niedziela, 2 lutego 2014

Rozdział V

     Z racji tego, że musiałam w końcu pozbyć się tych pieniędzy, udałam się na wakacje. Wybrałam dość specyficzny kraj. Polska. Ponoć piękne państwo, ale ludzie niszczyli całą jego pozytywną opinię. Szkoda tylko, że ja po prostu ich nie cierpię... Uśmiechnęłam się pod nosem.
     Już kolejny dzień siedziałam na molo i wpatrywałam się w wodę. Wynajęłam mały drewniany domek nad jeziorem. Było tu pięknie. Wraz z Killer'em opalaliśmy się nad wodą, znaczy się ja, a on w środku niej. Wpatrywałam się w przejrzystą H2O, na której malowały się małe koła. Pies nie wypływał z byt daleko, zresztą cały czas go pilnowałam.
     Chyba była to jedyna istota o którą się troszczyłam. Chociaż... Nie. Tylko on się dla mnie liczył. Miałam teraz czas na przemyślenia. Nie targały mną żadne wyrzuty spowodowane zabijaniem. Lubiłam to uczucie. Gdy zabijam, jestem w swoim żywiole. Co do Rona... Nie kazali mi go zabijać bez powodu.
     Wierzyłam, że miał coś na sumieniu. Nie wiedziałam co i miałam świadomość, że pewnie nigdy się nie dowiem. Czysty układ. Bez nazwisk, ani żadnych innych informacji. Głównie przyczyny tego wyroku.
- Nie za dobrze ci? - usłyszałam znajomy głos za sobą.
     Niechętnie odwróciłam się. Tak jak przypuszczałam. Stał tam wysłannik mojego pracodawcy. Warknęłam. Było mi tak dobrze... A zresztą przecież wiedział, że biorę sobie dwutygodniowy urlop. O dziwo, nie miałam żadnej ochoty na kolejne morderstwo. Pomimo tego, że była to moja druga natura, moja lepsza, którą ponad życie kocham.
     - Nie widzisz, że jestem zajęta? - odparłam niechętnie. 
Jednak on usiadł obok mnie, ściągając wcześniej buty. Teraz tak jak ja moczył, a raczej pluskał gołe stopy w wodzie. Killer opadł obok mnie, oddzielając nas od siebie.
- Ładny piesek - powiedział z uśmiechem.
- Czego chcesz?- warknęłam.
- Oj nie tak ostro kochanie. Wiem, że masz teraz ten swój urlop, ale mój szef chciałby mieć też na oku.
- I co w związku z tym? Dostanę niańkę? - zakpiłam.
- Mniej więcej. Pomyślałem, że zostanę z tobą przez kilka dni. No wiesz, zabawimy się nieco - wzruszył brwiami porozumiewawczo.
     - No bez jaj, przystałam na wszystkie wasze warunki, grzecznie wykonuję polecone mi zadanie, a wy jeszcze wykręcacie mi taki numer! - miałam ochotę wrzucić go do wody.
- Prędzej się zabawiając. Widziałaś kiedyś, żeby drapieżnik bawił się jedzeniem?
- Nie zjadam ich - śmiałam się z niego.
- Ale zarabiasz na jedzenie zabijając ich, na jedno wychodzi - uśmiechnął się. - I tak zostanę, czy tego chcesz czy nie.
- Dobra, ale mam dwa warunki. Nie chcę się pozbywać całej kasy. To bez sensu! I tak wam nie ucieknę.
- Zgodziłaś się na warunki umowy...
- Pieprze tą umowę! Albo się zgadzacie, albo odchodzę.
- W takim razie porozmawiam o tym z szefem. A ten twój drugi warunek?
     Uśmiechnęłam się i z zadowoleniem zepchnęłam go do wody. Wpadł, lekko mnie ochlapując. Gdy się wynurzył, był mokry jak szczur.
- Co to miało być?! - chyba się zdenerwował.
- Mój drugi warunek. Nie jęcz, nie jest tu głęboko.
- Zemszczę się! - mówiąc to, już się uśmiechał.
Zaczęłam biec w kierunku domu, a on wyskoczył z wody i zaczął mnie gonić. Złapał mnie przy wejściu.
- Co mam ci teraz zrobić? - uśmiechnął się łobuzersko.
- Litości!
