piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział XXVIII

   Zignorowałem jej słowa myśląc, że gada głupoty. Na prawdę nie pamiętałem jej, a nawet jeśli, to byłem zbyt pijany, aby dokładniej się nad tym zastanowić...
   Wstałem i trochę chwiejnym krokiem podszedłem do drzwi. Nie umiejąc znaleźć klucza zacząłem kopać. Kopałem, kopałem, aż wykopałem wielką dziurę. Przez powstały otwór wsadziłem rękę i przekręciłem zamek. Stojąc w progu obejrzałem się za siebie.
  – Wejdziesz? – zapytałem jeszcze. – Chyba, że zamierzasz tutaj siedzieć i się dalej mazać.
 Wszedłem do domu nie oglądając się za siebie, a blondynka weszła za mną. Wskazałem na swoje łóżko, a następnie wyszedłem się odlać. Miałem nadzieję, że trafię do muszli, a nie na deskę lub podłogę. Próbowałem się także przebrać lub chociaż częściowo rozebrać, jednak w takim stanie było to bardzo ciężkie zadanie.

 Gdy rano otworzyłem oczy stało się to, czego się spodziewałem. Głowa bolała mnie tak bardzo, jak jest to tylko możliwe. Nie pamiętałem także dokładnie wszystkich wydarzeń, jednak w mojej głowie zachowało się jedno, a mianowicie zdanie "noszę twoje dziecko". W prawdziwości tego, utwierdzała mnie kobieta leżąca obok mnie.
 Wstałem z łóżka i udałem się do kuchni. Od razu nastawiłem wodę na kawę i poszedłem do łazienki. Bardzo się zdziwiłem, kiedy przechodząc przez korytarz zauważyłem wielką dziurę w drzwiach wejściowych, a pod nimi leżące klucze.
 Ubrałem szybko koszulkę i spodnie, aby nie latać w samych bokserkach i wróciłem do robienia kawy. Zastanawiałem się, co mogę począć w takiej sytuacji. Patrząc na to, czym się zajmowałem, nie nadawałem się na ojca. Nie kochałem także tajemniczej kobiety – spędziłem z nią tylko jeden wieczór (z wczorajszym dwa wieczory), a w dodatku nie będąc trzeźwym. W życiu nie podejrzewałem, że mogę zaliczyć TAKĄ wpadkę. To było okropne.
 Nie zdążyłem dopić napoju, kiedy w drzwiach pojawiła się kobieta. Widać było, że chciała odejść niezauważona, jednak, gdy mnie spostrzegła, wystraszona przystanęła. Widać było, że nie ma pojęcia co zrobić – stać tam, wrócić się, czy uciec. W końcu jednak wzięła głęboki oddech i usiadła na przeciwko mnie.
  – Chyba mamy ze sobą do porozmawiania – rzekła.
  – Wiesz, że nie możemy być razem? – od razu przeszedłem do rzeczy, aby oszczędzić jej rozczarowań.
  – Owszem, zdaję sobie z tego sprawę - nie wyglądała na zaskoczoną.
  – Oczywiście będę wpłacał wam pieniądze na konto co miesiąc. Czy będę się widywać z dzieckiem... tego na razie nie mogę obiecać.
  – Wiedziałam, że dupek z ciebie. Tylko dlatego, że mam to dziecko w sobie, to ja muszę je wychowywać? – wkurzyła się.
  – Nie rozumiesz. Przez mój zawód może grozić mu niebezpieczeństwo – zacząłem.
  – Och, daj spokój! – nie pozwoliła mi dokończyć.
  – Pieprz się - rzuciłem. – Masz tu pieniądze na taksówkę, ja jeszcze do końca nie wytrzeźwiałem.
 Wściekła kobieta złapała za długopis i napisała na ścianie swój numer telefonu, a następnie wybiegła z domu. Widziałem, że była bardzo zdenerwowana, ale powiedziałem jej prawdę. Nie chciałem zagrażać dziecku, ani żeby miało jakąkolwiek styczność z mordercą – czyli ze mną. Pewnie uznała to za pijacki bełkot, ale co miałem zrobić? Dla udowodnienia słów zabrać ją na morderstwo, czy skłamać, skrupulatnie omijając temat?
 Dobra. W sumie, to się jej nie dziwiłem. Sam byłem nieźle zdenerwowany i wiedziałem, jak to się skończy. Powrót do nałogu był bardzo złym pomysłem. Tłumaczenie sobie, że jeden raz mi nie zaszkodzi i będzie ostatnim razem, było puste jak moja głowa po zażyciu narkotyku. Jeszcze mogłem przestać to robić – mój organizm po jednej dawce nie przyzwyczaił się do substancji.
