niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział XIV

    Oczywiście wyszedł z domu, a ja nie wiedząc o co chodzi poszłam spać. Czułam, że nie należy dzwonić do niego i go wypytywać, skoro za niedługo wstanie nowy dzień. Gdy się rano obudziłam okazało się, że miejsce obok mnie jest puste. Nie wrócił na noc. Wstałam więc i wykonałam wszystkie poranne czynności takie jak ubieranie, czy mycie zębów, a następnie zrobiłam śniadanie dla siebie i dziecka. Po jedzeniu długo wpatrywałam się w okno i myślałam na temat tego, czy Sedric jest do końca ze mną szczery. Nie raz dostawał telefon, a potem nie wyjaśniając mi niczego odjeżdżał na cały dzień. Wracał potem i jak gdyby nigdy nic udawał, że wszystko jest w porządku, podczas gdy ja widziałam, że coś zaprząta mu głowę. Gdy coś do niego mówiłam, to niby mnie słuchał, ale myślami był całkiem gdzie indziej. Nie raz pytałam się, co się stało, jednak nigdy nie dostawałam odpowiedzi. Zawsze zbywał mnie krótkim "nic się nie stało" lub "nie rozumiem, o czym mówisz". Był jednak dorosły, więc miałam nadzieję, że wie, co robi. Nie musiał przecież spowiadać mi się z każdej rzeczy. Jednak po tym, co wydarzyło się poprzedniej nocy postanowiłam, że koniec z tym. Chciałam, żeby wyjaśniał mi gdzie znika. Domyślałam się, że to coś związanego z jego pracą, jednak mi chyba mówił to powiedzieć. Pozostało mi tylko na niego czekać.
      
Killer rósł w oczach. Myślami wróciłam do dnia, gdy go znalazłam. Był małą kulką, która potykała się o własne łapy. Teraz był dalej szczeniakiem, jednak znacznie większym. Wiedziałam, że urośnie jeszcze bardziej. Kochałam go jak własne dziecko i niezmiernie cieszyłam się, że go wtedy znalazłam. Gdybym wiedziała, kto go wyrzucił, już dawno bym się tym zajęła. Miało nie być więcej ofiar niż w zleceniu, żadnych prywatnych porachunków, jednak czułam się naprawdę bezkarna. Złamałam ten zakaz kilkakrotnie i nie poniosłam żadnych konsekwencji. Nie miałam pojęcia, czy dowiedział się o tym, czy nie, ale tak naprawdę miałam to głęboko gdzieś. Czułam, że w końcu jestem sobą.
       
Usłyszałam, że do domu wszedł Rick.
- Cześć kochanie - przywitał mnie buziakiem, co poprawiło mi humor. - Jak się spało?
- Z tobą było by lepiej. Gdzie byłeś całą noc? - wypowiedziałam te słowa wiedząc, że muszę go o to zapytać od razu, aby nie zdążył wymyślić żadnej wymówki.
- Musiałem coś załatwić - odparł, jednak widząc mój pytający wzrok kontynuował dalej. - Kolega miał wypadek. Musiałem jechać do szpitala.
Mówiąc to, wyglądał na tyle prawdziwie, że mu uwierzyłam. Zrobiło mi się go nawet trochę szkoda, współczułam mu - było to kolejne uczucie, którego nie znałam i było naprawdę chujowe. Przytuliłam go na znak, że nie jest w tym sam. Odwzajemnił uścisk, po czym zajrzał do lodówki w poszukiwaniu jedzenia. Szczerze powiedziawszy, to podczas przygotowania śniadania zapomniałam go uwzględnić, więc teraz zaproponowałam mu usmażenie jajecznicy. Pokiwał przecząco głową i oznajmił, że zrobi to sam. Nie sprzeczałam się z nim, tylko usiadłam i wpatrywałam się w to, co robił. Gdy zjadł widać było, że myślami jest całkiem gdzie indziej.
       
