wtorek, 2 września 2014

Rozdział XIX

   Stałem przed domem, w którym kiedyś mieszkałem i wspominałem dawne czasy. Tam robiliśmy grilla, a tam bawiłem się z psem. Te wszystkie obrazy przelatywały mi przed oczyma, jakby wydarzyły się wczoraj. Chętnie do nich wróciłem, do czasów, gdy byłem małym gówniarzem i nie martwiłem się niczym. Zastanawiałem się, ile miałem wtedy dokładnie lat, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć. 
     Odwróciłem się w stronę ściany budynku i zobaczyłem okno. Postanowiłem do niego podejść, więc zacząłem wolnym krokiem przesuwałam się w jego kierunku. Szybki były wypukłe, małe i poukładane koło siebie. Zainteresowało mnie to, że były całe pokryte kurzem, więc ręką przetarłem po jednej z nich. Nie interesowało mnie, że się pobrudzę; czułem usilną potrzebę zajrzenia do środka.
     Powoli nachyliłem się przykładając nos do szkła. Spodziewałem się, że będzie zimne, ale wcale nie było. Zobaczyłem brudną i zakurzoną podłogę pomieszczenia wyglądającego jak piwnica. Z podłogi przeniosłem się zaś trochę wyżej i zamarłem. Zobaczyłem mężczyznę wiszącego kilka centymetrów nad podłogą. Miał przerażającą twarz, otwarte usta, a jego ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Wyglądał strasznie, ale gorsze było to, że nie pamiętałem, jak wygląda mój ojciec, a mimo to wiedziałem, że to on.
     Zacząłem krzyczeć. Wiedziałem, że muszę to robić, aby móc się obudzić lub zwrócić czyjąś uwagę. O dziwo nie czułem zbyt dużego strachu, jedynie kierowała mną potrzeba krzyku. Miałem świadomość tego, że to jest sen i jedyne czego pragnąłem, to otworzyć oczy. Odwróciłem się o 180 stopni i zamarłem. Zaraz za mną stała czarna postać. Najbardziej w oczy rzuciły mi się czarne, ciężkie buty, czarna jakby peleryna i czarny kapelusz. Jego twarz była w cieniu, więc nie do końca ją widziałem. Jednak to, co mogłem zauważyć było straszne. Dopiero wtedy zacząłem się bać i to tak naprawdę. Można by powiedzieć, że prawie zsikałem się ze strachu przed mężczyzną.
     Obudziłem się, ale nie otworzyłem oczu. Już zupełnie zapomniałem o tym koszmarze i chciałem dalej spać. Próbowałem się nakryć kołdrą, ale im mocniej ją ciągnąłem, tym mocniejszy stawiała opór. Podobnie, jakby ktoś siedział pod łóżkiem i ją ze mnie ściągał. Zdenerwowałem się i spojrzałem w tamtą stronę. Ujrzałem rękę wsadzoną przez uchylone okno. Tłusta dłoń odginała roletę, aby móc mnie zobaczyć.
     Zacząłem działać na adrenalinie. Szybko zerwałem się z łóżka i podleciałem w kierunku tajemniczej ręki. Popchnąłem okno, dotkliwie miażdżąc palce. Usłyszałem syk, po czym ręka zniknęła. W pośpiechu podniosłem roletę, aby ujrzeć jak najwięcej szczegółów, zanim mężczyzna ucieknie. Był gruby, na wpół łysy i miał na sobie moją ulubioną niebieską bluzę z pomarańczowym, neonowym napisem. Chciałem go gonić, ale on wcale nie uciekał. Otworzył drzwi balkonowe i wlazł sobie do pokoju szperając po nim i myśląc, co w mojej szafce jest wartościowego do zabrania.
     Pobiegłem pod drzwi wyjściowe po mojego baseballa. Słyszałem dudnienie serca w uszach. Po drodze zacząłem wołać mojego współlokatora, ponieważ wiedziałem, że przyda mi się pomoc. Krzyknąłem kilkakrotnie, jednak nie usłyszałem odzewu. Miałem świadomość tego, że J.J. ( czyt. dżej dżej ) ma bardzo twardy sen i pewnie mi nie pomoże. Pobiegłem z powrotem i zamknąłem gościa w moim pokoju, czekając z baseballem przy drzwiach.
