wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział IV

     Ron przywiózł mnie do domu. Byłam zbyt zmęczona, żeby myśleć nad tym co robię, więc podałam mu mój adres, a on mnie przywiózł.
Nawet wyciągnął z auta i zaprowadził do samego pokoju.
- Mieszkasz tutaj sama?
- Yhym - nie miałam nawet siły wymawiać słów.
- Piękny i duży dom.
- Yhym - pragnęłam jedynie iść już spać. Czułam, jak rozebrał mnie do samej bielizny, a następnie położył na łóżku i przykrył kołdrą.
- Dobranoc kocie - pocałował mnie w czoło.
     Otworzyłam oczy i byłam u siebie w pokoju w swoim łóżku. Spojrzałam na zegarek: 12:14. No ładnie. Usłyszałam wibracje telefonu. Powoli zwlekłam się z łóżka i wzięłam komórkę do ręki.
     "Mam nadzieję, że słodko się spało. Tęsknię. Twój R."
     Jezu, znowu on! Ale chcąc nie chcąc, spało mi się dobrze jak nigdy dotąd. Czułam się świetnie.
     "Spało mi się znakomicie. Nawet nie pamiętam jak odjeżdżałeś"
     To akurat była prawda.
     "Byłaś tak zmęczona, że padłaś jak mucha. Odezwę się do Ciebie za trzy dni. Muszę wyjechać w sprawach służbowych. Buziaki. Twój R."
     Ta, w sprawach służbowych. Już sobie wyobrażałam, jak wyglądały jego sprawy służbowe. Ale nie chciałam sobie tym zawracać głowy. Pomyślałam, że skoro mam wolny dzień (w sumie to trzy) to zajmę się trochę sobą, a zacznę od biegania.
     Przebrałam się w mój ulubiony dres, włosy związałam wysoko w kucyk, a na uszy wsadziłam słuchawki. Następnie ubrałam wygodne buty, włączyłam muzykę i zamknęłam dom. Kierowałam się w stronę parku. Biegłam powoli, truchtem, nigdzie się nie spieszyłam. Moje stopy ledwo dotknąwszy ziemi już się od niej odbijały po czym robiły to samo. Biegłam cały czas jednym rytmem. Rytmem muzyki, która grała mi w uszach. Zastanawiałam się nad swoim życiem.
     Kim zostałam? Nie oszukując się - mordercą. Chciałabym powiedzieć, że kiedyś było inaczej, że będąc mniejsza chciałam zostać lekarzem i ratować ludzkie życie, albo prawnikiem i pomagać ludziom, ale skłamałabym. Od dziecka nienawidziłam ludzi. Jest to najbardziej zakłamana rasa, pasożyt na ziemi. Nie można ich - chociaż w sumie nas - wytępić. Pożary, powodzie, trzęsienia ziemi, a my dalej chodzimy po tym świecie.
     Natura stara się bronić, ale jest coraz bardziej bezbronna. Nie może nic na to poradzić. Gdybym mogła zabiłabym każdego człowieka na ziemi, ale niestety nie mogam. Teraz byłam w punkcie, gdzie zarabiałam na życie zabijając. Jednak najgorsze było to, że mi się to podobało, że byłam z tego dumna. Ludzie są fałszywi, a ja, no cóż, przebiegła i spragniona ofiar oraz krwi.
     Wsłuchałam się w słowa płynące ze słuchawek i już nie myślałam o niczym. Powoli czułam zmęczenie.
     Tylko do tego drzewa i odpoczynek - pomyślałam.
     Gdy tylko dobiegłam do celu oparłam się o korę i próbowałam złapać oddech. Zaniedbałam się ostatnio. Straciłam kondycję. "Trzeba będzie to zmienić" - obiecałam sobie. Ściągnęłam słuchawki na szyję i...
