niedziela, 19 października 2014

Rozdział XXIII

      Właśnie przygotowywałem obiad, kiedy zauważyłem, że z Luką jest coś nie tak. Położyła się na środku kuchni i ciężko oddychając zaczęła skomleć. Domyśliłem się, o co chodzi: moja suczka miała urodzić. Widząc jednak przerażenie w jej oczach domyśliłem się, że coś jest nie tak. Od razu zadzwoniłem do weterynarza, a on kazał mi przyjść. Nie mam pojęcia, jak psu udało się przejść te kilka ulic, ale w końcu dotarliśmy.
    Weterynarz nie owijał w bawełnę. Od razu powiedział mi, że coś jest nie tak i zarówno suka, jak i szczeniaki są zagrożone i mogą nie przeżyć. Zastanawiałem się, po co mi to było. Ubzdurałem sobie tego psa po to, aby teraz miał zdechnąć? Wkurzyłem się. To nie było sprawiedliwe, ponieważ starałem się i to w dobrej wierze. Wpadł mi do głowy także pomysł, że to może kara za to, że zabiłem człowieka. Coś za coś.
Luka leżała sobie na specjalnym podwyższeniu i strasznie skomlała. Miała bardzo smutne oczy, którymi wpatrywała się we mnie, jakby mówiła „pomóż mi, no wiem, że potrafisz, nie bądź egoistą, proszę, przecież bez ciebie umrę...”. Ja jednak nie mogłem nic zrobić. Stałem obok niej i wpatrywałem się w nią wzrokiem mówiącym „przepraszam”. Wtedy urodził się pierwszy szczeniak, a ja zrozumiałem.
     Mój pies wiedział, że nie przeżyje. Wybrał mnie nie po to, abym go uratował, ale po to, abym uratował jego dzieci. W sumie urodziły się trzy miniaturowe szczeniaki żywe i pięć martwych. Były one tak małe, że prędzej powiedziałbym, że są to szczeniaki yorka, niż tak dużej suki. Tak jak podejrzewałem, Luka zdechła na moich oczach.
- One nie przeżyją nocy – skomentował weterynarz. - Jeżeli jednak chcesz spróbować, to dm ci wszystko, co potrzebne, aby je uratować.
     Kiwnąłem głową. Czułem się naznaczony i zobowiązany, aby chociaż spróbować się nimi zająć. Mężczyzna wręczył mi karton z psami oraz torbę ze strzykawkami różnej wielkości, mlekiem w proszku, butelkami i smoczkami. Kazał jeszcze kupić termofor i zmieniać w nim wodę co kilka godzin oraz udzielił rad co do karmienia. Życzył mi także powodzenia i powiedział, że jeżeli cudem uda im się przeżyć, to mam się do niego zgłosić za miesiąc. Oczywiście za wszystko zapłaciłem fortunę. Lukę zostawiłem na stole operacyjnym, ponieważ nie miałem serca jej oglądać, a co dopiero zabrać ze sobą i zakopać w ziemi.
     Wchodząc do domu, usłyszałem dzwonek telefonu. Zdziwiłem się, kiedy po wyciągnięciu go z kieszeni, na wyświetlaczu ukazał mi się Ed.
- Co jest – rzuciłem.
- Jest zlecenie – powiedział krótko.
- Tak szybko? Nie wydałem nawet połowy poprzedniej kasy - mruknąłem.
- Słuchaj. Nie ma roboty, to nie ma. Jak jest, to idziesz i robisz swoje. Jak ci się coś nie podoba, to znajdę kogoś innego – powiedział, po czym się rozłączył.
Zakląłem pod nosem. Zależało mi na tej robocie, przynajmniej zanim nie wybiję się sam i nie będę potrzebował Ed'a. Szybko zająłem się pieskami, po czym wskoczyłem na motocykl i pojechałem pod wskazany sms'em adres.
     Wjechałem pod wielką, stalową bramę i nacisnąłem przycisk domofonu.
- Halo – odezwał się męski głos.
- Przysłał mnie Ed – odrzekłem, a brama sama się otworzyła.
    Podjechałem dalej przez wielki chodnik pomiędzy trawnikami. Moim oczom ukazał się wręcz pałac. Ogromna willa z biało-brązowego kamienia przypominała budowlę rodem z bajki. Nie umiałem uwierzyć własnym oczom, że właśnie stoję przed tak cudownym budynkiem.
     Ściągnąłem kask, aby móc lepiej widzieć. Do „pałacu” należało kilka wieżyczek, jak i kolumny stojące u szczytu schodów przed wejściem. Tam czekał na mnie mężczyzna ubrany we frak. Miał on około pięćdziesięciu lat. Ukłonił się nieznacznie, a następnie bez żadnego słowa odwrócił się i odszedł. Nie wiedząc co mam robić, podążyłem za nim.
Wchodząc do dużego przedpokoju, moim oczom ukazała się biel. Była ona wszędzie: od białych kafelek, przez białe meble i ściany, po biały sufit. Na tym ostatnim wisiał ogromny żyrandol, zrobiony jakby z miliona miniaturowych diamencików. Z bólem serca oderwałem od niego wzrok i poszedłem dalej. Musieliśmy przejść jeszcze przez dwa pomieszczenia pełniące chyba funkcję przedpokoju lub salonu, aż ogromnymi drzwiami balkonowymi dotarliśmy na tył domu. Przed ogromnym basenem ( tutaj chyba wszystko było ogromne ) na leżaku leżał mężczyzna mający około trzydziestu lat lub nawet mniej. Brazylijczyk ( obstawiałem tak po jego karnacji ) palił cygaro. Gdy weszliśmy nawet nie spojrzał na nas. Możliwe, że nas nie usłyszał, bo gdy gościu we fraku odchrząknął, Brazylijczyk odwrócił się i dął mu znak, że może odejść.
     - Witam witam! - uśmiechnął się. - Ty pewnie jesteś Jacob.
- Jake, proszę – poprawiłem go.
- Ojciec dał ci na imię Jacob, więc tak będę cię nazywał – oświadczył.
- Znał pan mojego ojca? - uniosłem jedną brew. Mimo, że był starszy ode mnie kilka lat, wolałem trzymać się od niego na dystans i mówić na „pan”, dopóki nie pozwoli mi inaczej. Wnioskowałem, że to właśnie on rządził w tym domu, więc wolałem nie ryzykować.
- Nie osobiście, ale dużo słyszałem o twoim ojcu i dziadku. No i siostrze oczywiście, była bardzo dobra i wywinęła nam niezły numer.
     Nie rozumiałem, o czym on do mnie mówi. Nie podobało mi się to, że mieszał do tego moją siostrę, a nie chciałem, by miała z tym coś wspólnego. Zdenerwowałem się.
- Nie mieszajmy do tego mojej siostry. Ona nie ma z tym nic wspólnego – wycedziłem przez zęby.
- Rozbawiasz mnie. Gdyby nie twoja niewiedza, już dawno zarobiłbyś ode mnie kulkę. Poza tym, jestem Diego. Możesz się tak do mnie zwracać. Uważaj jednak na czyny, moi ochroniarze stoją wszędzie. Jeden w drzwiach za nami, drugi w ogrodzie, trzeci w basenie, a pozostała osiemnastka pałęta się gdzieś po całej posiadłości.
- O czym ty do mnie mówisz, Diego? - zapytałem wprost. Nie lubiłem owijać w bawełnę.
- Powiem ci, ale jeszcze nie teraz. Te informacje są cenne, a ja chcę coś w zamian. Czas o pieniądz, więc będę mówić krótko – stanął naprzeciwko mnie, ściągnąć ciemne okulary i z cygarem między palcami patrzył się prosto w moje oczy. - Jacob'ie, chcę, abyś dla mnie pracował jako płatny morderca. Nie rozglądaj się tak, nikt nie ma prawa nas słyszeć. Chcę, żebyś zabijał dla mnie ludzi, a będę ci za to płacił i to nie małą kwotę. Dostaniesz ode mnie mieszkanie, samochód oraz znajomość w mojej osobie. Jest to propozycja nie do odrzucenia i zapewniam, że ci się spodoba.
     Próbowałem przetrawić to, co mi powiedział, ale przysięgam, że nie wiedziałem, o czym on do mnie mówił. Słyszałem tylko potok słów, a potem poczułem, jak Diego klepie mnie po plecach i podchodzi do swojego służącego, czy kim on tam był i szepcze mu coś do ucha. Gościu we fraku skinął głową i wyszedł, by po chwili wrócić i podać coś gangsterowi. Był to adres z kluczami do nowego mieszkania oraz namiary na ofiarę i broń.

     Wróciłem do mieszkania cały czas zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Gołym okiem widać było, że Diego był kimś. Miał willę, mnóstwo kasy, basen, lokaja i dwudziestu jeden ochroniarzy. Wiedział o tym, że mam siostrę oraz coś, o czym nie wiedziałem ja. Przez to bardzo się niepokoiłem. Aby dowiedzieć się, o co mu chodziło, musiałem przystać na jego warunki, które były nie do odrzucenia. Co by się stało, gdybym je odrzucił? Wydaje mi się, że po prostu by mnie zabił. Nie, nie zrobiłby tego, on był szefem. Diego zleciłby to komuś. Tak po prostu.
     W jednej chwili zapragnąłem być jak Diego. Mieć to co on i rozkazywać innym. Wiedziałem, że właśnie ten człowiek jest dla mnie tym, by stać się kimś lepszym. Ed wysyłając mnie do niego, pokazał mi coś więcej. Tak, czy siak siedziałem już w tym po uszy i nawet, jeżeli chciałem zrezygnować, nie mogłem tego zrobić, więc postanowiłem dłużej nad tym nie rozmyślać.
     Po nakarmieniu szczeniaków i wymienieniu wody w termoforze, postanowiłem obejrzeć mieszkanie. Pojechałem pod wskazany adres i nieco się zdziwiłem, bowiem nie było to mieszkanie tylko mały domek z ogródkiem. Jego ściany pokryte były białym kamieniem, a z balkonu zwisały pnącza winogron. Z boku zaś rosły jabłonki. Wszedłem więc do środka i uznałem, że ten dom jest świetny. Przedpokój, kuchnia połączona z jadalnią, łazienka, mały salon, dwie sypialnie i balkon. Coś akurat dla mnie. Z JJ'em było mi dobrze, ale wiedziałem, że już pora iść na swoje. Układało mu się z dziewczyną i widać było, że poważnie o sobie myśleli. Nie zamierzałem jednak zrywać kontaktów, no bo przecież był moim kumplem. Chciałem widywać się z nim od czasu do czasu i nadal pracować w jego barze. Było to bardzo ciekawe zajęcie i wcale nie męczyło.


     Miałem jeszcze jedne kluczyki, ale nie bardzo wiedziałem od czego. Jednak po chwili sobie przypomniałem. Przed mieszkaniem stało dwuosobowe, czarne audi. Wyglądało świetnie, a na dodatek moje kluczyki pasowały do niego. Gdy odpaliłem silnik, zamruczał jak kot. Jazdę próbną odłożyłem na teraz i postanowiłem wrócić do domu nowym autem.

     - Wszędzie śmierdzi psem! A te małe gnoje na dodatek cały czas piszczą i nie chcą przestać! Co ty sobie wyobrażasz? - tymi słowami przywitał mnie JJ.
- O co ci chodzi? Co mam z nimi niby zrobić, co? - powiedziałem w miarę spokojnie w porównaniu do nerwów, jakie mnie ogarnęły.
- Nie wiem, trzeba było je uśpić, jak ci weterynarz doradzał! Dobrze, że ten twój kundel zdechł, bo robił syf w domu! - warknął mój kumpel.
- Tak bardzo przeszkadzam ci w tym domu?! Proszę bardzo, już się wyprowadzam! - warknąłem.
     Miałem ochotę go zabić, jednak powstrzymałem się i poszedłem do siebie. Do dużej torby powrzucałem swoje ubrania i kosmetyki oraz różne podręczne rzeczy i zaniosłem do auta. Następnie wróciłem na górę i wziąłem pieski oraz wszystkie niezbędne dla nich rzeczy.
- Przepraszam stary. Nie jedź nigdzie, przepraszam! - punkowiec okazał skruchę.
- I tak już za długo u ciebie mieszkam. Pora pójść na swoje – powiedziałem.
- Nie możesz mnie zostawić! Zamknęli mi bar... Z czego ja opłacę rachunki?
- Poradzisz sobie – rzekłem.
Gdy ten się obrócił i zamknął się u siebie w pokoju, spod łóżka wyciągnąłem ukryte przeze mnie pieniądze. Następnie odliczyłem kilka tysięcy złotych i położyłem na kuchennym stole.

     Stałem na skraju parku schowany za drzewem i przyglądałem się mężczyźnie, który wyszedł z urzędu. Markowy garnitur, stylowy płaszcz i ciemne rękawiczki na dłoniach. Stał przed swoim mercedesem i rozmawiał z kimś przez telefon silnie gestykulując. Od razu poczułem do niego niechęć. Wyglądał na gbura, który za państwowe pieniądze jeździ sobie na panienki.
     Trzymałem go na muszce tak jak i poprzednią ofiarę i tak jak poprzednio zwlekałem ze strzałem. Próbowałem nacieszyć się tą chwilą, nasycić momentem przed strzałem. W takich momentach czułem się jak król, albo nawet jak Bóg. Niczym pan i władca władałem życiem i śmiercią. Ode mnie zależało, czy ta osoba przeżyje.
     Poprawiłem palec na spuście i nagle pach. Ofiara ląduje na masce samochodu, a z tyłu jej głowy wycieka krew. Na parkingu zaczyna się panika. Kobiety zaczynają krzyczeć, a mężczyźni kładą się na ziemi lub uciekają. Jest tylko jeden szczegół. To wcale nie ja nacisnąłem na spust.

1 komentarz:

  1. Kazdy kolejny rozdzial lepszy od poprzedniego! Jestem ciekawa kiedy dowie się o przeszlosci siostry. Tez chcialabym miec tyle kasy co ten Diego :c
    Pozdrawiam i weny zycze!

    OdpowiedzUsuń