niedziela, 5 października 2014

Rozdział XXII

   Jedząc śniadanie zastanawiałem się, co zrobić ze swoją pierwszą wypłatą. Pięćdziesiąt tysięcy to wcale nie mało pieniędzy, chociaż na całe życie nie starczyłoby mi. Wiedziałem, że na początek się przydadzą, ponieważ miałem swoje wydatki. Mimo stałej pracy, nie zawsze mogłem sobie pozwolić na to, co chciałem. W barze nie zarabiałem wiele, a życie kosztowało. Teraz jednak miałem większy zastrzyk gotówki i zastanawiałem się, co mam z nim zrobić. Wydać na głupoty i zabawić się, kupić za całość coś porządnego, czy nie wydawać nic, odkładając całość na konto?
     To był poważny dylemat, a ja nie mogłem się zdecydować. Stwierdziłem jednak, że wydam część, a część wpłacę do banku. Postanowiłem, że opłacę na jakiś czas mieszkanie i rachunki, kupię kilka rzeczy do domu, trochę sobie zostawię, a resztę odłożę. Miałem tylko nadzieję, że JJ nie dowie się, że mam tyle pieniędzy, bo na pewno zapyta, skąd je mam, a tego mu powiedzieć nie mogłem.
     Patrząc na to z drugiej strony, to miał przerąbane ze mną. Mieszkać pod jednym dachem z seryjnym mordercą i o tym nie wiedzieć - to mieć niesamowitego pecha. Nie chciałbym być na jego miejscu, chociaż wiedziałem, że nigdy mu nic nie zrobię.
     Cały czas prześladowała mnie myśl, że już gdzieś widziałem Ed'a, jednak nie miałem pojęcia gdzie. Był starszy ode mnie, w sumie mógł mieć jeszcze raz tyle lat, co ja. Jednak jego twarz była dla mnie znajoma, tylko nie mogłem sobie przypomnieć skąd. Mógłby być moim ojcem, ale bardzo dobrze się trzymał. Sportowy tryb życia, zdrowe odżywianie i dbanie o siebie sprawiły, że Ed wyglądał młodziej, niż był w rzeczywistości i naprawdę ciężko było określić jego wiek.
     Jednak jedno mogłem stwierdzić na pewno: nie był znajomym moich znajomych, ponieważ był po prostu na to za stary. Być może był czyimś bratem, ojcem lub wujkiem, jednak postanowiłem nie zaprzątać tym sobie więcej głowy.

     Gdy wysoka brunetka o długich nogach weszła do kuchni w samej koszule i majtkach, podniosłem wzrok. Była znacznie ciekawsza niż moje śniadanie, czy dzisiejsza gazeta, jednak była dla mnie niedostępna. Dziewczyna J.J.'a. Doskonale wiedziałem, że on traktuje ją poważnie, co zresztą zawsze robił w przeciwieństwie do mnie. Ja poszedłem z blondyną do niej, a rano uciekłem jak tchórz, co zresztą zawsze robiłem, natomiast mój przyjaciel zabrał swoją nowo poznaną koleżankę do naszego mieszkania do swojego pokoju. Owszem, przeleciał ją, ale od razu zaproponował związek. Ja taki nie byłem, więc wolałem się zawsze w porę zmyć.
     -Yyy, cześć, ja... - zaczęła nerwowo dziewczyna.
- Dziewczyna JJ'a tak? - uśmiechnąłem się do niej i zmierzyłem wzrokiem jej piękne ciało. - wspominał o tobie.
- Ty jesteś... - zaczęła nerwowo.
- Jake – pomogłem jej. - Nie krępuj się, przyjaciele mojego kumpla są również moimi przyjaciółmi – mrugnąłem do niej.
- Nie podrywaj mojej dziewczyny – powiedział mój przyjaciel wchodząc do kuchni.
- A już liczyłem na taki piękny romansik – powiedziałem w żartach, na co tamci się uśmiechnęli. - Przypomnij mi, jak ma na imię miłość twojego życia?
- Grace – powiedziała dziewczyna, uprzedzając swojego chłopaka, na co się uśmiechnąłem.
- A jak miała na imię twoja piękność? - spytał punkowiec.
- Ja... Tak się składa, że nie pamiętam jej imienia – powiedziałem.
- Częsty przypadek sklerozy moralniej – rzucił, a ja wybuchnąłem śmiechem.
- Przepraszam was, ale jak się śpieszę do pracy. Ktoś w tym domu musi zarabiać na życie – rzekłem jeszcze, wstając od stołu.
     Była to prawda. Musiałem iść do pracy, ponieważ mimo drugiego zajęcia, musiałem zachować jakieś pozory normalnego życia.
     W pracy jak zwykle nie działo się nic ciekawego. Na początku strasznie podobała mi się ta praca, ponieważ miałem kontakt z ludźmi, a co jakiś czas ktoś zrobił coś głupiego. Po pewnym czasie jednak zauważyłem, że w większości przychodzą do baru ci sami ludzie i mają typowe zachowania.
     Jak po raz pierwszy mieliśmy bijatykę, to byłem nieźle podekscytowany. Mogłem rozdzielić dwóch pijaczków i wynieść ich jeden po drugim. Co się jednak okazało, byli to najlepsi przyjaciele, z tym, że kłócili się średnio raz w tygodniu. Na następny dzień wracali i znowu byli kumplami. To co było nowością i czymś ciekawym, prawie zawsze okazywało się codzienną rutyną. Prawie.
     Mieszkaliśmy w mieście nie zbyt wielkim, ale nie można było nazwać go małym. Wielu ludzi znało dużo miejsc i wiedziało, do których lubi chodzić, a do których nie, więc mieliśmy stałych bywalców, którzy przychodzili do nas często lub sporadycznie, a całą reszta nie przychodziła wcale.
     Od czasu, do czasu pojawiał się ktoś nowy. Stary kumpel przyjechał odwiedzić kolegę, brat przyjechał do siostry i poszli się napić, albo przejezdni postanowili zostać na noc i się zabawić. Wtedy często działo się coś nowego, coś niepowtarzalnego, dla czego warto było pracować w tym miejscu. Tak było i tym razem.
     Stałem za barem i wycierałem kufle, kiedy do środka wbiegł mężczyzna koło trzydziestki i zaczął krzyczeć.
- Zabili mi brata! Zabili go! Pomóżcie! - krzyczał i czekał na jakąkolwiek reakcje.
Ludzie siedzący przy stolikach popatrzyli na niego, a potem na siebie i wrócili do swoich zajęć. Stwierdzili pewnie, że to wariat, co zresztą mi także przemknęło przez myśl.
- Halo! Słyszycie mnie?! - podniósł głos. - On nie żyje – powiedział tym razem szeptem, chociaż nie byłem pewny, czy na pewno powiedział akurat to. Następnie zakrył twarz dłońmi i zapłakał bezgłośnie.
     W tym momencie do środka wszedł JJ, któremu najwyraźniej albo nie spodobało się zachowanie przybysza, albo chciał mu pomóc. Położył rękę na plecach mężczyzny, a następnie szepcąc coś do ucha wyprowadził na zewnątrz. Miałem ochotę wyjść i zobaczyć co się dzieje, jednak nie mogłem zostawić pustego baru. Czekałem dobre czterdzieści minut, zanim mój kumpel wrócił.
     - Co jest? - zapytałem od razu, ponieważ zżerała mnie ciekawość.
- Koleś twierdził, że ktoś zabił mu brata i uparł się, że mam zadzwonić na policję. Zadzwoniłem więc i opisałem całą sytuację podkreślając, że nie widziałem ani zdarzenia, ani trupa. Musiałem uspokoić kolesia a potem poczekać przed budynkiem naprzeciwko. Przyjechała karetka, policja, stoi pełno gapiów, także część od nas, a kolesia wyniesiono martwego. Ktoś poderżnął mu gardło.
- Tutaj? Na przeciwko nas? - zmarszczyłem brwi.
- Yhym. Policja pewnie będzie chciała z tobą rozmawiać.
- Ze mną? Po co niby – nie rozumiałem tego.
- Czy czegoś nie widziałeś i takie tam – powiedział, a jak na zawołanie do środka wszedł funkcjonariusz policji.
- Witam, Starszy Aspirant Mason Lewis. Mógłbym zadać panu parę pytań?
- Oczywiście – odparłem spokojnie, natomiast w środku srałem ze strachu.
- Widział pan kogoś podejrzanego, kogoś, kto się tu kręcił? - zapytał się.
- Niestety nie. Nie licząc tego wrzeszczącego mężczyzny, nic nie zwróciło mojej uwagi – odparłem.
- A więc pan już wie?
- Przed chwilą się dowiedziałem.
Policjant pokiwał tylko głową i głośno westchnął. Wyglądał, jakby bolała go głowa.
- Może napije pan się czegoś? Kiepsko pan wygląda – zaproponowałem.
- Z chęcią, ale jestem na służbie.
Pokiwałem głową na znak, że go dobrze rozumiem, a on zaczął mówić.
- Mówiąc nieoficjalnie, to nie pierwsze zabójstwo od kilku miesięcy w tym mieście. Na dodatek nie ma żadnych poszlak – znów pokiwał głową.
- Przykro mi, a jeżeli chodzi o mnie, to naprawdę nic nie wiem.
- Okej, pójdę jeszcze popytać twoich klientów. Nie masz nic przeciwko temu? - nagle przeszedł na ty.
- Nie proszę pana.
Zobaczyłem jak odchodzi i zaczyna rozmawiać z ludźmi. Widząc po jego minie, od innych także nie dowiedział się niczego nowego.
- Może zrobimy dzisiaj grilla? - rzuciłem do punkowca.

     Chodząc po sklepie myślałem o dziwnym zabójstwie. Na przeciwko miejsca, w którym pracowałem poderżnięto komuś gardło, a ja sobie spokojnie pracowałem obok. Bałem się, że wiedzą o moim poprzednim morderstwie i przypiszą mi także te, jednak na szczęście nic takiego się nie stało. Miałem nadzieję, że to, czym się zajmuje nigdy nie wyjdzie na jaw, ponieważ nie tyle bałem się aresztu, ile spojrzenia siostrze w oczy.
     Wybierając ketchup z półki zanotowałem w pamięci, że muszę do niej zadzwonić i zaprosić ją na wieczorną imprezę. Musiałem się dowiedzieć, czy znalazła pracę i w końcu spędzić z nią trochę czasu. Odkąd się wyprowadziłem w ogóle go dla niej nie miałem. Gdy go jednak w końcu znajdowałem, ona szukała pracy.
     Brakowało mi jej trochę. W końcu powszechnie wiadome jest, że lepiej, gdy to nie ty jesteś głową rodziny i martwisz się o wszystko. Ja miałem zawsze ją, ona zastępowała mi rodziców i dbała o wszystko. Teraz musiałem pracować, gotować sobie obiad i czyścić kibel raz w tygodniu. Nie były to miłe zajęcia, jednak całkowicie konieczne.
     Kierując się do kasy, spojrzałem na faceta, który za nią siedział. Był gruby, tłusty i na dodatek gburowato wyglądał. Mimo tego, że u niego była najkrótsza kolejka, to podszedłem gdzie indziej.

     - Nie wiem jak to jest, aby powstał pożar wystarczy maleńka iskra, ale żeby rozpalić ognisko, potrzeba całej paczki zapałek – mruknął punk, który od dwudziestu minut męczył się z grillem, ale nie dał sobie pomóc.
- Tak przy okazji, świetny pomysł ze zrobieniem ogniska w środku zimy – rzekł Tom. - Jak nam się uda rozpalić to ognisko, to będzie wspaniale.
- Pospieszcie się, bo mi zimno – mruknęła Kath.
- Udało się! - usłyszałem okrzyk radości zebranych.
     Mimo tego, że był środek zimy, to i tak miałem ochotę na grilla. Kto jednak przyszedłby na niego, gdy temperatura waha się w okolicach zera? Na szczęście istnieje jeszcze takie coś, jak ognisko. Mogło one ogrzać wszystkich dookoła, a nadal mogliśmy pić piwo i się świetnie bawić. Miałem tylko nadzieję, że sąsiedzi nie zadzwonią na policję o zakłócenia porządku, ponieważ nie chciałem mieć z nimi styczności.
- Jj, co ty na to, żebyśmy przeprowadzili się gdzieś na obrzeża? - rzuciłem pomysł.
- Myślałem ostatnio o tym samym. Ludzie są tu wredni, miejsca jest mało, a w dodatku rozmawiałem ostatnio z dozorcą. Nie jest zadowolony z twojego psa.
- Nie wiem, co on chce od mojej psiny – mruknąłem.
- Bar ostatnio przynosi większe zyski, więc może wszyscy dostaniemy podwyżki – powiedział.
- Ja mam jeszcze trochę oszczędności, więc nie będzie problemu – uciąłem.
Chłopak spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym „jakoś nic mi na ten temat nie wspominałeś”, jednak nie skomentował tego.
     Mój wzrok natomiast padł na Lukę. Suczka leżała sobie spokojnie trochę dalej od ogniska i obserwowała wszystkich dookoła. W ogóle nie było widać tego, że jest szczenna. Weterynarz powiedział, że miot może się urodzić całkowicie martwy przez to, co mogło się wydarzyć przed jej znalezieniem przeze mnie. Miałem nadzieję, że tak się nie stanie, jednak jedyne, co mogłem w tej sprawie zrobić, to zapewnić jej spokój i trochę ruchu.
     Z początku obawiałem się, że jak odwiedzi nas kilku znajomych, to rzuci się na każdego i pogryzie, albo zabije kogoś. Na szczęście leżała sobie spokojna i tylko powarkiwała, gdy ktoś do niej podchodził. Ostrzegłem jednak wszystkich, żeby się do niej nie zbliżali i nawet nie myśleli o głaskaniu. Uszanowali to i nie zwracali na nią uwagi.

     Wieczór nam szybko minął. Bez szaleństw wypiliśmy po kilka piw i z szumem w głowie każdy poszedł do siebie. Tego właśnie potrzebowałem. Spokoju, wyciszenia i pozytywnej rozmowy z najbliższymi przyjaciółmi.

1 komentarz:

  1. Nie musisz przepraszac. Kazdy czasem ma takie chwile.
    Co do rozdzialu... Coraz bardziej mnie wkreca. Tak samo jak poprzednia czesc opowiadania. Lekko pisane, troche grozy czyli to co lubie :3
    Pozdrawiam i weny zycze!

    OdpowiedzUsuń