niedziela, 28 września 2014

Rozdział XXI

      Rozległ się trzask broni, jednak pocisk nie wystrzelił. Pistolet nie był naładowany. Czułem satysfakcję, gdy kładłem Ed'owi trzydziestkę ósemkę na dłoń.
- Wiedziałeś, że nie jest nabita – wyszeptał, najwyraźniej zdziwiony.
- Owszem, wiedziałem – przyznałem. - Tak samo wiedziałeś o tym ty. Nie lubię takiego czegoś. Skoro jedziemy na akcję i mam sprzątnąć klientkę, to oczywiście, że to zrobię. Ty jednak wolałeś mnie najpierw sprawdzić. Podołałem? Nadaję się? Chyba, że nie przeszedłem twojej próby – ostatnie słowo wypowiedziałem z wręcz namacalną pogardą w głosie.
     Ed chyba przejął się tym, co powiedziałem, ponieważ wyciągnął magazynek, włożył do niego jeden nabój z kieszeni kurtki, a następnie strzelił do dziewczyny. Trafił ją dokładnie między oczy.
     Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Bardziej skupiłem się raczej na samym Edwardzie. Gdy naciskał na spust miał coś takiego w oczach, od czego przeszły mnie ciarki. Jego ruchy zaś wydawały się trochę znajome, ale nie do końca. Nie byłem pewien co do tego. Przecież nie mogłem go zapytać po prostu „ koleś, ja cię skądś znam!”. Chociaż w sumie, dlaczego nie.
- Koleś, ja cię chyba skądś znam.
- Nie wydaje mi się. A teraz zmywajmy się stąd – powiedział.
- A ona? - zapytałem.
     Ten jednak prawie zdążył zniknąć mi z oczu. Nie mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ nie znałem powrotu. Może gdybym się postarał... Wolałem jednak podążać za kimś, kto wiedział jak wrócić. Nie zamierzałem się zgubić w ciemnej piwnicy z trupem gdzieś w środku. Nagle zahaczyłem o coś głową. Zaraz znalazłem to ręką: sznurek. Pociągnąłem za niego i już po chwili wszędzie rozbłysło światło.
- To tu jest prąd? - zdziwił się mój współtowarzysz. - Lepiej to jednak zgaś, ktoś nas może zobaczyć.

     Po powrocie do domu stwierdziłem, że czas się trochę zabawić. JJ wkurzył się na mnie, że nie poszedłem z nim ostatnio do clubu, więc tym razem postanowiłem, że pójdę. Z nim czy bez niego, chociaż wiedziałem, że nie odpuści żadnej okazji do zabawy. Prawie.
     Gdy tylko podchodziło się do wejścia, już czuło się tą atmosferę. Kolorowe światła, pełno pijanych osób i muzyka, od której chciało się ruszać. Od razu skierowaliśmy się do baru. Widziałem, że za moim kolegą podążają wzroki niektórych osób. On jednak zdążył się do tego przyzwyczaić. Owszem, wyglądał inaczej niż reszta, ale on po prostu taki był. Z glanami i irokezem nie rozstawał się nigdy, więc dlaczego miałby robić wyjątki? Nie unikał jednak takich miejsc. Chodził po nich z wysoko uniesioną głową i uśmiechem na ustach. Zawsze także patrzył prosto przed siebie i nie przejmował się niczym.
- Balllantine's ze sprite'm – powiedziałem do barmana, pokazując dwa palce. Kiwnął głową i wyciągnął dwie szklanki. Odlał odpowiednią ilość alkoholu, po czym dopełnił szkło napojem. Dorzucił do tego lód, a ja dałem mu pieniądze, nie czekając na resztę.
- Następną kolejkę ty stawiasz – krzyknąłem do ucha koledze, bo było bardzo głośno.
On tylko pokiwał głową, na znak, że rozumie i zaczął iść powoli w stronę parkietu.
     Ustawiliśmy się z boku i obserwowaliśmy ludzi. Byliśmy jeszcze całkiem trzeźwi, więc nie było mowy o tańczeniu. Dodatkowo piliśmy drinki, a z nimi ciężko jest wywijać na parkiecie. Niektórzy ludzie wyglądali całkiem śmiesznie. Byli bardzo pijani, a ich ruchy były ciągle takie same i nie wyglądało to dobrze z połączeniem kolorowych światełek. Ruszali się jak maszyny, tym bardziej, że co chwila któraś z ich części ciała znikała, bo kula ze światłami na suficie akurat świeciła na kogoś innego. Rozejrzałem się też dokładniej za jakimiś fajnymi dziewczynami. Oczywiście, jak to zwykle bywa, te lepsze były z facetami, co wykluczało je. Było też kilka fajnych tańczących we dwie lub więcej, ale mogły zaczekać.
     Po czwartym drinku zaczęło mi porządnie szumieć w głowie. Jednak to jeszcze nie było to. Wpadłem więc na pomysł jak to naprawić i uśmiechnąłem się do siebie. Znowu udaliśmy się w kierunku baru.
- Dwa razy kamikaze – rzuciłem do wysokiego kolesia.
- Osiem shotów – poinformował mnie, a ja kiwnąłem głową na znak, że o tym wiem.
Patrzyłem, jak do shakera wrzuca lód, sok z cytryny, czystą wódkę, a na końcu likier blue curacao. Następnie wymieszał wszystko dokładnie i rozlał do kieliszków, wylewając część na stół.
     Wypiliśmy po cztery shoty jeden po drugim. Dopiero wtedy poczułem się odpowiednio wstawiony. Od razu poszedłem na parkiet i zacząłem tańczyć. Po pijanemu stawałem się mistrzem parkietu. Na szczęście nie uszło to uwadze kilku dziewczyn, które zaczęły się we mnie wpatrywać. JJ, jak to on, od razu podbił do jakiejś laski i już miał z kim wywijać. Ja nie chciałem się brać za pierwszą lepszą, dzisiaj miałem ochotę na coś wyjątkowego, co sprawiłoby, że w końcu się odprężę. Nie musiałem długo czekać. Gdy mów wzrok podążył za wychodzącym i mrugającym do mnie moim przyjacielem, ujrzałem blond piękność.
     Miała długie, proste włosy, była szczupła, wysoka i miała idealne krągłości. Zawsze zastanawiałem się, jak innym laskom udawało się mieć krągły, duży tyłek, duże cycki, a do tego płaski brzuch i nogi modelki. Przecież miało się dużo ciała wszędzie, albo się go nie miało. Jak połączyć jedno z drugim, nie wiedziałem. Zwróciłem także na jej ubiór. Zielona sukienka w cekiny, które rozmywały się, gdy na nie patrzyłem z powodu tego, że byłem pijany, była spoko. Obcisła, krótka, a do tego dużo odkrywała. Miała także szpilki i torebkę pod kolor sukienki.
     Od razu do niej podszedłem. Dziewczyna zmierzyła mnie od góry do dołu i zatrzymała wzrok na mojej twarzy. Była równie pijana, jak ja.
- Może od razu pójdziemy do mnie? - wykrzyczała do mojego ucha.



     Wchodzę i widzę. Biała postać w ciemności, jak widmo, które straszy nocą. Kobieta w bieli, lecz ten widok nie jest w najmniejszym stopniu piękny. Jest straszny i makabryczny i wbija się w pamięć tak, jak tyko potrafi. Wżyna się w umysł i nie chce wyjść i boję się, że nie wyjdzie do końca życia. Będzie snuł się po głowie w najciemniejszych zakamarkach do końca dni, a nawet dłużej, już po śmierci, po drugiej stronie, cokolwiek czeka na nas tam, gdzie ma był cudownie. Burza blond loków okala twarz, a szyję ozdabia kręcony sznur, który naprężony sięga aż do belki znajdującej się pod sufitem. Postać znajduje się parę centymetrów nad ziemią i wije się w agonii, jednak wcale nie walczy o życie. Może chce zostać znaleziona teraz, a może dopiero za kilka godzin. Biegnę i wołam. Wołam najgłośniej jak potrafię i najbardziej przekonująco na świecie, jednak to nic nie daje. Łapię ją i podnoszę, jednak czuję, że nie dam rady. W moich chudych ramionach nie ma wystarczającej ilości siły, aby ją podnieść. Rozpacz i wołanie. I dźwięki. Dźwięki są chyba najgorsze.
     Wołam o pomoc. Wołam, jednak nikt mnie nie słyszy. Coraz więcej paniki ogarnia moje ciało, jednak się nie poddaję. Biegnę. Biegnę co sił w nogach. Skoki przez deski, bieg przez drogę, furtka, chodnik, drzwi, schody i jestem. Jedyna osoba, która może w tym momencie pomóc. Z przerażeniem w oczach wstaje i biegnie po pomoc. Dziecko zaczyna płakać. Mały niemowlak, płacze, jakby czuło co się wokół niego działo. Biorę je na ręce i przytulam, jednak biegnę z powrotem, wraz z dzieckiem na ręku. Biegnę. Zostawiam je na trawie przed ciemną, starą szopą i wchodzę do środka. Osoba, która podniosła postać zasłużyła na miano bohatera. Mimo przerażenia utrzymuje na rękach wiszącą postać. Ja próbuję rozluźnić sznur, jednak jest to prawie niemożliwe. Próbuję z całych sił, jednak on nadal nie ustępuje. Czuję ciemną rozpacz, ponieważ wiem, że tu już koniec. Słyszę płacz dziecka, jednak staram się nie zwracać na to uwagi. Nadal walczę ze sznurem, a on... ustępuje. Biała dama bierze oddech – duży, gwałtowny, a za nim kolejne. Myślę, że się udało, ale jednak nie. Morderca, który zaciskał się jeszcze przed momentem na gardle nie chce zejść. Wyżej, wyżej – wołam, nadal walcząc. Po męczącej walce udaje mi się ściągnąć go z głowy. Kiedy wiem, że zrobiłam co się dało, biegnę do dziecka. Malutki chłopczyk siedzi na zimnej trawie i płacze. Biorę go na ręce i przytulam do siebie. Bujam go w lewo i w prawo, a on przytula się do mojej piersi i przestaje płakać. Słyszę jednak, że się nie udało. Ku rozpaczy dziecka, kładę je z powrotem na trawę, a on zaczyna płakać. Wracam do starej, ciemnej szopy i widzę. Ona nadal wisi; sznur zaciągnął się na włosach, a ona nadal wisi i jęczy.
     Otwieram oczy. Nadal słyszę swój własny krzyk.
-MAMO, MAMO! MAMO, TYLKO NIE TO...
     Znowu koszmar. Nie potrafiłem już ich zliczyć przez to, że pojawiały się tak często. Powoli usiadłem na łóżku i spuściłem nogi na chłodną podłogę. Próbowałem także pozbierać myśli, ale nie do końca mi się to udało. Zacząłem się zastanawiać, skąd te głupie sny. Nawrót z przeszłości? Nie pamiętałem, aby stało się coś takiego, chociaż nie dałbym uciąć sobie za to ręki. Jedyną osobą, którą mogłem o to zapytać, była moja siostra, jednak nie chciałem jej martwić.
     Już chciałem wstać, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem u siebie. Rozejrzałem się dookoła, ale nie bardzo przypominałem sobie, co się stało w poprzednim dniu. Obok mnie na łóżku leżała średniej urody blondynka z odrostami, której rozmazał się makijaż. Była naga, podobnie jak ja. Spojrzałem pod nogi i zauważyłem zużytą prezerwatywę leżącą bezwładnie koło łóżka. Tylko jedna? - pomyślałem i w tym momencie przypomniał mi się krótki dialog.
- Pij, pij głupia. Będziesz łatwiejsza.
- A ty głupi. Pij, pij, nie będziesz mógł.
     Uśmiechnąłem się na te słowa, ale zaraz szybko wróciłem do rzeczywistości. Znalazłem wszystko, co potrzebowałem ułożone w ścieżkę od sypialni do drzwi. A może na odwrót? Jednak nie miałem moich bokserek. Nie miałem na to jednak czasu, ponieważ blondi mogła się w każdej chwili obudzić. Ubrałem się, a następnie szybko wyszedłem i udałem się prosto na spotkanie z Ed'em.

    Widziałem ją. Siedziała w parku i czytała książkę. Miała ładne, złociste włosy, które spływały jej na ramiona. Była bardzo młoda i prawdę powiedziawszy bardzo ładna. Z racji tego, że siedziała nieruchomo była łatwym celem. Mogłem trafić ją w ciągu ułamka sekundy, tym bardziej, że miałem ją na celowniku. Opuściłem jednak broń i schowałem ją za pasek od spodni, a następnie przykryłem koszulką. Dookoła niej było mnóstwo dzieci, a nie chciałem, aby były tego świadkami.
     Dobra, przejmowałem się tym, ale bardziej chciałem obejrzeć sobie dziewczynę. Popatrzeć sobie na nią bezkarnie, jako ostatni na świecie, a potem ją zabić z zimnym sercem. Taki właśnie byłem. Przynajmniej tak mi się wydawało.
     Nagle w parku zrobiło się całkiem pusto i cicho. Dosłownie. Wszystkie dzieci gdzieś zniknęły, ptaki przestały śpiewać, a lekki, wiejący wiatr przestał wiać. Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że niemal namacalna. W oddali zauważyłem mężczyznę po 30, który biegł z dużymi słuchawkami na uszach. Stwierdziłem, że to odpowiedni moment. Wycelowałem jeszcze raz i nacisnąłem spust. Głowa dziewczyny odskoczyła pod nienaturalnym kontem, a następnie upadła wraz z resztą ciała. Od razu wstałem i jak gdyby nigdy nic poszedłem do swojego domu i położyłem się spać. Tej nocy po raz pierwszy od wielu dni nie miałem koszmarów.

poniedziałek, 8 września 2014

Rozdział XX

     Byłem jak sparaliżowany, już od dawna nie słyszałem tego nazwiska. Od ilu? Mniej więcej trzynastu lat. Teraz nazywałem się Jake Barrow i nikt oprócz Kate nie mówił na mnie inaczej. Pomyślałem, że może stało jej się coś, ale od razu uznałem to za głupie. Próbowałem skupić swoje myśli i wtedy zauważyłem, że J.J. Wpatruje się we mnie z wyczekiwaniem, więc pokiwałem głową i poszedłem do swojego pokoju. Pies nawet na mnie nie spojrzał.
- Kto mówi? - zapytałem; mój głos nie zabrzmiał tak pewnie, jak chciałem.
- To cię teraz nie powinno interesować. Spotkajmy się w parku pod dużym drzewem.
Usłyszałem sygnał zerwanego połączenia. Jeszcze dobre pięć minut wpatrywałem się w telefon komórkowy. Co to miało oznaczać? Nie miałem najmniejszego pojęcia. Mogłem o to zapytać tylko jedną osobę, ale to oznaczało pójście na spotkanie. Postanowiłem, że pokażę, że sam potrafię o siebie zadbać i rozwiązać własne problemy. Poza tym musiałem wyjść na spacer z suczką, a to wymagało pójścia do parku. Zauważyłem, że zajmuje większą część mojego pokoju. Była naprawdę ogromna i w dodatku groźna. Nie chciałem ryzykować, że rzuci się na kogoś, więc postanowiłem kupić jej kaganiec.
- Idę do sklepu, chcesz coś? - zapytałem, ubierając buty.
- Nie, bo zaraz sam wychodzę. Weź klucz – usłyszałem na odpowiedź.
Gdy stanąłem w zoologicznym, nie wiedziałem, co mam kupić. Było tego strasznie dużo, a w dodatku nie licząc Killera, nie mieliśmy innych zwierząt. W końcu kupiłem dwie metalowe miski, komplet obroży z kolcami, grubej smyczy i kagańca w czarnym kolorze oraz worek karmy. Wiedziałem, że wypadałoby ją jeszcze odrobaczyć i tak dalej, ale to zamierzałem załatwić podczas wizyty u weterynarza.
Zapłaciłem za wszystko i udałem się do wyjścia. Gdy postawiłem nogę poza terenem sklepu, poczułem, jak wpadam na kogoś. Już miałem przeprosić, kiedy spostrzegłem, że to J.J.
- Jesteś pewny, że mógłbym coś chcieć z tego sklepu? - uśmiechnął się do mnie i poszedł w swoją stronę.

Kiedy wraz z psem dotarłem do parku, spostrzegłem, że mężczyzna już tam stoi. Był wysoki, miał czarne włosy i miły uśmiech na twarzy. Coś, co mnie bardziej zainteresowało, to jego kolorowe oczy. Moje pierwsze wrażenie było pozytywne i już wiedziałem, że go polubię. Mój pies był jednak innego zdania i gdyby nie kaganiec i moja siła w ręce, zjadłby go na miejscu. Obawiałem się jednak, że gdyby chciała to z łatwością by mi uciekła.
- Witaj Jacob'ie – chciał podać mi dłoń, ale patrząc na Lukę zmienił zdanie.
- Wolę Jake – uśmiechnąłem się niepewnie.
- Ja jestem Ed – przedstawił się. - Pewnie zastanawiasz się, co mnie do ciebie sprowadza. Odpowiedź jednak wcale nie jest prosta.
- Mam czas – powiedziałem, chociaż wcale nie zamierzałem się odzywać.
- To, co zrobiłeś wczoraj było – tu zrobił krótką przerwę – odważne. Włamałeś się do schroniska i wypuściłeś wszystkie psy tylko po to, aby zdobyć ją – wskazał na psa. - Niewielu by się na to odważyło.
    Mężczyzna, który przedstawił się jako Ed, okazał się bardzo dziwny. Wiedział o mnie dużo: jak się nazywam, co zrobiłem; udało mu się nawet zdobyć mój numer telefonu. Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Postanowiłem postawić wszystko na jedną kartę.
- Czego ty ode mnie do cholery chcesz? - zapytałem z nutą groźby w głosie. Jednocześnie wyczułem, że mój pies się coraz bardziej denerwuje. Nie dziwiłem mu się i w duchu sobie obiecałem, że jakoś mu to wynagrodzę. Nie wiedziałem jeszcze w jaki sposób, ale to się dało załatwić.
    Zauważyłem, że na twarzy Ed'a maluje się zaskoczenie. Nie spodziewał się takiej odwagi z mojej strony? Może i wiedział co zrobiłem, ale miałem to gdzieś. Jeżeli policja ma się dowiedzieć, to dowie się: obojętnie, czy z jego pomocą, czy bez niej. Poza doniesieniem na mnie nie mógł mi jednak zrobić, więc nie zamierzałem ani się go bać, ani nim przejmować. Widziałem, że patrzył na mnie pytającym wzrokiem, więc kontynuowałem.
- Nie przyszedłeś tu chyba po to, żeby mi powiedzieć, ile o mnie wiesz? Jeżeli chcesz mnie zastraszyć, to ci się nie uda, ponieważ się ciebie nie boję. Nie zapłacę ci także nic za milczenie, chcesz, to idź sobie na policję.
- Mam dla ciebie propozycję. Nie do odrzucenia - powiedział to powoli, wymawiając każdą literkę tak, jak się należy.
- Oh, już myślałem, że straciłeś mowę - pozwoliłem sobie na mały żarcik. - Propozycję zaś, jak będę miał ochotę, to odrzucę. Najpierw ją jednak chcę usłyszeć, aby mieć co rozważać.
Widziałem, że zbiłem go z tropu i to był mój zamierzony cel. Zauważyłem, że gościu stracił pewność siebie i nie był do końca pewny, co ma dalej zrobić. Co chwila zmieniał pozycje i próbował się skupić i udawać, że nie myśli tak intensywnie. Ja jednak wiedziałem swoje.
- Więc słuchaj szczeniaku, bo to, co teraz powiem jest bardzo ważne i musi - z naciskiem na "musi" - zostać między nami. Jesteśmy firmą specjalizującą się w nietypowych rzeczach. Otóż dostajemy zlecenia, na przykład: przychodzi do nas klient i mówi, że ten i ten zrujnował mu życie. My widzimy i jesteśmy z tego powodu zasmuceni. Widzimy także, że klient ma bardzo dużo pieniędzy i sporą część z nich oddaje nam. Oczywiście za drobną przysługę - widziałem jego uśmiech od ucha do ucha i miałem ochotę napluć mu w zęby. - My, sprzątamy gościa, żeby nigdy nikomu nie rujnował życia i klient jest zadowolony i my jesteśmy zadowoleni. Rozumiesz mnie?
    Rozumiałem go doskonale. Co najdziwniejsze jednak w tym wszystkim, ciągnęło mnie do tego. Gdy tego samego dnia leżałem w łóżku i rozmyślałem nad propozycją już nie mogłem doczekać się pierwszej akcji. Przecież jeszcze nawet nie dałem gościowi odpowiedzi, jednakże już wiedziałem, co mu powiem. Wyobrażałem sobie, jak tropię człowieka, a potem go dopadam. Oglądałem zawsze mnóstwo filmów z właśnie takimi akcjami. Już widziałem to oczami wyobraźni jak oddaję się całkowicie pracy i nie myślę o niczym innym. Widziałem siebie, jako najlepszego płatnego mordercę w całej Irlandii północnej. Wszystkie okoliczne gangi czułyby przede mną respekt i nikt by mi nie podskoczył. Nie przejmowałem się jednak, że mogę trafić do więzienia. Po pierwsze, jak byłbym najlepszy to nigdy by mnie nie złapali. Po drugie, wizja siedzenia za kratami za bardzo mnie nie przerażała. Nawet podobało mi się także i to.
    Nie mogłem się doczekać, aż Ed się do mnie odezwie. Wkurzało mnie to, że nie zostawił żadnego numeru telefonu jak cywilizowany człowiek, tylko kazał mi czekać. Przecież to głupie. Mojego entuzjazmu nie osuszyła nawet myśl o mojej siostrze. Było mi trochę głupio, ponieważ wychowała mnie na człowieka, który umiał się świetnie bić, ale bardzo rzadko to robił. Zawsze powtarzała mi, aby trzymał się z daleka od kłopotów i podejrzanych ludzi. Problem w tym, że podobało mi się życie gangstera, a teraz miałem prawdziwą szansę stania się nim. Nie chciałem tego zaprzepaścić. Miałem tylko nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli i nic się nie stanie. 
    Obudziło mnie wrażenie, że się spóźniłem, więc szybko usiadłem na łóżku. Okazało się jednak, że nie musiałem wcale wstawać. Zerknąłem na telefon komórkowy, ale nie było ani wiadomości, ani nieodebranych połączeń. Miałem nadzieję, że Ed odezwie się do mnie jak najszybciej. Powoli zwlekłem się z łóżka i poszedłem do kuchni wstawić wodę na kawę. Zaraz za mną podążyła Luka. Zauważyłem, że chodziła za mną krok w krok. Było to nawet miłe, ale trochę irytujące. Jak inni by się czuli w momencie, gdy siedzą sobie spokojnie na kiblu i chcą się wysrać, a mają świadomość, że za drzwiami siedzi wielki pies i czeka na nich? Wiedziałem, że muszę ją wyprowadzić. Nie chciałem tego robić, ale kradnąc ją wziąłem na siebie odpowiedzialność, więc musiałem to zrobić. Zapiąłem jej smycz i już po chwili byliśmy na zewnątrz.
Suczka bardzo szybko załatwiła swoją potrzebę, więc wróciliśmy na górę. Dokończyłem robienie kawy oraz śniadania i zająłem się konsumowaniem tego. Gdy skończyłem, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Chodziłem od pomieszczenia do pomieszczenia i cały czas myślałem o Ed'zie. Postanowiłem więc, że skoro mam chwilę czasu, to pojadę z pupilem do weterynarza. I tak musiałem to zrobić, a miałem sporo wolnego czasu. Więc dlaczego nie?
Gdy zjawiliśmy się na miejscu, okazało się, że zostaniemy przyjęci od razu. Cieszyło mnie to, ponieważ nienawidziłem siedzenia i czekania w jakiś obcych korytarzach. Tym bardziej, gdy śmierdziało tam jak w aptece lub jeszcze gorzej. Weterynarz okazał się miłym człowiekiem. Był już raczej stary i miał bardzo przyjemną twarz. Kojarzył mi się z typowym dziadkiem, co bierze wnuka na kolano i opowiada mu historie wzięte z przeszłości. Sam chyba nigdy nie widziałem żadnego swojego dziadka na oczy, ale nie przeszkadzało mi to w niczym.
Powiedziałem, że suczka jest znajdą, cudownym psem, który się do mnie przybłąkał. Powiedziałem, że nie wiem nic o jej poprzednim życiu, czy miała właściciela ani w jakich warunkach żyła. Mężczyzna nie bał się jej ani trochę, a ona ufała mu całkowicie. Widać było, że ma zamiłowanie do zwierząt i idealne podejście, inaczej nie potoczyło by się to w taki sposób. Obejrzał ją dokładnie i zbadał pod kątem różnych chorób. Zdziwił się, że jest taka chuda jak na takiego dużego i masywnego psa. Powiedział, że gdyby nie puszysta sierść, sam bym to zauważył.
    W pewnym momencie uśmiechnął się do mnie szeroko i powiedział: "
Twoja suczka jest w ciąży". Zdziwiło mnie to strasznie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że tak może być. Ucieszyłem się jednak na tą wiadomość. Małe psy są bardzo fajne i kochane ( oczywiście zanim zaczną paskudzić w pokoju, ale to już inna bajka). Siwy pan zapytał się mnie, czy nadal chcę ją zatrzymać, czy wyrzucę ją za pierwszym zakrętem, bo jeżeli mam tak zrobić, to on weźmie ją do swojego schroniska. Ja jednak byłem gotowy zaopiekować się zwierzęciem i jej małymi. Dostałem receptę na witaminy i różne takie rzeczy. Od razu u weterynarza wykupiłem to i mogliśmy iść do domu. Postanowiłem zrobić sobie maraton filmowy z laptopem i jakimiś przekąskami. Stwierdziłem, że przyda mi się taka rozrywka.
    Była godzina dwudziesta, kiedy dostałem telefon. Trochę mnie to zirytowało, ponieważ oglądałem świetny film, a dzwonek telefonu rozbrzmiał w najmniej odpowiednim momencie. Najpierw chciałem się rozłączyć, ale w ostatnim momencie odebrałem.
- Halo - w tym jednym słowie zawarłem wszystkie pretensje.
- Chyba nie cieszysz się, że dzwonie - był to głos Ed'a. Serce zabiło mi mocniej, jak mogłem o nim zapomnieć?!
- Zgadzam się na twoją propozycję - powiedziałem spokojnym i opanowanym tonem.
- Świetnie. W takim razie za półtorej godziny masz być gotowy. Esemesem wyślę ci adres, ale masz nie wchodzić do środka, tylko czekać na chodniku. Pojedziemy na akcję.
    Usłyszałem dźwięk zerwanego połączenia. Nie mogłem w to uwierzyć. To jest takie proste? Coś mi nie pasowało w tym wszystkim. Miałem tak po prostu jechać na akcję, bez wcześniejszego przygotowania, szkolenia i tak dalej? Zacząłem się trochę bać. Pomyślałem o policji. Może to podpucha? Może chcieli mnie sprawdzić, a potem wsadzić za kratki? Ale na jakiej podstawie mnie? Przestałem o tym myśleć. Stwierdziłem, że pogrążanie samego siebie nic mi nie da, a przecież i tak stanie się to, co ma się stać. Skończyłem oglądać film i wziąłem prysznic. Ubrałem się na czarno i jeszcze wyprowadziłem psa. Minęła akurat godzina, kiedy dostałem wiadomość z adresem. Miejsce te było oddalone pół godziny pieszo od mojego domu.

    Od razu i bez wahania udałem się na tamto miejsce. Gdy czytałem adres, trochę się obawiałem, jednak im bliżej miejsca byłem, tym czułem się pewniej i wszystkie wątpliwości opuszczały moje ciało. Wiedziałem po co tam idę i czego chcę. Czarnego Mercedesa widziałem już z daleka. Stał sobie na parkingu w ogóle nie pasując do otoczenia. Sypiące się budynki, stare płoty bez farby i trawa w kolorze słomy była jak najbardziej na miejscu, a taki nowiutki samochód już nie bardzo. Skierowałem swoje kroki w tamtym kierunku i to był strzał w dziesiątkę. Gdy wsiadłem do wozu od strony pasażera okazało się, że za kierownicą siedzi Ed. Żaden z nas nic nie powiedział ani wtedy, ani gdy dojechaliśmy już na miejsce.
    Cały czas podążałem za swoim współpracownikiem, a raczej starałem sięto robić. Po wyjściu na zewnątrz, weszliśmy do starego budynku. Zamiast iść jednak schodami do góry, poszliśmy na dół. Były one strome, wąskie, śliskie i całe brudne. Kojarzyło mi się to ze strychem jednego z moich kumpli, do którego chodziłem. Przesiadywaliśmy tam godzinami paląc papierosy i śmiejąc się.
    Okazało się, że na dole nie ma żadnego światła, więc musiałem zapomnieć o wzroku i zacząć posługiwać się innymi zmysłami. Od razu wyciągnąłem rękę i położyłem ją na ścianie. Powierzchnia była chropowata i zimna w dotyku. Pomijam już to, że była brudna i po chwili miałem nieprzyjemne uczucie brudnych rąk, ponieważ wszystko było zakurzone jak to w starych piwnicach.
    Wytężyłem także słuch. Nie miałem pojęcia, gdzie idziemy, ale Ed wiedział. Oznaczało to, że muszę cały czas iść za nim i pod żadnym pozorem nie mogę go zgubić. Przy każdym wdechu powietrza czułem wilgoć i syf. Wiedziałem, że na pewno grasują tam myszy, ponieważ słyszałem jak uciekały przed nami. Nie rozumiałem jednak jednego. Co robiliśmy w takiej dziurze, skoro mieliśmy jechać na wielką akcję? I dlaczego ciągnął mnie po ciemku, skoro musiał już tam wcześniej być i wiedzieć, że należy załatwić chociaż jakąś latarkę. Nie podzieliłem się jednak moimi wątpliwościami, gdyż nie chciałem wyjść na panikarza. Nie byłem nim, po prostu miałem swoje w głowie i zastanawiało mnie to.
    W końcu zauważyłem światło. Gdy do niego podchodziliśmy, stopniowo robiło się coraz jaśniej. W końcu weszliśmy do odpowiedniego pomieszczenia. W połowie były kraty, przez co przestrzeń poza nimi przypominała celę więzienną. Siedziała tam związana na krzesełku dwudziestoparoletnia kobieta. Była szatynką o prostych włosach spiętych w już trochę rozwalony kucyk. Ubrana była w jeansy, adidasy i czerwony sweterek. Miała knebel na ustach i łzy w oczach.
    Nie myśląc długo podszedłem do niej. Widziałem panikę i strach w jej oczach. Mój towarzysz stanął obok mnie i na wyciągniętej ręce podał mi broń. Podniosłem ją i zważyłem w ręce. Następnie odwróciłem się w kierunku Ed'a i nacisnąłem na spust.

wtorek, 2 września 2014

Rozdział XIX

   Stałem przed domem, w którym kiedyś mieszkałem i wspominałem dawne czasy. Tam robiliśmy grilla, a tam bawiłem się z psem. Te wszystkie obrazy przelatywały mi przed oczyma, jakby wydarzyły się wczoraj. Chętnie do nich wróciłem, do czasów, gdy byłem małym gówniarzem i nie martwiłem się niczym. Zastanawiałem się, ile miałem wtedy dokładnie lat, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć. 
     Odwróciłem się w stronę ściany budynku i zobaczyłem okno. Postanowiłem do niego podejść, więc zacząłem wolnym krokiem przesuwałam się w jego kierunku. Szybki były wypukłe, małe i poukładane koło siebie. Zainteresowało mnie to, że były całe pokryte kurzem, więc ręką przetarłem po jednej z nich. Nie interesowało mnie, że się pobrudzę; czułem usilną potrzebę zajrzenia do środka.
     Powoli nachyliłem się przykładając nos do szkła. Spodziewałem się, że będzie zimne, ale wcale nie było. Zobaczyłem brudną i zakurzoną podłogę pomieszczenia wyglądającego jak piwnica. Z podłogi przeniosłem się zaś trochę wyżej i zamarłem. Zobaczyłem mężczyznę wiszącego kilka centymetrów nad podłogą. Miał przerażającą twarz, otwarte usta, a jego ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Wyglądał strasznie, ale gorsze było to, że nie pamiętałem, jak wygląda mój ojciec, a mimo to wiedziałem, że to on.
     Zacząłem krzyczeć. Wiedziałem, że muszę to robić, aby móc się obudzić lub zwrócić czyjąś uwagę. O dziwo nie czułem zbyt dużego strachu, jedynie kierowała mną potrzeba krzyku. Miałem świadomość tego, że to jest sen i jedyne czego pragnąłem, to otworzyć oczy. Odwróciłem się o 180 stopni i zamarłem. Zaraz za mną stała czarna postać. Najbardziej w oczy rzuciły mi się czarne, ciężkie buty, czarna jakby peleryna i czarny kapelusz. Jego twarz była w cieniu, więc nie do końca ją widziałem. Jednak to, co mogłem zauważyć było straszne. Dopiero wtedy zacząłem się bać i to tak naprawdę. Można by powiedzieć, że prawie zsikałem się ze strachu przed mężczyzną.
     Obudziłem się, ale nie otworzyłem oczu. Już zupełnie zapomniałem o tym koszmarze i chciałem dalej spać. Próbowałem się nakryć kołdrą, ale im mocniej ją ciągnąłem, tym mocniejszy stawiała opór. Podobnie, jakby ktoś siedział pod łóżkiem i ją ze mnie ściągał. Zdenerwowałem się i spojrzałem w tamtą stronę. Ujrzałem rękę wsadzoną przez uchylone okno. Tłusta dłoń odginała roletę, aby móc mnie zobaczyć.
     Zacząłem działać na adrenalinie. Szybko zerwałem się z łóżka i podleciałem w kierunku tajemniczej ręki. Popchnąłem okno, dotkliwie miażdżąc palce. Usłyszałem syk, po czym ręka zniknęła. W pośpiechu podniosłem roletę, aby ujrzeć jak najwięcej szczegółów, zanim mężczyzna ucieknie. Był gruby, na wpół łysy i miał na sobie moją ulubioną niebieską bluzę z pomarańczowym, neonowym napisem. Chciałem go gonić, ale on wcale nie uciekał. Otworzył drzwi balkonowe i wlazł sobie do pokoju szperając po nim i myśląc, co w mojej szafce jest wartościowego do zabrania.
     Pobiegłem pod drzwi wyjściowe po mojego baseballa. Słyszałem dudnienie serca w uszach. Po drodze zacząłem wołać mojego współlokatora, ponieważ wiedziałem, że przyda mi się pomoc. Krzyknąłem kilkakrotnie, jednak nie usłyszałem odzewu. Miałem świadomość tego, że J.J. ( czyt. dżej dżej ) ma bardzo twardy sen i pewnie mi nie pomoże. Pobiegłem z powrotem i zamknąłem gościa w moim pokoju, czekając z baseballem przy drzwiach.
     Wtedy otworzyłem oczy. Tak naprawdę. Głośno dyszałem i byłem cały mokry. Przysięgam, że zastanawiałem się, czy nie zlałem się w majtki ze strachu. Spojrzałem na zegarek. 02:08. Wiedziałem, że to za wcześnie, aby wstać, ale już nie zasnę. Obróciłem się twarzą do ściany i nakryłem kołdrą po nos. Ułożyłem się także w pozycji embrionalnej i zacisnąłem powieki. Nadal się bałem i to bardzo. Wyobrażałem sobie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu, który zabił mi ojca, przyszedł teraz po mnie i stoi za mną, wyciągając swoje stare i chude palce, aby mnie udusić. Najgorsze było to, że wcale nie miałem ochoty sprawdzić, czy to prawda. Leżałem sparaliżowany strachem i starałem uspokoić samego siebie. 
To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko sen. To tylko sen. To tylko sen. To tylko koszmar. - Powtarzałem w kółko te słowa, ale to wcale nie pomagało. Wiedziałem, że on prędzej, czy później po mnie przyjdzie.
     Oczami wyobraźni widziałem te wszystkie obrazki z internetu. Kobiety ze zmierzwionymi włosami o czarnych oczach, potwory na schodach piwnicy na wpół przypominające psy, a na pół ludzi ze świecącymi oczami, ciemną postać stojącą między drzewami. Ręką zaczęła mi drętwieć, podobnie jak noga. Nie zważałem na to jednak, ponieważ bałem się chociażby przełknąć ślinę, co i tak było niemożliwe, bo w ustach miałem tak sucho, jak tylko się da. Zastanawiałem się, ile już tak leżę, jednak mój wzrok nie sięgał budzika stojącego na szafce.
     W końcu zebrałem się w sobie i usiadłem, od razu zapalając światło. Oparłem się gorącymi plecami o chłodną ścianę, a nogi podkuliłem pod siebie i przytuliłem. Obiecałem sobie, że kupię najgroźniejszego psa, jaki jest możliwy. Albo najlepiej dwa: jednego biegającego po podwórku, a drugiego śpiącego ze mną. Była 02:48 a więc nadal trochę za wcześnie, aby wstać. Włączyłem mój komputer i posiedziałem na nim do czwartej, po czym poczłapałem w stronę kuchni. Kątem oka zauważyłem brak kija przed drzwiami wejściowymi, ale zignorowałem to. Pomyślałem, że to mój współlokator go zabrał. Nie chciałem nawet dopuszczać myśli, że jest inaczej. Wstawiłem wodę na kawę, chociaż wcale nie miałem ochoty jej pić. Na jedzenie nawet nie chciałem patrzeć. Siedząc tak w kuchni odpaliłem papierosa, a wcale nie paliłem. Zamierzałem zrobić sobie wyjątek w ten jeden dzień.
     Siedziałem w kuchni popijając kawę i przyglądałem się zdjęciu siostry. Nie pierwszy raz zdarzył mi się taki koszmar i dlatego byłem tym przejęty. Wiedziałem, że znów będę chodził niewyspany, bo będę się bał usnąć. To było strasznie koszmarne uczucie.
- Powaliło cię stary? - w drzwiach kuchni stał J.J.
- Nie mogę spać – powiedziałem.
- Co się dzieje? Widzę, że coś jest nie tak.
Chłopak pył punkiem i mieszkałem z nim już od dwóch miesięcy. Pomimo krążącej opinii o ludziach takich jak on, J.J. wcale nie był jakimś debilem, co by tylko pił i wszczynał bójki. Miał zawsze na głowie blond irokeza i szczerze powiedziawszy nigdy nie widziałem go inaczej. Nosił spodnie w czerwono–czarną kratę, glany, czarne koszulki z napisami ulubionych zespołów oraz czarną, skórzaną kurtkę, na której plechach pisało „
punk not dead”, czyli punk nie umarł. Może był wariatem, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Z nim zawsze było śmiesznie i umiał poprawić mi humor. Jednak nie tym razem.
- Nic stary. Bezsenność, nic wielkiego – skłamałem.
- Nie chcesz mówić, to nie mów. Ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać – mrugnął okiem, po czym nalał sobie szklankę soku i wrócił do siebie do pokoju, a ja znowu zostałem całkiem sam.
     Emocje jednak opadły i czułam się znacznie lepiej, niż przed zaledwie godziną. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, wziąłem prysznic i ubrałem się. Nadal wydawało mi się jednak, że śmierdzę strachem, więc wypsikałem się od góry do dołu dezodorantem. Gdy spojrzałem w lusterko zauważyłem bardzo widoczne wory pod oczami. W tym momencie żałowałem, że nie jestem kobietą. Gdyby tak było, mógłbym pokryć całą swoją twarz kosmetykami i nie byłyby nic widać. Niestety, było to niemożliwe, więc z westchnieniem poszedłem do korytarza.
     Mimo, że było mnóstwo czasu, to ubrałem buty i kurtkę, po czym wyszedłem na zewnątrz. Szybko zbiegłem po schodach na sam dół i stałem przed budynkiem. Zimne powietrze podziałało na mnie orzeźwiająco. Szedłem po chodniku zastanawiając się, czy tej zimy spadnie śnieg. Nie lubiłem go pod żadną postacią, jednak na górze Irlandii spadał on częściej, niż na dole. Nie mogłem się powstrzymać przed oglądaniem się co chwila za siebie. Miałem wrażenie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu idzie za mną, a ja słyszę jego kroki i gorący oddech na karku. Gdy jednak spojrzałem do tyłu zarówno z lewej, jak i z prawej strony, nikogo nie ujrzałem.
     Nie poszedłem od razu do pracy. To znaczy poszedłem, ale dłuższą drogą. Podążałem chodnikiem obserwując nielicznych ludzi, jacy chodzili po ulicach. Przyłapywałem się na tym, że w ich twarzach szukam znajomych rysów ze snów. Miałem ochotę nawrzeszczeć sam na siebie, żeby przestać wpędzać się w jeszcze większy dołek, jednak obawiałem się, że to także by nic nie dało. W końcu znalazłem się przed barem i wszedłem do środka. Zobaczyłem znanych mi ludzi i otoczenie. Cieszyłem się, że nie musiałem siedzieć sam w domu, tylko już niedługo na zmianę miał przyjść mój kolega, z którym dzieliłem mieszkanie. To był jego bar i załatwił mi w nim pracę, za co byłem mu wdzięczny. Z wypłaty odciągał mi zaś czynsz, ale nadal pozostawało mi wystarczająco dużo pieniędzy.
     Wszedłem do środka i powiedziałem Patrick'owi, aby poszedł do domu. Zdziwił się, widząc mnie dobrą godzinę wcześniej, ale nie protestował. Widziałem, że jest już zmęczony i, że naprawdę przyda mu się odpoczynek. Wiedziałem, że patrzył się na moje podkrążone oczy, ale nie skomentował ich. Stwierdziłem, że to nawet dobrze, bo nie chciałem mu się tłumaczyć. Z resztą nie lubiłem się tłumaczyć nikomu.
     Rozebrałem się i stanąłem za barem. O tej porze spało w nim na stolikach trzech pijaków, którzy nie poszli do domu po całonocnym piciu oraz jeden tańczący przed szafą grającą. Był to stary Henry, który chyba nigdy nie trzeźwiał. Był bardzo śmiesznym pijaczkiem i szło z nim pogadać na różne tematy. Kiedyś był cenionym prawnikiem, miał żonę, dzieci i zwiedził pół świata. Kobieta jednak go zdradziła i pozbawiła wszystkiego, a on zaczął pić. Od tej pory tak wyglądało jego życie.
     Zobaczyłem, że nikt nie posprzątał ze stolików. Zawsze robił to J.J., gdy był ze mną na zmianie, ale dzisiaj ja postanowiłem to zrobić. Obszedłem wszystko i pozbierałem na tacę. Następnie wziąłem ścierkę i miskę z wodą oraz powycierałem wszystkie stoliki. Podłogę zaś pozamiatałem i umyłem, póki nie zleli się ludzie, chodząc wszędzie. Gdy przyszedł mój kolega tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „i ty mi wciskasz, że z tobą wszystko dobrze?.” Zignorowałem go i nadal zajmowałem się sprzątaniem wszystkiego, byleby zająć czymś ręce i przestać myśleć. Nic jednak nie pomagało.
    Czas w pracy dłużył mi się niemiłosiernie. Pracowałem mechanicznie nie wczuwając się w nic i nie potrafiąc się na niczym skupić. Obsługiwałem klientów z pustym wzrokiem i nie słuchałem ich wcale, co jest błędem w tym zawodzie. Najczęściej faceci przychodzili do baru, żeby się napić, a potem wygadać się ze wszystkich swoich kłopotów i sekretów, jakie ciążyły im na sumieniu. Dzisiaj jednak nie znajdowali we mnie oparcia. Czasami przyglądałem im się aż za bardzo, szukając w ich twarzach postaci z koszmaru. Bałem się, że mężczyzna w czarnym kapeluszu przyjdzie po mnie, tak jak obiecał we śnie. Może nie wypowiedział tego na głos, ale jego wzrok mówił, że ja będę następny.
    Gdy czas pracy się skończył, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie chciałem iść do domu, ponieważ każda rzecz tam przypominała mi o moim lęku. Wiedziałem, że muszę po prostu zająć czymś swój umysł. Stwierdziłem, że pójdę do mojej siostry. Wyprowadziłem się od niej niedawno, ale często ją dowiedziałem. Byłem bardzo do niej przywiązany, ponieważ zastępowała mi resztę rodziny. Zostałem odebrany rodzicom i przyznany jej, jak byłem bardzo mały. Nie pamiętałem tego okresu przed tym wydarzeniem: ani domu, ani rodziców, ani całego życia. Siostra zajmowała się mną odpowiedni i niczego mi nie brakowało.
    Stanąłem pod drzwiami i nacisnąłem klamkę. Nie potrzebowałem pukać, ponieważ nadal posiadałem swój zestaw kluczy. Od progu przywitał mnie pies. Był już stary, ale najwyraźniej nie zamierzał jeszcze wybierać się na tamten świat i zostawiać swojej pani, Cieszyłem się, ponieważ lubiłem tego starego psiaka i był dla mnie przyjacielem.
- Siemka - rzuciłem na powitanie. - Jak leci?
- Zaraz mam rozmowę o pracę - podzieliła się ze mną dobrą wiadomością.
    W normalnych okolicznościach cieszyłbym się z tego, ale teraz niestety nie potrafiłem.
- Zabalowałeś wczoraj - zmierzyła mnie wzrokiem. - Tylko nie za dużo - mrugnęła.
Mimo, że się wyprowadziłem, to nadal się o mnie martwiła. Nie chciałem jej mówić o dręczących mnie koszmarach, ponieważ chciałaby, abym wrócił. Poza tym nie chciałem jej denerwować. Wolałem, żeby myślała, że po prostu dobrze się bawię.
    Już miałem wychodzić, kiedy poczułem wibracje mojego telefonu komórkowego.
- Halo.
- Zaraz cię widzę na chacie stary - usłyszałem głos J.J.'a.
- Dlaczego? Coś się stało? - lekko się przestraszyłem.
- To się stało, że idziemy na imprezę. Nie chcę słyszeć odmowy.
    Usłyszałem sygnał zrywanego połączenia. Nie miałem ochoty nigdzie iść, ale jak mój kumpel mówił, że nie chce słyszeć odmowy, bo to nie pytanie, czy prośba, tylko polecenie, to oznaczało, że musiałem iść. Wstałem i udałem się w kierunku drzwi. Już po piętnastu minutach byłem w swoim mieszkaniu.
- Nareszcie, co tak długo?
- Nie potrafię latać - urwałem.
- Nie ważne. Masz dwie godziny - mrugnął okiem, po czym udał się w kierunku sypialni.
      Ja także poszedłem do swojej po czyste ubrania, ponieważ nie chciałem iść na imprezę w moich ulubionych, starych i wyciągniętych dresach. W następnej kolejności udałem się do łazienki. Rozebrałem się do naga, po czym wszedłem pod prysznic. Puściłem wodę, ale wcale nie ciepłą. Lodowate strumienie leciały na moje plecy niczym bicze. Orzeźwiło to moje ciało, jak i umysł.
    Wziąłem do ręki gąbkę i żel pod prysznic, a następnie namydliłem dokładnie całe swoje ciało. Na włosy zaś nałożyłem szampon i rozprowadziłem go na całą głowę. Tym razem puściłem już ciepłą wodę i stałem pod nią dobre trzydzieści minut, zanim wyszedłem. Lustro było zaparowane. Cieszyło mnie to, ponieważ nie chciałem oglądać mojej twarzy z worami pod oczami, czy bez nich. Powycierałem się do sucha i umyłem zęby. Następnie ubrałem czyste jeansy i koszulkę z jakimś nadrukiem. Całość uzupełniłem po wyjściu czarną, skórzaną kurtką i adidasami. Mogliśmy ruszać.

    Starałem się o niczym nie myśleć, ponieważ i tak wszystko schodziło do snu. Wykańczało mnie to psychicznie, jak i również fizycznie. Szedłem z pustym wzrokiem utkwionym w kostce chodnika, kiedy usłyszałem dźwięk. Następnie poczułem, jak coś ciężkiego ląduje na moich plechach i przewraca mnie na ziemię. Upadłem boleśnie na łokciach, obdzierając je przy okazji do krwi. Od razu obróciłem się o 180 stopni i zobaczyłem wielkiego, przerażonego wilka. Zszedł ze mnie, a gdy usiadłem, schował się za mną. Podrapałem go za uchem i wtedy zobaczyłem trójkę mężczyzn biegnących w moją stronę.
- Uważaj! Ten pies jest agresywny! - zawołali z daleka.
    Spojrzałem na smutną mordkę. Może był duży i wyglądał na groźnego, ale wątpiłem, aby taki był. Widziałem w jego oczach panikę i prośbę o ratunek. W tym momencie mężczyźni dobiegli do nas i założyli mu obrożę przyczepioną do metalowego kija, jaką hycel łapie bezpańskie psy.
- Co wy robicie? Delikatniej! - wstałem i zacząłem do nich krzyczeć. - Po co to wszystko?!
- Proszę odejść, jeżeli nie chce pan zostać pogryziony - zawołał jeden.
- Pogryziony? - uniosłem brwi. - Żartuje pan?
- Ten pies zmasakrował ręce dwóm pracownikom schroniska, jednemu odgryzł palca, a czwarty leży pogryziony w szpitalu. Niech więc pan nie pieprzy mi głupot. Ma pan szczęście, że żyje - warknął do mnie. - Nie martw się, z samego rana zostaniesz uśpiona - zwrócił się do psa, a następnie odeszli w stronę, z której przyszli, ciągnąc biedne zwierze po chodniku.
    J.J. splunął w jego kierunku i mruknął coś pod nosem na temat braku uczuć. Zaczął iść dalej, ale widząc, że ja się nie ruszam, przystanął.
- Będziesz tu tak stał cały dzień, czy ruszysz dupę i pójdziemy na imprezę? - zwrócił się do mnie.
- Ale... - zacząłem i spojrzałem na mężczyzn, którzy byli już jakiś kawałek od nas.
- Słyszałeś, pogryzł już parę osób. Daj sobie spokój - powiedział.
- Nie o to mi chodzi - skłamałem. - Zobacz, jak ja wyglądam. Muszę się przebrać. Spotkamy się na miejscu.
    Naprawdę byłem brudny i podrapany, a moje ubranie podarte. Udałem się w kierunku domu lekko utykając, a kiedy kumpel zniknął z moich oczu, skręciłem w stronę szarego budynku. Zadzwoniłem do furtki, a po chwili wyszedł do mnie mężczyzna, z którym rozmawiałem. Był zmęczony i zasapany. W sumie po ilości tłuszczu w jego ciele nie dziwiłem się.
- To znowu ty? - wiedziałem, że mnie nie lubi.
- Chcę go adoptować - oświadczyłem tonem, który jasno mówił, że nie znoszę sprzeciwu. Wiedziałem, że J.J.'owi poszłoby lepiej niż mi. Facet jednak tylko się zaśmiał i pokiwał przecząco głową. - Dlaczego?
- Ten pies nadaje się tylko do uśpienia - oświadczył, a następnie odwrócił się tyłem do mnie z zamiarem odejścia.
- Niech pan nie idzie! - krzyknąłem za nim, jednak ten mnie zignorował. - Nie odejdę stąd! Będę tu stał i dzwonił dzwonkiem, aż go nie spale! Będę pana nękał - czułem, że to już desperacja.
- Dobra, chodź.
Z kieszeni bezrękawnika wyciągnął pęk kluczy na zielonej smyczy, a następnie otworzył mi furtkę. Przypomniał mi woźnego.
    Wszedłem do budynku. Od razu dało się poznać, że mieszkają tam zwierzęta i nie są zbyt zadbane. Miski miały puste i były wychudzone. Na pierwszy rzut oka było widać, że od bardzo dawna nie były kąpane. Sprawy nie ułatwiało to, że klatki były niewysprzątane. Biedne psiaki chodziły po własnych odchodach i moczu. Na dodatek patrzyły na mnie wzrokiem pełnym cierpienia, przez co miałem ochotę je wszystkie zabrać. Jeden z nich zaczął szczekać, ale wtedy spasiony grubas uderzył trzy razy kijem po siatce, a zwierze schowało się w kącie.
- Nienawidzę tych zapchlonych kundli - mruknął, a ja miałem ochotę wsadzić mu ten kij w dupę, aż wyszedłby mu ustami.
- To po co tu pracujesz? - warknąłem, a on tylko zmierzył mnie wzrokiem i nic nie odpowiedział.
    W końcu dotarliśmy tam, gdzie chciałem. Przerażony pies siedział w kącie i ze smutkiem patrzył na puste miski. Zastanawiałem się, czy wie, co go czeka? Podobno zwierzęta mają szósty zmysł i wiedzą, kiedy ich właściciel wróci z pracy. Tu jednak chodziło o uśpienie, dlatego nie byłem pewny.
Grubas podszedł metr od siatki, a wtedy mój wilk rzucił się w jego stronę warcząc i kłapiąc szczęką, przez co demonstrował swoje uzębienie. Wyglądało to jak akt desperacji: wściekły pies rzucający się na siatkę, jakby myślał, że jest z papieru. Biedak odbijał się i spadał na ziemię, jednak cały czas ponawiał próbę. Był to straszny widok, który utwierdził mnie w przekonaniu, że tłuścioch zrobił mu coś strasznego.
    - Widzisz? - odezwał się. - Gdyby nie było tych krat, suka odgryzłaby mi jaja.
Nie mniej niż ona chciałem skopać mu dupę, jednak wiedziałem, że należy to rozegrać inaczej, Zacisnąłem zęby i udałem się do wyjścia.
    Po dziesięciu minutach byłem już w domu. Wiedziałem, że nie pójdę na imprezę, ponieważ musiałem uratować tego pieska. Nie chciałem, aby go zabili, bo tak nazywałem usypianie psów. Skoro nie mogłem go adoptować, musiałem go ukraść. Cierpliwie poczekałem do dwudziestej trzeciej i zacząłem się przygotowywać. Adidasy, buza z kapturem, sprane jeansy i kominiarka na motocykl – wszystko w czarnym kolorze. Do tego wziąłem łom i ruszyłem do akcji.
    Zamek przy furtce był chiński i tandetny, przez co rozwaliłem go w ciągu dziesięciu minut. Gorzej było z drzwiami, przez które przebijałem się dobre pół godziny. Już miałem się poddać i wrócić skąd przyszedłem, ale jednak się udało i dostałem się do środka. Wiedziałem, że jeżeli uwolnię tylko moją wilczycę, to od razu będą wiedzieli, kto się włamał i ją ukradł. Byłem jednak sprytniejszy i postanowiłem „pomóc” całej reszcie zwierząt. W szufladzie biurka znalazłem pęk kluczy ( dziękowałem Bogu, że były na nich numery klatek ), więc mogłem pootwierać wszystkie klatki. Już po chwili hałas był niesamowity, ponieważ jak na komendę wszystkie zwierzęta zaczęły szczekać i wyć. Moją psinkę uwolniłem jako ostatnią. Bałem się, że rzuci się na mnie, ale nic takiego się nie stało. Dała sobie spokojnie założyć obrożę ze smyczą, po czym poszła za mną. Wypuściłem wszystkie psy na zewnątrz, a następnie wcisnąłem alarm. Pozostało nam tyko uciekać. Kątem oka widziałem tylko, jak wszystkie uwolnione psy biegną w kierunku centrum miasta. Niektóre kulały.
    Cieszyłem się, że do domu mam tak blisko. Zdążyłem dotrzeć do swojego pokoju, zanim usłyszałem wycie syren. Wiedziałem doskonale, że to, co zrobiłem jest nielegalne i karalne, ale pocieszałem się tym, że tym psom będzie o wiele lepiej na wolności, niż z tamtym dupkiem. Miałem nadzieję, że wyłapią je do innych placówek i będzie im lepiej niż w tym pseudo schronisku.
    Z kuchni przyniosłem w jakiejś misce wodę, a w drugiej żarcie z lodówki. Nie miałem skąd wziąć karmy dla psa o tej godzinie, a nawet jakbym miał, to wolałem już nie wychodzić tego dnia. Rozebrałem się i ułożyłem na łóżku, a Luka – tak postanowiłem ją nazwać – na ziemi w pokoju. Zawołałem ją, jednak nie zareagowała i wolała wpatrywać się w drzwi z podłogi, niż spanie ze mną na miękkim łóżku. Nie chciałem jej do niczego zmuszać i już po chwili zapadłem w sen.

    Obudziło mnie warczenie i trzaśnięcie drzwiami, poprzedzone głośnym przekleństwem. Spojrzałem na budzik, który pokazał mi, że jest południe. Niechętnie zwlekłem się z łóżka i założyłem spodnie od dresu, a następnie poszedłem skonfrontować się z tym, co nieuniknione.
    Mój współlokator siedział w kuchni i pił kawę. Z głośników po cichu leciały słowa punk-rocka.
- Mogę wiedzieć, co ty do diabła robisz? - warknął wyraźnie zły.
- Uratowałem tego psa – odparłem i momentalnie poczułem się jak pięciolatek wypinający dumnie pierś po pochwaleniu ojca, że jest jego ulubionym synkiem.
- Postawiłeś też całe miasto na nogi. Zresztą sam zobacz.
    Poszedłem za nim do salonu, gdzie stał telewizor.

Odkryto właśnie, w jakich warunkach trzymano psy – mówiła reporterka. - W tym pseudo schronisku głodzono je i bito. Biedne zwierzęta spały w swoich odchodach. Pytanie: czy osoba, która wywołała zamieszanie jest wandalem, czy dobrym samarytaninem, który chciał je uratować? Jeżeli to drugie, to dlaczego po prostu nie zgłosił tego na policję?”
 Widziałem, że J.J. Jest nieźle wkurzony, a ja czułem się, jakby ktoś wymierzył mi solidnego kopa między nogi. No właśnie, dlaczego tego nie zrobiłem? Bo i tak uśpiliby mojego psiaka, a tego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Sam już nie wiedziałem, o myśleć na ten temat.
    Z rozmyślań wyrwał mnie telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałem i przyłożyłem go do ucha, ponieważ byłem pewny, że to moja siostra.
- Witaj Jacobie Gray – usłyszałem męski głos i ogarnął mnie paniczny lęk.