sobota, 1 marca 2014

Rozdział VIII

    Obróciłam się i zobaczyłam Seda. Stał w wejściu z salonu do kuchni z otwartymi ustami i wzrokiem, jakby zobaczył ducha. Wyglądał tak komicznie, że wybuchnęłam śmiechem. 
- O co chodzi? - spytałam, ale on nie odpowiedział. - Tu ziemia – pomachałam mu ręką przed twarzą. 
      
On jednak nadal milcząc wskazał palcem na mnie, na Jacoba, na mnie, a następnie odwrócił się na pięcie i wyszedł. Wrócił po dziesięciu minutach. 
- Więc dowiem się, co ci się stało? - ton mojego głosu nadal był rozbawiony. 
- Powiedz mi jedno. Jest ósma godzina, a ty jesteś na nogach: uczesana, pomalowana i ubrana. Nie w legginsy i top na ramiączkach, ale jeansy i sweterek. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak było. Na dodatek robisz śniadanie dziecku, które wczoraj byłaś w stanie przywiązać przed... - nie dokończył, bo ścierka przeleciała z dużą prędkością przez kuchnię i wylądowała na jego twarzy. 
- Możemy dokończyć tą rozmowę później? - zapytałam wskazując głową na jedzącego chłopca. 
- Pod jednym warunkiem. Ja też chcę się załapać na naleśniki. 
       
Westchnęłam i nałożyłam mu jednego. Kiedy dzień prędzej poszłam do pokoju chłopca, zdałam sobie sprawę, że jest to niewinny malec. Nie mogłam go wyrzucić w środku nocy na ulicę, bo by zamarzł. Może byłam złą kobietą, ale nie do tego stopnia, żeby zrobić krzywdę bezbronnemu dziecku. 
       
Owszem, zawsze spałam do południa, a nawet dłużej, jednak tym razem nastawiłam sobie budzik. Dobrze zrobiłam, ponieważ malec wstał niedługo po mnie i był bardzo głodny. Okazało się, że miał takie same upodobania kulinarne co ja – na śniadanie lubił zjeść gorące naleśniki posmarowane czekoladą. Brązowa maź pod wpływem ciepła rozpływała się i smakowała wyśmienicie. Teraz siedział z usmarowanymi policzkami i brodą i niewinnie się uśmiechał. Nogami nie sięgał do ziemi, więc mógł nimi wesoło machać. Pan Kiu, bo tak miał na imię jego puchaty przyjaciel, siedział na krzesełku obok niego. 
- Masz ze sobą jakieś ubrania? - zapytałam go, gdy skończył. 
- Mam kosulkę i śpodenki i bluzećkę i śkalpetki i buciki – powiedział szczerząc swoje niepełne uzębienie. 
- To ubierz się, umyj buzię, a potem pojedziemy na małe zakupy. Umiesz się sam ubrać, prawda? - zwróciłam się do niego. 
       
Za odpowiedź otrzymałam kiwanie głową. Gdy tylko zniknął za ścianą, Sedric odezwał się. 
- Co się stało, że zaszła w tobie taka zmiana? Jednak chcesz go zatrzymać? Nie spodziewałem się tego po tobie... 
- Nie – przerwałam mu. - Dzisiaj wróci tam, skąd go przywiozłam. 
- Nie rozumiem. Przecież przed chwilą powiedziałaś, że zabierasz go na zakupy... 
- Owszem. Będzie miał trochę nowych rzeczy. Po południu zamierzam go odwieźć. 
- Ale... - zaczął niepewnie. 
- Jeżeli chcesz, możesz go zatrzymać – widząc, że chce coś powiedzieć, szybko dokończyłam. - Ale nie tutaj i nie chcę go widzieć. 

