sobota, 3 maja 2014

Rozdział XVI

      Dostał solidny cios w potylice i z impetem upadł na ziemie. Popatrzyłam się na niego żenującym wzrokiem i miałam wielką ochotę go dobić. Zdałam sobie sprawę, że ten cały "związek" był jedną wielką pomyłką, a ja mogłam to przewidzieć prędzej. Od początku działał mi na nerwy i mówiąc szczerze nawet go nie lubiłam, tylko chciałam go po prostu zaciągnąć do łóżka. Nie miałam najmniejszego pojęcia, dlaczego się na tym nie zakończyło. Teraz leżał w kuchni na ziemi jak jakieś zwłoki porzucone gdzieś na śmietniku. Ja za to miałam na twarzy uśmiech jak chyba nigdy dotąd. Czułam nawet, że zrobiłam to, co powinnam była zrobić dawno, jakbym wreszcie wypełniła jakąś cholerną misję. Wiedziałam jednak, że on żyje i jak się obudzi to będzie bardzo źle. Każdy by się wkurzył, gdyby dostał dużą, metalową popielniczką w głowę do utraty przytomności, więc raczej nie wstanie i nie żuci mi się na szyję. Poszłam więc do swojego pokoju po kajdanki z różowym futerkiem ( nie miałam innych ) i spięłam mu ręce za plecami. Z szuflady zaś wyjęłam jakiś sznurek i obwiązałam mu nogi, ponieważ bałam się, że jakoś uda mu się podnieś i ucieknie.
       
W tym momencie do kuchni wszedł Jake. Spojrzał na całą sytuację jak na ludzi biegających po parku albo auta stojące w korku ulicznym  i odezwał się.
- Jak byłem jeszcze w domu dziecka, to przyjechał do nas pan. Był on dużym harcerzem i nauczył nas takiej sztuczki.
Zaskoczył mnie jego spokój i opanowanie. Podszedł do mnie, uklęknął i kilkoma zwinnymi ruchami zawiązał mocny supeł, a potem jeszcze jeden. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Zupełnie zapomniałam o tym, że on jest w domu i spodziewałam się trochę innej reakcji. Przecież prawie zabilam jakiegoś faceta, a on nawet nie mrugnął okiem, tylko jeszcze mi pomagał. Uśmiechnęłam się jeszcze raz i bezgłośnie wyszeptałam "dziękuję". Wzięłam jeszcze taśmę zbrojoną, ktora była bardzo mocna i zakleiłam mu usta, a oczy zaś zawiązałam przepaską.
       
Wiedziałam, że muszę przeprowadzić poważną rozmowę. Podczas niej musiałam wytłumaczyć Jake'owi co się dzieje i dlaczego musimy wyjechać. Miałam nadzieję, że zrozumie, w końcu był mądrym chłopakiem. Odwróciłam się w jego kierunku, ale okazało się, że miejsce w którym stał jest puste. Westchnęłam i poszłam więc do jego pokoju, bo spodziewałam się, że go tam znajdę. Tak jak myślałam siedział u siebie na łóżku i wyglądał, jakby czekał, aż ja przyjdę do niego.
- Musimy pogadać - usiadłam obok, a on pokiwał głową na znak, że rozumie. - Sed... on mnie zdenerwował. Jest bardzo złym człowiekiem i zagrażał mi i tobie, rozumiesz? - prawie modliłam się, aby on mnie zrozumiał.
- Wiem, że musiałaś to zrobić - powiedział mądrze, a jego głos brzmiał identycznie, jak głos Simona. - Kiedy jedziemy?
- Skąd wiesz, że chcę gdzieś jechać? - zmarszczyłam brwi.
- Na filmach zawsze, gdy ktoś kogoś zabija, albo porywa wyjeżdża się na wakacje.
       
Wywołało to u mnie napad śmiechu. Śmiałam się i śmiałam, a po chwili Jacob dołączył do mnie. Nie umiałam przestać. Gdy w końcu się opanowaliśmy, trzeba było zacząć pakowanie. Miałam kilka torb podróżnych, więc nie stanowiło to problemu. Rzeczy małego zajęły mało miejsca, bo nie miał ich zbyt wiele. Moich było znacznie więcej, jednak spakowałam tylko te najpotrzebniejsze. Resztę zawsze mogłam kupić lub po prostu się bez nich obejść. Co do rzeczy Sedrica, to nie ruszałam ich w ogóle. Wzięłam tylko tajemnicze zdjęcie jego z tym mężczyzną. Kiedy wszystko było gotowe, przypomniałam sobie o moim motocyklu. Nie mogłam go zostawić, ale też nie mogliśmy jechać nim.
       
Siadłam przed komputerem i włączyłam stronę z motoryzacyjnymi ogłoszeniami. Szukałam przez chwilę, aż znalazłam to, co mnie interesowało. Zamienię czarne Subaru na Hondę CBR. To było coś dla mnie. Wykonałam jeden telefon i po chwili byłam już w drodze. W Subarce było widać dużo śladów użytkowania, natomiast mój motocykl wyglądał jak nowy. Dbałam przecież o niego bardziej, niż o własne dziecko, gdybym je miała, tak samo jak poprzedni właściciel. Nie przeszkadzało mi to, że auto ma kilka skaz, ponieważ bardzo się spieszyłam, a poza tym sprawiłam, że na twarzy chłopaka zawitał uśmiech. Podpisaliśmy umowę i do domu wróciłam autkiem.
       
- To auto jest popsute - stwierdził Jake, gdy przyjechałam po niego. - Na masce ma dziuuuurę.
Powiedział to swoim słodkim, dziecięcym głosikiem, co mnie bardzo rozśmieszyło. Wytłumaczyłam mu, że to taki model i tak ma być, po czym zaczęliśmy wkładać wszystko do środka. Chciałam dojechać gdzieś jeszcze zanim zrobi się ciemno. Cztery torby zajęły miejsce z tyłu, ja z bratem z przodu, natomiast mój były znalazł się w bagażniku. Podświadomie miałam nadzieję, że się tam udusi, chociaż wątpiłam w to. Killer uwalił się obok toreb i byliśmy gotowi do drogi.
       
Prawie. Wzięłam kanister z benzyną i wylałam zawartość na podłogę w kuchni. Porzucałam tam też ubrania Rick'a i wszystko podpaliłam. Następnie siadłam za kierownicę i jechaliśmy. Wiedziałam, że zanim ktoś zobaczy pożar, to wszystko zdąży spłonąć i nie będzie co gasić. Były to uroki domku na odludziu. Co do mojego drugiego domu - w Dublinie, to postanowiłam zostawić go w spokoju. Bałam się, że padną jakieś podejrzenia na mnie, a podczas badań znajdą kości ludzi zakopanych w ogrodzie. Nie miałam ochoty mieć policji na karku. Poza tym, gdybym wylądowała w więzieniu, to Jake trafił by do domu dziecka. Znowu.
       
Zastanawiałam się, dokąd możemy pojechać. Kierowałam się w stronę oceanu, ale nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie. Czekała nas kilkugodzinna podróż, miałam nadzieję, że bez żadnych niespodzianek.

       
Jechaliśmy już godzinę. Przejeżdżaliśmy akurat przez Portlaoise, gdy w pewnym momencie zauważyłam billboard, na którym wyświetlono reklamę.
"
Chcesz się stąd wyrwać? Nowe osiedla domków jednorodzinnych, to coś specjalnie dla Ciebie! Hrabstwo Kerry zaprasza!
Pod spodem był wyświetlony numer telefonu. Spisałam go i już wiedziałam, gdzie zamieszkamy. W telefonie włączyłam Google i wpisałam nazwę Hrabstwa. Znalazłam zdjęcie jeziora Killarney z pobliskiego szczytu Torc i dosłownie urzekł mnie ten widok. Zakochałam się od pierwszego wejrzenia.
       
Jak już staliśmy na parkingu, to postanowiłam, że pójdziemy coś zjeść. Wzięliśmy jakieś jedzenie, ale nie jedliśmy obiadu, więc pójście gdzieś było naprawdę dobrym pomysłem. Weszliśmy do pierwszej napotkanej restauracji i usiedliśmy przy stoliku. Jake zamówił sobie naleśniki, a ja spaghetti. Miałam ochotę napić się trochę piwa, jednak nie zamierzałam czekać dwóch godzin ( przecież prowadziłam ), a poza tym mieli tylko Guinnessa, który był jednym z najohydniejszych piw, jakie kiedykolwiek piłam. Nie rozumiałam, co wszyscy wokół w nim widzą, było przecież strasznie gorzkie. Ale kto co lubi. Zamówiłam więc sobie kawę, a bratu sok bananowy. Jedliśmy w milczeniu - ogólnie zauważyłam, że on strasznie mało mówi. Prawie wcale się nie odzywał, no chyba, że już musiał. Zawsze jednak wypowiadał mądre zdania, których nie powstydził by się dorosły człowiek. Cieszyłam się z tego i wiedziałam, że wyrośnie na bardzo mądrego chłopaka.
       
Gdy skończyliśmy jeść od razu wyszliśmy z budynku. Zostawiliśmy psa w samochodzie, który miał pootwierane wszystkie szyby, aby było w środku świeże powietrze. Nie mógł on jednak zostać sam na dłużej, bo ktoś się mógł przyczepić, a tego naprawdę nie chciałam. Poszukałam jeszcze szybko bankomatu, z którego mogłam wypłacić pieniądze. Nie chciałam nigdzie płacić kartą, a musiałam mieć przy sobie gotówkę. Wypłaciłam tyle, ile się dało bez limitu, a potem w następnym bankomacie zrobiłam to samo. Miałam nadzieję, że starczy nam to na jakiś czas. Miałam odłożone trochę kasy na koncie. Może nie zbyt wiele, ale chciałam przeżyć za to pół roku. W między czasie musiałam znaleźć jakąś pracę, bo z czegoś musieliśmy się utrzymywać. Miało się skończyć wydawanie sporej ilości gotówki i mało pracy, z której było duzo kasy. Miało się zacząć prawdziwe życie.
       
Podchodząc do auta zauważyłam policjanta patrzącego na psa. Wiedziałam, że będą kłopoty, jeżeli każe mi otworzyć bagażnik.
- Dzień dobry - ukłoniłam mu się i wpuściłam małego do samochodu.
- Gdzie się pani wybiera? - zmierzył mnie wzrokiem.
- Przepraszam, ale nie muszę się z tego tłumaczyć, chyba że ma pan jakiś ważny powód, aby zadać mi to pytanie - warknęłam i usiadłam za kierownicą.
       
Widziałam, że się wkurzył, bo zrobił mi rutynową kontrolę. Dokładnie przeczytał naklejki z szyby ( oczywiście wszystko było w porządku i poopłacane ), pokazałam mu umowę kupna - sprzedaży. Kiedy myślałam, że już sobie pójdzie, kazał mi otworzyć bagażnik. Spociłam się jak mysz i nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Gdyby nie mnóstwo ludzi, to kazałabym się obrócić Jake'owi i po prostu bym go zabiła. Teraz jednak było zbyt wielu światków, więc było to niemożliwe.
       
Nagle mój brat się rozpłakał. Wył jak syrena pogotowia i nie chciał przestać. Tak po prostu. Policjant patrzył się na niego jak na niedorozwiniętego umysłowo, a jego oczy wyrażały słowa "żal mi cię". Po chwili chłopiec zaczął gadać coś, że zaraz spóźnimy się na jego bajkę i już jej nie obejrzy. Krzyczał tak, że bałam się go dotknąć, ani odezwać. Gliniarz na szczęście rozmyślił się i po prostu odszedł zostawiając nas samych, a wtedy humor Jacob'a zmienił się o 180 stopni. Zaczął się śmiać, a potem przybił mi piątkę. Wiedziałam, że to dobry dzieciak. Pierwszy raz w życiu uratował mi tyłek.
       
Ruszyliśmy dalej. Zostało nam około dwie i pół godziny drogi, więc musieliśmy jechać. Nie chciałam wracać po ciemku, bo wtedy widoczność jest zła i nie jedzie się zbyt fajnie. Byliśmy najedzeni i bardzo chciało nam się spać, jednak musiałam jechać. Widoki były całkiem fajne. Zawsze lubiłam jeździć w długie samochodem, bo z okna było widać różne ciekawe rzeczy i miejsca. Nie zdarzało się to jednak prawie wcale, bo w końcu byłam w domu dziecka i nasze życie wyglądało tak: dom - szkoła - niedalekie wyjścia. O podróżach, czy wakacjach mogliśmy zapomnieć.
       
Ciszyłam się, że mogę dać mojemu bratu normalne dzieciństwo. Był naprawdę wspaniały, o czym przekonywał mnie na każdym kroku dzień w dzień. Dziwiłam się, jak tacy ludzie jak nasi rodzice mogli zmajstrować coś takiego jak mój braciszek. To było wręcz nie do pomyślenia. Nie przypominał ich pod żadnym względem, bo w końcu był prawie jak Simon. Mówię prawie, bo bardzo go przypominał, ale było w nim też coś innego, swojego. Nie wiedziałam nawet, jak mam to określić, no ale tak było.
       
Gdy dojechaliśmy do Killarney, było po prostu pięknie. Nie było to zbyt duże miasto, ponieważ liczyło niecałe piętnaście tysięcy mieszkańców. Miejscowość leżała nad jeziorem obok parku narodowego i podobno było mnóstwo zabytków. Cieszyłam się z tego powodu, bo wiedziałam, że będziemy mieli co robić. Weszłam w telefonie na internet i poszukałam ogłoszeń. Znalazłam do wynajęcia mały domek trzy pokojowy i umówiłam się na oglądanie.
       
Gdy podjechaliśmy to właściciel już na nas czekał. Weszliśmy do środka. Na parterze znajdował się korytarz ze schodami i ubikacja, a do tego kuchnia połączona z salonem. Do góry zaś znajdowały się trzy pokoje i łazienka. Ogródeczek może i był mały, ale zdawało mi się, że wystarczający. Od razu nam się spodobało. Najbardziej chyba kominek w salonie, który był bardzo dobrym pomysłem i nie rozumiałam, dlaczego nie wpadłam na to wcześniej.
       
Zapłaciłam kaucję i czynsz za dwa miesiące z góry, po czym mogliśmy się wprowadzać. Nie oglądałam, czy jest coś ciekawszego, ponieważ mi się po prostu nie chciało. Wolałam się wprowadzić do tego domku, tym bardziej, że wcale nie był zły. Najpierw wpuściliśmy psa, a następnie pownosiłam walizki od razu do pokoi. Największy wzięłam dla siebie, trochę mniejszy Jake, a w najmniejszym zamierzałam trzymać Sedric'a. Jego wzięłam na samym końcu uprzednio upewniając się, że nie ma żadnego człowieka w zasięgu wzroku.
       
Gdy otworzyłam bagażnik okazało się, że wcale nie umarł i jest nieźle wkurzony. Wyciągając go nie złapałam dobrze, więc z impetem upadł na ziemię, z resztą już drugi raz tego dnia. Najpierw zaczęłam się śmiać, ale po chwili podniosłam go i używając wszystkich swoich sił wciągnęłam do domu. Był strasznie ciężki i wcale mi nie pomagał. Zostawiłam go na środku korytarza i postanawiając odpocząć, poszłam się rozpakować. Szafa była bardzo duża, więc z łatwością zmieściłam wszystkie ubrania, co zajęło zaledwie jedną czwartą.
       
Kiedy skończyłam, zabrałam się za wciąganie Sed'a do góry. Nie miałam pojęcia, jak mi się to udało, ale zrobiłam to. Wiedziałam także, że na następny dzień będę miała zakwasy, jednak nie dbałam o to ani trochę.

1 komentarz:

  1. Ten zwiazek byl nonsensem. Teraz ona tez to zauwazyla. Ale chociaż było ciekawie :D i on taki cute *o* ciekawosc mnie zzera! Ten jej szef i wgle, o co w tym wszystkim chodzi? :o mam nadzieje ze w ostatnim rozdziale (ktory moglby pojawic się jak najpozniej bo uwielbiam jak piszesz!) Wszystko się wyjasni :) a maluch jest bardzo madry i mysle ze kiedys z siostra zaloza wspolke xD opowiadanie jest niebanalne i trzymajace w napieciu. Czekam na kolejny rozdzial! :)

    OdpowiedzUsuń