     Wtedy otworzyłem oczy. Tak naprawdę. Głośno dyszałem i byłem cały mokry. Przysięgam, że zastanawiałem się, czy nie zlałem się w majtki ze strachu. Spojrzałem na zegarek. 02:08. Wiedziałem, że to za wcześnie, aby wstać, ale już nie zasnę. Obróciłem się twarzą do ściany i nakryłem kołdrą po nos. Ułożyłem się także w pozycji embrionalnej i zacisnąłem powieki. Nadal się bałem i to bardzo. Wyobrażałem sobie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu, który zabił mi ojca, przyszedł teraz po mnie i stoi za mną, wyciągając swoje stare i chude palce, aby mnie udusić. Najgorsze było to, że wcale nie miałem ochoty sprawdzić, czy to prawda. Leżałem sparaliżowany strachem i starałem uspokoić samego siebie. 
To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko koszmar. To tylko sen. To tylko sen. To tylko sen. To tylko koszmar. - Powtarzałem w kółko te słowa, ale to wcale nie pomagało. Wiedziałem, że on prędzej, czy później po mnie przyjdzie.
     Oczami wyobraźni widziałem te wszystkie obrazki z internetu. Kobiety ze zmierzwionymi włosami o czarnych oczach, potwory na schodach piwnicy na wpół przypominające psy, a na pół ludzi ze świecącymi oczami, ciemną postać stojącą między drzewami. Ręką zaczęła mi drętwieć, podobnie jak noga. Nie zważałem na to jednak, ponieważ bałem się chociażby przełknąć ślinę, co i tak było niemożliwe, bo w ustach miałem tak sucho, jak tylko się da. Zastanawiałem się, ile już tak leżę, jednak mój wzrok nie sięgał budzika stojącego na szafce.
     W końcu zebrałem się w sobie i usiadłem, od razu zapalając światło. Oparłem się gorącymi plecami o chłodną ścianę, a nogi podkuliłem pod siebie i przytuliłem. Obiecałem sobie, że kupię najgroźniejszego psa, jaki jest możliwy. Albo najlepiej dwa: jednego biegającego po podwórku, a drugiego śpiącego ze mną. Była 02:48 a więc nadal trochę za wcześnie, aby wstać. Włączyłem mój komputer i posiedziałem na nim do czwartej, po czym poczłapałem w stronę kuchni. Kątem oka zauważyłem brak kija przed drzwiami wejściowymi, ale zignorowałem to. Pomyślałem, że to mój współlokator go zabrał. Nie chciałem nawet dopuszczać myśli, że jest inaczej. Wstawiłem wodę na kawę, chociaż wcale nie miałem ochoty jej pić. Na jedzenie nawet nie chciałem patrzeć. Siedząc tak w kuchni odpaliłem papierosa, a wcale nie paliłem. Zamierzałem zrobić sobie wyjątek w ten jeden dzień.
     Siedziałem w kuchni popijając kawę i przyglądałem się zdjęciu siostry. Nie pierwszy raz zdarzył mi się taki koszmar i dlatego byłem tym przejęty. Wiedziałem, że znów będę chodził niewyspany, bo będę się bał usnąć. To było strasznie koszmarne uczucie.
- Powaliło cię stary? - w drzwiach kuchni stał J.J.
- Nie mogę spać – powiedziałem.
- Co się dzieje? Widzę, że coś jest nie tak.
Chłopak pył punkiem i mieszkałem z nim już od dwóch miesięcy. Pomimo krążącej opinii o ludziach takich jak on, J.J. wcale nie był jakimś debilem, co by tylko pił i wszczynał bójki. Miał zawsze na głowie blond irokeza i szczerze powiedziawszy nigdy nie widziałem go inaczej. Nosił spodnie w czerwono–czarną kratę, glany, czarne koszulki z napisami ulubionych zespołów oraz czarną, skórzaną kurtkę, na której plechach pisało „
punk not dead”, czyli punk nie umarł. Może był wariatem, ale w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Z nim zawsze było śmiesznie i umiał poprawić mi humor. Jednak nie tym razem.