       
- To ci się podoba? - zapytałam wskazując maleńką bluzę z kapturem. 
- To jest za małe – wybrał podobną, ale większą. - To będzie na mnie w sam laz. 
- Zawsze tak seplenisz? - spojrzałam na niego podejrzliwie. 
- Nie. Dzisiaj lano wyleciał mi ząbek. Jak wstałem, to leżał na podusce. Zobac, o tutaj – wskazał brak jednego siekacza. 
       
Nie pytając o nic więcej, wrzuciłam kolejne ubranko do koszyka. Nie znałam się na dzieciach i cieszyłam się, że mały pojechał ze mną, a nie został w domu. Gdybym sama robiła te zakupy, pewnie nic by na niego nie pasowało. 
       
Nie chciałam wdawać się z nim w większe dyskusje. Bałam się, że przez te kilka godzin przyzwyczai się do mnie i nie będzie chciało mnie puścić. Nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby nagle zaczął płakać. Nigdy nie miałam do czynienia z kimś, kto był młodszy ode mnie więcej niż dwa lata. To znaczy w szkole były takie osoby, ale wolałam się trzymać mojego rocznika oraz starszych ludzi. 
- Musimy ci kupić jeszcze szczoteczkę do zębów – rzuciłam, mówiąc bardziej do siebie, niż do niego. 
       
W supermarkecie było mnóstwo ludzi. Czułam się dziwnie idąc z dzieckiem u boku. Miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapili, a w ich głowie była myśl „patrzcie, to jest jej dziecko!”. Na szczęście nie widziałam żadnej znajomej twarzy. Rozglądałam się niepewnie dookoła, a on szedł beztrosko u mojego boku. 
- Chcę tą z dinozalłami! - wskazał na jedną z wielu szczoteczek. 
       
Ściągnęłam ją, ponieważ on był za mały, by po nią sięgnąć. To było bez sensu wieszać rzeczy dla dzieci tak wysoko. Zdałam sobie sprawę, że niektórzy ludzie naprawdę nie myślą. 
Po drodze pozwoliłam mu wziąć trochę słodyczy i colę do picia. 
       
O dziwo, pomimo incydentu z poprzedniego dnia, Sedric pozwolił mi pożyczyć swój samochód. Prawko miałam, jednak nie było mnie stać na kupno pojazdu. 
- Dzisiaj tes będę spał w pokoju twojego chłopaka? Dlacego on nie śpi z tobą? - dziwne słowa wyrwały mnie z rozmyślań. 
- To nie jest mój chłopak – wycedziłam przez zęby zapinając mu pas. 
       
Ledwo ruszyłam, a zobaczyłam policjanta, który kazał mi zjechać. Zdenerwowałam się, że akurat teraz garda musiała mnie zatrzymać. Spojrzała na naklejki na przedniej szybie. Już myślałam, że ten pozwoli mi jechać, jednak kazał zjechać na bok. 

       
- Dostałeś mandat za brak fotelika! - krzyknęłam, wchodząc do domu. 
- Ja musę jeździć we foteliku – powiedział mały, przytulając Pana Kiu. 
- Ja? - Sed był wyraźnie zaskoczony. 
- Przecież nie ja. Dzięki tobie tu jest – puściłam mu oczko. 
- Coś ty mu kupiła? - zmienił temat. - Wiesz, że od coca coli psują się zęby? 
- Nie ja będę chodziła z nim po dentystach. Poza tym, sam sobie to wybrał – wzruszyłam ramionami. 

       
- Apolt, apolt! - krzyczał mały, rzucając Killerowi piłeczkę. 
- Nie przyniesie, już próbowałam – chciałam oszczędzić mu rozczarowania. 
- Apolt! 
- Mówię ci, próbowałam chyba ze sto razy. 
- Apolt! - po raz kolejny usłyszałam to słowo przez otwarte okno. 
- Daj sobie spok... 
- Zamknij się i tu podejdź – przerwała mi niańka. 
        
Od niechcenia podniosłam się i stanęłam obok niego. Gdy zerknęłam przez okno nie wierzyłam własnym oczom. Zamiast oczekiwanego obrazu: leżący Killer i męczący go chłopiec, zastałam całkiem co innego. Chłopiec rzucał psu piłeczkę, a ten wiernie mu ją przynosił, a następnie z wywalonym językiem stał na dwóch łapach i podskakiwał, domagając się więcej. 
       
Zdziwiłam się, ponieważ mój szczeniak nie znosił innych osób. Gdy wychodziłam z nim na spacer i spotykaliśmy kogoś po drodze bardzo się denerwował. Gdy ten ktoś, widząc słodkiego szczeniaczka próbował podejść, albo co gorsza głaskać, Killer szczekał i warczał, próbując odstraszyć „napastnika”. W sklepie zoologicznym, mimo tego, że pan od pomocy znacznie przeważał go wzrostem, po prostu podszedł do niego i obsikał mu buta i kawałek nogawki. Następnie dał mu do zrozumienia, że go nie potrzebujemy, głośnym szczekaniem. Do mojego współlokatora zdążył się przyzwyczaić, ale nadal omijał go szerokim łukiem. Obydwoje woleli nie wchodzić sobie w drogę. 
- Co ty na to, żeby na obiad była kiełbaska z ogniska? - rzuciłam od niechcenia. 
- Idę rozpalić ogień. 
       
Stałam jeszcze przez chwilę, obserwując bawiącą się dwójkę, a potem poszłam do kuchni. Wyciągnęłam kiełbaski, ponacinałam je z każdej strony i poukładałam na talerzu. 
       
Na dwór wyszłam w samą porę, aby wskazać nowe miejsce na ognisko. Na poprzednim paliłam różne rzeczy, więc nie miałam ochoty tam jeść. Oni zresztą na pewno też. 
       
Gdy płomienie zaczęły się palić, siedziałam gapiąc się w nie. Nie żebym była piromanką, ale widok ognia zawsze mnie uspokajał. Zawsze zastanawiało mnie zjawisko samego spalania. Trochę iskry, a potem piękne zjawisko. Mieniące się kolory, od czerwonego przez żółć. W zależności od tego, co było wrzucane do ogniska, kolor przybierał inną postać. Czasami stawał się niebieski lub zielony. Nigdzie indziej nie widziałam takiej głębi. 
       
Mały łobuz biegał z psem. Zastanawiałam się, skąd on ma tyle energii. Zdawało się, że był nie do zdarcia. Był to nawet przyjemny widok. Z boku mogliśmy wyglądać nawet jak szczęśliwa rodzina. Mama, tata i syn. Jednak prawda była inna. Ja nigdy nie miałam prawdziwej rodziny, nie wiedziałam nawet, co to znaczy. Mały pewnie był w podobnej sytuacji. A Sed? Sed to już całkiem inna historia. 
       
Wzięliśmy po scyzoryku. Mój był brązowy ze złotymi zdobieniami i czarnym ostrzem w srebrne zdobienia. 
- Skąd masz takie cudo? - mój towarzysz przerwał ciszę. 
- Dostałam od S... - urwałam. - Starego przyjaciela – szybko się poprawiłam. 
- Mogę zobaczyć? 
- Nie. 
       
Siedliśmy dookoła ogniska w kółku – a raczej trójkącie, bo było nas trzech. Nabiliśmy mięso na patyki i włożyliśmy do ognia. Po chwili zaczęło się piec i przyjemnie skwierczeć. Mały nie czekał, aż się przypiecze, tylko pierwszy ściągnął ją i zjadł. Następnie powiedział, że po jedzeniu zawsze leży, więc poszedł do środka. 
- Dlaczego nie mówisz na niego Jacob? - usłyszałam. 
- Co? - nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi. 
- Nie mówisz na niego Jacob, tylko zawsze mały, młody. 
- Jeżeli nadajesz czemuś imię, jesteś za to odpowiedzialny. Ja go nie chcę. 
- Niby dlaczego? 
- Bo mam do tego powody – nie chciałam wdawać się w większe dyskusje. 
- Jakie? 
       
Westchnęłam. To była moja sprawa, jednak miałam ochotę mu o tym powiedzieć. Wkurzało mnie ciągłe tłumaczenie mu, że nie nadaję się do wychowania dzieci, bo i tak w to nie wierzył. Z jednej strony była to prawda, ale z drugiej on się domyślał, że za tym powodem stoi drugi – większy. 
- Jak będziemy spać? Obmyśliłeś to? 
- Kurde, coś się wymyśli. Zawsze mogę spać w salonie, na kanapie, albo kupię materac lub łóżko. 
       
Miałam ochotę go udusić. Wiedziałam, że się nie pomieścimy. Jak i jeden, tak i drugi dom miał wie sypialnie plus salon z kanapą, na której nie można było się normalnie wyspać. Sprzedaż domu i kupno nowego nie wchodziło w grę. Pokiwałam przecząco głową. 
- Dobrze wiesz, że to nie takie proste. 
- Kath. Nie ściemniaj. Powiedz mi, o co ci chodzi. Dobrze widzę, że coś ukrywasz. 
       
Gdy usłyszałam jego słowa, byłam zła na siebie i na niego, bo wiedziałam, że o wszystkim mu powiem. 
- Zawołaj młodego. Przejedziemy się. 

       
Stanęliśmy pod cmentarzem. Z wiadomych powodów kazałam Jacobowi zostać w samochodzie. Wiedziałam, że nie zajmie nam to zbyt wiele czasu, więc nie obawiałam się go zostawić samego. Zatrzasnęłam drzwi i powoli otworzyłam furtkę. 
       
Na ziemi leżało mnóstwo liści w różnych kolorach. Z każdym krokiem słyszałam ich szelest. Zawsze czułam się inaczej w takich miejscach. Było tu czuć spokój. To tak, jakby po całym życiu męki i smutku, nagle ludzie odzyskiwali szczęście i mogli odpocząć. Nigdy nie bałam się cmentarzy. Większą krzywdę potrafi zrobić ktoś żywy. Martwy jest nieszkodliwy, więc nie rozumiałam, dlaczego ludzie tak się ich obawiają. Duchy? One nie istniały. 
       
Drogę do odpowiedniego nagrobka znałam na pamięć. Nie przychodziłam tam zbyt często, jednak było to dla mnie bardzo ważne. Jego urodziny, data śmierci, dzień świętego Patryka oraz wszystkie te dni, kiedy czułam się samotna i byłam bliska płaczu. On zawsze mnie wysłuchał i nigdy nie zdradził mojej tajemnicy. Potem czułam się lepiej i zawsze potrafiłam znaleźć jakieś wyjście z trudnej sytuacji. 
       
Stanęliśmy w odpowiednim miejscu, a ja, mimo że nie byłam wierząca, to się przeżegnałam. Sedric poszedł za moim przykładem. Spojrzałam na płytę, a raczej napisy. 
Ś.P.
Simon Gray
ur. 16 lipca 1989 r.
zm. 16 lipca 2007 r.


        Widziałam po jego minie, że chce się odezwać, ale brakowało mu odwagi, by mógł to zrobić. Chociaż w gardle czułam gulę, to ja przerwałam ciszę.
- To był mój brat. Starszy brat. Urodził się trzy lata przede mną. Rodzice się nim dobrze zajmowali, ale kiedy ja się urodziłam, przestali sobie radzić. Ojciec zaczął pić i grać w pokera. Matka nie była lepsza, zaczęła od wciągania amfetaminy, potem jednak przerzuciła się na wstrzykiwanie heroiny. Zaczęli popadać w długi, nami się nie zajmowali. Szybko odebrali im prawo do opieki nad nami. Przez to, że im byłam starsza, tym sprawiałam więcej problemów często zmieniałam domy dziecka. Ludzie tak się nad nami litowali, że pozwalali, aby Simon przeprowadzał się razem ze mną, nie dopuszczali, aby nas rozdzielili – wciągnęłam powietrze. Wolno wymawiałam słowa, a on nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Patrzył się na trawę lub swoje buty. Wsadziłam ręce do kieszeni, bo zaczęły mi drżeć. - Opiekował się mną. Zawsze wyciągał z tarapatów. Kochałam go najbardziej na świecie. Był jedyną osobą, której ufałam do końca. Nawet, jak się z kimś zakumplowałam, to mój starszy brat zawsze był obok. Sam zabierał mnie wszędzie ze sobą
        Przypomniałam sobie, jak przedstawiał mnie swoim kolegom, którzy na początku nie cieszyli się z tego, że muszą mnie „niańczyć”. Szybko jednak rozumieli, że musiałam błyskawicznie dorosnąć i mimo że byłam mała, to intelektualnie dorównywałam im, a nawet przewyższałam. Przed oczami stanął mi także obraz mnie i Davida. Obok zawsze był Simon, który potem chciał mu oczy wydrapać za to, że mnie dotknął.
- W dniu jego osiemnastych urodzin, po raz ostatni wpadłam w tarapaty. Miałam wtedy piętnaście lat. Zaczepiali mnie chłopcy w wieku mojego brata. Nie przemyślałam tego, że było ich kilku, tylko rzuciłam im się do gardeł. Mój braciszek chciał mnie obronić ale... - głos mi się załamał.
        Nie potrafiłam powiedzieć ani słowa więcej, bo bałam się, że wybuchnę płaczem. Spojrzałam na Seda. Patrzył się na mnie. Widziałam w jego oczach współczucie i bezsilność. Jego ręce bezwładnie zwisały z jego ramion, jakby stracił nad nimi kontrolę. Chciał wykonać jakiś ruch, jednak wyraźnie nie miał pojęcia, jaki.
- To nie twoja wina – zaczął.
- Nie moja wina? Nie moja? Ty nic nie rozumiesz, prawda? To miał być szczęśliwy dzień. Simon stał się prawnie pełnoletni i mógł się wprowadzić do jakiegoś mieszkania, podjąć pracę i wziąć mnie do siebie. Mieliśmy zacząć żyć jak prawdziwa rodzina. Ci kolesie pobili go do nieprzytomności, podobnie jak mnie. Tylko szczegół w tym, że ja przeżyłam, a on nie.
        Tym razem już się nie hamowałam. Drugi raz od tamtego okresu zaczęłam płakać. Nie był to wybuch, po prostu łzy zaczęły spływać po moich policzkach, jedna po drugiej. Nie wiedziałam kiedy, a Sedric przytulił mnie. Nie opierałam się.
        Gdy się uspokoiłam, podniosłam z ziemi różę, którą tam przyniosłam i położyłam przed płytą, raniąc sobie przy tym palca. Krew pociekła mi po ręce. Nie czułam bólu, przynajmniej nie ten cielesny. Przeżegnałam się po raz drugi i wróciłam do auta. Ruszyłam.

- Chodź, spakujemy wszystkie twoje rzeczy i cię odwieziemy – rzuciłam do małego, gdy stanęliśmy pod domem.
On tylko pokiwał główką i posłusznie poszedł do domu. Chciałam wysiąść, ale ręka Seda mnie zatrzymała.
- Proszę cię, nie rób tego – wyszeptał. Miał taki wzrok, że aż się przeraziłam.
- Powiedz mi, dlaczego ci tak akurat na nim zależy, co? - zdenerwowana wyrwałam mu rękę.
- Proszę cię, ty nic nie rozumiesz... - zaczął.
- Nie. To ty nic nie rozumiesz. Nie po to zabrałam cię na cmentarz, żebyś dalej marudził mi o tym, jak... - nie dokończyłam, bo położył mi palec na ustach, jednocześnie przerywając słowami.
- Zamknij się i mnie posłuchaj. Okłamałem cię. Wcale nie przyszła żadna kobieta i nie zostawiła ci go. Powiedz mi, która opiekunka społeczna zostawi sześciolatka siostrze, której nigdy nie widziała na oczy? W dodatku zostawiłaby go obcemu facetowi do czasu, gdy siostrzyczka nie wróci? To wcale nie tak!
        Zatkało mnie. Nie miałam pojęcia jak mam zareagować na jego słowa. Okłamał mnie? Zabolało mnie to. Do tej pory był ze mną szczery. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Zaskoczyło mnie także to, z jaką stanowczością kazał mi siebie posłuchać. Chciałam coś powiedzieć, ale przez natłok słów, jakie wylatywały z jego ust, było to niemożliwe.
- Ja go wykradłem – kontynuował. - Twoi rodzice...
- Nie chcę słuchać nic o moich rodzicach – wściekłam się. - Oni nie są moimi rodzicami!
- Dobrze, więc ludzie, którzy cię spłodzili i oddali, spłodzili także Jackob'a. Sama wiesz, jacy oni byli. Teraz jest tak samo. Narobili sobie ogromnych długów pożyczając kasę u niewłaściwych ludzi...
- Po co ty mi to mówisz?!
- To się zamknij i daj mi skończyć! - wycedził przez zęby. - Oni chcą Jacoba. Straszni ludzie robiący straszne rzeczy! Myślą, że jak go zabiorą, to twoi rodzice oddadzą mu pieniądze! Dlatego go zabrałem...
        Nie interesowały mnie jego słowa. Byłam zbyt wściekła na niego, aby dalej słuchać. Wysiadłam z samochodu, mocno trzaskając drzwiami. Gdy wpadłam do domu, młody stał już spakowany. Nie miał wielu rzeczy, większość z nich sama mu kupiłam, więc zajęło mu to mało czasu.
       Wsiedliśmy do auta. Sedric zdążył wysiąść, ale nie czekałam na niego. Specjalnie odjechałam, zostawiając go wściekłego i krzyczącego na podjeździe. Jechałam nerwowo, doprowadzając kierowców do szału. Bardzo szybko się rozpędzałam, więc musiałam później jeszcze szybciej hamować. Kilka razy przejechałam na czerwonym świetle.
- Mogę cię o coś zapytać? - mały, który do tej pory się nie odzywał, przerwał milczenie.
- Yhym – powiedziałam, nawet nie patrząc w lusterko.
- Owiedzis mnie? Wiem, że mnie nie lubis, ale ja cie baldzo. Tylko jeden laz, na moje urodziny.
- Kiedy to jest? - powiedziałam na odczepne, podjeżdżając pod sierociniec. Nie chciałam robić mu nadziei, ale głupio było mi odmówić.
- Sesnastego lipca – odparł, odpinając się z pasów. 

3 komentarze:

  1. Ty zła kobieto! Jak możesz oddać takie słodkie dziecko?! No weź nie rób jej tego ;c
    Ogólnie to smutny rozdział... Nie dość, że ona chce ODDAĆ DZIECKO, to jej drugi brat nie żyje... I to przez nią...
    Rozdział świetny ( tak wgl to zgubiłaś "r" w przedostatnim zdaniu)
    Mam nadzieję, że ona zatrzyma to dziecko, bo inaczej czeka cię moja wizyta w przyszłym tyg xd
    Pozdrawiam :*
    ostatnitaniec.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Specjalnie urwałam to w tym momencie. Obczaj daty, to może się skapniesz o co chodzi :D Ona nie jest aż tak zła, jak Ci się wydaje :D
      Co do Twojej groźby, to możesz wpadać, kiedy tylko Ci się zachce :D
      Pozdrawiam,
      Katarina

      Usuń
  2. lovemeliikeyoudo.blogspot.com
    ZAPRASZAMY !!!:)

    OdpowiedzUsuń