....i usłyszałam pisk. Pomyślałam, że mi się wydawało lub, że to ze słuchawek, ale na wszelki wypadek wyłączyłam odtwarzanie. Po kilku sekundach znowu pisk i znowu, tym razem trochę głośniej. Ciekawa, skąd to dochodzi, poszłam w tą stronę. Przedzierałam się przez krzaki, które mimo, że miałam długi rękaw i nogawki rysowały bezkształtne rysunki na moich kończynach. Nie przeszkadzało mi to, miałam wysoki próg bólu.
     Już chciałam się poddać, gdy zobaczyłam, jak coś się poruszyło. To był płócienny worek - to stamtąd dochodziły te dźwięki. Podeszłam i wziąwszy go na na ręce otworzyłam go. W środku był czarno-biały szczeniak. Miał słodką mordkę i długie oklapnięte uszka. Popatrzył się na mnie swoimi wielkimi oczami i polizał mnie po twarzy. Rozejrzałam się dookoła, ale nie zobaczyłam nikogo. Co za idiota mógł coś takiego zrobić? Zrozumiałabym, gdyby ktoś wrzucił mi go na podwórko, albo gdyby biegał luzem gdzieś w mieście, ale żeby tak w worku w parku na pewną śmierć? Przytuliłam go do siebie i zabrałam do domu.
     Pierwsze co zrobiłam, to go nakarmiłam i dałam mu wody. Był taki maleńki i niechciany. Następnie wzięłam go na ręce i zaniosłam do łazienki, ponieważ był cały z błota. O dziwo nie uciekał, nie kulił się, tylko stał dumnie z otwartym pyszczkiem i wywalonym jęzorem. Chyba lubił wodę. Gdy już był czysty to powycierałam go i stwierdziłam, że musimy iść na zakupy. Wzięłam go pod pachę i pokierowałam się w stronę sklepu.
     W sklepie zaczęłam oglądać miski. Były przeróżne, we wszystkich kolorach tęczy, duże, małe, metalowe, plastikowe. Wybrałam duże metalowe miski o gumowych dnach, żeby nie ślizgały się po podłodze. Piesek wyglądał na takiego, co urośnie duży, więc żeby nie musieć zmieniać ich za jakiś czas, wzięłam
W następnej kolejności podeszłam do półek z karmą. Wzięłam największy worek suchej i pięć dużych puszek mokrej. Do tego psie smakołyki. Następnie wybrałam mu obróżkę i smycz. Był to komplet w czarno czerwonym kolorze. Przy obroży była trójkątna chusta, dzięki czemu wyglądał pięknie.
     Potem dział zabawek. Kupiłam mu dwie piłeczki i gumową kość. Byłam zadowolona. Mogłam sobie pozwolić na wydanie połowy swoich oszczędności, bo jak dobrze by poszło, dostałabym grubą kasę. Na sam koniec oglądałam wielkie akwaria, terraria i mini wybiegi ze zwierzętami. Byłam tu pierwszy raz i uważałam, że jest tutaj przepięknie.
     Zastanawiałam się jeszcze nad legowiskiem, ale zdałam sobie sprawę, że i tak się nie przyda. Killer będzie spał ze mną. Killer? Nie rozumiem, dlaczego tak powiedziałam. No ale... w sumie to może być. Killer nawet łanie brzmi. Teraz już wiedziałam, że zostanie ze mną. Jeżeli nadasz czemuś imię, jesteś za to odpowiedzialny.
Resztę dnia spędziłam na zabawie z nim. Nie wiem jakim cudem, ale już nauczyłam go komendy siad i zostań. Wieczorem wypuściłam go za dom i poszłam się wykąpać. Potem poszliśmy spać.

     Poczułam zimny dotyk na lewym boku. Było to bardzo przyjemne. Nie chciało mi się otwierać oczu, tak fajnie się spało.
- Killer, jeszcze chwila - wymruczałam, jeszcze śpiąc.
- Jesteś pewna, że jestem Killer? - usłyszałam szeptanie przy moim uchu. Wystraszona odepchnęłam napastnika i próbując się wyswobodzić z kołdry spadłam z łóżka. Był to bolesny upadek na plecy. Jęknęłam z bólu. Nad moją twarzą ukazała się głowa Rona. Podał mi rękę.
     - Musiałeś mnie tak wystraszyć? - nakrzyczałam na niego odrzucając jego pomoc. Dźwignęłam się na nogi, jednak ból złapał mnie ponownie i Ron jednak mnie złapał.
- Kurde, przepraszam. Nie chciałem cię tak przestraszyć - przytulił mnie do siebie. - Chciałem ci zrobić miłą niespodziankę.
- Miłą niespodziankę? - odsunęłam się od niego. - Super przywitanie! Całe plecy mnie bolą! - obróciłam się tyłem do niego.
- Oj już nie przesadzaj kocie - przytulił mnie. - Nie cieszysz się?
- Nie! - udawałam, że jestem obrażona.
- Nie chciałem no... - pocałował mnie w szyję.
- Ewentualnie mogę rozważyć tą propozycję - pozwalałam się przytulać i całować. - Ale musisz sobie zasłużyć.
     W głębi duszy cieszyłam się, że przyjechał.
- Miałeś wrócić dopiero pojutrze - odezwałam się pierwsza.
- Wyszły małe komplikacje.
- Coś poważnego?
- Nie zawracaj sobie tym główki maleńka.
     Kurde, wcale nie byłam mała. Jednak nie chciałam się czepiać, było mi za dobrze w jego ramionach.
     Wiedziałam, na co liczy. Chciał mnie po prostu przelecieć. Już po chwili zaczął ciągnąć mnie w kierunku łóżka. Spojrzałam na niego swoim kocim wzrokiem i powiedziałam:
- Jakieś ostatnie słowo, zanim z tobą skończę? - przygryzłam wargę.
- Kocham cię – skłamał. Widziałam to w jego oczach.
     Wstałam i wyszłam z pokoju. Otworzyłam szufladę kuchenną i zastanawiałam się nad wyborem. W końcu mój wzrok padł na długi, mocno naostrzony nóż. Wzięłam go do ręki i wróciłam, by dokończyć to, co zaczęłam.
     Gdy wróciłam do pokoju, on już siedział bez koszulki na łóżku – tyłem do drzwi. Podeszłam do niego i przyłożyłam mu zimny metal do gardła. Zdziwiłam się, gdy ujrzałam, że on się po prostu zesikał.
-Taki duży chłopczyk, a się moczy. No popatrz, popatrz. - uśmiechnęłam się do siebie.

     Łzy ściskały mu po policzkach. A takiego twardziela udawał! Dopiero teraz zauważyłam, że całej sytuacji przygląda się szczeniak. Obserwowałam jego reakcje, gdy podcinałam ofierze gardło. Podbiegł i zaczął zlizywać krew tak łapczywie, jakby nie pił cały, upalny dzień, a mój kochanek powoli się wykrwawiał.

2 komentarze:

  1. Hej :) nominowałam cię do Liebster Blog Awards. Więcej informacji znajdziesz na http://ostatnitaniec.blogspot.com/
    Pozdrawiam :*
    seoanaa

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Moje oczy płoną od błędów, ale fabuła ciekawa;)
    1. Pierwsze co zrobiłam, to go nakarmiłam i dałam mu wody. Był taki maleńki i niechciany. Następnie wzięłam go na ręce i zaniosłam do łazienki, ponieważ był cały z błota. - piesek cały z błota? Moze z krwi i kości?;)
    2. Wybrała jakie miski? Urwałaś w pół zdania...
    3. Killer nawet lanie brzmi- fajny przymiotnik łanie:)
    4. Piesek zlizujacy krew ofiary- epickie i kreatywne, gratulacje:)

    OdpowiedzUsuń