- Dzisiaj ściągają ci to z ręki - przypomniałam mu, wskazując na jego górną kończynę.
Spojrzał na nią w sposób, jakby całkowicie zapomniał, że ma coś takiego. Pokiwał głową, po czym podszedł i mnie przytulił.
- Dziękuję ci. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił - uśmiechnął się do mnie.
Widziałam, że chyba naprawdę coś do mnie czuje i to z wzajemnością...
- Lepiej podziękuj szefowi, że kazał ci mnie pilnować - zaśmiałam się.
Puścił mnie i obrócił się w stronę okna. Zdążyłam jednak zauważyć, że na jego twarzy pojawił się grymas.
- O co chodzi? - zmarszczyłam brwi.
- Wiesz... Szef nie będzie zbyt zadowolony, jak się dowie o tym, co się wydarzyło wczoraj...
- Co masz na myśli, że nie będzie zadowolony?
- Nie jest za tym, aby jego pracownicy... zbytnio się spoufalali.
- Ale dlaczego?
       
Zignorował moje pytanie. Wiedziałam, że to był koniec rozmowy i mimo prób nie wyciągnę od niego nic więcej. Stwierdziliśmy, że nie ma na co czekać i trzeba jechać do szpitala. Wsiedliśmy w auto i wyruszyliśmy. Lekarz widząc nas tylko się uśmiechnął. Będąc w takim miejscu miałam ciarki na plecach. Nie rozumiałam po co to wszystko. Jakby nie można było po prostu pozwolić ludziom umierać w spokoju.
- Kath! Jak się cieszę, że cię widzę - usłyszałam głos, który mógł należeć do jakiejś starej osoby.
Bez wątpienia był skierowany do mnie. Odwróciłam się w poszukiwaniu źródła głosu i nie musiałam długo wypatrywać. Zobaczyłam starą panią o siwych włosach i twarzy pełnej zmarszczek, która w ręku trzymała drewnianą laskę. W pierwszej sekundzie nie skojarzyłam jej. Nie miałam pojęcia, skąd mnie zna, jednak jej szczery uśmiech pokazywał, że jednak tak jest.
Wpatrywałam się w nią dłuższą chwilę i wtedy sobie przypomniałam.
- Dzień dobry, też się cieszę - powitałam ją. - Wszystko w porządku?
- Wiesz, jak to już jest... - mówiła powoli i dokładnie. - Młoda to ja nie jestem, ale jeszcze się trzymam - posłała mi przyjacielski uśmiech.
- Właśnie, że wygląda pani świetnie!
       
Mówiłam szczerze. Mimo tego, że postarzała się, to wcale nie wyglądała, jakby zaraz miała umierać. Dalej była w niej iskra życia i najwyraźniej długo miała nie gasnąć. Staruszka pracowała w domu dziecka, gdy miałam jedenaście lat i naprawdę miło ją wspominałam. Nie była drętwa, jak inne opiekunki. Tamte przychodziły do pracy, aby tylko przychodzić i nie wkładały w nią żadnych uczuć. Zajmowały się nami, bo musiały to robić, a pani Alexia robiła to, bo to kochała. Nie raz przynosiła z domu cukierki, albo czekoladę. Zawsze pamiętała o naszych urodzinach, mimo że było nas tam wielu. Gdy któreś z nas nie mogło spać, to czytała bajki. Do domu dziecka trafiały dzieci z różnych rodzin. Zdarzały się sytuacje, gdzie rodzice ginęli i nie miał się kto zająć dzieckiem, jednak zwykle pochodziliśmy z patologicznych rodzin i żaden z nas nie zaznał miłości. Pani Alexia pokazywała nam, jak to jest być kochanym i mieć do kogo przyjść. Potem jednak zachorowała i odeszła. Wiedziałam, że nigdy jej nie zapomnę.
- Jak ci się powodzi dziecko? - zagadnęła.
- W porządku. Mieszkam z bratem, psem i... chłopakiem - powiedziałam to słowo pierwszy raz na głos i aż oblałam się rumieńcem.
- Faceta wymieniłaś na końcu. Tak trzymaj, rodzina i zwierzęta nigdy cię nie zostawią, a z facetem nigdy nic nie wiadomo - powiedziała mi nie pierwszą mądrość życiową.
       
- Jak tam? - poczułam ramiona obejmujące mnie w pasie.
Mimo, że nie było to nic wielkiego, to przez to, że zrobił to publicznie, dostałam gęsiej skórki.
- To jest pani Alexia, moja była wychowawczyni.
- Miło panią poznać - powiedział, po czym jak dżentelmen pocałował ją w rękę.

        
Sed'owi ubzdurało się, abyśmy pojechali na łódkę, a ja się zgodziłam. Spakowałam jakieś jedzenie i parę rzeczy, po czym mogliśmy ruszać. Gdy dotarliśmy nad wodę, było wczesne popołudnie. Mimo jesieni, dzień zapowiadał się całkiem w porządku. Były to ostatnie chwile, aby posiedzieć na zewnątrz i nie zmarznąć i właśnie to zamierzaliśmy robić. Promienie słońca odbijały się od tafli i raziły w oczy.
Łódka nie była za duża. W sam raz, aby zmieściły się na niej trzy osoby z psem i miały wystarczająco dużo miejsca. Odepchnęliśmy się od brzegu i popłynęliśmy na środek. Rick zarzucił wędki, a ja rozłożyłam koc i wyciągnęłam jedzenie. Nie ukrywałam, że pomimo zjedzonego śniadania byłam bardzo głodna. Jacob zaś bawił się z Killerem. Ciszyłam się, że się dogadywali, miło było na nich popatrzeć.
       
Po jedzeniu ryby nadal nie brały, a ja z moim chłopakiem położyliśmy się i wtuliliśmy w siebie. Było nam razem bardzo dobrze. Kątem oka widziałam na twarzy Jake'a nutkę triumfu - tak jakby tylko czekał, aby nas ze sobą połączyć. Jeżeli to jego sprawka, jakkolwiek by tego nie dokonał, to mu się bez dwóch zdań udało. Cieszyłam się z tego niezmiernie, jednak miałam pewne wątpliwości. Cały czas zastanawiałam się, czy aby na pewno dobrze postąpiłam pakując się w stały związek. Po drugie wydawało mi się, że Sed kręci. Jeszcze nie wiedziałam z czym, ale postanowiłam, że się dowiem. Miałam już nawet mały plan, jednak potrzebowałam czasu, aby wcielić go w życie.

       
Nagle zobaczyłam jak morka kula leci w moją stronę. Kiedy tak leżeliśmy, mój pies postanowił potrenować sztukę pływania i wskoczył do wody. Był bardzo dobrym pływakiem i jak to każdy pies lubił wodę. Cieszyłam się z tego, jednak nie chciałam, aby podchodził koło mnie, gdy już wyjdzie z tej wody. Teraz skoczył prosto na mnie, ochlapując wodą od stóp do głowy. Wstałam wściekła i poczułam ściekające po mnie krople.
- Killer! Zabiję cię kiedyś - przegoniłam smutne zwierze na drugi koniec łódki.
- Nie krzycz na niego, on nie chciał... - odezwał się Jake już nie sepleniąc. Jego język przyzwyczaił się do dziury, w której miał pojawić się niebawem ząb.
- Wiem, że nie chciał - przyznałam mu rację. Pies siedział ze spuszczonymi uszami i patrzył się na mnie słodkimi oczami. - No już, nie będę krzyczeć - tym razem zwróciłam się do pupila, który słysząc moje słowa wstał i zamerdał ogonem. - Tylko nie podchodź do mnie teraz.
       
Do domu wróciliśmy, gdy zaczęło się robić ciemno. Mimo całodziennego lenistwa wszyscy byliśmy zmęczeni. Siły starczyło mi tylko na szybki prysznic i pół godziny pieszczot z ukochanym, zanim wreszcie zmorzył mnie sen.

3 komentarze:

  1. Jak nie czytamy?!
    Ja czytam KAŻDY rozdział i wszystkie są niesamowite. :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście ze czytamy! Wciąga mnie to opowiadanie coraz bardziej! Ciągle zastanawiam się kto jest tym szefem i o co z tym wszystkim chodzi. Sed jest taki awww słodki *.* tworzą pozory szczęśliwej rodzinki. Jestem ciekawa jak to się wszystko dalej rozwinie i jak potoczą się ich losy :D

    OdpowiedzUsuń