 Najgorsze jednak było to, że chciałem to zrobić i wiedziałem, że to zrobię. Miałem ochotę iść do Diego, a potem na pierwszą lepszą stację i wrócić do domu, nawet jeśli miałoby to oznaczać kolejne rozwalenie moich drzwi.
 Diego. Zastanawiałem się, jak on to wytrzymuje. Z naszych rozmów wynikało, że mężczyzna siedział w tym od dłuższego czasu, co z resztą było widać. Kupa kasy, potrzeba likwidowania nowych celów i masa ochroniarzy, nie wzięły się znikąd. Przyczyniły się do tego przede wszystkim narkotyki i obrót bronią. Wiedziałem, że pewnie coś jeszcze się za tym kryło, ale nie chciałem mówić na niego rzeczy, których nie widziałem.
 Nie widziałem skąpo ubranych lasek, nie widziałem mnóstwa drogich aut, nie widziałem żadnych dzieci. Tak samo nie widziałem, jak obrabiał bank albo coś w tym stylu. Podejrzewałem, że może czymś takim też się zajmować, ale przeczucia, a złapanie kogoś za rękę to dwie różne rzeczy.
 Na moim telefonie wyświetlił się sms. O wilku mowa.
 Otwierając wiadomość wiedziałem, co to oznacza. Kolejny cel. Czy chciałem tego? Nie bardzo. Ostatnio spaprałem robotę, ale teraz nie musiałoby to tak wcale wyglądać. Mógłbym przecież załatwić wszystko sprawnie i po cichu, a następnie zniknąć.
Stary, nie mogę.
 Bałem się. Cholernie się bałem. Gdy jeszcze zobaczyłem, że mężczyzna z wysłanego zdjęcia jest ubrany w mundur policyjny, myślałem, że narobię w gacie. Byłem strasznie rozbity, a w dodatku co raz bardziej miałem ochotę sięgnąć po używkę. Nie mogłem więc dostać roboty, którą tak łatwo można spaprać.
 Przecież jego kumple mogą zająć się tą sprawą bardziej, niż innymi. Mogą także nagłośnić całą sprawę. Mogą mnie znaleźć. Mogą mnie zabić.
 Zabić. Ostatnio to słowo nabrało dziwnego brzmienia. Zabójstwo, morderstwo. Gdy słyszę coś podobnego w sklepie, gdy dwie staruszki rozmawiają o książce, to mam wrażenie, że jestem w jakimś chorym filmie. Jacob Gray, główny bohater inscenizacji puszczanej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Siedem dni w tygodniu. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. O każdej porze dnia i nocy. We wszystkie niedziele i święta.
 Mam wrażenie, że wszyscy są przeciwko mnie. Gadają, gadają. Ktoś na mnie ukradkowo spojrzy. Zobaczę coś dziwnego na suficie sklepu. A babki gadają i gadają. On ją zabił, a ona go kochała. A on poderżnął mu gardło. A mały chłopiec nie żyje. Bla bla bla. Gdak gdak gdak.
 Kurwa.
 Czy mam paranoję? Może. Mój przepity, przećpany i przepalony mózg nie działa już normalnie. Może jestem jak Laleczka Chucky? Uzależniony od zabijania. Ale czy coś, co kochamy, może być tak zabójcze? Czy pasja może nieść śmierć? A może mordowanie to nałóg. Nałóg, który wżera się w mózg do tego stopnia, że nie możesz przestać o nim myśleć. Wydaje ci się ucieczką. Masz złudzenie, że nie przetrwasz bez tej małej czynności.
 Prawda jest taka, że to ta czynność nie może żyć bez ciebie.
 Z tego wszystkiego nie zauważam, że dostałem kolejnego sms'a.
Dostaniesz grubą kasę. Daj spokój, przecież dobrze wiesz, że jesteś najlepszy. Nie zlecę tego nikomu innemu. Może dostaniesz coś ekstra.
 Cholera.
 Nie cierpię, gdy ktoś gra mi na emocjach. Czy byłem dobry? Wcale nie. Jako małe dziecko wyobrażałem sobie, że jak będę dorosły, to będę jak moja siostra. Silny, niezależny, umiejący poradzić sobie z każdym problemem. Myślałem, że wejście w dorosłość będzie jak przełączenie pstryczka. Kończysz szesnaście, osiemnaście, czy tam dwadzieścia jeden lat i PYK. Nagle znasz odpowiedź na każde pytanie, potrafisz podejmować samodzielnie decyzje, które zawsze są trafne.
 To nie prawda. Ja tak nie umiem. Nadal jestem tą samą osobą, tak samo lubię cholerne zwierzęta i samotność na deszczu. Lubię nawet, kurwa, sikać czasami pod prysznicem.
Naprawdę nie mogę tego zrobić.
 
Zirytowało mnie jeszcze to, że wiedział, iż mam problemy, a jak bezczelny gnojek zaproponował mi coś ekstra. Dobrze znałem te jego ekstra. Znałem także siebie i doskonale wiedziałem, że  nie odpuszczę sobie. Ani jednego nałogu, ani drugiego. Nie odpuszczę sobie z niczym, ponieważ Jacob Gray nigdy nie odpuszcza.

 Obserwując komisariat, plułem sobie w brodę. Mogłem przecież odmówić i przystopować na jakiś czas, a zgodziłem się, postępując jak dziecko liczące na cukierka w ramach zapłaty. Byłem głupi i uzależniony. Już nie mogłem doczekać się wykonania zadania i powrotu. Oznaczało to zaspokojenie obydwu głodów.
 Za równo trzydzieści minut cel miał wyjść na zewnątrz. Zwykle wszystkie dostarczone mi informacje się sprawdzały, więc miałem nadzieję, że tak będzie i tym razem. Zastanawiałem się, skąd mój pracodawca bierze to wszystko. Może zatrudnia jakiegoś pracownika, który bawi się w obserwatora i spisuje dokładnie każdą błahostkę pomocną później mi?
 Zauważyłem, jak mężczyzna wychodzi z budynku. Cholera. Nie cierpiałem, jak coś nie szło zgodnie z planem. Mimo przygotowania musiałem robić wszystko pod wpływem chwili. Zacząłem biec za kruczowłosym. Miał on na sobie dres, adidasy i ciemną bluzę z kapturem, a na plecach podskakiwał mu firmowy plecak.
 Zdałem sobie sprawę, że nie będzie on łatwą ofiarą. Skoro codziennie poruszał się tak kilka przecznic z domu do pracy i z powrotem, musiał mieć dobrą kondycję. Domyślałem się, że nie poprzestaje na tym – chodzi na jakąś siłownię, ćwiczy w domu. Oznaczało to tylko jedno: silnego, zdrowego, sprawnego mężczyznę, którego miałem pokonać.
 Rozejrzałem się dookoła, ale nie licząc nas obu, nie było żywej duszy. Wyciągnąłem więc z za paska dwudziestkę piątkę, wycelowałem i nacisnąłem na spust.
 Cholera.
 Okazało się, że nie była naładowana. Jak mogłem być aż tak głupi? Jak mogłem nie naładować pistoletu przed wyruszeniem na misję? Jak mogłem zachować się jak największy idiota świata? Musiałem jednak sprostać zadaniu. Teraz, albo nigdy. Nie miałem zamiaru czekać do następnego razu. Czułem, że to będzie przełom.
 Jak zwykle nosiłem przy sobie mój nóż. Był on duży, ciemno-szary ze szlachetnej stali, a w dodatku obusieczny. Na rękojeści miał piękny wzorek, który leżąc w mojej dłoni dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Wyciągnąłem go i przyspieszyłem.
 Nawet, jeżeli ofiara mnie zauważyła, to nie dała tego po sobie poznać. Cały czas biegła takim samym tempem, a jej oddech był zgrany z krokami. Nie przyspieszała, ani nie zwalniała.