- Nic stary. Bezsenność, nic wielkiego – skłamałem.
- Nie chcesz mówić, to nie mów. Ale jakby co, to wiesz gdzie mnie szukać – mrugnął okiem, po czym nalał sobie szklankę soku i wrócił do siebie do pokoju, a ja znowu zostałem całkiem sam.
     Emocje jednak opadły i czułam się znacznie lepiej, niż przed zaledwie godziną. Kiedy nadeszła odpowiednia pora, wziąłem prysznic i ubrałem się. Nadal wydawało mi się jednak, że śmierdzę strachem, więc wypsikałem się od góry do dołu dezodorantem. Gdy spojrzałem w lusterko zauważyłem bardzo widoczne wory pod oczami. W tym momencie żałowałem, że nie jestem kobietą. Gdyby tak było, mógłbym pokryć całą swoją twarz kosmetykami i nie byłyby nic widać. Niestety, było to niemożliwe, więc z westchnieniem poszedłem do korytarza.
     Mimo, że było mnóstwo czasu, to ubrałem buty i kurtkę, po czym wyszedłem na zewnątrz. Szybko zbiegłem po schodach na sam dół i stałem przed budynkiem. Zimne powietrze podziałało na mnie orzeźwiająco. Szedłem po chodniku zastanawiając się, czy tej zimy spadnie śnieg. Nie lubiłem go pod żadną postacią, jednak na górze Irlandii spadał on częściej, niż na dole. Nie mogłem się powstrzymać przed oglądaniem się co chwila za siebie. Miałem wrażenie, że mężczyzna w czarnym kapeluszu idzie za mną, a ja słyszę jego kroki i gorący oddech na karku. Gdy jednak spojrzałem do tyłu zarówno z lewej, jak i z prawej strony, nikogo nie ujrzałem.
     Nie poszedłem od razu do pracy. To znaczy poszedłem, ale dłuższą drogą. Podążałem chodnikiem obserwując nielicznych ludzi, jacy chodzili po ulicach. Przyłapywałem się na tym, że w ich twarzach szukam znajomych rysów ze snów. Miałem ochotę nawrzeszczeć sam na siebie, żeby przestać wpędzać się w jeszcze większy dołek, jednak obawiałem się, że to także by nic nie dało. W końcu znalazłem się przed barem i wszedłem do środka. Zobaczyłem znanych mi ludzi i otoczenie. Cieszyłem się, że nie musiałem siedzieć sam w domu, tylko już niedługo na zmianę miał przyjść mój kolega, z którym dzieliłem mieszkanie. To był jego bar i załatwił mi w nim pracę, za co byłem mu wdzięczny. Z wypłaty odciągał mi zaś czynsz, ale nadal pozostawało mi wystarczająco dużo pieniędzy.
     Wszedłem do środka i powiedziałem Patrick'owi, aby poszedł do domu. Zdziwił się, widząc mnie dobrą godzinę wcześniej, ale nie protestował. Widziałem, że jest już zmęczony i, że naprawdę przyda mu się odpoczynek. Wiedziałem, że patrzył się na moje podkrążone oczy, ale nie skomentował ich. Stwierdziłem, że to nawet dobrze, bo nie chciałem mu się tłumaczyć. Z resztą nie lubiłem się tłumaczyć nikomu.
     Rozebrałem się i stanąłem za barem. O tej porze spało w nim na stolikach trzech pijaków, którzy nie poszli do domu po całonocnym piciu oraz jeden tańczący przed szafą grającą. Był to stary Henry, który chyba nigdy nie trzeźwiał. Był bardzo śmiesznym pijaczkiem i szło z nim pogadać na różne tematy. Kiedyś był cenionym prawnikiem, miał żonę, dzieci i zwiedził pół świata. Kobieta jednak go zdradziła i pozbawiła wszystkiego, a on zaczął pić. Od tej pory tak wyglądało jego życie.
     Zobaczyłem, że nikt nie posprzątał ze stolików. Zawsze robił to J.J., gdy był ze mną na zmianie, ale dzisiaj ja postanowiłem to zrobić. Obszedłem wszystko i pozbierałem na tacę. Następnie wziąłem ścierkę i miskę z wodą oraz powycierałem wszystkie stoliki. Podłogę zaś pozamiatałem i umyłem, póki nie zleli się ludzie, chodząc wszędzie. Gdy przyszedł mój kolega tylko pokiwał głową i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „i ty mi wciskasz, że z tobą wszystko dobrze?.” Zignorowałem go i nadal zajmowałem się sprzątaniem wszystkiego, byleby zająć czymś ręce i przestać myśleć. Nic jednak nie pomagało.
    Czas w pracy dłużył mi się niemiłosiernie. Pracowałem mechanicznie nie wczuwając się w nic i nie potrafiąc się na niczym skupić. Obsługiwałem klientów z pustym wzrokiem i nie słuchałem ich wcale, co jest błędem w tym zawodzie. Najczęściej faceci przychodzili do baru, żeby się napić, a potem wygadać się ze wszystkich swoich kłopotów i sekretów, jakie ciążyły im na sumieniu. Dzisiaj jednak nie znajdowali we mnie oparcia. Czasami przyglądałem im się aż za bardzo, szukając w ich twarzach postaci z koszmaru. Bałem się, że mężczyzna w czarnym kapeluszu przyjdzie po mnie, tak jak obiecał we śnie. Może nie wypowiedział tego na głos, ale jego wzrok mówił, że ja będę następny.
    Gdy czas pracy się skończył, nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Nie chciałem iść do domu, ponieważ każda rzecz tam przypominała mi o moim lęku. Wiedziałem, że muszę po prostu zająć czymś swój umysł. Stwierdziłem, że pójdę do mojej siostry. Wyprowadziłem się od niej niedawno, ale często ją dowiedziałem. Byłem bardzo do niej przywiązany, ponieważ zastępowała mi resztę rodziny. Zostałem odebrany rodzicom i przyznany jej, jak byłem bardzo mały. Nie pamiętałem tego okresu przed tym wydarzeniem: ani domu, ani rodziców, ani całego życia. Siostra zajmowała się mną odpowiedni i niczego mi nie brakowało.
    Stanąłem pod drzwiami i nacisnąłem klamkę. Nie potrzebowałem pukać, ponieważ nadal posiadałem swój zestaw kluczy. Od progu przywitał mnie pies. Był już stary, ale najwyraźniej nie zamierzał jeszcze wybierać się na tamten świat i zostawiać swojej pani, Cieszyłem się, ponieważ lubiłem tego starego psiaka i był dla mnie przyjacielem.
- Siemka - rzuciłem na powitanie. - Jak leci?
- Zaraz mam rozmowę o pracę - podzieliła się ze mną dobrą wiadomością.
    W normalnych okolicznościach cieszyłbym się z tego, ale teraz niestety nie potrafiłem.
- Zabalowałeś wczoraj - zmierzyła mnie wzrokiem. - Tylko nie za dużo - mrugnęła.
Mimo, że się wyprowadziłem, to nadal się o mnie martwiła. Nie chciałem jej mówić o dręczących mnie koszmarach, ponieważ chciałaby, abym wrócił. Poza tym nie chciałem jej denerwować. Wolałem, żeby myślała, że po prostu dobrze się bawię.
    Już miałem wychodzić, kiedy poczułem wibracje mojego telefonu komórkowego.
- Halo.
- Zaraz cię widzę na chacie stary - usłyszałem głos J.J.'a.
- Dlaczego? Coś się stało? - lekko się przestraszyłem.
- To się stało, że idziemy na imprezę. Nie chcę słyszeć odmowy.
    Usłyszałem sygnał zrywanego połączenia. Nie miałem ochoty nigdzie iść, ale jak mój kumpel mówił, że nie chce słyszeć odmowy, bo to nie pytanie, czy prośba, tylko polecenie, to oznaczało, że musiałem iść. Wstałem i udałem się w kierunku drzwi. Już po piętnastu minutach byłem w swoim mieszkaniu.
- Nareszcie, co tak długo?
- Nie potrafię latać - urwałem.
- Nie ważne. Masz dwie godziny - mrugnął okiem, po czym udał się w kierunku sypialni.
      Ja także poszedłem do swojej po czyste ubrania, ponieważ nie chciałem iść na imprezę w moich ulubionych, starych i wyciągniętych dresach. W następnej kolejności udałem się do łazienki. Rozebrałem się do naga, po czym wszedłem pod prysznic. Puściłem wodę, ale wcale nie ciepłą. Lodowate strumienie leciały na moje plecy niczym bicze. Orzeźwiło to moje ciało, jak i umysł.
    Wziąłem do ręki gąbkę i żel pod prysznic, a następnie namydliłem dokładnie całe swoje ciało. Na włosy zaś nałożyłem szampon i rozprowadziłem go na całą głowę. Tym razem puściłem już ciepłą wodę i stałem pod nią dobre trzydzieści minut, zanim wyszedłem. Lustro było zaparowane. Cieszyło mnie to, ponieważ nie chciałem oglądać mojej twarzy z worami pod oczami, czy bez nich. Powycierałem się do sucha i umyłem zęby. Następnie ubrałem czyste jeansy i koszulkę z jakimś nadrukiem. Całość uzupełniłem po wyjściu czarną, skórzaną kurtką i adidasami. Mogliśmy ruszać.

    Starałem się o niczym nie myśleć, ponieważ i tak wszystko schodziło do snu. Wykańczało mnie to psychicznie, jak i również fizycznie. Szedłem z pustym wzrokiem utkwionym w kostce chodnika, kiedy usłyszałem dźwięk. Następnie poczułem, jak coś ciężkiego ląduje na moich plechach i przewraca mnie na ziemię. Upadłem boleśnie na łokciach, obdzierając je przy okazji do krwi. Od razu obróciłem się o 180 stopni i zobaczyłem wielkiego, przerażonego wilka. Zszedł ze mnie, a gdy usiadłem, schował się za mną. Podrapałem go za uchem i wtedy zobaczyłem trójkę mężczyzn biegnących w moją stronę.
- Uważaj! Ten pies jest agresywny! - zawołali z daleka.
    Spojrzałem na smutną mordkę. Może był duży i wyglądał na groźnego, ale wątpiłem, aby taki był. Widziałem w jego oczach panikę i prośbę o ratunek. W tym momencie mężczyźni dobiegli do nas i założyli mu obrożę przyczepioną do metalowego kija, jaką hycel łapie bezpańskie psy.
- Co wy robicie? Delikatniej! - wstałem i zacząłem do nich krzyczeć. - Po co to wszystko?!
- Proszę odejść, jeżeli nie chce pan zostać pogryziony - zawołał jeden.
- Pogryziony? - uniosłem brwi. - Żartuje pan?
- Ten pies zmasakrował ręce dwóm pracownikom schroniska, jednemu odgryzł palca, a czwarty leży pogryziony w szpitalu. Niech więc pan nie pieprzy mi głupot. Ma pan szczęście, że żyje - warknął do mnie. - Nie martw się, z samego rana zostaniesz uśpiona - zwrócił się do psa, a następnie odeszli w stronę, z której przyszli, ciągnąc biedne zwierze po chodniku.
    J.J. splunął w jego kierunku i mruknął coś pod nosem na temat braku uczuć. Zaczął iść dalej, ale widząc, że ja się nie ruszam, przystanął.
- Będziesz tu tak stał cały dzień, czy ruszysz dupę i pójdziemy na imprezę? - zwrócił się do mnie.
- Ale... - zacząłem i spojrzałem na mężczyzn, którzy byli już jakiś kawałek od nas.
- Słyszałeś, pogryzł już parę osób. Daj sobie spokój - powiedział.
- Nie o to mi chodzi - skłamałem. - Zobacz, jak ja wyglądam. Muszę się przebrać. Spotkamy się na miejscu.