     Teraz już oboje się śmialiśmy. Skoro i tak nie mam innego wyboru muszę się z nim pogodzić i chyba go polubić. Byłam na niego skazana. Krople z mokrych włosów spływały mu po twarzy i szyi. Pod naszymi stopami tworzyła się kałuża, a jego ubranie było przemoczone.
     Powoli zbliżał się do mnie coraz bardziej. Czułam, że za chwilę stanie się coś, co stać się nie powinno. Jednak nie mogłam, a raczej nie chciałam tego zatrzymać. Po moim ciele przebiegały dreszcze.
Nagle usłyszałam szczekanie Killera. Biegał dookoła nas, głośno ujadając. Pewnie myślał, że - hmm, nawet nie wiedziałam, jak on ma na imię - chce mi zrobić krzywdę. Mój obrońca złapał go zębami za łydkę, raniąc go. Zrozumiałam, co właśnie prawie się stało.
     Uwolniłam się i szybkim krokiem poszłam do swojego pokoju. Co ty wyrabiasz idiotko?! - skarciłam się w myślach. Nie mogło tak być. Nie mogłam mieć przecież każdego faceta, sypiając z nimi po kolei. Owszem, byłam niegrzeczną dziewczynką, ale w tym przypadku musiałam się opanować. Tak, kochałam wszystkich facetów, ale on to zły pomysł. Weszłam do łazienki i przemyłam twarz.
     Gdy wyszłam, spojrzałam na moją sypialnie. Znajdowała się ona na piętrze. Na środku stało duże, miękkie łóżko, a z jednej i z drugiej strony szafki nocne. Na przeciwko stało biurko, po lewej szafa, a po prawej okno. Ściany były pomalowane na jagodowy kolor, sufit zaś na biało. Na całej podłodze był wyścielony mięciutki, czarny dywan. Wszystko było ładnie dopasowane.
     Jak zeszłam na dół, mój znajomy siedział na kanapie w salonie i oglądał telewizor. Był przebrany w suche ubrania: miał na sobie szary dres. Chyba już się zadomowił - pomyślałam. Szczeniak chyba go nie polubił, bo skakał w jego kierunku i próbował kąsać.
- Mogłabyś zabrać swojego zębatego przyjaciela z przed mojej twarzy? - zapytał jakby nic się przedtem nie stało.
- On jest u siebie - wycedziłam, gdy ten podniósł się.
- Wiem, że mnie tu nie chcesz, ale proooooooszę! - chyba zrozumiał aluzję. Teraz stał na kanapie, a raczej podskakiwał, uciekając przed ostrymi kłami.
- No już dobrze - zgodziłam się. - Killer, zostaw go! - tym razem zwróciłam się do psa.
     Ten posłusznie odszedł i położył się pod grzejnikiem. To było jego ulubione miejsce. Było tam bardzo ciepło i miał widok na to, co się działo w domu, gdy nie chodził za mną krok w krok.
     Poczułam jak mój brzuch odzywa się. Od przyjazdu tutaj nic nie jadłam. Jednak nie to było najgorsze. Miałam pustą lodówkę, a najbliższy sklep znajdował się dwadzieścia kilometrów ode mnie. Na dodatek, najbliższy środek transportu należał do mojego gościa. Muszę w najbliższym czasie kupić sobie auto!
     - Słuchaj, wiem, że miało być bez nazwisk i w ogóle, ale chyba nie mam się do ciebie zwracać per pan? - na te słowa podszedł do mnie niebezpiecznie blisko. Znów ogarnęło mnie to dziwne uczucie.
- Sedric jestem - wymruczał mi prosto do ucha.
- Ahm. - zapomniałam jak się wymawia proste zdanie. Czy ja miałam motylki w brzuchu? Nie. To jest nie możliwe. - Mmam prośbbbę - zaczęłam się jąkać. - Skoro i tak będziesz tu ze mną mieszkać, może podrzuciłbyś mnie do miasta na jakieś zakupy? W końcu musimy coś jeść.
- Nie ma sprawy tygrysku - na jego twarzy zawitał łobuzerski uśmiech.
     Tygrysku? Jaki tygrysku? Co on sobie wyobrażał? Musiałam to zmienić.
- Może zamiast zabawy w zoo, ruszyłbyś swoją dupę, bo trochę mi się spieszy? - na te słowa tylko się uśmiechnął.