 Gdy byłem już dostatecznie blisko, wykonałem skok, jednocześnie łapiąc mężczyznę lewą ręką za ramię, a prawą przykładając mu do gardła. Okazało się jednak, że skoczyłem za wysoko, a on był nieźle wyszkolony. Od razu odepchnął moją dłoń z nożem, przykucnął, a złapawszy mnie za drugą górną kończynę, rzucił mną na ulicę. Upadając, poczułem taki ból w plecach, że zabrakło mi tchu. Nie poddawałem się jednak.
 Kiedy mój cel już chciał mnie przewrócić na brzuch, ja kopnąłem go, co dało mi dostatecznie dużo czasu, aby wstać na nogi. Nadal nie mogłem oddychać, jednak wiedziałem, że kluczem był spokój. Starałem się więc nie denerwować i raczej robić uniki, niż atakować. Gdy chwilę odpocząłem, a mój przeciwnik się zmęczył, oboje rzuciliśmy się w wir walki.
 Biliśmy się pięściami, łokciami, kopaliśmy stopami, kolanami. Był godnym przeciwnikiem, a ja zacząłem się bać, że mogę przegrać. To przerażenie sprawiło, że do moich żył napłynęła adrenalina, a sam w panice zacząłem robić niewyobrażalne rzeczy.
 Zapomniawszy o nożu, powaliłem przeciwnika na ziemię. Okładałem go i okładałem bez końca. Miałem swój atak i nie mogłem tego powstrzymać. Szał ogarniał moje ciało, a umysł myślał tylko o jednym: bić, bić, bić. Zabić.
 Podniosłem głowę dopiero, gdy usłyszałem dźwięk syreny policyjnej. Zobaczyłem kilkadziesiąt metrów za sobą mężczyznę, ale było za późno, aby się nim zająć. Posterunek znajdował się niedaleko nas, więc zacząłem uciekać, po drodze podnosząc nóż z ziemi.
 Biegłem i biegłem. Przez działki, czyjeś podwórko, płot, park, plac zabaw, między blokami, po chodniku, po ulicy. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy dobiegłem do domu. Odsapnąłem chwilę i wbiegłem na górę. Podobnie, jak poprzednim razem, wrzuciłem ubrania do pralki i szybko ją włączyłem. Na siebie naciągnąłem coś zupełnie innego, czyli kolorowego. Wsiadłem na motocykl i pojechałem w jedyne znane mi miejsce.
 Droga minęła mi w mgnieniu oka, być może dlatego, że jechałem naprawdę szybko. Jakież było moje zdziwienie, gdy zauważyłem, że posesja Diego jest otoczona przez tyle samochodów, ilu w życiu nie widziałem. Dokładniej radiowozów z czerwono-niebieskimi światłami na dachach.

1 komentarz:

  1. Zostałaś nominowana do LBA! :D
    Więcej informacji na:
    http://piekielny-dar.blogspot.com/p/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam <3
    S.

    OdpowiedzUsuń