czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział XXVII

     Gdy wróciłem do domu czułem się koszmarnie. Zastanawiałem się, co ja właściwie zrobiłem? Zabiłem małego chłopca – ale po co? Malec miał jeszcze całe życie przed sobą, a ja go tego pozbawiłem.
Spanikowałem. Czy nikomu się to nie zdarzyło? Owszem, ale nie z takim skutkiem... To zabójstwo miało być kolejną dawką leku na koszmary, a co zrobiło? Pozbawiło mnie snów i przysporzyło wyrzutów sumienia...
     Tak, ja, Jacob Gray, miałem wyrzuty sumienia. I to cholerne.
     Gdy tylko znalazłem się w domu, rozebrałem się do naga i wrzuciłem ubrania do pralki. Nastawiwszy pranie, sam wskoczyłem do wanny i puściłem gorącą wodę. Szorowałem swoją skórę brzydząc się siebie, podczas gdy obłoki pary zapełniały całą łazienkę sprawiając, że lustro zaparowało.
     Czułem, że zaraz się rozpłaczę. Targało mną tyle emocji: od gniewu, przez strach, po odrazę i rozpacz. Chciałem cofnąć czas. Chciałem uratować chłopca, chciałem poprosić o inne zadanie.
Próbowałem się usprawiedliwić. Skąd miałem wiedzieć, że on się tam pojawi? Miało nikogo nie być. Musiałem ratować własny tyłek. Nie mogłem pozwolić sobie na błąd.
     Nie. Wcale nie miałem prawa go zabić. Popełniłem błąd i musiałem za niego zapłacić. Jak? Tego nie wiedziałem. Coś jednak musiałem wymyślić – i to szybko.
     Położyłem się do łóżka, jednak nie potrafiłem usnąć. Kto by potrafił, będąc na moim miejscu? Po dwóch godzinach się poddałem.
     Naciągnąłem na siebie ubrania i wyszedłem z domu. Udałem się na najbliższą stację benzynową, na której kupiłem paczkę papierosów i butelkę alkoholu. Wiedziałem, że to nie najlepszy sposób, aby poradzić sobie z problemami, ale chwilowo nie widziałem lepszego rozwiązania.
     Udałem się w swoje ulubione miejsce – na dach bardzo wysokiego budynku, z którego rozciągał się najlepszy widok. Przychodziłem tam zawsze, gdy miałem jeden ze swoich „cichych dni”. Od razu zacząłem pić i palić. Odpalałem papierosa od papierosa, a pomiędzy zaciągnięciami brałem kilka łyków alkoholu, który przyjemnie palił moje gardło.
     Opróżniłem butelkę w bardzo szybkim tempie. Również zapasy fajek malały. Po mojej głowie nadal błąkały się niepotrzebne myśli – analizowałem wszystkie morderstwa.
     Owszem, niektóre ofiar były samotnymi, złymi ludźmi. Niektórzy jednak mieli rodziny, zwierzęta – nigdy się tym nie przejmowałem. Aż do teraz.
     Miałem ochotę cofnąć czas i wrócić do momentu, gdy zadzwonił do mnie Ed. Było to w sumie nie tak dawno, jednak mi wydawało się, jakby zdarzyło się to lata temu. Od tego czasu tyle się zmieniło... W sumie całe moje życie.
     Gdyby jednak okazało się, że mogę wrócić do tamtego dnia, powiedziałbym nie. Nie wyszedłbym na spotkanie, może nawet nie uratowałbym psów ze schroniska. Może zostałbym z siostrą, albo zabrał ją gdzieś daleko, daleko...
     Tego jednak nie mogłem zrobić. Nie mogłem naprawić własnych błędów, ani sprawić, żeby malec ożył.
     Wyciągnąłem telefon komórkowy z kieszeni – dopiero co go sobie kupiłem i trochę go nie ogarniałem, a alkohol mi w tym nie pomagał. Znalazłem numer Diego i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
- Co do ch... - zaczął chłopak, jednak nie zdążył dokończyć.
- Mam sprawę – chciałem od razu przyjść do rzeczy.
- Jesteś pijany. Masz doła? - zaśmiał się.
- Chyba kanion... - odparłem. - Nie o to chodzi. Ostatnio mówiłeś, że możesz coś załatwić...
- Żartujesz sobie? Wiesz, która jest godzina? Poza tym mówiłeś, że jesteś czysty! - przypomniał mi.
- Proszę...
     Po wciągnięciu kreski czułem się o wiele lepiej. Siedziałem u Hiszpana na kanapie, opierając głowę o jej oparcie. Na chwile mnie zamroczyło – porcja była spora, a ja naprawdę od dłuższego czasu byłem czysty. Gdy trochę mi przeszło, spojrzałem na nowego przyjaciela, a on się do mnie uśmiechnął.
     - Lepiej? - zapytał, a ja w odpowiedzi pokiwałem potakująco głową. - To dobrze. Co się właściwie stało?
- Mam, hmm, pierwsze wyrzuty sumienia – uśmiechnąłem się. - To znaczy, teraz już ich nie mam.
     To była prawda. Poczułem się lepiej, a większość myśli zniknęła. Przyszła jednak nowa, inna, która także nurtowała mnie od dłuższego czasu.
- Powiedz mi, stary, skąd znasz moją siostrę? - spojrzałem mu prosto w oczy.
     - To ty nie wiesz, tak? - zaczął. - Z naszego fachu. Swoimi czasy pracowała dla Ed'a. Po cichu wszyscy nazywali ją podrzynaczką gardeł – praktycznie zawsze wykańczała tak swoją ofiarę. Przez swoje życie zabiła więcej osób, niż jesteś w stanie sobie wyobrazić. I nie patrz się tak na mnie, nie tylko ty masz dar zabijania. Kate też była w tym dobra, podobnie jak twoi dziadkowie. Wasi rodzice stoczyli się – gdyby nie to, pewnie też działaliby w tym fachu. Dokładnie ojciec, bo to Gray'owie od zawsze się tym zajmowali.
     - Żartujesz sobie ze mnie, prawda? - próbowałem przetworzyć wszystkie informacje.
- Nie, nie żartuję. Macie sobie sporo do opowiedzenia...
     Nie potrafiłem przetrawić tego, co właśnie do mnie powiedział. Nawet nie chciałem tego zrobić. Zamiast tego wciągnąłem jeszcze jedną kreskę i po prostu wyszedłem, zostawiając chłopaka samego.
     Po mojej głowie kłębiło się wiele myśli. Gray'owie zabójcami. Kate podrzynaczką gardeł. Aż mnie ciarki przeszły. Nie wyobrażałem sobie tej silnej, a za razem delikatnej kobiety, jako mordercy. Owszem, nie znałem swojego pochodzenia, nie wiedziałem, jak trafiłem do siostry, ani dlaczego nie pamiętam swojego wczesnego dzieciństwa, ale w najgorszych obawach nie podejrzewałem czegoś takiego.
     Nie chciałem dowiedzieć się niczego więcej. Obiecałem sobie, że będę unikać siostry – to wszystko było przez nią. Może, gdyby mi powiedziała o tym wszystkim, stłumiłbym swoje upodobania. Przestałbym myśleć o śmierci i zabijaniu. Nie zostałbym tym, kim jestem, prowadziłbym normalne życie. Obiecałem sobie także, że nigdy nie będę miał dzieci oraz zrobię wszystko, żeby Kate także ich nie miała.
     Nie mogłem ryzykować, że to przejdzie dalej. To było chore. To było złe. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić...
Zahaczyłem po raz drugi o stację benzynową i zrobiłem identyczne zakupy, jak poprzednim razem. Byłem bardzo nie trzeźwy, a to miało się tylko pogłębić. Cieszyłem się także, że mam kolejną działkę w kieszeni.

     Podchodząc do domu zobaczyłem, że ktoś stoi pod drzwiami. Kobieta, w dodatku blondynka. Wiedziałem, że gdzieś już widziałem tą twarz, ale nie bardzo potrafiłem sobie przypomnieć gdzie.
Jej twarz była wykrzywiona dziwnym grymasem; wyglądała, jakby płakała przez kilka poprzednich godzin. Mocniej skupiłem wzrok: jej oczy były podpuchnięte, a makijaż rozmazany i nieudolnie pokryty nowym. Owszem, płakała.
    Stwierdziłem, że z jej strony raczej nic mi nie grozi. Postanowiłem od razu zapytać ją, po co kręci się koło mojego domu.
- Hej – usilnie próbowałem przybrać taki ton, żeby nie było po mnie widać, że jestem pijany i naćpany. - Co taka ślicznotka jak ty, robi pod drzwiami człowieka, takiego jak ja?
- Jesteś pijany – od razu mnie zdemaskowała. - Może to i lepiej. Muszę... muszę ci coś powiedzieć.
- Znasz mnie? - zapytałem, mając nadzieję, że wyjaśni mi, kim jest.
     Usiadłem na betonowym stopniu obok niej i oparłem głowę o mur. Zamknąłem także oczy i próbowałem skupić się na jej słowach.
- Nawet mnie nie pamiętasz... - chyba znowu zaczęła płakać. - A ja noszę twoje dziecko.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Rozdział XXVI

     Kupiliśmy piwo i rozsiedliśmy się u mnie w salonie. Po takich przeżyciach cieszyłem się, że moi przyjaciele są ze mną. Wiedziałem, że ma JJ'a zawsze mogę liczyć, tak samo jak na Amy. Diego nie znałem jeszcze najlepiej, ale już zdążył uratować mi skórę, za co byłem mu naprawdę wdzięczny.
     Po akcji, jaka wydarzyła się tego wieczoru powinienem być, hmm, przerażony? Powinienem dostać wstrętu do fachu, jakim się zajmowałem? Nic bardziej mylnego. Mimo tego, że prawie straciliśmy życie, ja się cieszyłem. Właśnie to mi się w tym wszystkim podobało - moment niepewności, kiedy możesz zginąć, a wszystkie twoje codzienne problemy nagle stają się błahostkami. Czujesz tylko daną chwilę i adrenalinę w żyłach.
     - Obiecałeś mi seks i blanta, a jak na razie nie dostałam ani jednego, ani drugiego - moja przyjaciółka zaśmiała się. - Czyżbyś rzucał słowa na wiatr?
- Oczywiście, że nie - oświadczyłem, wyciągając z szuflady trzy woreczki wypełnione zieloną rośliną.
- Może chcecie coś mocniejszego? - Diego wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jeden telefon i załatwione.
- Od dwóch lat jestem czysty - oświadczyłem dumnie, rozpraszając panikę przyjaciół. - Zioło jednak pozwala mi się czasami odstresować.
- A co z seksem? - JJ wtrącił się do rozmowy.
- Ej, tobie nic nie obiecywałem! - szturchnąłem go w bok.
     Na stole postawiłem także bongo średniej wielkości, które uwielbiałem. Od razu umieściłem w nim roślinę, oraz podpaliłem ją żarową zapalniczką. Pociągnąłem mocny haust powietrza do płuc, po czym podałem rurkę pozostałym obecnym. Oczywiście nikt mi nie odmówił i już po chwili siedzieliśmy upaleni na kanapie, grając w gry na Playstation.
      - Stary, to czym w końcu się zajmujesz? - zaciekawiony JJ przerwał ciszę. - Masz jednak trochę hajsu, odkąd mój pub przestał istnieć.
- Jak ci powiem, to dzisiaj nie zostaniesz u mnie na noc - spojrzałem na Diego, który się uśmiechał.
- Zaryzykuję.
- Zajmuję się gwałtami na śpiących mężczyznach.
     Mój żart rozśmieszył całą trójkę, co również mi się udzieliło. Narkotyk krążący po naszych organizmach dodawał jeszcze temu rozmachu.
- A tak na serio? - zapytał, gdy już się trochę ogarnęliśmy,
- Jestem seryjnym mordercą - tym razem śmiali się już tylko JJ i Amy.
     Ja i Diego znaliśmy prawdę, którą moi przyjaciele wzięli jako żart. Nikt jednak nie zauważył, że my się nie śmiejemy, więc jakby nie było tematu.
- Dobra, nie chcesz, to nie mój, kiedyś jednak to z ciebie wyciągnę - zaśmiał się punk.
- Grozisz, czy obiecujesz? - rzuciłem w jego stronę odpalając po raz kolejny tego wieczoru bongo.

     Siedziałem w pokoju myśląc o mojej kolejnej ofierze. Miała być to prosta misja - włamanie do domu w nocy, zabójstwo mężczyzny, ucieczka. Proste i miało przyjść gładko.
     Cieszyłem się z nowego zadania. Powoli znowu zaczęły śnić mi się koszmary, a dokładniej słyszałem wisielcze dźwięki. Nie mogłem się ich pozbyć, cokolwiek bym nie zrobił, słyszałem je co noc. Wiedziałem, ze jedynym lekarstwem na to jest kolejne zabójstwo, w którym miałem posunąć się o krok dalej. Czułem, że to było właśnie to.
     O dziwo czas do wieczora dłużył mi się tylko trochę. Gdy nadszedł czas przebrałem się w odpowiedni strój i wziąłem moich najlepszych przyjaciół: trzydziestkę ósemkę i obusieczny nóż. Miałem wystarczającą ilość naboi, a sztylet był świeżo naostrzony. Wszystko gładko jak po maśle.
     Pod domem mężczyzny znalazłem się o wyznaczonej porze. Mieszkał on na drugim końcu miasta, ale wyszedłem w odpowiednim momencie i dotarłem akurat - nie śpiesząc się, ani nie wlekąc. Spojrzałem na zegarek - dochodziła pierwsza:trzydzieści. Idealny czas, aby zacząć całą operację.
     Wszedłem na podwórko tylnym wejściem: przez ogród. Na szczęście furtka była otwarta, więc nie musiałem się martwić, że coś zaskrzypi i obudzi mieszkańca domku. Szybko rzuciłem okiem na przestrzeń dookoła siebie. Parę krzewów, rabatka z kwiatami, ładnie przystrzyżona trawa, kilka figurek między roślinami: flaming, krasnal, żółw, żaba. Rosło także parę drzew i drzewek, a drogę od bramy po drzwi wejściowe i garaż pokrywała czarno-czerwona kostka.
     Nie mogłem dostać się do środka głównym wejściem - było to zbyt ryzykowne. Udałem się w stronę wskazanego przez Diego tarasu, na który drzwi balkonowe miały być otwarte. Oczywiście jego wywiad mnie nie zawiódł i bez problemu mogłem dostać się do środka. Mężczyzna przez swoje lenistwo wydał na siebie wyrok śmierci. Ale skąd mógł wiedzieć, że zostawiając otwarte drzwi swoim trzem kotom, umożliwi wejście płatnego mordercy do domu?
     Gdy przekroczyłem próg domy, okrągłe futrzaki natychmiast się ulotniły. Nie musiałem nawet znać rozkładu domu - po wejściu do pomieszczenia od razu widziałem swój cel.
     Grubas leżał zaplątany w pościel i głośno pochrapywał. Spojrzałem na jego żałośnie wyglądające ciało - długo musiał się zapuszczać, aby doprowadzić się do takiego stanu. Nie miał już dwuch podbródków - wyglądał, jakby miał trzy. Jego porośnięty włosami brzuch rozlewał się po całym łóżku, a jego sflaczałe uda zlewały się w całość.
     W telewizorze leciał pornol - pięciu facetów na zmianę gwałciło dziewczynę we wszystkie możliwe dziury. Oczywiście był to film z płyty, których kolekcję miał niezłą. Na oko dwieście płyt? Tyle bynajmniej leżało na widoku.
     Najgorsze było jednak to, że facet trzymał kilka rolek papieru toaletowego koło łóżka. Część z niego leżała zużyta w wiadomym celu koło łóżka - on po prostu walił sobie konia do filmów. Poczułem wielkie obrzydzenie i zachciało mi się rzygać. Wiedziałem jednak, że nie mogę się wycofać.
     Spojrzałem na grubą nogę w gipsie i wiedziałem, że koleś nigdzie mi już nie ucieknie. Odłączyłem telefon z kontaktu i cisnąłem nim przez otwarte drzwi w kierunku ogródka, aby go nie kusił już nigdy więcej. Następnie wyciągnąłem mój sztylecik. Obróciłem go kilkakrotnie dookoła własnej osi i zważyłem w ręce. Był idealny - piękny, a zarazem groźny.
     Wykonałem dwa mocne pociągnięcia - wzdłuż brzucha, a także w poprzek. Grubasek od razu zaczął krzyczeć, ale mnie to nie obchodziło. Zamierzałem tylko napawać się tym widokiem, a następnie ulotnić się, zostawiając go na pewną śmierć. Widziałem ten tłuszcz od środka, ale także wszystkie flaki pod nim ukryte. Mój nóż wchodził naprawdę głęboko.
     Kiedy jęki w końcu ucichły, a mężczyzna powoli się wykrwawiał, ja obróciłem się do wyjścia wiedząc, że już czas na mnie. Stało się jednak coś bardzo dziwnego: w drzwiach stał około sześcioletni chłopiec, który przyglądał mi się z zaciekawieniem.
     Wtedy spanikowałem. Pierwszy raz w życiu wykonując pracę, zabijając kogoś spanikowałem. Właśnie wtedy, gdy ujrzałem tego chłopca. W swoim pierwszym odruchu wyciągnąłem broń i wyprostowałem rękę przed siebie. Wtedy, gdy nie miałem pojęcia, co mam zrobić, zrobiłem to, co potrafię robić najlepiej: pozbawiłem tego malca życia. Po prostu nacisnąłem na spust.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Rozdział XXV

     Poczułem ostry ból, który przeszył moją głowę. Nie mogłem się ruszyć, ale czułem, że powoli odzyskuję przytomność. Uchyliłem lekko powieki, a dopiero po chwili mogłem je otworzyć całkowicie.
     Gdy mój wzrok całkowicie przyzwyczaił się do ciemności, mogłem cokolwiek zobaczyć. Zdałem sobie sprawę, że jestem przywiązany do krzesła i nie jestem sam – za moimi plecami ktoś siedział. Słyszałem jego słaby oddech i czułem, że chyba jest nieprzytomny.
     Próbowałem uwolnić ręce, jednak więzy były zbyt silne. Szarpałem się, aż w końcu usłyszałem znajomy głos.
- Nie próbuj, bo to nic nie da. Sznury są za mocne i tylko pokaleczysz sobie ręce. - J.J. miał smutny głos. - Przepraszam...
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem, jednak on jakby mnie nie słyszał.
- Przepraszam – powtarzał w kółko. - Przepraszam.
     Nie rozumiałem. Najpierw uderzył mnie w głowę, zawlókł w ciemne miejsce i związał, a teraz sam był związany i jeszcze mnie przepraszał. Byłem strasznie zdezorientowany.
     Nagle pojawiło się światło – dużo światła. Znowu oślepłem, ponieważ moje oczy doznały szoku. Gdy powoli obraz powracał, zobaczyłem kobietę. Była to dziewczyna J.J.'a.
- Dobrze, że jesteś! - zawołałem do niej. - Masz jakiś scyzoryk, albo coś? Wiem! Weź telefon i zadzwoń pod numer... - kontynuowałem.
- Jak ty nic nie rozumiesz – mój przyjaciel odezwał się zza pleców, gdy kobieta zaczęła się śmiać.
- Proszę, proszę! - uśmiechnęła się. - wreszcie jesteś po odpowiedniej stronie. Wytłumacz mi jedno... Po co bym cię porywała, skoro miałabym cię teraz wypuścić?
     Nagle mnie olśniło. To wcale nie J.J. stał za tym poderżnięciem gardła i sprzątnięciem mi ofiary sprzed nosa. To była ona i najwyraźniej polowała mnie mnie. Teraz byłem na przegranej pozycji, a punk razem ze mną. Pewnie już wszystkiego się domyślił i przepraszał mnie za to, że przez niego ona się do mnie zbliżyła.
     W tym momencie kobieta zaczęła swój monolog.
- Wiesz, kim jestem, prawda? Wydaje mi się, że zdążyłeś się już domyślić. Fajnie było zabić mi siostrę, prawda? Teraz łowca stał się ofiarą. Jesteś z siebie dumny? - tutaj zrobiła krótką przerwę. - Łatwo było się do ciebie zbliżyć, przez twojego łatwowiernego kolegę. Wiedziałem, że do ciebie nie ma co próbować, ponieważ i tak znikniesz prędzej czy później. Twój kumpel jednak uwierzył mi, gdy po pierwszej nocy powiedziałam mu, że go kocham. Jest głupi jak but i dzięki niemu Teraz mogę się na tobie zemścić. Zastanawiam się tylko, po co przylazłeś za J.J.'em aż pod mój dom? Dzięki temu mogłam cię śledzić, głupcze.
     Kobieta śmiała się i śmiała. Wróciłem myślami do jednej z ofiar, które zabiłem dla Ed'a. Była to brunetka o długich, kręconych włosach i niebieskich oczach. Dopiero teraz zauważyłem podobieństwo między kobietami – miały prawie identyczne twarze. Domyślałem się, że Grace była młodsza od denatki, więc nie były bliźniaczkami.
     Nie spodziewałem się takich kłopotów. Byłem pewny, że swoją robotę wykonuję bardzo dobrze i raczej nikt mnie nie złapie, bo nawet nie ma żadnego tropu. Myliłem się jednak. Zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli już raz ktoś mnie znalazł, to może się to znaleźć ponownie. Nie miałem jednak pojęcia, gdzie popełniłem jakiś błąd. Obiecałem sobie, że jeżeli przeżyję to starcie, to będę bardziej uważał i skupię się raczej na zadaniu niż przyjemności. Chciałem ominąć takie sytuacje w przyszłości.
     Wróciłem myślami do teraźniejszości i zacząłem zastanawiać się, co mogę zrobić, aby wybrnąć z tego całego zajścia. O uwolnieniu się nie było nawet mowy, ponieważ byłem nieźle przywiązany, a brak jakiegokolwiek ostrego przedmiotu nie pomagało mi w tym. Wiedziałem, że na pomoc J.J.'a nie mam nawet co liczyć, ponieważ on już od dawna próbował uciec. Wezwać jakiś posiłków również za bardzo nie miałem jak, więc pozostały mi negocjacje.
- Twoja siostra żyje – zacząłem negocjować z kobietą. - Wcale nie umarła.
- Kłamiesz! - wykrzyczała. - Widziałam ją martwą i byłam na jej pogrzebie!
     Mimo tego, że dziewczyna mnie przejrzała, to zaczęła się wahać. Gdy usłyszała te słowa, zaczęła myśleć. Wyobrażałem sobie te pytania krążące po jej głowie. „A co, jeżeli nie kłamie? Jeżeli moja siostrzyczka żyje? Może to nie ona leżała w trumnie...”. To był jedyny sposób na to, aby odzyskać wolność. Wiedziałem, że muszę tylko przekonać ją do swoich słów, a wszystko pójdzie jak po mojej myśli.
     Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie, jak dziewczyna umiera. Trzydziestka ósemka w mojej dłoni, mój palec na spuście i bum. Pocisk leci, leci i ląduje w ciele dziewczyny. Ta robi większe oczy rozumiejąc, co się właściwie stało, a krew zaczyna wyciekać jej z ust. Następnie klęka na kolanach i próbuje wzywać pomoc. Jej usta układają się w słowa „pomóż mi...”.
     Na powrót otwieram oczy, a dziewczyna leży w kałuży krwi. Wręcz brązowy płyn rozlewa się, tworząc co raz większą plamę wokół niej. Uśmiecham się mając nadzieję, że to dzięki mojej wyobraźni umarła. Spoglądam na Diego, stojącego z coltem w ręce, a on się do mnie uśmiecha.
- Powiedziałem ci, że się tym zajmę – przypomniał mi. - Nawet sam się pofatygowałem, żeby uratować ci tyłek.
- Tak, wiem, seksowny jest – zażartowałem sobie. - Zaskoczyła mnie – powiedziałem, już poważnie.
- Wiem.
     Hiszpan wyciągnął z buta piękny, zdobiony, szary sztylet i podchodząc do nas przeciął nam więzy. Z uśmiechem na ustach rozmasowałem nadgarstki i stanąłem na własne stopy. Cieszyłem się, że wszystko przebiegło tak szybko i bez większych komplikacji. Przez chwilę naprawdę myślałem, że dziewczyna odstrzeli mi głowę. Byłem zadowolony również z tego, że Diego przybył mi z pomocą. Gdyby nie on, byłoby ze mną kiepsko.
     Spojrzałem na przyjaciela, który miał nadal przerażony i smutny wzrok. Wiedziałem, że się obwinia, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Musiało mu przejść samo.
     Miałem ochotę palnąć się w głowę za to, że pomyślałem, że to on stał za tymi zabójstwami. J.J. to po prostu J.J. i mój najlepszy kumpel, więc to, co zaszło było bezsensowne. Obiecałem sobie w duchu, że już nigdy nie narażę na niebezpieczeństwo moich przyjaciół, ani rodziny. Zdawałem sobie sprawę, że muszę pogadać z Diego na temat mojej siostry. Wiedziałem, że zrozumie, ale postanowiłem odłożyć to na następny dzień.
    - Co wy na to, żeby zrobić sobie wieczór przy piwku? - Diego mrugnął do mnie.
- Ja jestem jak najbardziej za – odparł jeszcze trochę skołowany J.J.
- Cholera. Zapomniałem, że jestem umówiony z Amy – przypomniałem sobie.
- Jakaś fajna z niej dupa? - mój współpracownik puścił mi oczko.
- Najlepsza przyjaciółka na świecie – oświadczyłem dumnie, po czym wziąłem telefon i zadzwoniłem do niej.
- Amy? Słuchaj. Wiem, że jest późno, ale co powiesz na seks i blanta tu i teraz? Dokładniej to za pół godziny w moim nowym mieszkaniu? Będzie J.J. i mój drugi kumpel. Nie chcę słyszeć odmowy, kochanie. Adres dostaniesz sms'em – rzuciłem, drocząc się z nią, a moi koledzy wybuchnęli śmiechem.

***
Rozdział z dedykacją dla Seoany i jej Ostatniego Tańca, który ma już roczek! :D Dalszych sukcesów życzę! <3