na podwórko. Pierwsze i jedyne co zobaczyłam, to dwa wściekłe psy biegnące w moim kierunku. Zdałam sobie sprawę, że przeoczyłam jedną rzecz. Nie przemyślałam tego, że zwierzaki mogą się obudzić, zanim opuszczę posesję. Tym bardziej, że głupia usnęłam w sypialnianej szafie.
        
Włożyłam wszystkie swoje siły w to, aby dobiec do płotu. Bieganie po parkach przydało się, ponieważ pomimo tego, że prawie gryzły mnie w pięty, to jednak byłam szybsza. Wybiłam się z obu nóg i złapałam się siatki. Następnie przeskoczyłam przez nią i biegłam – tym razem truchcikiem w drogę powrotną. Już po chwili ujrzałam samochód. Wskoczyłam do środka i głośno przeklęłam. Nie zdążyłam oczyścić się z krwi, a dla Sedric'a jego pojazd był całym światem. Pomyślałam, że będzie musiał to przełknąć.

        
Otworzyłam oczy. Po ilości światła w moim pokoju stwierdziłam, że jest południe. Powoli wywlekłam się z łóżka – szczęśliwa i wyspana.
- Jak poszło? - Sedric uśmiechnął się.
       
Nie odpowiedziałam mu od razu. Podeszłam do kuchenki i zobaczyłam, co dobrego robi. Rosół, który w jego wykonaniu był genialny, a na drugie kluski, rolady i pyszny sos. Pociekła mi ślinka.
- Źle – skrzywiłam się. - To był najgorszy dzień mojego życia. Tak wyszło, nie chciałam tego. Będę miała tak przesrane, że sobie nawet nie wyobrażasz – zrobiłam minę zbitego psa. On zbladł.
- Co się stało?! - powiedział, a raczej wykrzyczał po chwili wahania. - Załapałaś się na dzisiejszą gazetę, ale nie napisali nic o sprawcy! - dodał, minimalnie ciszej.
- Nie krzycz tak, bo Jacob usłyszy! - skarciłam go.
- Jest na dworze, ale nie zmieniaj tematu! Lepiej mów, co zrobiłaś!
- Ubrudziłam ci trochę siedzenie... I kierownice i drzwi chyba też – robiłam przerwy pomiędzy wyrazami. - Nie chciałam tego, tak wyszło, bo... - próbowałam się tłumaczyć.
- Że niby co zrobiłaś? - krzyknął. - Moje piękne, kochane, najcudowniejsze autko?!
- Nie waż się krzyczeć na mnie – popchnęłam go.
        
Za nim stało krzesło, które podcięło mu nogi. Runął z hukiem na ziemię. Nie widziałam jednak tego, ponieważ zdążyłam się odwrócić i wyjść tylnym wejściem. Czekało tam na mnie krzesełko. Siadłam na nie, po czym odpaliłam papierosa, delektując się dymem. Myślałam o nocy - była dla mnie bardzo udana. Naprawdę poprawiła mi humor. Wiedziałam, że byle jaki gościu nie popsuje mi go, krzyczeniem na mnie. Nie lubiłam tego i nie pozwalałam na takie zachowanie. To było jak wskakiwanie w paszcze lwa, który tylko czeka na to, aby ją zamknąć, oddzielając głowę od reszty ciała. 
        
Podniosłam gazetę. Sprawa na pierwszą stronę. Krwawa śmierć głosił nagłówek.
"
Dziś w nocy w okolicach bla bla zamordowano czterdziestoparoletnią kobietę. Była to w szczególności okrutna śmierć. Biedaczce odcięto głowę, a następnie wrzucono ją do muszli klozetowej. „Cały pokój był we krwi, nigdy nie widziałem czegoś takiego” - mówi policjant bla bla." Omijałam wzrokiem większość informacji.. Czekałam na jedną wzmiankę. Znalazłam ją. 
Policja do tej pory nie natrafiła na żaden ślad zabójcy. Wiadomo tylko, że mężczyzna ten nosi buty z napisem „dead” na podeszwie.
       
Zaśmiałam się. Tak jak myślałam, jak zwykle nic na mnie nie mieli. Odłożyłam prasę z powrotem.
Usłyszałam kroki za sobą, a potem głos.
- Chyba złamałaś mi rękę.
Będąc pewna, że przesadza odwróciłam się. Widząc opuchliznę i widoczny ślad przemieszczenia kości zawołałam Jake'a, po czym pojechaliśmy do szpitala.
        
Przyjęli nas bardzo szybko, bo ręka wymagała nastawienia. Gdy zmierzał do gabinetu, spojrzał na mnie.
- Chyba nie chcesz, abym trzymała cię za rączkę, Sed? - zapytałam z przekąsem.
- Jak jesteś taka chętna, to możesz mnie potrzymać za coś innego – puścił do mnie oczko.
       
Nie myśląc długo, trzymaną w ręku gazetą cisnęłam w jego stronę. Uchylił się w odpowiednim momencie, więc zatrzymała się na ścianie. Lekarz zmierzył mnie wzrokiem. Miał siwe włosy i wszędzie zmarszczki. Ubrany w biały kitel, który kojarzył mi się bardziej z rzeźnikiem, niż doktorem. Jedyne, co go skłaniało w tym lepszym kierunku był uwieszony na szyi stetoskop.
        
Rick, jak przystało na twardego faceta nawet nie krzyknął. A nawet jeżeli to zrobił, to tak cicho, że nawet nie usłyszałam. Po piętnastu minutach było już po wszystkim. Z ręką w gipsie wyszedł z pokoju, a za nim siwowłosy.
- Proszę następnym razem tak nie szkolić swojego chłopaka – mrugnął do mnie. 
       
Jego słowa były dla mnie zaskoczeniem, ale o nic nie pytałam. Chciałam wrócić do domu.
- Wiesz już, na co wydasz swoją wypłatę? Jest naprawdę duża – zagadał do mnie Sed, następnego dnia.
       
Owszem, wiedziałam i on mi miał w tym pomóc. Pożyczanie od niego wiecznie samochodu było strasznie męczące, więc zapragnęłam mieć własny pojazd, szczególnie na następne akcje. Nie zamierzałam się mu tłumaczyć z każdej plamki na siedzeniu. Wiedziałam też, że będę bardziej ostrożna, bo swojej maszyny też nie będę chciała pobrudzić.
- Motocykl – odpowiedziałam.
        
Spojrzał na mnie pytająco. Denerwowało mnie takie zachowanie. Co było w tym dziwnego? To, że byłam kobietą i zamierzałam jeździć na dwóch kółkach? Podobno istniało równouprawnienie, więc nie wiedziałam, o co mu chodzi. Poza tym zarabiałam tyle, że mogłam pozwolić sobie na takie rzeczy. Nie mówiąc już o tym, że na motocyklu czułam się lepiej, niż na własnych nogach.
- Nie gap się na mnie tak, tylko się zbieraj. Jedziemy do naszego... mojego – szybko się poprawiłam – domku na odludziu, żeby przypilnować budowlańców, a następnie zabierzesz mnie w miejsce, gdzie wreszcie będę mogła spełnić swoje marzenie.
       
Uśmiechnął się do mnie, a ja nie miałam pojęcia, o co mu chodziło. W trójkę wsiedliśmy do auta.

       
Jak widać, budowlańcy nie tracili czasu. Stały już ściany i dach, które miały zostać niedługo malowane.Cieszyło mnie to. Nie chodziło o to, że z Sed'em spało się źle, ale miałam wrażenie, że dziwnie się na mnie patrzy. Poza tym, chciałam jak najszybciej ukryć Jake'a, aby nic mu się nie stało. W każdej chwili mogli nas namierzyć, a nie zamierzałam go oddawać. Nie miałam szans, aby się z nimi mierzyć. Każda próba sprzeciwu mogła skończyć się źle.
       
Spojrzałam na to, co już było postawione. Dokładnie widziałam, jak to będzie wyglądać. Łóżko w kącie, po drugiej okno, na przeciwko szafa. Dywan w ulice, po których będzie mógł jeździć zabawkowymi autkami, pościel z postaciami z filmu "Auta". Do tego nad łóżkiem tapeta w motocykle, podobnie jak firanka, a pozostałe ściany na niebiesko. Na suficie kolorowe gwiazdki i księżyce, które będą świecić w nocy. Widziałam także zawartość jego szafy. Te bluzy z kapturem wiszące na małych wieszaczkach, małe spodnie dresowe. Do tego adidasy. Naprawdę nie mogłam się doczekać, aby był skończony. Już dawno wydałam polecenia, jak ma to wyglądać i miałam nadzieję, że sprosta to moim, i co ważniejsze, oczekiwaniom Jacoba.
       
Gdy stwierdziłam, że budowa nie wymaga mojego nadzoru i wszystko idzie zgodnie z planem, postanowiłam, że zajmę się drugą zaplanowaną sprawą. Udałam się pod wskazany adres.
       
Był to duży, żółty budynek, ogrodzony zielonym płotem. Zadzwoniłam do furtki i oczekiwałam, aż ktoś wyjdzie. Poczekałam chwilę, aż wyszedł starszy mężczyzna w szlafroku. Było po południu, ale każdy chodzi w tym, w czym lubi.
- Czym mogę służyć? - zapytał kulturalnie.
- Ja w sprawie ogłoszenia - uśmiechnęłam się do niego.
- Ach tak, chodź za mną, to ci go pokażę.
       
Już nie mogłam się doczekać. Podążyłam za nim do małego, murowanego garażu. Ze zniecierpliwieniem czekałam, aż upora się z dużą kłódką. Już chciałam zobaczyć ten piękny czarny lakier, opływowy kształt no i czerwony napis CBR z boku. Widziałam każdy jego detal, ten błysk rury wydechowej. Gdy jednak w końcu weszliśmy do środka, odpłynęły ze mnie wszystkie emocje.
       
Pierwszym, co mi się rzuciło w oczy, była wielka, wgnieciona dziura zamiast przedniego światła. Lakier był cały popękany, a w wielu miejscach w ogóle go nie było. W oponach nie było powietrza, a siodełko było podrapane. Przeżyłam taki szok, że miałam ochotę zabić gościa na miejscu.
- Widziałam zdjęcia nie tej maszyny. To jakaś pomyłka - zdołałam powiedzieć.
- Ależ nie! To jest ten motocykl, tyle że pół roku temu - usłyszałam w odpowiedzi.
       
Nie mogłam uwierzyć, że w pół roku można tak zrujnować maszynę. Dla mnie taka piękność byłaby świętością, a tutaj nie dość, że wypadek to na dodatek ewidentnie nikt o niego należycie nie dbał. 
       
W jednej chwili ogarnęła mnie złość. Żeby powstrzymać siebie od rękoczynów, odwróciłam się na pięcie i po prostu odeszłam.
- Jedźcie na miasto zjeść coś, zdzwonimy się - wydałam polecenie Rick'owi, po czym udałam się w kierunku pół i drzew.
       
Szłam powoli, odliczając od stu, do jednego, jednak na niewiele to się zdało. Miałam ochotę się na kimś wyżyć. Nie rozumiałam, z jakiego powodu ktoś wstawia stare zdjęcie motocykla, sprzed wypadku i w świetnym stanie. Każdy normalny, zanim dokona transakcji najpierw ogląda swój zakup, potem go testuje, a na samym końcu dopiero płaci za niego i odjeżdża do domu. Poza tym, dla mnie niedbanie o taki pojazd powinno być karane śmiercią.
       
Usłyszałam auto jadące za mną. Oczywiście, musiało zwolnić. W środku siedziało dwóch mężczyzn: kierowca, który był brunetem o trochę dłuższych włosach, natomiast pasażer to blondyn, który był krótko ścięty. Samochód to Opel Vectra metalik.
- Cześć mała - rzucił blondyn.
- Mała to jest twoja pała - powiedziałam, mając nadzieję, że da mi spokój.
- Ale pojazd - tym razem był to głos kierowcy.
- A ty masz małego z klocków lego, więc też się nie odzywaj - rzuciłam.
- Chcesz się przekonać? - bardziej odważny pasażer prowokował mnie.
       
Odwróciłam się chcąc zobaczyć, jak daleko zaszłam. Okazało się, że pokonałam około dwa kilometry, a całą scenę zasłaniały drzewa. Nie myśląc długo złapałam głowę blondyna wystającą z połową ciała z auta i wyciągnęłam go jeszcze bardziej. Uderzyłam kolanem w jego twarz tak, że usłyszałam okrzyk bólu. Jego kolega od razu stanął w miejscu. Chłopak próbując się bronić, zaczął wymachiwać rękami. Z racji tego, że to nic nie dało, chciał cofnąć się z powrotem do auta. Niefortunnie nacisnął guzik od zamykania okna i sprawił, że utknął. Jego głowa była na zewnątrz, natomiast reszta wewnątrz. Jeszcze dwa centymetry, a szyba poderżnęłaby mu gardło.
       
Obeszłam samochód dookoła. Kierowca patrzył się na mnie przerażonymi oczami.
- Ale z ciebie cipka - powiedziałam w chwili, gdy go ogłuszyłam. Podobnie zrobiłam z jego kolegą, a następnie wjechałam w głąb drzew.

2 komentarze:

  1. Błagam Cię nie usuwaj bloga, kocham Twoje opowiadanie i szczerze powiem, że jest ono lepsze od nie których książek. :D
    P.S. Czekam na kolejny rozdział i jeszcze raz NIE usuwaj bloga! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Spróbuj tylko go usunąć a osobiście skopie Ci tyłek -.-
    A tak ogólnie to znasz moje zdanie na temat opowiadania, więc NAWET SIĘ NIE WAŻ TEGO USUWAĆ! Ja tu jestem ciekawa co z tego wyniknie chociaż znam już część kolejnego rozdziału xd
    Pozdrawiam :*
    seo

    OdpowiedzUsuń