     Po zakupach oświadczył mi, że przyjmuje przeprosiny i już nie jest zły, że go wrzuciłam do wody.
- Przeprosiny? - prychnęłam. Ale on miał tupet!
- No tak, jestem nawet w tak dobrym humorze, więc zajmę się przygotowaniem kolacji.
- Długo potem będzie mnie bolał brzuch? - mimo, że nadal denerwowała mnie jego obecność, cieszyłam się na myśl o kolacji przygotowanej przez kogoś.
- Bardzo śmieszne - nie wziął tego na poważnie.
- A co to będzie? - zapytałam z zaciekawieniem.
- Niespodzianka.
     No i tyle się dowiedziałam. Sedric bezczelnie wypchnął mnie z kuchni i zamknął drzwi, a ja byłam zbyt głodna, by zaprotestować. Siadłam na sofie i z niecierpliwością czekałam, aż pyszne jedzenie trafi do mojego żołądka. Raz chciałam nawet spróbować wejść do kuchni, ale szybko się rozmyśliłam.
     Gdy otworzyły się drzwi kuchni, powietrze wypełnił smakowity zapach. Moje usta od razu napełniły się śliną. Wstałam i podeszłam do stołu. Przed mój nos trafił talerz pachnącego, gorącego spaghetti. Miałam ochotę rzucić się na to i pochłonąć wszystko na raz. Złapałam za sztućce.
     - Hola, hola! Nie tak szybko! - zawołał mój kucharz, po czym wyszedł na chwilę. Przyniósł dwie lampki oraz wino. - Wznieśmy toast. Za wspaniałą Kath i jej pierwszą dobrze wykonaną robotę - puścił do mnie oczko. Upiłam łyka i wreszcie mogłam się zabrać za jedzenie.
     Dobrze przyrządzona potrawa rozpływała mi się w ustach. Była po prostu pyszna.
- Muszę przyznać, że to ci się udało - przyznałam, przerywając ciszę.
- Nie tylko w tym jestem dobry - puścił do mnie oczko, szeroko się Denerwowały mnie te jego dwuznaczne teksty. Wyglądało na to, że wylądowałam pod jednym dachem z facetem, który na mnie leciał. Bałam się pomyśleć, jak to się skończy. Wydawało mi się, że nie spodoba się to naszemu pracodawcy. Chociaż sama nie wiedziałam, dlaczego tak sądziłam. Miałam po prostu takie przeczucie. Może kiedyś poruszę ten temat, jednak nie teraz.
     W tym momencie pytanie "Czy twój, a raczej nasz szef, pozwala na spoufalanie się pracowników?" brzmiałoby jak zaproszenie do łóżka. Mogę się założyć, że ten napalony typ skorzystałby z niego, chociażby na podłodze, albo na tym stole pomiędzy spaghetti. Na wyobrażenie tej sytuacji mimowolnie się uśmiechnęłam. Spojrzałam na mojego towarzysza, na szczęście nie zauważył tego. Wpatrywał się pustym wzrokiem w płomienie świeczek.
     - Długo mi się przyglądasz? - zapytał obracając się w moją stronę.
- Myślisz, że jesteś na tyle atrakcyjny, abym zwróciła na ciebie swoją uwagę?
- Nie wiem, ale jeżeli nie, to muszę cię zasmucić. Słyszałaś powiedzenie, że jeśli kobieta i facet mieszkają razem pod jednym dachem to prędzej, czy później trafią do łóżka? - podniósł znacząco brew, a ja miałam ochotę krzyknął "A nie mówiłam?!".
- Ej, po po pierwsze to nie mieszkamy razem i mieszkać nie będziemy, a po drugie, to hamuj się trochę, dobra?
- Nie bądź już taką cnotką dobra? - nie przejął się w ogóle moimi słowami i ciągnął dalej swoją głupią gadkę.
- Przyznaj się lepiej, co zrobiłaś z biednym Ronem, zanim go zabiłaś.
     Nie miałam ochoty z nim dłużej rozmawiać. Nie interesowało mnie, skąd o tym wiedział i czułam, że minuta dłużej z nim i dołączy do mojej kolekcji. Wzięłam swój talerz do ręki i wyniosłam do kuchni. Już miałam iść do siebie, jednak zatrzymały mnie jego słowa.
     - Dobra, przepraszam. Obiecuję, że już nie będę - zrobił bardzo przekonującą minę, a zarazem bardzo słodką. - Co ty na to, żebyśmy dopili wino i włączyli jakiś horror? Mam coś specjalnego.
- Dobra - zgodziłam się po chwili wahania. - Tylko daj mi się ogarnąć.
     Po godzinie siedziałam w salonie wykąpana i pachnąca, z kieliszkiem wina w jednej ręce, a popcornem w drugiej. Nigdy nie bałam się takich filmów. Zupełnie nie rozumiałam dziewczyn piszczących na widok przebranego gościa i kilku litrów ketchupu. Jednak zrozumiałam słowa "coś specjalnego" po piętnastu minutach oglądania.
      Nie miałam pojęcia, skąd on wytrzasnął taki film. Był cholernie dobry. Gdy w innych po trzymającej w napięciu akcji nadchodził słoneczny dzień - ku uldze widzów - tutaj nadchodziła mrożąca krew w żyłach krwawa scena. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego, a na dodatek z każdym kieliszkiem coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
- Jak mnie puścisz, to pójdę do auta po szampana, bo mamy już pustą butelkę - powiedział Sedric zatrzymując film.
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że jestem do niego przytulona, a na dodatek on jest tym usatysfakcjonowany. Szybko się od niego oderwałam i uciekłam na drugi koniec kanapy, a on wybuchnął śmiechem.
     Siedziałam tak już piętnaście minut, a jego nadal nie było. Ile można iść do samochodu na chwilę i wracać? Poczekałam jeszcze piętnaście minut i zarzuciłam na siebie bluzę leżącą na kanapie. Następnie poszłam go szukać. Ostrożnym krokiem podeszłam do pojazdu i zdałam sobie sprawę, że jego tam nie ma. Nie wiedziałam, co się stało, ale coś było nie tak. Obróciłam się i zobaczyłam ciemną postać stojącą tuż przede mną.
     - A kuku! - powiedział Sedric.
- Idiota! Przestraszyłeś mnie! - uderzyłam go w pierś.
- Nie złość się, mam szampana - bawiło go to, jak mnie wystraszył. - No dobra, to miało być śmieszne, ale nie było - zrobił poważną minę.
- Zapomnij - tym razem byłam poważnie wkurzona i jego urok na mnie nie zadziałał. Poszłam do siebie do pokoju i już po chwili czułam, jak ogarnia mnie sen.
     Otworzyłam oczy i oczywiście kogo zobaczyłam? Sedric siedział na parapecie mojego okna i w moim pokoju, podczas gdy ja spałam i oglądał nie wiadomo co.
- Chyba pomyliłeś sypialnie, wynocha stąd! - krzyknęłam na niego, a on nawet nie zareagował, nie licząc popatrzenia się w moją stronę - Nie słyszysz idioto, co do ciebie mówię?! - kipiałam ze złości, co się u mnie rzadko zdarza, ale ten gościu potrafił naprawdę wytrącić mnie z równowagi.
      - W ciągu dwudziestu czterech godzin już któryś raz z kolei nazwałaś mnie idiotą. Czy to nie jest dowód miłości? - jak zwykle stroił sobie żarty - tym bardziej biorąc pod uwagę to, że spałaś w mojej bluzie, to chyba mam rację.
- Co ty wygadujesz? - miałam ochotę rozszarpać go gołymi rękami. Jednak dopiero teraz spojrzałam na siebie i zrozumiałam, o czym on mówi. Wczoraj jak poszłam go szukać, w pośpiechu założyłam - jak się okazało jego - bluzę, a gdy kładłam się spać to tak jak stałam.
- Nie martw się, możesz sobie zatrzymać to cudo. - mrugnął do mnie.
- Eh - westchnęłam - Dobrze wiesz, że to nie tak, a teraz proszę cię, wyjdź stąd, bo chciałam się w spokoju ubrać.
- Właśnie, że tak. Spałaś w niej, bo na mnie lecisz, tylko nie chcesz się do tego przyznać. Spójrz prawdzie w oczy. - powiedział kierując się do drzwi.