    Naprawdę byłem brudny i podrapany, a moje ubranie podarte. Udałem się w kierunku domu lekko utykając, a kiedy kumpel zniknął z moich oczu, skręciłem w stronę szarego budynku. Zadzwoniłem do furtki, a po chwili wyszedł do mnie mężczyzna, z którym rozmawiałem. Był zmęczony i zasapany. W sumie po ilości tłuszczu w jego ciele nie dziwiłem się.
- To znowu ty? - wiedziałem, że mnie nie lubi.
- Chcę go adoptować - oświadczyłem tonem, który jasno mówił, że nie znoszę sprzeciwu. Wiedziałem, że J.J.'owi poszłoby lepiej niż mi. Facet jednak tylko się zaśmiał i pokiwał przecząco głową. - Dlaczego?
- Ten pies nadaje się tylko do uśpienia - oświadczył, a następnie odwrócił się tyłem do mnie z zamiarem odejścia.
- Niech pan nie idzie! - krzyknąłem za nim, jednak ten mnie zignorował. - Nie odejdę stąd! Będę tu stał i dzwonił dzwonkiem, aż go nie spale! Będę pana nękał - czułem, że to już desperacja.
- Dobra, chodź.
Z kieszeni bezrękawnika wyciągnął pęk kluczy na zielonej smyczy, a następnie otworzył mi furtkę. Przypomniał mi woźnego.
    Wszedłem do budynku. Od razu dało się poznać, że mieszkają tam zwierzęta i nie są zbyt zadbane. Miski miały puste i były wychudzone. Na pierwszy rzut oka było widać, że od bardzo dawna nie były kąpane. Sprawy nie ułatwiało to, że klatki były niewysprzątane. Biedne psiaki chodziły po własnych odchodach i moczu. Na dodatek patrzyły na mnie wzrokiem pełnym cierpienia, przez co miałem ochotę je wszystkie zabrać. Jeden z nich zaczął szczekać, ale wtedy spasiony grubas uderzył trzy razy kijem po siatce, a zwierze schowało się w kącie.
- Nienawidzę tych zapchlonych kundli - mruknął, a ja miałem ochotę wsadzić mu ten kij w dupę, aż wyszedłby mu ustami.
- To po co tu pracujesz? - warknąłem, a on tylko zmierzył mnie wzrokiem i nic nie odpowiedział.
    W końcu dotarliśmy tam, gdzie chciałem. Przerażony pies siedział w kącie i ze smutkiem patrzył na puste miski. Zastanawiałem się, czy wie, co go czeka? Podobno zwierzęta mają szósty zmysł i wiedzą, kiedy ich właściciel wróci z pracy. Tu jednak chodziło o uśpienie, dlatego nie byłem pewny.
Grubas podszedł metr od siatki, a wtedy mój wilk rzucił się w jego stronę warcząc i kłapiąc szczęką, przez co demonstrował swoje uzębienie. Wyglądało to jak akt desperacji: wściekły pies rzucający się na siatkę, jakby myślał, że jest z papieru. Biedak odbijał się i spadał na ziemię, jednak cały czas ponawiał próbę. Był to straszny widok, który utwierdził mnie w przekonaniu, że tłuścioch zrobił mu coś strasznego.
    - Widzisz? - odezwał się. - Gdyby nie było tych krat, suka odgryzłaby mi jaja.
Nie mniej niż ona chciałem skopać mu dupę, jednak wiedziałem, że należy to rozegrać inaczej, Zacisnąłem zęby i udałem się do wyjścia.
    Po dziesięciu minutach byłem już w domu. Wiedziałem, że nie pójdę na imprezę, ponieważ musiałem uratować tego pieska. Nie chciałem, aby go zabili, bo tak nazywałem usypianie psów. Skoro nie mogłem go adoptować, musiałem go ukraść. Cierpliwie poczekałem do dwudziestej trzeciej i zacząłem się przygotowywać. Adidasy, buza z kapturem, sprane jeansy i kominiarka na motocykl – wszystko w czarnym kolorze. Do tego wziąłem łom i ruszyłem do akcji.
    Zamek przy furtce był chiński i tandetny, przez co rozwaliłem go w ciągu dziesięciu minut. Gorzej było z drzwiami, przez które przebijałem się dobre pół godziny. Już miałem się poddać i wrócić skąd przyszedłem, ale jednak się udało i dostałem się do środka. Wiedziałem, że jeżeli uwolnię tylko moją wilczycę, to od razu będą wiedzieli, kto się włamał i ją ukradł. Byłem jednak sprytniejszy i postanowiłem „pomóc” całej reszcie zwierząt. W szufladzie biurka znalazłem pęk kluczy ( dziękowałem Bogu, że były na nich numery klatek ), więc mogłem pootwierać wszystkie klatki. Już po chwili hałas był niesamowity, ponieważ jak na komendę wszystkie zwierzęta zaczęły szczekać i wyć. Moją psinkę uwolniłem jako ostatnią. Bałem się, że rzuci się na mnie, ale nic takiego się nie stało. Dała sobie spokojnie założyć obrożę ze smyczą, po czym poszła za mną. Wypuściłem wszystkie psy na zewnątrz, a następnie wcisnąłem alarm. Pozostało nam tyko uciekać. Kątem oka widziałem tylko, jak wszystkie uwolnione psy biegną w kierunku centrum miasta. Niektóre kulały.
    Cieszyłem się, że do domu mam tak blisko. Zdążyłem dotrzeć do swojego pokoju, zanim usłyszałem wycie syren. Wiedziałem doskonale, że to, co zrobiłem jest nielegalne i karalne, ale pocieszałem się tym, że tym psom będzie o wiele lepiej na wolności, niż z tamtym dupkiem. Miałem nadzieję, że wyłapią je do innych placówek i będzie im lepiej niż w tym pseudo schronisku.
    Z kuchni przyniosłem w jakiejś misce wodę, a w drugiej żarcie z lodówki. Nie miałem skąd wziąć karmy dla psa o tej godzinie, a nawet jakbym miał, to wolałem już nie wychodzić tego dnia. Rozebrałem się i ułożyłem na łóżku, a Luka – tak postanowiłem ją nazwać – na ziemi w pokoju. Zawołałem ją, jednak nie zareagowała i wolała wpatrywać się w drzwi z podłogi, niż spanie ze mną na miękkim łóżku. Nie chciałem jej do niczego zmuszać i już po chwili zapadłem w sen.

    Obudziło mnie warczenie i trzaśnięcie drzwiami, poprzedzone głośnym przekleństwem. Spojrzałem na budzik, który pokazał mi, że jest południe. Niechętnie zwlekłem się z łóżka i założyłem spodnie od dresu, a następnie poszedłem skonfrontować się z tym, co nieuniknione.
    Mój współlokator siedział w kuchni i pił kawę. Z głośników po cichu leciały słowa punk-rocka.
- Mogę wiedzieć, co ty do diabła robisz? - warknął wyraźnie zły.
- Uratowałem tego psa – odparłem i momentalnie poczułem się jak pięciolatek wypinający dumnie pierś po pochwaleniu ojca, że jest jego ulubionym synkiem.
- Postawiłeś też całe miasto na nogi. Zresztą sam zobacz.
    Poszedłem za nim do salonu, gdzie stał telewizor.

Odkryto właśnie, w jakich warunkach trzymano psy – mówiła reporterka. - W tym pseudo schronisku głodzono je i bito. Biedne zwierzęta spały w swoich odchodach. Pytanie: czy osoba, która wywołała zamieszanie jest wandalem, czy dobrym samarytaninem, który chciał je uratować? Jeżeli to drugie, to dlaczego po prostu nie zgłosił tego na policję?”
 Widziałem, że J.J. Jest nieźle wkurzony, a ja czułem się, jakby ktoś wymierzył mi solidnego kopa między nogi. No właśnie, dlaczego tego nie zrobiłem? Bo i tak uśpiliby mojego psiaka, a tego chciałem uniknąć za wszelką cenę. Sam już nie wiedziałem, o myśleć na ten temat.
    Z rozmyślań wyrwał mnie telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałem i przyłożyłem go do ucha, ponieważ byłem pewny, że to moja siostra.
- Witaj Jacobie Gray – usłyszałem męski głos i ogarnął mnie paniczny lęk.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz