sobota, 29 marca 2014

Rozdział XII

       Siedzieliśmy we dwójkę w kuchni, a ja nie wiedziałam od czego mam zacząć. Wpatrywałam się w niego ze współczuciem i próbowałam coś wyczytać z jego oczu. Miał błędny wzrok.
- Jak to zamordował - zaczęłam. Wypowiedziałam to słowo tak, jakby było dla mnie czymś obcym.
- Nie wiem - wyszeptał, po czym wstał i podszedł do okna.
Uczyniłam to samo, po czym położyłam mu rękę na ramieniu. Chciałam go jakoś pocieszyć, ale miałam pustkę w głowie. Jak miałam to niby zrobić? Poza tym sama nie wiedziałam co to za uczucie stracić matkę. Dla mnie czy byłaby żywa, czy martwa nie robiło różnicy. Owszem, straciłam brata, ale nie wydawało się to dla mnie takie same.
- Przykro mi.
       
Gdy wypowiedziałam te słowa obrócił się i mnie po prostu przytulił, a ja odruchowo odwzajemniłam uścisk. Staliśmy w tej pozycji tylko chwilę, a on po prostu obrócił się i poszedł do salonu. Zaciekawiona podążyłam za nim i zobaczyłam jak siada na kanapie i włącza telewizor.
- Wszystko w porządku? - zapytałam.
- Owszem - odparł jak gdyby nigdy nic. - Chodź, fajny film leci.
- Ja idę jeść obiad - zaczęłam.
- Dobry pomysł.
       
Zapominając o telewizji poszedł za mną do kuchni. Jedliśmy w milczeniu. To znaczy ja jadłam, a on grzebał widelcem w talerzu rozgrzebując wszystko. Patrzył się na potrawę zamyślonym wzrokiem, a ja nie chciałam mu przerywać. Przypomniałam sobie dzień, gdy zginął Simon i aż zakuło mnie w sercu. Naprawdę chciałam, aby był obok mnie tak, jak to sobie zaplanowaliśmy. Nie musiałabym więcej zabijać, aby przeżyć. Zaczął narastać we mnie gniew.
- Pojedziemy do Zoo?
       
Podniosłam wzrok. Koło mnie stał mój brat i czekał, aż mu odpowiem. Nie miałam ochoty na żadne Zoo. Jedyne, czego chciałam to pojeździć na mojej maszynie i wypróbować ją pod każdym względem.
- Zoo! Świetny pomysł - głos Sedric'a całkowicie mnie zaskoczył.
Posłałam mu pytające spojrzenie, jednak najwyraźniej nie zamierzał mi niczego tłumaczyć. Nie miałam wyboru, musiałam albo pojechać z nimi, albo zostać sama w domu, jednak wizja zostawienia ich samych w obszarze pełnym zwierząt nie była niczym ciekawym. Poszłam się przebrać i po chwili byłam gotowa. Dotarcie do ogrodu zoologicznego zajęło nam godzinę, jednak to nie ja prowadziłam. Pomimo gipsu na ręce Sed całkiem dobrze sobie radził i nie pozwolił mi kierować. Był uparty jak osioł i sprzeczanie się z nim o to zajęło dziesięć minut, więc w końcu odpuściłam. Nie było sensu się z nim kłócić.
       
Kupiliśmy bilety i już po chwili staliśmy pod pierwszym boksem.
- Papugi, papugi! - mały najwyraźniej pierwszy raz był w takim miejscu i był bardzo zadowolony.
- Papugi - zawtórowała mu wielka, kolorowa Ara.
       
Następna była klatka z małpami. Zwierzęta wspinały się wszędzie sprawiając, że nie można było ich obserwować dłużej niż chwilę, bo zaraz znikały z oczu.
- Wreszcie sami swoi, co? - zawołałam do Ricka chcąc poluźnić atmosferę.
Widać było, że jest spięty. Ciałem był z nami, ale umysłem całkiem gdzie indziej.
- A mówiłaś, że masz tylko brata - odpowiedział na zaczepkę, a ja pokazałam mu język. Poszliśmy dalej do klatki z lwami. Piękny, dumny samiec wylegiwał się w słońcu i ani myślał podejść do ciekawskich gapiów, a lwicy nie było widać. Zaraz obok lwów były tygrysy. Trzy piękne, majestatyczne zwierzęta, każde w innym odcieniu. Jake oparł ręce o szybę i prawie oślinił ją, gapiąc się na nie. Wielkie koty krążyły dookoła wybiegu po wydeptanej ścieżce gapiąc się na oglądających ich ludzi. Czułam się jak jedzenie, a dla zwierząt musiała być to męczarnia. Gdyby mnie zamknęli w klatce i codziennie obserwowałyby mnie chodzące pizze dostałabym do głowy.
       
Ciężko było oderwać mojego brata, jednak musieliśmy iść dalej. Zobaczyliśmy kafejkę i postanowiliśmy coś zjeść.
- Masz nie najlepszy humor - zaczął Sedric, gdy tylko dostaliśmy jedzenie.
- Za to ty masz zbyt dobry - odpowiedziałam wkładając frytka do ust.
Nie skomentował tego, jednak widziałam w jego oczach, że nie jest zadowolony. Nie mógł ukryć przede mną tego, jak był smutny. Dopiliśmy kawę w milczeniu, której nikt nie przerywał. Chciałam się odezwać, ale po chwili namysłu stwierdziłam, że nie będę się prosić, aby mu pomóc. Obraliśmy kierunek - lemury.
       
W klatce ukrytej za szybą, stały drzewka wyglądające jak żywe. Może nawet takie były. Piękne, puszyste zwierzątka skakały albo jadły specjalnie dla nich przyniesione owoce. Nagle dojrzałam coś cudownego. Lemurza mama miała na grzbiecie dziecko, które było tak samo biało-czarne jak ona. Trzymało się kurczowo jej futerka, aby nie spaść na ziemię, która musiała być twarda. Zachwyciły mnie one niesamowicie. Niby takie niepozorne zwierzaki, a chwytały za serce. Chciałam wziąć jednego do domu, jednak wiedziałam, że to raczej nie jest możliwe. A szkoda.
- Jesteś gorsza od swojego brata - poczułam jego palec wbijający mi się w żebra.
- No ale zobacz, jakie one są słodkie! - próbowałam go przekonać.
- Nie przesadzaj, stoimy tu już z dwadzieścia minut, nudzi mi się. Możemy iść dalej?
- Ale nam się nie nudzi, prawda Jake?
       
Obróciłam się patrząc na miejsce, gdzie powinien stać Jacob, ale okazało się, że stoi tam inny dzieciak.
 
Ładnie, pomyliłam brata z kimś innym... Wzrokiem ogarnęłam wszystkich ludzi dookoła, ale niestety nie było go tam, a przynajmniej w zasięgu mojego wzroku. Głośno przełknęłam ślinę. Spojrzałam na Sedric'a, który oparty o szkło oglądał swoje buty.
- Gdzie on jest? - zapytałam jeszcze spokojnym głosem.
- Ale kto? - nie zrozumiał mnie od razu.
- Nie rób sobie jaj. Cholera, nie widzę go.
Sed dopiero teraz zrozumiał o co mi chodzi i zaczął się rozglądać. Niestety także go nie znalazł.
- Błagam, powiedz, że go schowałeś... - zaczęłam.
- Tak, mam go w nogawce spodni, jest taki mały, że się zmieścił...
- Ej - uderzyłam go w pierś. - To naprawdę nie jest śmieszne...
       
Wpadłam na pomysł i zaczęłam iść w kierunku kafejki. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz go widziałam, ale miałam nadzieję, że został właśnie tam. Jak mogłam być taka głupia?! Szybko wbiegłam do środka i zawołałam go po imieniu. Na moment obrócili się wszyscy ze środka patrząc, kto przerywa ich rozmowy i zakłóca spokój. Nie było tam jednak tego, czego szukałam. Sprawdziłam wszystko; weszłam nawet do męskiej łazienki pesząc stojących tam facetów, jednak go nie znalazłam. Wychodząc wpadłam na Rick'a. Pokiwałam przecząco głową dając do zrozumienia, że moje poszukiwania nie przyniosły rezultatów i poszłam dalej. Szłam głównym chodnikiem zaczepiając co trzecią osobę i denerwowałam się coraz bardziej, wyrzucając sobie w myślach swoją nieodpowiedzialność.
       
Nikt go nie widział i czułam się tak, jakby ktoś mnie skopał. Nie wierzyłam jednak, że rozpłynął się w powietrzu - nie było to możliwe. W mojej głowie pojawiła się myśl, że to ci, którzy go chcieli mogli go porwać. Co mogli mu zrobić? Wszystko. Nie wierzyłam, że moi rodzice mogli oddać pożyczone pieniądze - nigdy tego nie robili. W ogóle nie interesowały ich dzieci, więc dlaczego teraz miało być inaczej? Wyobraziłam sobie jak biją go i zabijają i bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści. Sama byłam gotowa zabić każdego, kto stanąłby mi na drodze w znalezieniu braciszka. Zdałam sobie sprawę, że naprawdę jestem za niego odpowiedzialna i nawet go lubię. Lubię? Kocham. Kocham mojego brata. Te myśli dodały mi odwagi i determinacji. Zaczęłam go szukać z jeszcze większą energią jednocześnie usiłując wymyślić, gdzie mógł się podziać i wymyśliłam. Wiedziałam.
       
Spokojnym krokiem szłam w stronę klatek z tygrysami modląc się, żeby naprawdę tam był. I był. Stał oglądając paskowane zwierzęta.
- Jacob, co tu robisz? - zagadnęłam go dziękując Bogu, że się znalazł.
- Zjadłem frytki i posedłem do dużych kotków - uśmiechnął się. Nadal seplenił.
- Posłuchaj. Nie rób mi tego więcej, dobrze? - wzięłam go na ręce i spojrzałam głęboko w oczy.
Na odpowiedź pokiwał głową.

       
- Dzisiaj ostatnia noc razem, co? - zagadnął mnie Sedric, kładąc się obok mnie.
Nie jesteśmy razem - pomyślałam. Nie wypowiedziałam jednak tego na głos, sama nie wiedząc dlaczego. Pocałowaliśmy się, a on zachowywał się, jakby nic się nie stało. Dlaczego? Tego nie wiedziałam. Sama tak robiłam, ale dla mnie to była norma. Co do niego nie miałam porównania, ale nie wydawało mi się, żeby potrafił się nie angażować.
- Nie odzywasz się do mnie? - zapytał.
- Przepraszam, zamyśliłam się - usprawiedliwiłam się szybko. - Jak mogłam go zgubić?
- Zdarza się - pocieszył mnie. - A co do tego, co wydarzyło się wczoraj...
       
Znowu miałam to cholerne uczucie, jakby ktoś czytał w moich myślach. Nie nawiedziłam czegoś takiego, bo czułam się, jakbym nie mogła niczego przed nikim ukryć, jakbym była w jakimś cholernym filmie, gdzie każdy wszystko o mnie wie, tylko ja nie wiem o tym, że w nim występuję. Przeszedł mnie dreszcz i zdałam sobie sprawę, że nie słuchałam tego, co do mnie mówił.
- Yhym - skomentowałam mając nadzieję, że nie zauważy mojej nieuwagi.
Poczułam, jak całuje mnie znowu, tym razem dłużej, niż ostatnio. Zaskoczyło mnie to tak, że z początku byłam sztywna jak rzecz, ale po chwili wpadłam w jego rytm. Całowanie się z języczkiem miałam opanowane w małym palcu. Robiłam to tyle razy, że nawet nie potrafiłam tego zliczyć. Odsunęłam się od niego.
- Co to było? - zmarszczyłam brwi, ale się uśmiechałam.
- Powiedziałem, że zaraz cię przelecę, a ty wyraziłaś zgodę.
Wybuchnęłam śmiechem i uderzyłam go w pierś.
- Uważaj na moją rękę - skarcił mnie. - Tak poważnie to widziałem, że myślami jesteś całkiem gdzie indziej, więc przykułem twoją uwagę. W szybki i skuteczny osób.
- Dlaczego akurat ten? - podniosłam jedną brew.
- Mam ochotę na inny, ale chyba byś mnie powiesiła, jakbym to wypowiedział - wyszeptał mi do ucha, co spowodowało kolejny wybuch śmiechu.
Miałam cholerną ochotę go przelecieć. Jedyne światło padające na pokój to było to z telewizora. W takim półmroku wyglądał jeszcze bardziej seksownie niż na co dzień. Gdybym tylko chciała, mogło by to się stać tu i teraz, ale postanowiłam, że tego nie będę robić - przynajmniej przez jakiś czas, więc dotrzymam słowa.
       
Obudziłam się rano wiedząc, że czeka mnie mnóstwo pracy. Musieliśmy umeblować pokój. Wstałam i zjadłam śniadanie, a następnie pojechałam wraz z całą "rodzinką" do domku na odludziu. Tak go nazywałam w myślach, bo taką funkcję spełniał - z daleka od wszystkiego, co mogło zagrozić Jake'owi. Pogodziłam się już z myślą, że nie mieszkam sama. Jednak nawet jakbym się z nią nie pogodziła, to prawda była taka, że nie miałam wyboru. Bez "niańki" straciłabym pracę, a beze mnie Jake straciłby życie. Moje dotychczasowe życie legło w gruzach wraz z pojawieniem się Sedrica i w najbliższym czasie nie miało się to zmienić. Nawet nie wiedziałam, czy bym tego chciała. Jak na razie odpowiadało mi to, że miałam się do kogo odezwać i przebywać z kimś oprócz mojego psa.

       
Mój brat bardzo zaskoczył mnie pomysłem, żeby jego białą ścianę nam łóżkiem pokryć kolorowymi łapkami. Powiedział, że zawsze o tym marzył, a ja nie miałam serca mu odmówić. Od razu naszło mnie wspomnienie, jak Simon opowiadał mi gdy byłam mała, jak fajnie będzie, gdy zamieszkamy razem. W jednej z tych opowieści opowiadał, jak będziemy się bawić samemu upiększając ścianę. Wszędzie poodbijamy łapki i będziemy mieć pamiątkę naszej przyjaźni. Czy to był przypadek, że młody chciał tego samego? Nie chciałam o tym wszystkim myśleć, ale samo mi się nasuwały głupie pytania. Czy możliwe jest, aby każdy miał kilka wcieleń? Czy Jacob to Simon? Tęskniłam za moim starszym bratem...
       
Nawet Sed zgodził się uczestniczyć w malowaniu ściany. Każdy z nas pomalował jedną i drugą dłoń na inne kolory tak, że po chwili ściany pokrywały sześcio-kolorowe łapki. Do tego złapaliśmy za pędzle i malowaliśmy ścianę, a potem siebie. Było przy tym mnóstwo śmiechu. Każdemu z nas się to przydało.
Gdy tylko skończyliśmy usłyszałam dźwięk kół samochodu wjeżdżającego na żwirowe podłoże. Była to ciężarówka z meblami. Wniesienie i złożeni wszystkich zajęło im jakieś trzy godziny, ale w końcu stały na swoim miejscu. Pracownicy dziwnie się na nas patrzeli - byliśmy pomalowani od góry do dołu różnymi kolorami, a w dodatku uśmiechnięci. W końcu mogłam wziąć prysznic i się przebrać.
       
Wyżebrałam od Rick'a kluczyki jego samochodu i pojechałam z Killerem do zoologicznego. Musiałam mu kupić nową obrożę i smycz, a potem miski i zabawki. Miły pan z obsługi tym razem nie przyszedł zapytać się, czy nie potrzebuję w czymś pomocy. Jedno obsikanie buta mu wystarczyło. Teraz mój "szczeniak" nie był już taki mały, więc na pewno skończyłoby się na nogawce lub na czymś gorszym.
Wykorzystałam to, że byłam w mieście i poszłam kupić także coś dla siebie. Mój wybór padł na lekko poszarpane jeansy i czarne trampki za kostkę. Może było coraz zimniej, ale nie pamiętałam, kiedy ostatni raz widziałam śnieg. Gdy wracałam kontem oka zobaczyłam piękną beemkę stojącą na parkingu. Musiałam kupić sobie także auto. Jednak zastanawiałam się pomiędzy bmw, a jakąś piękną subarką. Musiałam jednak dostać jeszcze jedno zlecenie.

1 komentarz:

  1. A tylko byś spróbowała zakończyć w takim momencie ; p rozdział fajny. Zastanawiam się czy może istnieć aż taki przypadek co do małego Jake i Simona. Uwielbiam dogi niemieckie :3 i malutkie to one nie są ;)
    życzę weny i czekam na kolejny! :)

    OdpowiedzUsuń