     Próbowałam rzucić w niego poduszką, jednak ta odbiła się od ściany nie trafiając w zamierzony cel. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, zrzuciłam z siebie bluzę. Hmm, ładnie pachnie, tak... męsko. - pomyślałam, jednak po chwili pacnęłam się w głowę. Co się z tobą dzieje; nie możesz tak myśleć, nie możesz - powtarzałam sobie w kółko.
     Szybko ubrałam się w swoje rzeczy, po czym zeszłam na dół zjeść jakieś śniadanie. Moje nozdrza uderzył zapach apetycznie pachnącego jedzenia. Próbując nie zwracać na to uwagi weszłam do kuchni i zwiniętą w kłębek bluzą rzuciłam w stojącego tam faceta.
     - Nie tak ostro tygrysico, bo pomyślę, że masz ochotę mnie zjeść - puścił do mnie oczko. - Może masz ochotę na śniadanie? Naleśniki z...
- Nie mam ochoty na nic, co zostało przygotowane przez ciebie - oświadczyłam mu, przerywając; tak naprawdę jednak ślinka ciekła mi na sam widok. - Sama sobie coś zrobię.
- Nawet nie wiesz, co tracisz kotku.
- Kath - wycedziłam przez zęby.
- Słucham?
-Kath, po prostu Kath, nie możesz mnie normalnie nazwać?! - miałam ochotę rozszarpać mu gardło.
- Dobrze słonko, będę pamiętał.
     Sama nie rozumiałam, dlaczego go jeszcze po prostu nie zamordowałam. Podeszłam do zamrażarki i wyciągnęłam warzywa na patelnię, po czym je usmażyłam. Jedliśmy w milczeniu, a ja z zazdrością zerkałam w stronę naleśników. On zaś ze skupieniem czytał gazetę.
     Gdy skończyłam, stwierdziłam, że pora pobiegać. Przebrałam się w dres i nie rozumiejąc po co, z szuflady kuchennej wyjęłam nóż i ukryłam go w rękawie. Udałam się w stronę drzew. Z każdym kolejnym krokiem robiło się coraz gęściej i gęściej, a przez liście w koronach drzew przelatywało coraz mniej światła. Biegłam w półmroku po suchych, jesiennych liściach wsłuchując się we własne kroki, oddech i odgłosy lasu. Skupiłam się do tego stopnia, że słyszałam bicie własnego serca. Nie męczyłam się, patrzyłam prosto przed siebie. Po godzinie biegu, gdy chciałam już zawrócić, usłyszałam jakiś hałas.
     Przystanęłam i najcichszym krokiem, na jaki było mnie stać, podeszłam do drzewa, ukrywając się za nim. Powoli wystawiłam głowę. Ujrzałam faceta, około dwudziestu czterech lat. Siedział na ziemi trzymając się z kostkę, a koło niego leżał rower. Powoli podeszłam do niego. Widząc mnie zaczął wypowiadać śmieszne słowa, których niestety nie rozumiałam.
- Mówisz po angielsku? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- Tak, mieszkałem dwa lata w Anglii, więc się nauczyłem. Cieszę się, że cię widzę.
- Co się stało? - powiedziałam z niemal matczyną troską, wskazując na jego nogę.
- Najechałem na gałąź i upadłem. Chyba skręciłem kostkę. Tak w ogóle to Darek jestem - powiedział, uśmiechając się do mnie.
     W jednej chwili poczułam, że ostrze, które wzięłam z domu i zapomniałam o nim, zaczyna mi ciążyć. Przez ten cały czas spoczywało w mojej ręce, a ja całkowicie o nim zapomniałam. Teraz miałam ochotę, hmm, uśmiechnęłam się sama do siebie.
- Pomogę ci - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się serdecznie i poderżnęłam mu gardło.
     Widziałam, jak powoli zalewa się krwią. Jego oczy najpierw zrobiły się wielkie, a nawet wręcz ogromne, trzymał się kurczowo za gardło, jakby to coś miało mu pomóc, zmienić cokolwiek. Potem był już bez życia.
     Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer.

- Zabiłam go - powiedziałam do słuchawki i usłyszałam sygnał zrywanego połączenia.

1 komentarz:

  1. Z racji tego że Twój blog jest EPICKI nominuję Cię do LBA!!! Wszystkie inf znajdziesz tutaj w zakładce LBA http://sylvari-nadzieja-elionu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń